Sto lat, Polsko

Po co nam takie państwo i dlaczego mielibyśmy świętować rocznicę jego istnienia? Jaki jest kłopot z 11 listopada?

05.11.2018

Czyta się kilka minut

 / RAFAŁ SIDERSKI / FORUM
/ RAFAŁ SIDERSKI / FORUM

Te pytania wracają zwłaszcza w tym roku, naznaczonym okrągłą rocznicą. Znów nie wyszło nam coś na miarę francuskiego 14 lipca czy amerykańskiego 4 lipca. I naprawdę tłumaczenie wszystkiego porą roku nie ma sensu, bo Polacy jak chcą, to potrafią i pół dnia spędzić pod zimną listopadową mżawką. Można się o tym przekonać niemal co roku na cmentarzach, gdzie miliony ludzi zajmują się pielęgnowaniem swojej pamięci rodzinnej i środowiskowej.

Dzień wolny

11 listopada jest wciąż tylko świętem państwowym, ale nie jest w powszechnym odczuciu świętem państwa – choć taki jest jego sens, gdy się spojrzy na genezę historyczną. Sto lat temu nasi pradziadowie je „odzyskali”, czy raczej (o czym pisał w latach 60. na tych łamach Eugeniusz Kwiatkowski, człowiek w tej sprawie nadzwyczaj kompetentny) zaczęli budować od zera, nie próbując odgrzewać wymarłych struktur. To zatem dzień, w którym szczególnie mocno Polacy mogą sporo wolnego czasu poświęcić na uczciwe spojrzenie na to, co i jak czują wobec państwa, dlaczego nie dość je lubią i cenią.


Czytaj także: Dariusz Kosiński: Dokąd maszeruje niepodległość


Czasu będą mieli zresztą znacznie więcej, bo dojdzie im jeden dzień wolny. Trudno o lepszą aktualną przesłankę, by zacząć dyskutować o tym, czym jest i po co Polakom państwo, niż pośpiech i chaos, w których uchwalano wolne 12 listopada. Miało to być pęto ordynarnej kiełbasy, rzucone wyborcom w miastach przed drugą turą wyborów samorządowych, ale politykom szczególnie wygadanym, kiedy chodzi o powoływanie się na dobro „suwerena”, wyszedł spektakl beztroskiego lekceważenia faktu, że życie większości obywateli nie da się tak łatwo przeprogramować z zaledwie kilkunastodniowym wyprzedzeniem. Najwyższy organ władzy, powołany jako gwarant stabilnych ram dla „poszukiwania szczęścia”, zachował się dokładnie przeciwnie. Zdestabilizował, wzbudził niepewność co do podstawowych warunków życia, postąpił jak kapryśny plemienny szaman, a nie roztropny władca.

Ojcowie założyciele

Po cóż więc takie państwo i dlaczego mielibyśmy świętować rocznicę jego istnienia? A tak naprawdę, to którego istnienia? Było ich kilka. Jak się przyjrzeć uważnie, to przez te sto lat państwo polskie przybierało kilka co najmniej z grubsza definiowanych form ustrojowych, czy to z woli jego elit, czy w szerszym projekcie geo- politycznym innych mocarstw. Wiele w tym ciągłości nie było.

Właściwie jedyne, co bezpiecznie można 11 listopada świętować, to pamięć ojców założycieli II Rzeczypospolitej i rocznicę inauguracji ich fascynującego projektu, który z początku miał niesamowitą dynamikę scalania nie całkiem przystających kawałków oraz budowy instytucji wedle ówczesnych wzorców nowoczesnych i (przynajmniej na początku) sprawiedliwych.

Pisał u nas 50 lat temu Kwiatkowski: „Ujawniła się wówczas w całej pełni ta szczególna i cudowna właściwość narodu polskiego, polegająca na tym, że w chwilach najcięższych, prawie beznadziejnych, wyzwala on takie zasoby sił, taką zapobiegliwą i ofiarną pracowitość, taką samorzutną dyscyplinę i tyle zdumiewającej inicjatywy twórczej, że okazuje się ona dość silna do przezwyciężenia największych nawet trudności”.

Lepiej bez

Tylko jak świętować – zbiorowo, energicznie, nie w postaci letnich akademii ku czci – tę energię budowania i tworzenia instytucji, kiedy co najmniej 90 procent późniejszego doświadczenia ludzi z grubsza zapisanych do polskiego losu mówi coś przeciwnego: że polska wspólnota świetnie sobie radzi bez podpory żadnych instytucji i w warunkach, gdy struktura państwa urzędującego w jej domu jest otwarcie wroga albo gdy działa kulawo i jest trochę jak nieforemna czapa nałożona na rubaszny polski czerep. Całe niejednoznaczne, a miejscami po prostu zachwycające dziedzictwo PRL przynajmniej w sferze duchowej skłania do tego, żeby może aż tak bardzo nie fetyszyzować państwa... Bo czyż piosenki Kabaretu Starszych Panów nie powstały w Polsce i nie są poważnym argumentem, by, jak piszący te słowa, kochać polskość, nawet gdy kusi go jakaś inna tożsamość? Wiem, że pochodzą wprost z dość mrocznego okresu, gdy to coś ze stolicą w Warszawie było koślawym półpaństwem, protektoratem Moskwy, a jego telewizja istniała głównie po to, by tłuc wasalną propagandę.


