Środki zastępcze, śmierć prawdziwa

Królowie tego biznesu gwiżdżą na policję. W Łodzi powstała inicjatywa, by karać za dopalacze jak za narkotyki. Czy jednak projekt, który firmuje prezydent miasta z PO, ma szansę w obecnym Sejmie?

22.08.2017

Czyta się kilka minut

„Remont” chodnika przed sklepem z dopalaczami, Łódź, czerwiec 2016 r. / GRZEGORZ MICHAŁOWSKI / PAP
„Remont” chodnika przed sklepem z dopalaczami, Łódź, czerwiec 2016 r. / GRZEGORZ MICHAŁOWSKI / PAP

Domy są dwa. Bliźniacze. Wielkie jak pałace. Mają po dwa piętra, wysunięte garaże, duże balkony, biały tynk przeplatany z brązową cegłą. Wysokie okna. Wokół równo przystrzyżony trawnik.

Trafić tu łatwo. Wystarczy zapytać we wsi. – Kogo pan szuka? Aaaa, królów dopalaczy! Tędy, szutrową drogą – podpowiada sąsiad. Teren jest ogrodzony wysokim płotem. Obejście go zajmuje piętnaście minut. Przed każdą bramą kilka kamer.

Przed jedną z nich podjeżdża citroen C3. Szybę uchyla Michał W., chudy, gładko ogolony 29-latek. – Prowadzę legalną firmę, wynajmuję mieszkania. Jak coś napiszesz, to będziesz miał kłopoty. Znajdę cię. Zobaczymy się w sądzie – grozi.

Rasowi biznesmeni

Michał W. dał się poznać w Pabianicach jako mistrz tańca towarzyskiego i kierowca rajdowy. To jego hobby. Z zawodu jest przedsiębiorcą. Pierwszą firmę założył, mając 24 lata. Rok później zasiadał w zarządzie sześciu spółek. Działalność firm Matisz, Matias, Karex, Kubańczyk Company, Hary Company to m.in. produkcja przypraw, barwników i pigmentów, chemikaliów, biżuterii, zaprawy murarskiej czy wyrobów z gumy. W zarządzie firm zasiadał 32-letni Przemysław, brat Michała.

Siedziba spółek braci W. to PRL-owski biurowiec w centrum Pabianic. Ale szefów próżno tam szukać. Płacą jedynie 160 zł za skrzynkę do korespondencji.

Bracia dobrze znani są za to na miejscowej poczcie. Co miesiąc zostawiają tam 100 tys. zł. Tyle kosztuje wysyłanie paczek, które z Pabianic jadą w każdy zakątek Polski.

Firmami szybko zainteresował się sanepid. Inspektorzy uznali, że panowie W. wprowadzają do obrotu tzw. środki zastępcze. To ustawowa nazwa dopalaczy. Powstała po tym, jak Donald Tusk wypowiedział dilerom dopalaczy wojnę. Były premier jeszcze w 2010 r. zapowiedział działanie „błyskawiczne, w sposób zdecydowany, a nawet brutalny”. Mimo tych gróźb interesy braci W. przez lata rozkwitały.

Ich partnerem został 29-letni Jakub G. Schemat działania był następujący: spółki zakładał Michał, a potem prezesem zostawał Jakub. Do niego pisma kierował sanepid. W czasie postępowania administracyjnego wychodziło na jaw, że Jakub G. nie ma prawa niczemu prezesować, bo w 2005 r. został skazany na trzy lata więzienia za rozbój. Do tego spółka nie posiadała żadnego majątku. Jej kapitał zakładowy wynosił 5 tys. zł. Komornik i skarbówka nie miały z czego ściągać kar nałożonych przez sanepid. Firmę rozwiązywano, ale na jej miejsce powstawała następna. W ten sposób przez cztery lata bracia W. utworzyli ponad dziesięć spółek.

Jakub wypadł już z interesu. Powody wyjaśnia jego mama. Rozmawiamy na klatce schodowej bloku w Pabianicach. Obok mieszkania ktoś przykleił plakat: „Bezpłatna terapia dla uzależnionych od alkoholu, dopalaczy, narkotyków”.

– Pewnego dnia przyszli do domu policjanci i go zabrali. Nie zostawił samochodu, pieniędzy, nic. Już mu drugi rok leci w areszcie. Za co siedzi? Z prokuratury dali pismo, ale nie czytałam, bo mnie to nie dotyczy. To jego życie. Ale powinni go skazać lub wypuścić, a nie tak trzymają bez wyroku. Gdzie indziej sklepy działają, tylko naszego Kubę wzięli.

A że handlował? A wódką, papierosami nie handlują? Wszystkiego można spróbować, ale z umiarem.

