Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Sting jest wielkim artystą. Artysta tej miary zasługuje na potraktowanie serio. Nie można puszczać oka do publiczności, jak to fajnie, że słynny piosenkarz bierze się za muzykę dawną i dzięki temu wielu fanów współczesnego rocka i popu zyskuje szansę zapoznania się z pieśniami sprzed kilkuset lat. Tym bardziej że zobowiązuje nie tylko poziom wyznaczony przez dotychczasowe dokonania Stinga, ale i wydawca płyty: Deutsche Grammophon, dla którego nagrywają najwięksi dyrygenci i śpiewacy naszych czasów.
Problem w tym, że potraktowany serio najnowszy projekt lidera The Police nie daje się obronić. Zderzony z klasycznym repertuarem Sting bezradnie szuka odpowiedniej konwencji, nienaturalnie modyfikuje głos, ma trudności z wytrzymaniem czysto dłuższego dźwięku, przesadnie akcentuje frazy - słowem, nie jest ani sobą, ani pieśniarzem z epoki elżbietańskiej. Argument, że wówczas pieśni Dowlanda spełniały inną rolę i że nieraz nucili je ludzie bez muzycznego przygotowania, odrzucam - w końcu wielu z nas śpiewa sobie piosenki Stinga pod nosem, a nikomu z nas nie przyszłoby do głowy nagrywać je na płytę.
A pieśni Johna Dowlanda są naprawdę piękne. Posłuchajcie, jak "In darkness let me dwell" śpiewa Andreas Scholl.