Stań się człowiekiem

ANSELM GRÜN OSB, benedyktyn: Znam księży, którzy żyją tylko religijnością odgórną i nie mają kontaktu ze swoim poranionym wnętrzem. Efekt jest taki, że wszystko wiedzą najlepiej.

27.08.2018

Czyta się kilka minut

 / JUERGEN BLUME / EPD / EAST NEWS
/ JUERGEN BLUME / EPD / EAST NEWS

PIOTR SIKORA: Papież Franciszek lubi porównywać Kościół do szpitala polowego. Jest to bardzo bliskie temu, co można przeczytać w wielu książkach Ojca – że życie chrześcijańskie jest procesem leczenia, uzdrowienia. Na czym polega choroba i czym jest lekarstwo?

ANSELM GRÜN OSB: Chorób jest wiele i mają różną naturę. Ja zajmuję się przede wszystkim tymi psychicznymi. I zauważam, że niektórzy ludzie chcieliby użyć Jezusa jako czarodzieja, który miałby im zabrać chorobę, a oni sami nie chcą się w środku zmieniać. Np. perfekcjoniści boją się popełnić błąd. Niektórzy chcą, by Bóg zabrał im lęk, który w sobie noszą, ale chcą pozostać perfekcjonistami. Co oczywiście jest niemożliwe.

Leczenie tych chorób zawsze odbywa się w trakcie spotkania, podczas którego pokazujemy Bogu swoje wnętrze – i obecne w nim lęki, strachy. On swoją miłością je leczy, ale to wymaga zmiany w człowieku. Gdy w perfekcjoniście pojawia się wtedy strach, mówi mu o tym, że musi odpuścić, oddać rzeczywistość Bogu, bo nie może wszystkiego kontrolować.

Gdy jednak mówimy o Kościele jako szpitalu polowym, to podkreślamy nie tylko osobiste spotkanie z Bogiem, lecz także to, że ważna jest wspólnota. Jak taka wspólnota powinna funkcjonować, by była wspólnotą leczącą?

Często jest tak, że osoby, które pełnią w Kościele rozmaite funkcje – księża, zakonnicy – to osoby w środku poranione. Średniowieczna mistyczka Hildegarda z Bingen powiedziała, że sztuka stawania się człowiekiem polega na tym, że rany mają zostać zamienione w perły. Dopiero kiedy księża pozwalają zamieniać te swoje rany w perły – a żeby to uczynić, muszą mieć z tymi ranami kontakt – mogą pomagać innym poranionym ludziom w Kościele.

Kościół to nie tylko pojedynczy księża.

Ma pan rację. Wspólnota może leczyć, kiedy nie ocenia. Dawniej Kościół bardzo moralizował, np.: „Za mało wierzysz, musisz wierzyć bardziej”. Lecz jeśli człowiek jest tak traktowany, to nie powie wspólnocie o swoim strachu. Będzie się bał, a ten lęk będzie powodował dodatkowo poczucie winy.

W duchowości mniszej uznaje się, że nie należy oceniać uczuć, nawet trudnych, strachu, smutku albo depresji. Mnisi mówią, że nie jesteśmy odpowiedzialni za emocje, które się w nas pojawiają, ale jesteśmy odpowiedzialni za to, co z nimi robimy.


Czytaj także: KS. TOMÁŠ HALÍK: Źle znoszę wysiłki „obrońców naszej chrześcijańskiej cywilizacji”, aby z wiary robić ideologię polityczną.


Możemy zatem oddać je Bogu na modlitwie. Eucharystia jest właśnie takim żywym spotkaniem. Biblijne historie uzdrowień to także historie uzdrowienia moich ran. Trędowaty to metafora, że sam siebie nie akceptuję, że nie mogę siebie dotknąć. Kiedy zaś przyjmuję komunię świętą, to Jezus przyjmuje mnie takiego, jakim jestem. Co prowadzi do tego, że i ja staję się zdolny siebie przyjąć. Kobieta z krwotokiem jest obrazem wyczerpania, wykrwawienia. My w tej kondycji przychodzi- my do Jezusa, a On mówi: dobrze, że ­przyszedłeś, dobrze, że jesteś tu taki, jaki jesteś; idź w pokoju.