– Mama, ty nie wiesz, o czym mówisz – wtrąca siostra Kuby z kilkuletnią córką na rękach. – Nie chciałaś wiedzieć, co on sprzedawał. Tak ci łatwiej. Ja tak naprawdę nie mam już brata – dodaje.

Miejsce Jakuba w biznesie zajął Paweł S. z Ornontowic na Śląsku. O braciach W. i ich nowym wspólniku powstał odcinek „Superwizjera”. Dziennikarze TVN opisywali Pawła S. jako byłego mechanika samochodowego i dilera pracującego dla braci. Pomógł im otworzyć rynek na południu Polski, skąd towar płynął do Czech. Dziś okolice Łodzi i Śląsk to najbardziej zagrożone dopalaczami obszary w kraju.

Policjanci odstraszają klientów

Przemysław W. już w 2010 r. otwierał sklepy w Tomaszowie, Aleksandrowie Łódzkim, Piotrkowie. Reklamował je plakatem „prochy, piguły, zioło”. Rozmawiał z dziennikarzami, podawał swoje nazwisko. Skarżył się, że straż miejska utrudniała mu sprzedaż.

Kolejne sklepy braci powstały m.in. w Bytomiu, Tychach, Bielsku-Białej, Zielonej Górze, Zabrzu, Gorzowie Wielkopolskim, Zawierciu, Katowicach, Gliwicach, Kędzierzynie-Koźlu.

Panów W. reprezentuje kancelaria Tataj Górski Adwokaci. Po najazdach sanepidu prawnicy udowadniali, że inspekcja naruszyła swobodę gospodarczą. Właściciele nie byli zawczasu informowani o planie kontroli. Zbędna obecność policjantów odstraszała im klientów. Ponieważ towar znaleziony w sklepach zabrano, naruszając prawo, nie może być dowodem w postępowaniu – przekonywali adwokaci.

Braciom przypisuje się też wprowadzenie na rynek dopalacza Mocarz (niegdyś najsilniejszego towaru na rynku) oraz prowadzenie sklepu Kolekcjoner.nl. Strona jest polskojęzyczna, choć zarejestrowana w Holandii. Działa do dziś. Możemy kupić tam m.in. 3 CMC Big Crystal, Exclusive Kokolino czy MDMB . Jeden gram kosztuje średnio 60 zł.

W listopadzie 2015 r. agenci Centralnego Biura Śledczego zatrzymali dziesięć osób współpracujących z braćmi W. Podejrzani usłyszeli zarzuty działania w zorganizowanej grupie przestępczej, prania pieniędzy oraz sprowadzenia niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia. Za Michałem wystawiono list gończy.

Śledztwo trwa. Michała W. nie udało się zatrzymać. W styczniu 2017 r. sąd na wniosek obrońcy wystawił mu list żelazny. Młodszy z braci będzie więc odpowiadał z wolnej stopy. Prokuratura przesłuchała go już w charakterze podejrzanego.

Mimo tych trudności nic nie wskazuje na to, by biznesy panów W. zwolniły tempa. Najnowsza firma Michała to Liquids Company. Oficjalnie sprzedaje wyroby tytoniowe i żywność. Jej siedziba to rodzinny dom Przemysława i Michała na przedmieściach Pabianic. Wciąż mieszkają tam ich rodzice i dziadkowie. Dwupiętrowy gmach wygląda jak twierdza. Zasłonięte rolety, monitoring na każdym rogu.

Bracia W. przerzucili się też na mieszkaniówkę. Budują segmenty w Sierakowicach i Katowicach. Ich ojciec Mirosław jest właścicielem firm Solidbud i Master Developer. W Pabianicach stawia apartamentowiec na 49 mieszkań. Otwarcie latem 2018 r.

Cieszę się z narkotyków

Jakie są skutki działalności braci W., najlepiej wiedzą w miejskim szpitalu. Na oddział psychiatryczny trafiają tu osoby w skrajnym pobudzeniu oraz ostro halucynujące.

– Ktoś ucieka przed wojną, gasi pożar, jedzie tramwajem z grupą znajomych, a lekarze to koledzy, z którymi podróżuje. Próbują uciekać, bo ktoś chce ich zabić. Nie widzą przeszkód, wpadają na ściany. Czasami czują bardzo silny lęk. Krzyczą, wyją, bełkoczą, walczą z jakimiś postaciami, turlają się po podłodze, wykonują ruchy pływania – opowiada doktor Jacek Koprowicz, szef Pabianickiego Centrum Psychiatrycznego. – Nie tak dawno siedział przede mną młody mężczyzna, po którym pot spływał, jakby stał pod prysznicem. Dostał natychmiast kroplówki, bo przy takim odwodnieniu mógł umrzeć w bardzo krótkim czasie. Inny pacjent był tak agresywny, że naszemu sanitariuszowi złamał nogę. Mieliśmy też pacjenta w ostrej psychozie. Przez miesiąc musiał być zabezpieczony pasami.

