Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W ciągu około 20 lat (a więc mamy rocznicę tak jakby, i to okrągłą mniej więcej!) nastąpiło tematyczne przejęcie piosenki w kierunku urodzinowym. Imprezy urodzinowe są w modzie od mniej więcej połowy XIX stulecia, kiedy dostrzeżono ludyczny aspekt hasła, że dzieci są przyszłością narodu. Kto pozamieniał słowa, nie wiadomo, ale tak czy owak narodził się wszechczasowy hit, przysparzający ludziom wiele okolicznościowej radości, a także zadumy i refleksji nad przemijaniem... Dowiedziono nawet (ach, amerykańscy naukowcy!), że tort smakuje lepiej po odśpiewaniu „Happy Birthday”. I tym optymistycznym akcentem można by zakończyć, gdyby nie fakt, że Ameryka to Ameryka jednak.
Oto w 1934 r. wychodzi z cienia trzecia siostra przedszkolanek Hill – niejaka Jessica. Wychodzi... i pozywa Irvinga Berlina o wykorzystanie melodii sióstr w jednym z broadwayowskich musicali. Nie dostaje ani centa, ale nie odpuszcza i w 1935 r. z sukcesem zastrzega zarówno słowa, jak i melodię. Tantiemy płyną ciurkiem lat kilkadziesiąt. W 1988 r. prawa autorskie do „Happy Birthday” kupuje koncern nieocenionych braci Warnerów. Kwota 25 mln dolarów się opłaca, bowiem wpływy z telewizji i filmów szacuje się na 2 mln dolarów rocznie. Ale płacić musi nie tylko Hollywood, w USA pan płaci i pani płaci – społeczeństwo. Do 2030 r. dokładnie. Szaleństwo. Dlatego niektóre restauracje wymyślają specjalne piosenki urodzinowe na imprezy organizowane u nich – nie chcą płacić koncernowi Warnerów za „Happy Birthday”.
Jednakowoż to amerykańskie problemy, a tu wot, Europa. My, Słowianie, my, Polacy, mamy przecież swoją pieśń ponadczasową okolicznościową: „Sto lat”. Sto lat temu był rok 1914. Kto upomni się o prawa do rocznicy?