Stany Iluzji

Ameryka kochana na odległość stanowi jeden z kluczowych elementów naszej narodowej mitologii. To miejsce, które nie istnieje na mapie świata, tylko na mapie naszych lęków, fantazji i pragnień.

10.04.2018

Czyta się kilka minut

Wieczór wyborczy w ambasadzie USA, Warszawa, noc z 8 na 9 listopada 2016 r. / Patryk Stolarz / esk wrpcław
Wieczór wyborczy w ambasadzie USA, Warszawa, noc z 8 na 9 listopada 2016 r. / Patryk Stolarz / esk wrpcław

Powiedzmy sobie szczerze: kiedy Polska pojawia się na pierwszej stronie „New York Timesa”, jest to news dla Polski, a nie dla „New York Timesa”. Jasne, nie jest zbyt wesoło, gdy czytelnicy za oceanem mają okazję przypomnieć sobie o istnieniu naszego kraju akurat w kontekście Trybunału Konstytucyjnego czy przedstawianych w negatywnym świetle zmian w ustawie o IPN. Ale „NYT” ma co roku setki tekstów okładkowych. Fakt, że milion Amerykanów przeczyta o czymś w czwartkowy poranek, nie oznacza, że cały kraj będzie tym żył przez następny tydzień. Albo nawet i dzień.

To my tutaj, w Warszawie, Krakowie czy Dobrzykowie (powiat Płocki), jak nieszczęśliwy kochanek nieustannie przeglądamy się w oczach Ameryki, niepomni, że te oczy rzadko w ogóle dostrzegają nasze istnienie. To w Polsce kolejne teksty ­„Washington Post” czy „New York Timesa” odbijają się szerokim echem, wywołując debaty o lojalności i zdradzie, dyplomatycznych sukcesach i porażkach.

Bo Ameryka, którą kochamy, ta z niedawnego exposé ministra Czaputowicza, z podsłuchanej wypowiedzi Radosława ­Sikorskiego o „robieniu laski”, ale też – paradoksalnie – ta ze skierowanego do polskiego odbiorcy przemówienia Donalda Trumpa, to nie rzeczywisty kraj, lecz nasz, polski fantazmat. Nasza miłość do Ameryki jest miłością korespondencyjną – uczuciem do ukochanej uwznioślonej dystansem, niemal nieznajomej, postrzeganej głównie w świetle wcześniejszej wymiany listów. Paradoksalnie – im rzadziej ukochana Ameryka odpowiada na nasze listy, tym bardziej przekonani jesteśmy o wyjątkowości łączących nas relacji, bo – jak pokazują badania psychologów zajmujących się miłością korespondencyjną – nic tak nie sprzyja idealizacji jak sporadyczność komunikacji i dystans dzielący partnerów.

Ameryka kochana na odległość stanowi jeden z kluczowych elementów naszej narodowej mitologii. To miejsce, które nie istnieje na mapie świata, tylko na mapie naszych lęków, fantazji i pragnień. Nie oznacza to jednak, że polsko-amerykański korespondencyjny romans można zbyć wzruszeniem ramion. Amerykę ze snów warto poznać, gdyż wpływa ona na nasze losy na równi z rzeczywistym krajem istniejącym za Atlantykiem. Wszak politycy i wyborcy podejmują swoje decyzje, w znacznej mierze kierując się emocjami.

Historia tej dziwnej, korespondencyjnej miłości zaczyna się wraz z narodzinami samych Stanów Zjednoczonych. Jej symbolami mogą być bohaterowie obydwu narodów – Tadeusz Kościuszko i Thomas Jefferson, którzy przez lata wymieniali listy. Nazwisko Kościuszki jest znane wielu Amerykanom, zwłaszcza tym, którzy interesują się nieco historią wojskowości. Przyszły przywódca narodowego powstania wziął udział w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych. W Armii Kontynentalnej wsławił się jako inżynier i specjalista od fortyfikacji, dosłużył się stopnia generalskiego. Niewiele jednak brakowało, by legenda Kościuszki znacznie wykroczyła poza grono miłośników militariów. Polak mógł się zapisać na kartach amerykańskiej historii obok (lub raczej: zamiast) Abrahama Lincolna czy Martina Luthera Kinga. Przeszkodził w tym Jefferson, którego sam Kościuszko uważał za przyjaciela i sojusznika w rewolucyjnej walce.