To, co Ojciec mówi, nasuwa skojarzenia z gorącymi sporami, które toczą się dziś w Kościele w związku z adhortacją Franciszka „Amoris laetitia”. Jej krytycy często podkreślają, że papież rezygnuje z wymogu ścisłego dostosowania się do ideału jako warunku możliwości przyjęcia komunii.

Jest to postawa, którą nazywam duchowością odgórną. Nie chcę powiedzieć, że jest to zła duchowość, ale jest jednostronna.

Jaka jest zatem duchowość oddolna uzupełniająca tamtą? W religijnym wychowaniu dominuje religijność odgórna, koncentrująca się na prawdach wiary i ideałach. Tak byliśmy uczeni, tak też uczymy nasze dzieci: mówimy im, w co mają wierzyć, jak się zachowywać.

Po pierwsze, to ważne, by mówić dzieciom, w co wierzymy. Ale trzeba też uzasadniać, dlaczego w to wierzymy. Warto też wprowadzać dzieci w rytuały, w Eucharystię, w modlitwę. Ale należy się wystrzegać obrazu Ojca, który grozi, że jeśli nie będziemy uczestniczyć w danych praktykach, to nas ukarze. Trzeba pokazać dziecku, że uczestnictwo w rytuałach jest dobre dla niego, że powoduje, iż będzie miało życie w sobie, że będzie otwarte na Boga, na innych ludzi. Tak więc przekaz wiary jest niezwykle ważny, ale bez żadnych gróźb – wprowadzający w życie.

Gdy Ojciec pisze w swoich książkach o duchowości oddolnej, to podkreśla, że poznanie Boga przychodzi przez poznanie siebie. Najpierw poznaj siebie, a poznasz Boga. Czy to się da zrobić z dziećmi?

Nie bardzo. W przypadku dzieci najpierw bym je wprowadzał w wiarę wyrażoną w rytuałach, w opowieściach. Lecz warto z dziećmi rozmawiać. Dzieci mają pewne poczucie, co się z nimi dzieje. Czują, kiedy popełniają błędy. Gdy pokłócą się z rodzeństwem, wiedzą, że to nie jest dobre. Warto pomóc im zauważyć, że to nie było dobre, ale jednocześnie, że Bóg je kocha i przyjmuje takimi, jakimi są, w tej sytuacji. Dla dzieci jest też bardzo ważne, by rodzice je błogosławili znakiem krzyża na czole. To daje im poczucie bliskości i ochrony. Pozwala im doświadczyć, że dorosły zwraca się ku nim w pozytywny sposób, a poprzez to, że Bóg jest do nich pozytywnie nastawiony. Nie powiedziałbym więc dziecku: „Musisz najpierw poznać samo siebie”. To by było dla niego za trudne. Ale spytałbym: „Jak ci jest z bratem, z siostrą? Co cię złości, co cieszy?”. Warto rozmawiać o takich sprawach: „Powiedz mi o tym, a potem przedstaw to Bogu”.

Czy w rozwoju człowieka jest moment przejścia do tej duchowości, w której poznajemy Boga przez poznanie siebie?

Być może pod koniec okresu dojrzewania. Jest to moment kryzysu tożsamości, szukania, kim jestem. Pojawia się wówczas w życiu człowieka, w jego wnętrzu, chaos. To dobry moment, by pokazać to Bogu, dać się Mu dotknąć, spotkać go tam. Doświadczam jednak silnie, że dzisiaj wielu młodych ludzi ma problem z poczuciem niepewności. Trzeba im pomóc nabrać pewności, to zaś daje religijność odgórna. Trzeba więc zachować równowagę. Bo osamotniona religijność odgórna też nie jest dobra. Znam księży, którzy żyją tylko taką – w ogóle nie mają kontaktu ze swoim wnętrzem, ze swoimi problemami, zranieniami. Efekt jest taki, że wszystko wiedzą najlepiej.