Przewlekła psychoza może być fatalna w skutkach. Dotknięte nią osoby z czasem stają się otępiałe, nie są w stanie same funkcjonować, zanika uczuciowość wyższa, obniża się intelekt. Zdarzają się przypadki schizofrenii.

– W korytarzu minął pan chłopaka, który przyszedł z dziadkiem. Chce się leczyć. To wyjątek. Właściwie nie zdarza się, żeby uzależnieni przychodzili po pomoc. Czasami rodzice mówią do dorosłych dzieci: „Wynocha albo zacznij się leczyć”. Ale jeśli pacjent sam nie ma motywacji, to nie pomożemy – opowiada dr Koprowicz.

– Stosujemy metodę psychoterapeutyczną. Unikamy leczenia farmakologicznego. Chcemy zmienić sposób myślenia tych osób, żeby znalazły inny sposób na radość w życiu niż stymulanty. Doszło do tego, że teraz cieszę się, jak pacjent mi mówi: „Panie doktorze, biorę amfetaminę”. Bo wtedy wiem, z czym mam do czynienia. Z dopalaczami nigdy nie wiadomo.

Wojna podjazdowa

Według raportu NIK przez siedem lat sanepid nałożył na sprzedawców kary w wysokości 65 mln zł. Do budżetu państwa wpłynęło 1,8 mln zł.

Gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że walka to żmudna. Inspektorzy zabierali ze sklepów towar i badali, czy są w nim „środki zastępcze”. Początkowo sprzedawcy w sklepach mieli ze sobą duże ilości towaru. Potem ograniczali je do minimum. Kolejne paczki systematycznie donosili im dostawcy. W razie konfiskaty ginęło coraz mniej towaru. Tuż przed wejściem nowej listy substancji zakazanych robili „wyprzedaż”. Upłynniali towar, który za chwilę miał być zabroniony.

Dwie pary metalowych drzwi, śluzy, lustra weneckie, nad drzwiami kamery – to wszystko zabezpieczało sklepy przed nieproszonymi gośćmi. W środku piec, w którym można szybko spalić towar. Policjanci w różnych miastach robili dziury w ścianach, by szybko wejść do środka. Na miejscu rozkręcali rury, umywalki, lampy, skrzynki pocztowe – wszędzie tam chowano „produkty”.

Mundurowi mają rozpoznanych sprzedawców i właścicieli sklepów. W Łodzi udało się ustalić, że grupy związane z dopalaczami i narkotykami są ze sobą powiązane. Strefami wpływów podzielili się między sobą kibole. Bez ich zgody nie otworzy się żaden nowy punkt z dopalaczami. ŁKS kontrolował m.in. punkt przy ul. Próchnika, a Widzew sklep na Przędzalnianej.

Policjanci nie mogą aresztować nikogo za same dopalacze. Dlatego w postępowaniach powoływali się na art. 165 kodeksu karnego: o narażeniu życia i zdrowia wielu osób.

– Wychodził chłopak ze sklepu, rekwirowaliśmy towar. Z uwagi na podejrzenie znajdowania się w nim zabronionych substancji. Wysyłaliśmy to do badań. Tam oczywiście okazywało się, że to nie narkotyki. Więc teoretycznie sprawa mogła się urwać. Ale wtedy zwracaliśmy się o drugie badanie, toksykologiczne, które miało sprawdzić, czy są to środki zastępcze lub psychoaktywne, które zagrażają życiu lub zdrowiu. I to drugie badanie dawało podstawy, żeby kierować sprawę do prokuratury – opowiada łódzki policjant.

Tyle tylko, że biegli w opiniach pisali, iż substancja może powodować szkodę dla zdrowia. Może, ale nie musi. A to przed sądem zasadnicza różnica. Brakowało badań klinicznych na pacjentach. Być może dlatego, że ilość substancji, która wywołuje działania psychoaktywne, jest zbyt mała. Trudno udowodnić, że śmierć lub chorobę bezpośrednio spowodował dopalacz. Do tego użytkownicy zwykle odmawiali współpracy z organami ścigania. Nie było ofiar, więc nie było podstaw do prokuratorskich zarzutów.

W Łodzi policjanci w końcu stracili cierpliwość. Stali pod sklepami 24 godziny na dobę, dzień w dzień. Konfiskowali towar każdemu, kto wychodził z lokalu. Wchodzili z sanepidem, rekwirowali produkty, plombowali sklepy. Każde zerwanie plomby kończyło się mandatem.