Ale o tym później. Bo historia tej miłości ma więcej sensu opowiadana od końca. Zacznijmy więc od dziś, od miejsca w którym jesteśmy. A jest to miejsce dziwne.

Czy już nas nie kocha?

Najnowszy rozdział epistolarnej powieści o miłości między dwoma narodami związany jest z wyciekiem notatki informującej o konsekwencjach dyplomatycznych, jakie amerykańskie władze zamierzają podjąć wobec Polski w związku z kryzysem wokół nowelizacji ustawy o IPN. Do czasu przyjęcia zmian w kontrowersyjnej ustawie prezydent USA i jego zastępca mieliby nie spotykać się z polskim prezydentem ani premierem.

W świetle tych rewelacji nikogo chyba nie zdziwiło, że w wygłoszonym pod koniec marca exposé Jacka Czaputowicza to właśnie relacje ze Stanami Zjednoczonymi zajmowały miejsce kluczowe. Zarówno sam minister, jak i jego polemiści z partii opozycyjnych wiele uwagi poświęcali znaczeniu sojuszu transatlantyckiego i szczególnej więzi łączącej rzekomo Polskę i USA. Jedni i drudzy używali Ameryki przede wszystkim jako bicza na politycznych konkurentów. Było to możliwe paradoksalnie dlatego, że – jak pokazują badania opinii publicznej – Polacy powszechnie darzą Amerykę sympatią i uznają jej kluczową rolę jako strategicznego partnera naszego kraju.

Tak samo, jak biczem na opozycję było przemówienie Donalda Trumpa podczas niedawnej wizyty w Polsce. „Przybyliśmy na spotkanie z polskim narodem z bardzo ważnym przesłaniem – zaczął prezydent USA, witany przez tłumy na placu Krasińskich – Ameryka uwielbia Polskę, Ameryka kocha Polaków”. Stojąc na tle monumentalnych, brązowych sylwetek powstańców warszawskich, Trump wygłosił coś w rodzaju streszczenia polskiej mitologii narodowej – chwalił polskie bohaterstwo i wspominał ogrom naszego cierpienia. Jednym tchem wymieniając Kopernika, Chopina, Jana Pawła II i Lecha Wałęsę (ten ostatni mógł się mniej spodobać rządzącym), Trump nakreślił zarazem wizję wojny odwiecznej i wiecznej, która – choć w nowej formie – wciąż Polsce i wolnemu światu zagraża. I w tej wojnie Polska została ukazana jako podstawowy sojusznik USA.

„Polska stała się ważną częścią świata – cieszył się na antenie Polskiego Radia Rafał Ziemkiewicz. – Nie jest brzydką panną bez posagu, jak nam to latami wmawiano. Jest państwem z dużym potencjałem, który interesuje największe światowe mocarstwo”. Wydawało się, że jest tak pięknie.

A dokładnie dwa tygodnie później na pierwszej stronie „New York Timesa” wylądowało zdjęcie przedstawiające tłumy protestujące przeciw reformom sądownictwa. Od tego czasu jeżeli Polską, by użyć słów Ziemkiewicza, „interesuje się największe światowe mocarstwo”, to wyłącznie w kontekście reformowania sądownictwa, wycinania puszczy czy kryzysu dyplomatycznego wokół nowelizacji ustawy o IPN.

Szczawnica, 2010 r. / Fot. 15 KWIETNIA 2018 GRZEGORZ KOZAKIEWICZ / FORUM

Inteligent się dziwuje

Oto kolejny (czy raczej poprzedni) rozdział w historii korespondencyjnej miłości: inteligent jedzie do Ameryki. Od Henryka Sienkiewicza po Marka Wałkuskiego i Marcina Wronę (korespondentów odpowiednio Polskiego Radia i TVN) każdy polski człowiek pióra czy mikrofonu, który odwiedził Stany Zjednoczone, natychmiast odczuwał pokusę opublikowania przekrojowej rozprawy o cudach i dziwach zza oceanu. Jest to zresztą gatunek literacki znany nie tylko w Polsce – starczy wspomnieć Alexisa de Tocqueville’a, Orianę Fallaci czy Jeana Baudrillarda i Umberta Eco.