Jak zatem wyjść z ograniczeń duchowości odgórnej?

Problem polega na tym, że mamy wygórowane ideały, a codzienność jest przyziemna i do nich nieprzystająca. Istotą chrześcijaństwa jest to, że Bóg zstąpił na ziemię. Podobnie i my mamy zstępować od ideałów do rzeczywistości. Krytyka wobec papieża Franciszka, o której pan mówił, nie tylko opiera się na jednostronnej religijności odgórnej. Zawiera też w sobie fałszywe teologiczne założenie. Tu muszę zastrzec, że mam doktorat z dogmatyki i nie mam żadnego problemu z dogmatami. Ale dogmaty nie są po to, by określać nienaruszalne wymogi i granice – odtąd dotąd. I my wiemy najlepiej. Nie, dogmaty to sztuka pokazywania Tajemnicy w otwarty sposób.

Stereotypowy obraz dogmatów jest zupełnie inny – dogmat raczej zamyka, nakazuje myśleć i wierzyć tak, a nie pozwala inaczej. Czy mógłby Ojciec dać konkretny przykład dogmatu, który otwiera?

Weźmy dogmat o bóstwie Chrystusa. Wielu zastanawia się dziś, na ile Jezus był – a może nie był? – geniuszem religijnym. Redukuje się wówczas Jezusa do takiego poziomu, że można się postawić ponad Nim i zastanawiać, co mi się w Jego przesłaniu podoba, a co nie. Dogmat mówi: Jezus jest Synem Boga. Kiedy to mówimy, nie bardzo wiemy, co to tak naprawdę znaczy. Zostawiamy wówczas tajemnicę osoby Jezusa otwartą. Zmagamy się z tym. To stwierdzenie pracuje w nas. Teolog ewangelicki, Paul Tillich, napisał, że Bóg jest tym, co nas koniecznie obchodzi. Jeśli Jezus jest Synem Bożym, to znaczy, że słowa Jezusa mają mnie koniecznie obchodzić; że nie mogę się ponad nimi postawić, uznać, że mnie nie dotyczą – nawet jeśli czegoś nie rozumiem, coś do mnie nie przemawia – trzeba pytać: co to znaczy, trzeba się z tym mierzyć.

Krytycy „Amoris laetitia” nie negują tego, że trzeba się mierzyć i zmagać ze słowami Jezusa w Ewangelii. Często wręcz to podkreślają.

Krytycy papieża Franciszka pojmują dogmaty w sposób zamykający i chcą w taki sposób zdogmatyzować teologię moralną. Ale w doktrynie katolickiej nie ma – co do zasady – dogmatów moralnych. Etyka jest jak rzeka – pojawiają się raz po raz pewne zasady, ale etyka jest elastyczna, zmienna. Jest w ruchu.

Może jednak ta krytyka Franciszka wypływa nie tylko z intelektu, ale także z lęku, że ktoś straci orientację w życiu? Jak wyleczyć ten lęk?

Najważniejsza jest pokora. Po łacinie pokora to humilitas, co jest bliskie humus – „ziemia”. A więc kluczowe jest zejście na ziemię. Wiąże się zaś z brakiem lęku przed własną głębią. Kiedy oceniamy ludzi, np. rozwiedzionych, którzy zawarli nowe związki, to wtedy stawiamy się ponad nimi, wywyższamy się. Pokora wiąże się z uznaniem, że to, wobec czego staję w życiu innych, jest też we mnie, też tym żyję, jest to częścią mnie. Jeśli zaś naprawdę sam tym żyję, to o wiele ostrożniej będę oceniał innych. Oczywiście, ważne jest, by dać orientację, kierunek rozwoju. I żeby ludziom towarzyszyć. Nikomu nie doradzałbym rozwodu. Ale znam wiele osób, które po rozwodzie wstąpiły na drogę duchową.

Jak ma się to do słów Jezusa w Ewangelii?