Czytaj także: Michał Okoński: Opowieść o prawdziwym człowieku


Poza tym trudno dziś świętować państwotwórczy sukces, którego tytułem do dumy było scalanie diametralnie różnych grup ludności, poddanych przez cztery pokolenia obróbce kulturowej i obywatelskiej w tak skrajnie różnych państwach, jak Niemcy i Rosja. Cały ten obłędny wysiłek i chęć stworzenia państwa, pisał Kwiatkowski, zaistniały właśnie po to, by dać zewnętrzne, zobiektywizowane ramy istnienia różnym typom Polaka.

Nowe zabory

Tymczasem dziś zabieramy się za nie-świętowanie 11 listopada, mając świeżo w pamięci potok wypowiedzi po wyborach samorządowych, w których czołowe umysły publicystyki obu głównych obozów podnosiły nieusuwalny podział wedle sposobu głosowania na kilkanaście wielkich miast i całą resztę. Niemal wszystkie one pozostają niezdobyte dla PiS i partia ta marnowała energię na niewczesne pomysły, żeby rządzić w takiej np. Warszawie. Cała reszta Polski tymczasem głosuje bardziej na PiS, a w każdym razie nie daje się masowo przeciągnąć na aktualną alternatywę, przepakowaną pod szyld Koalicji Obywatelskiej. Nie dziwi sam socjologiczny fakt, pewne wzorce zachowań wyborczych, ale nasza gotowość, żeby tak to zostawić, jakby to była ontologicznie wyższa prawda o dwóch narodach. Żeby w PiS-ie snuć wizje rządzenia całym krajem wbrew wielkim miastom, albo żeby pisać wyższościowe, szydercze teksty pełne nadziei na to, że zgodnie z obecnym trendem migracji do wielkich miast, za jakiś czas nakryjemy tę „gorszą” Polskę czapkami.

Przy całym dobrodziejstwie, jakie wynika z różnic i sporów, państwo ma być narzędziem raczej niwelowania sprzecznych interesów lub mentalności, a nie żerowania na nich: zapominając o tym, radośnie godzimy się na nowy rozbiór Polski, tym razem z podziałem na dwa zabory. A nie jest to tylko efekt obecnego stylu rządzenia – jeszcze 10 lat temu wizję równie „rozbiorczą” Platforma promowała jako patent na modernizację kraju, mówiąc o modelu polaryzacyjno-dyfuzyjnym. Państwo miało się w nim zająć metropoliami, a cała reszta jakoś na tym kiedyś miała skorzystać. Polaryzacja wyszła znakomicie, a o dyfuzję (a raczej jej brak) nikt się nie martwił.

W pół drogi

Zatrzymana w pół drogi, niedopieczona modernizacja (kostka bauma, fontanna i światłowód – a jednak głosują na PiS!) wskazuje nam jeszcze jeden obszar, na którym 11 listopada możemy dobrze poczuć, dlaczego nie wychodzi nam „święto państwa”. Sto lat temu nic by się nie udało, gdyby ówcześni politycy nie wykorzystali do maksimum koniunktury międzynarodowej. Dobrze jednak wiemy, jak szybko układ konstelacji w polityce europejskiej z korzystnego stał się zabójczy. Analogiczne pytania: ile jeszcze mamy tego dobrego czasu i czy go właśnie nie marnujemy, powracają i dziś.

Mamy za sobą zadyszkę po obłędnym pośpiechu ostatnich 30 lat, kiedy wysiłek elit skupiał się na tym, by Polska była wreszcie „jak Zachód”. Tyleż w tym było słusznej kalkulacji geopolitycznej, ile kompleksów. Gdy wreszcie w warstwie realiów zaszło dość faktów – z akcesją do UE na czele – które mogły część kompleksów uleczyć, okazało się, że sam Zachód przestaje być stabilnym uniwersalistycznym projektem, gwarantującym nie tylko wysoki dochód per capita, ale i poczucie dziejowej słuszności. Odrobiliśmy więc całkiem solidnie lekcję okcydentalizacji państwa, jednak nie ma kto wpisać nam za to piątki do dziennika.

Naprawdę, co tu świętować? ©℗

POLECAMY: Polska od nowa - wydanie specjalne "TP" z wyborem najlepszych tekstów poświęconych niepodległości, wolności i ojczyźnie, zawierający m.in. cytowany przez Pawła Bravo esej Eugeniusza Kwiatkowskiego

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2018