„Tak naprawdę nic nie wiemy o USA” – od tego zdania w tej czy innej formie zaczyna się prawie każda polska książka o Stanach. Obraz Ameryki wśród polskiej inteligencji przez dekady kształtowało więc coś, co można by nazwać „literaturą szoku i niedowierzania”. „Ktoś podobno powiedział, iż pisanie o jakimś kraju jest rzeczą możliwą tylko albo po dwudziesto­czterogodzinnym pobycie, albo po dwudziestoczteroletnim” – zauważał w tym kontekście Marek Hłasko, autor „Listów z Ameryki”. Lecz zaraz dodawał: „Stwierdzenie to, jakkolwiek efektowne, nie wydaje się prawdziwe. W Stanach Zjednoczonych każda drobna obserwacja stanowi w sumie olbrzymie zjawisko społeczne”.

USA, o których przeczytamy w inteligenckich „listach z Ameryki”, to kraj samych niezwykłości. „W Ameryce można znaleźć wszystko – rzeczy absurdalne, dziwaczne, a nawet idiotyczne” – zaczyna „Wałkowanie Ameryki” Marek Wałkuski. W kolejnych rozdziałach opisuje m.in. przedziwne ruchy religijne czy teksty piosenek country. U Sienkiewicza („Listy z podróży do Ameryki”) dowiemy się z kolei o niezwykłościach tamtejszej kolei, ale też o tym, że „tam, gdzie biały człowiek posługuje się plecami i rękoma, czarny najczęściej używa głowy, która widocznie stanowi najtwardszą część jego organizmu”. A do tego Ameryka (wątek także rozpoczęty już przez Sienkiewicza) to kraj bez historii, bez ogłady, bez prawdziwej kultury, którą (w późniejszej korespondencji inteligenckiej) zastępuje mu idiotyczna popkultura.

W ten sposób ukształtował się paradoksalny wątek naszej miłości do Ameryki. Czytając inteligenckie listy z USA, czujemy się lepsi od Amerykanów, którzy, choć tak bogaci, nie znają nawet nazwy stolicy Francji, nie odróżniają Słowacji od Słowenii i nie potrafią elegancko jeść widelcem. Stąd zapewne zachwyt, w jaki wprawiło wielu Polaków wspomniane przemówienie Trumpa, sprawnie odczytującego z promptera kolejne daty i fakty z historii naszego kraju.

Dziś wyrazem wyższościowego stosunku może być chociażby niezwykle popularny w internecie film z ulicznej ankiety, w której Amerykanie udowadniają swoją nieznajomość historii i geografii. Jest to oczywiście obraz karykaturalny. Aż boję się, jak by wyglądała Polska opisywana w ten sposób. Ciekawe, jak też by wypadli Polacy w ulicznej ankiecie dotyczącej stanów i ich stolic albo historii Ameryki...

Spojrzenie znad pługa

Historię korespondencyjnej miłości z USA buduje jeszcze drugi korpus listów. Chodzi o listy chłopskich imigrantów, których spojrzenie na Amerykę było zupełnie inne. Pierwszy raz ten niezwykły fenomen zwrócił uwagę badaczy przy okazji stanowiącej klasykę socjologii książki Williama Thomasa i Floriana Znanieckiego „Chłop polski w Europie i Ameryce” (choć Znaniecki i Thomas skupiają się głównie na listach pisanych z Polski do krewnych za granicą). Wiele fascynujących listów znamy też dzięki rewelacyjnemu zbiorowi „Listy emigrantów z Brazylii i Stanów Zjednoczonych” (red. Witold Kula i in.).

W oczach chłopskich, a potem robotniczych imigrantów wyłania się obraz Ameryki jako kraju bogatego. „Co w kraju pan zje w niedziele to w Ameryce prosty chłop zje w sobote” – czytamy w jednym z chłopskich listów sprzed ponad stulecia. Nie jest to jednak cudowna kraina, lecz jedynie ziemia nieco większych możliwości. Za oceanem również obowiązuje nakaz ciężkiej pracy, także i tu – wbrew mitologii American dream – bogactwo ma swoje ograniczenia.

Niejaka Faustyna Wiśniewska pisze z Nowego Jorku: „To jest nie złoty, ale nowy kraj, zarosły w krzewiny, zasypany górami, chrapami, i tu w ludzi orzą jak w żydów za Faraona 12 godzin dziennie. A ludzie myślą, że tu złota w fartuch nagarnie i lecą na oślep. Ach wiele tu nędzy, jęków wydają ludzie boć podobno cała Europa wyludni się, zgromadzając się bandami do Ameryki. Ja bowiem mieszkam 9 miesięcy, nie widzę tu dla siebie wielkich bogactw”.