Z mojego punktu widzenia odmawianie komunii osobom rozwiedzionym jest pewną normą ustanowioną przez ludzi, która nie odpowiada słowom Chrystusa. Bo jeśli spojrzymy do Ewangelii według św. Marka, zobaczymy, że Jezus mówi tam o nierozerwalności małżeństwa jako ideale. Jezus jest tam bardzo optymistyczny i pokazuje ideał. Bo to jest oczywiście celem miłości, by była nierozerwalna. Mateusz zaś w swojej Ewangelii próbuje interpretować ideały w postaci norm. Kiedy zaś tworzy normy, musi stworzyć wyjątek – „poza przypadkiem nierządu”. Gdy więc Mateusz naciska, że ludzie powinni trzymać się ideału jako reguły, musi się liczyć, że będą upadać – i tworzy od tej reguły wyjątek. Sytuacje życiowe są bowiem rozmaite. Niektórzy zostali sami, bo ktoś ich opuścił. Zawsze można doszukiwać się choćby części winy po obu stronach, ale sytuacja opuszczonych jest zupełnie inna niż tych, którzy ich opuścili. Nie da się moralności zredukować do systemu sztywnych norm.

Mówi Ojciec dużo o lęku, o sprawach psychologicznych. Ze strony wielu teologów można spotkać się z zarzutem, że taka prezentacja duchowości jest redukcją prawdy do psychologii.

Prowadzimy dom rekolekcyjny i towarzyszymy księżom, którzy przeżywają kryzys. Mamy tam trzech terapeutów, ale jest też zawsze towarzyszenie duchowe. A uczciwy terapeuta nie powie, że leczy, lecz także, że towarzyszy. Terapeuta pomaga odkryć problemy i radzić sobie z nimi. Ale prawdziwe uleczenie następuje w spotkaniu z Bogiem. Nie wolno redukować duchowości do psychologii. Psychologia pomaga odkryć prawdę o osobie, a człowiek powinien potem pokazać tę prawdę Bogu. Ostatecznie to Bóg leczy.

Z drugiej strony wielu psychologów mówi, że kwestiami psychologicznymi powinni się zająć profesjonaliści, czyli oni, a nie amatorzy od duchowości.

Ważne, by nie robić nic wbrew psychologii. Rozpoznać granice tego, co psychiczne, oraz rzeczywisty stan psychiczny, np. że ktoś jest psychotyczny albo ma nerwicę natręctw, gdy musi wszystko kontrolować, myć ręce itp. Byłaby to tania, zła porada, gdybyśmy wówczas powiedzieli: „módl się, Bóg cię wyleczy”. Trzeba wyczuć, gdzie pomaga wiara, a gdzie jest potrzebna profesjonalna pomoc psychologiczna.

Wyczucie może być jednak złudne. W Polsce mamy wielu egzorcystów, którzy – jak twierdzą – na wyczucie rozpoznają opętanie, a to często są problemy psychiczne. Złe wyczucie może mieć tragiczne konsekwencje. Przydałyby się jasne, obiektywne kryteria.

Tu pomocą może być dobra dogmatyka. Uznaje ona demony za stworzone duchowe siły, które mają jakby osobową moc. Mogą one nam zaszkodzić, ale nie są osobami.

A egzorcyści często widzą tam osoby. To błąd. Oczywiście, nie można powiedzieć, że zło to tylko ludzkie myśli. Byłaby to fałszywa niwelacja zła. Powiedziałbym, że demony to pewien obraz głębokiego wymiaru zła. Niebezpieczeństwo polega jednak na tym, że często ci, którzy mówią, że są opętani przez demona, chodzą od księdza do księdza i gdy nic się nie poprawia, oskarżają tamtych, że się źle modlą – to inni są jakoby winni ich problemu duchowego, tego, że nie zdrowieją. Ludzie tacy nie potrafią odkryć prawdy o sobie. Na początku drogi duchowej zaś trzeba się przyjrzeć prawdzie o sobie. Tu często przydaje się pomoc psychologiczna. A także towarzyszenie modlitewne. Ale modlitwa to nie czary-mary, które mnie wyleczą.