– Robiliśmy nawet kontrole ze strażą pożarną. Sprawdzaliśmy, czy mają gaśnice. W końcu nie wytrzymali. Sklepy się zwinęły, ale wymagało to od nas działań non stop. Rzuciliśmy na to wielkie siły. W małych miastach operacja na taką skalę byłaby niemożliwa – dodaje łódzki mundurowy.

Sprzedaż trafiła jednak do internetu i sieci dilerskich. Dopalaczami handluje się z mieszkań czy samochodów. Szefowie biznesu pozostają bezkarni.

– Sprzedawcy czy właściciele firm to zwykle tzw. słupy. Kto kontroluje dostawę towaru z Chin, produkcję, tego nikt do końca nie wie – mówi łódzki policjant.

Jest już za późno

Do walki z dopalaczami wzięli się też samorządowcy. Największą pomysłowością wykazali się właśnie w Łodzi. Zarząd Dróg rozkopał tu chodniki przed sklepami „kolekcjonerskimi”. Ustawiono znaki zakazujące przejścia.

Do właścicieli lokali, w których znajdują się sklepy, trafiały też pozwy. Prawnicy magistratu udowadniali, że taki lokal negatywnie oddziałuje na sąsiedztwo. Wielu właścicieli ugięło się i wypowiedziało najem.

Urzędnicy poszli dalej. W magistracie powstał projekt ustawy całkowicie zakazującej dopalaczy. Środki zastępcze, czyli dopalacze, mają być penalizowane jak narkotyki. Ustawa ucieka od wykazu substancji zabronionych, który zawsze był w tyle za pomysłowością dopalaczowych chemików.

– Nasz przepis to bat na wszystkich: handlarzy, sprzedawców, właścicieli sklepów. Także posiadaczy, ale wprowadziliśmy furtkę, jak przy narkotykach. Jeżeli ktoś będzie posiadać nieznaczne ilości na własny użytek, może liczyć na warunkowe umorzenie postępowania – wyjaśnia Sebastian Bohuszewicz, radca prawny z łódzkiego magistratu, współtwórca projektu.

Wytwarzanie dopalaczy ma być karane więzieniem do lat trzech. Wprowadzanie do obrotu: między sześć miesięcy a osiem lat. Za posiadanie będzie można trafić za kratki na dwa lata, a przy znacznej ilości – na dziesięć lat.

Sprzedawcom trzeba będzie jednak udowodnić, że ich produkt ma działanie psychoaktywne na centralny układ nerwowy. Ten obowiązek spadnie na śledczych.

– Policja doskonale wie, kto i gdzie handluje, tylko nie może z tym nic zrobić. Wprowadzając penalizację, policjanci mogą podejść do sprzedawców dopalaczy jak do grup handlujących narkotykami. Mają cały arsenał chwytów: rozpoznanie operacyjne, prowokacje, obserwacje – dodaje radca prawny.

Projekt poparli posłowie PO. Trafił do marszałka Sejmu, ale szanse na jego uchwalenie są zerowe. W końcu firmuje ją prezydent Łodzi i rada miejska z PO. Czy PiS zaproponuje własny projekt? W Ministerstwie Zdrowia powstał międzyresortowy zespół, który ma opracować nowe rozwiązania legislacyjne w walce z dopalaczami. Kiedy zobaczymy efekt prac? Nie wiadomo.

Jakie są inne sposoby? W Nowej Zelandii władze zrezygnowały z listy produktów zakazanych. To sprzedawcy najpierw musieli dowieść, że ich produkt jest bezpieczny, a dopiero potem mogli go sprzedawać. W praktyce sprowadzało się to do częściowej legalizacji dopalaczy. Substancje można było kupować pod warunkiem, że nie stanowiły zagrożenia dla życia i zdrowia. Rząd nie był jednak konsekwentny. Reformę wstrzymano. Inna metoda to legalizacja miękkich narkotyków.

– Jeżeli mamy akcyzę z handlu alkoholem, akcyzę z papierosów, to możemy mieć pod kontrolą także marihuanę. Mówię to jako lekarz od lat obserwujący uzależnionych. Jest coraz większa świadomość społeczna, może marihuana będzie legalna? Teraz i tak już na to za późno. Trzeba to było zrobić dziesięć lat temu. Być może więcej osób poszłoby w marihuanę niż w dopalacze. Dzisiaj ci, co kupią dopalacze za 5 zł, nie kupią działki marihuany za 20. Tych ludzi straciliśmy – dodaje doktor Jacek Koprowicz.

Bez względu na metodę trzeba się spieszyć. Likwidacja sklepów to sukces, ale chwilowy. Bracia W. jeszcze długo będą spać spokojnie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2017