Podczas lektury chłopskiej korespondencji uderza brak ciekawskiej postawy, która kształtowała spojrzenie goszczących w Ameryce inteligentów. Adresaci z Polski cytowani przez Znanieckiego i Thomasa nigdy w zasadzie nie zapytują o obyczaje czy widoki, które ich krewni napotkali w obcych stronach. Zapewne dlatego można podejrzewać, że żadna radykalna inność nie leżała w zasięgu ich wyobraźni. Chłopi, którzy wyemigrowali do Ameryki, są z kolei bardziej zainteresowani wieściami z rodzinnej wsi (do której nigdy już nie zamierzają powrócić) niż opowiadaniem o dziwach zza oceanu.

Choć oczywiście zdarzają się obserwacje dotyczące różnic między dwoma krajami. Co ciekawe – zwykle dotyczą one w ten lub inny sposób sfery religijnej. „Totesz byłem zupełnie pomniedzy temy czarnemy ludzmy co szie nazywajo nygry – pisze ­Julian Krzeszewski z Nanticoke w Pensylwanii do Kazimierza Sakoskiego w Płońsku (10 lutego 1891 r.) – nigdzi nie było katolyków, ani Kościoła i dopieru w dzień Nowego Roku byłem pierwszy rasz w kościele polsko katolyckem. Boć Ameryka jest bardzo wielka, a nie wszęndzie są nasi bracia katolycy. I są tu mnejsca bardzo dobre i bardzo lyche, a kto trafni w lyche to niepręntko sie moze wydostać. Bo tu nigdzi nik nie może chodzić pieszo, tylko wszendzie kolejo, a ta bardzo droga. Ja przez 4 dni przejezdził 70 rubli niż [nim] sie wydostałem od tych czarnych nygrów”.

„Prawda, że jest dobsze w Ameryce – wtóruje mu Marek Kroneski – ale na tamtem świecie to będzie bida, bo my jeden drugiego ni możem zbawić. Książa su polske u nas ale po polsku nic nie umiu, tilko po niamiecku muwiu kazanie i spowiedzi słuchaju, msza świanta to się tak odprawia jak u nas. Biada tamu kto zachoruje z nas bidnich Palakuw bo ludzi dużo choruje i umira bes księdza. Su polske kościoły i polske książa w Najorku [New Jorku] w inich miastach, ale tam ni ma co do roboty, bo tam płacu na dzień 75 centuw”. Katarzyna Baskiewicka z Nowego Jorku donosi z kolei: „Kochana Ciocią w Amerycze ciałowi to jest dobrze ale duszi to niekoniecznie dobrze. Ciało to może pić i gulać, ale dusze to przez to można utracić”.

W ten sposób dotarł do Polski obraz małych imigranckich ojczyzn. Związki z tą Ameryką, często prowincjonalną, mniej zamożną, lecz oglądaną z bliska, podtrzymywane były dekadami przez środowiska polonijne, przesyłane dolary i wizyty na pogrzebach i ślubach. One także kształtowały naszą korespondencyjną miłość i obraz USA jako nowej ojczyzny setek tysięcy Polaków.

Testament Kościuszki

Wróćmy na koniec do Kościuszki i Jeffersona. O przyjaźni tych dwóch historycznych postaci skontrapunktowanej figurą czarnoskórego Agrippy Hulla przeczytać można w książce „Przyjaciele wolności. Tadeusz Kościuszko, Thomas Jefferson, Agrippa Hull” autorstwa Gary’ego B. Nasha i Grahama Russela Gao Hodgesa. Amerykańscy badacze nie wahają się w tym kontekście użyć mocnych słów. Kościuszko mógł zmienić bieg dziejów Ameryki.

Ostatni list, jaki polski bohater napisał do amerykańskiego (15 września 1817 r.), to fascynująca lektura. Zdradza zażyłość między mężczyznami, lecz także pozycję Kościuszki, który – jak gdyby nigdy nic – każe Jeffersonowi pozdrowić „waszego nowego prezydenta Monroe’a”. W liście pojawia się też zagadkowe przypomnienie Jeffersonowi o „niezmiennym przeznaczeniu” kapitału Kościuszki po jego śmierci.