Nadal nie widzę jasnego kryterium.

Spróbuję pokazać to na przykładzie: wiele lat temu przyszedł do mnie ojciec ze swoją córką, która miała 20 lat. Ojciec mówi: „Ona jest opętana przez diabła”. Pytam, skąd to wie? On odpowiada, że zasadniczo jest bardzo grzeczna i pobożna, ale co jakiś czas, parę razy w roku, ma wybuchy, przeklina, bluźni. Rodzina wozi ją do Lourdes, do Częstochowy – przez jakiś czas po takiej wizycie jest lepiej, ale potem wybuchy się powtarzają. Powiedziałem, że chcę porozmawiać z tą młodą kobietą w cztery oczy. Zapytałem ją wówczas, jak jest w jej rodzinie. Okazało się, że rodzice są bardzo autorytarni. Bardzo pobożni, ale zawsze muszą mieć rację. Córka potrzebowała ich uwagi, pomocy, pieniędzy. Raz na jakiś czas stawała się tak agresywna, by dotknąć tym swoich rodziców. Powiedziałem jej wówczas: „Możesz dalej grać w tę grę. Rodzice nadal będą mieć rację. Ty będziesz miała tylko taki zysk, że zwiedzisz Europę. Ale to nic nie zmieni. Musisz mieć odwagę, wyjść z tej gry i zacząć żyć swoim prawdziwym życiem”. Obraz szatana, który tam się pojawił, to była tylko wymówka.

To chyba też nie jest jasny przepis. Rozumiem, że jest tylko sztuka rozeznania i wychowania, prowadzenia ku życiu…

(śmiech) Tak, to jest sztuka. ©℗

O. ANSELM GRÜN (ur. 1945) jest niemieckim benedyktynem z opactwa Münsterschwarzach, jednym z najpoczytniejszych pisarzy chrześcijańskich: jego książki przetłumaczono na 25 języków i sprzedano w 14 mln egzemplarzy. Inspiruje się starożytnym monastycyzmem, duchowością Ojców Kościoła, mistycyzmem oraz psychologią głębi Junga. Promuje, jak podkreśla, „zdrową duchowość, którą charakteryzuje pewien optymizm, a która nie jest pesymistyczno-moralizująca”. W lipcu odwiedził Tyniec, gdzie współprowadził warsztaty „Zarządzanie. Przywództwo. Duchowość”.

NIEKTÓRZY LUDZIE dążą do ideałów tak wzniosłych, iż nigdy ich nie osiągną. Nie chcąc poddać się uczuciu rezygnacji, wypierają swe prawdziwe oblicze i zaczynają identyfikować się z własnymi ideałami. Postawa taka prowadzi do wewnętrznego rozdwojenia.

ABY UTRZYMAĆ własny ideał, wypiera się własny cień i projektuje go na innych, których potępia się i poniża, ponieważ wyparcie zła tkwiącego we własnym sercu prowadzi do demonizacji innych, których często, z imieniem Boga na ustach, traktuje się bardzo brutalnie.

ODCZUWAM WSPÓLNOTĘ z innymi ludźmi tylko wtedy, gdy zaakceptuję swe słabości i wady. Dopóki będę zmuszony je ukrywać, będę nawiązywał z bliźnimi wyłącznie powierzchowne kontakty.

DUCHOWOŚĆ NIEAUTORYTARNA oznacza wsłuchiwanie się w brzmiący w naszych myślach, w naszych uczuciach, w naszych namiętnościach oraz w naszych potrzebach głos Boga.

PIOTR DZIĘKI SWEJ WINIE stał się opoką dla innych, ponieważ pojął, że to nie on, jako osoba, może stanowić opokę, lecz wiara, której musi się kurczowo trzymać, by mimo pokus dochować wierności Jezusowi.

Cytaty pochodzą z książki A. Grüna „O duchowości inaczej”, przeł. K. Zimmer, Wyd. WAM 2009.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Uniwersytecie Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2018