Cóż to za kapitał i jakie było jego przeznaczenie? Ponieważ bezpośrednio po wojnie budżet młodego państwa amerykańskiego był w opłakanym stanie, Kościuszko na zaległy żołd musiał czekać wiele lat. W 1798 r. dowiedział się, że jest zamożnym człowiekiem. Zamiast jednak cieszyć się zdobytymi bogactwami, zlecił przeznaczyć znaczną część funduszy na uwolnienie i edukację czarnoskórych niewolników, których dramatyczny los poruszył go podczas pobytu za oceanem. Był to gest analogiczny do tego, który Kościuszko wykonał wobec polskich chłopów. Ich los uznawał za nieludzki, a zmianę tragicznego położenia wskazywał jako jeden z warunków utrzymania czy odzyskania przez Polskę niepodległości. Amerykańscy historycy od razu dostrzegli tę analogię, która jednak – co warto podkreślić – nie spodobała się polskim recenzentom „Przyjaciół wolności...”, oskarżającym nieznających realiów obcokrajowców o upraszczanie obrazu (no bo jak to: los polskich chłopów porównywać do niewolnictwa?!).

Jakże inaczej mogłaby się potoczyć historia Ameryki, gdyby gest Kościuszki rozpoczął reakcję łańcuchową, w ramach której wyzwoleni niewolnicy za zarobione pieniądze wykupywaliby kolejnych! Wykonanie swej woli Kościuszko powierzył jednak amerykańskiemu przyjacielowi. Któż bowiem lepiej nadawał się do tego niż autor słów „wszyscy ludzie rodzą się równi”? Niestety, Jefferson sam był właścicielem niemałego majątku w Monticello (Virginia).

W uroczej rezydencji zaprojektowanej przez samego autora Deklaracji Niepodległości (Jefferson był zdolnym architektem) do dziś dnia można podziwiać portret gospodarza autorstwa Kościuszki (z kolei zdolnego rysownika). W muzeum Jeffersona można też przeczytać o tym, jak całe życie mierzył się on ze sprzecznością między głoszonymi demokratycznymi poglądami a utrzymywaniem majątku opartego na wyzysku niewolników.

Testament Kościuszki nigdy nie został zrealizowany. Fundacja Kościuszkowska, założona w 1925 r., udziela stypendiów polskim naukowcom i znana jest głównie w Polsce. A nazwa ta mogła być zarezerwowana od końca XVIII wieku i oznaczać instytucję, która zmieniła dzieje USA. Z kolei my, Polacy, w większości znamy Kościuszkę jedynie jako przysięgającego na krakowskim Rynku powstańca. Amerykański rozdział jego biografii pozostaje u nas niemal zapomniany. O Jeffersonie wiemy jeszcze mniej.

Baśniowa królowa

Dziś poprzez kapitalizm i popkulturę wszyscy żyjemy trochę w Ameryce. Amerykańskie seriale i programy rozrywkowe oglądamy tego samego dnia, co mieszkańcy Los Angeles i Nowego Jorku. Jemy w McDonaldzie takie same hamburgery, śledzimy wybory prezydenckie i rozdania Oscarów, a ostatnio nawet Super Bowl.

A jednak Ameryka naszych wyobrażeń, przedmiot naszej nieodwzajemnionej miłości, to wciąż nierzeczywisty kraj ze swoją historią i współczesnością, ze wszystkimi fascynującymi powiązaniami i trudnymi analogiami z Polską. Zamiast tego zakochani jesteśmy w kraju-symbolu, którego baśniowe dzieje i zmyślone problemy znacznie więcej mówią nam o życiu nad Wisłą niż o rozległych połaciach między Atlantykiem i Pacyfikiem.

Może więc tak naprawdę zakochani jesteśmy w sobie? ©


CZYTAJ TAKŻE:

Paweł Potoroczyn: Wędrowny biegun, który zmienia adresy cywilizacjom, przemieszczając się od Aten przez Jerozolimę, Rzym i Londyn, znów wyruszył w drogę. Właśnie opuszcza Amerykę.

Mariusz Zawadzki: Jak po czasach romantycznych wzlotów relacje z USA wracały do normalności – i dokąd zaszły.

Jan Smoleński: Zamiast wejść w tradycyjną rolę załamanych ofiar szkolnej masakry, uczniowie z Florydy zainicjowali ruch, który rozlewa się na całą Amerykę. To być może największy zryw społeczny w USA od czasu protestów przeciw wojnie w Wietnamie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2018