Spychani do morza

Grozi nam, że sektor pozarządowy w Polsce zostanie zwasalizowany przez rząd. Rozmowa z Jakubem Wygnańskim, działaczem społecznym, prezesem zarządu Pracowni Badań i innowacji Społecznych „Stocznia”.

07.11.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Grażyna Makara
/ Fot. Grażyna Makara

MAGDALENA KICIŃSKA: Co Pan powiedział siedmioletniemu synowi, kiedy zapytał, czy tata, którego pokazują w telewizji, zrobił coś złego?

JAKUB WYGNAŃSKI: Że to nieprawda. A te pieniądze, które dookoła mnie krążą według infografik „Wiadomości” TVP1, nie wpadły do mojej kieszeni. Przekroczono granicę i należy to, co pokazano, nazwać po imieniu: nieuczciwością i manipulacją.

Skąd to nagłe zainteresowanie organizacjami pozarządowymi?

Nie wszystkimi – wybranymi. M.in. Stocznią, ale też Fundacją Rozwoju Demokracji Lokalnej czy Szkołą Liderów. Nie mam wątpliwości, że to zaplanowane działanie. Jeśli ktoś wytoczył najcięższe działa i ostrzeliwuje z nich kilka dni z rzędu grupę konkretnych osób, to musi stać za tym konkretny cel.

Jaki?

Można rozpatrywać to na kilku poziomach. Myślę – próbując deszyfrować to, co widziałem na infografikach „Wiadomości”, gdzie powtarzają się ciągle dwie postaci: Zofia Komorowska i Róża Rzeplińska – że to kolejny etap brutalnej walki z oponentami politycznymi, tyle że tym razem w sposób najbardziej obrzydliwy, tj. przez dzieci i tropienie środowiskowych powiązań. Przy czym to tropienie należy wziąć w cudzysłów, bo wszystkie te „rewelacje” „odkrywane” w materiałach są jawne i publicznie dostępne, wystarczy zajrzeć do KRS czy sprawozdań, które publikujemy.

Dzięki tej „dociekliwości” rozrysowano siatkę, w której znalazły się też inne, krytyczne wobec obecnej władzy osoby – mowa o sędziach Safjanie czy Stępniu, a także prof. Strzemboszu. Można więc patrzeć na to, co się dzieje, również jako na uwerturę do przygotowanej dalszej rozprawy ze środowiskiem sędziowskim i kompletnego już demolowania autorytetów poprzez bezpodstawne oskarżenia i insynuacje, obrzucanie błotem tych, którzy nie są „nasi”. Na kolejnym poziomie można to postrzegać również jako uderzenie w cały sektor pozarządowy i zburzenie zaufania, którym się on cieszy, za pomocą manipulacyjnego przedstawiania nas jako „republiki kolesi”, kliki, która między sobą załatwia, jak tu zgarnąć dla siebie publiczne pieniądze.

„Pozakładali fundacje i sami sobie przekazują kasę” – pisali komentujący sprawę niektórzy internauci.

Trzeci sektor to ogromny i złożony ekosystem, którego „Wiadomości” ani trochę nie objaśniły. Spróbuję więc to zrobić. Pierwszy sektor to państwo, drugi to rynek. Trzeci to zbiór różnych instytucji, fundacji, stowarzyszeń, organizacji kościelnych, których wspólnym mianownikiem jest to, że choć są instytucjami prywatnymi, starają się zabiegać o dobra publiczne i czynią to z powodu przekonań, a nie z chęci zysku.

Był Pan jednym z twórców trzeciego sektora.

Miałem szczęście w pewnym momencie pracować jako sekretarz Henryka Wujca w Komitecie Obywatelskim przy Wałęsie. Byłem przy Okrągłym Stole, pracowałem w sztabie wyborczym Solidarności, organizowałem spotkania Komitetu Obywatelskiego. Tam też zastała mnie dewastująca „wojna na górze”. To chyba wtedy coś bardzo ważnego się skończyło, a dla mnie – coś ważnego zaczęło.

W moim przekonaniu wywołanie tej wojny i rozwiązanie ruchu Komitetów Obywatelskich to był bodaj największy błąd, nawet samobój, polskiej transformacji. Znamienne, że postaci, które za tym stały, wciąż funkcjonują w polityce i ciągle konflikt jest ich podstawowym instrumentem „zarządzania”. Na skutek ich działania cała ta pierwotna energia solidarności, wspólnoty, empatii i bycia razem została w istotnej części rozproszona. Wiele osób pomyślało wtedy: musi istnieć inna niż polityczna przestrzeń troski o sprawy publiczne.

Tak zaczęliśmy budować właśnie trzeci sektor, organizacje pozarządowe, które ludziom najczęściej kojarzą się z działalnością charytatywną, choć niesłusznie, bo tylko 8 proc. z ponad 100 tys. organizacji pozarządowych działających w Polsce się nią zajmuje. Większość prowadzi działalność zogniskowaną wokół sportu, rekreacji, edukacji czy kultury. Organizacje starające się mieć bardziej bezpośredni wpływ na sprawy publiczne: funkcjonowanie administracji, formułowanie polityk, patrzenie władzy na ręce (tzw. organizacje strażnicze) to około 1 proc. całego sektora. Nie one jedyne odpowiadają za „immunologię” naszej demokracji – dba o nią także Trybunał Konstytucyjny, media, w tym w szczególności te publiczne, Rzecznik Praw Obywatelskich. Wszystkie one w ostatnich miesiącach są przedmiotem ataków lub zaboru. Przyszła kolej na organizacje i technologia tego ataku jest znana z innych krajów, a testowana teraz w Polsce – choć bliżej nam do wariantu węgierskiego niż rosyjskiego czy tureckiego.

Organizacje są pozarządowe, a jednak korzystają z pomocy publicznej – to może być dla ludzi niejasne.

Owszem, ale wynika to z konstytucyjnej zasady pomocniczości, na której opiera się „podział pracy” między rządem a samorządem i między administracją a trzecim sektorem. Ustanawia ona względne pierwszeństwo samoorganizujących się wspólnot nad działaniami wspólnot wyższego szczebla. Zadaniem tych ostatnich jest wspierać tych, którzy skutecznie działalność taką prowadzą.

Organizacje, owszem, wspierane są przez państwo, ale wyłącznie w zakresie realizacji zadań publicznych. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że z tego modelu opartego na zasadzie pomocniczości korzysta – np. kiedy posyła dziecko do szkoły prowadzonej przez stowarzyszenie albo ktoś bliski trafi do hospicjum, które prowadzi fundacja. Trzeba wiedzieć, że aż 55 proc. spośród wszystkich ponad 100 tys. organizacji korzysta ze środków samorządu i to nie są prezenty, ale wsparcie na działania ważne dla mieszkańców. Tylko Warszawa w ciągu ostatnich lat na tego rodzaju działania rocznie wydaje ok. 130 mln. Od 2008 r. przekazała ponad 17 tys. dotacji (wiadomości o nich są dostępne w ogólnodostępnej tzw. Księdze Dotacji, stworzonej zresztą przez jednego z „oskarżonych” – Marcina Wojdata, męża Róży Rzeplińskiej). Ułożenie tego w całość przychodzi z trudem, tymczasem „Wiadomości” podały proste wyjaśnienie: organizacje to „czarne charaktery”, które „biorą publiczne pieniądze”. A prawda jest inna.

Jaka?

Nie „biorą”, a zabiegają o nie w złożonych i ściśle określonych, bardzo konkurencyjnych procedurach grantowych – system dostępu do publicznych pieniędzy jest dość precyzyjnie określony m.in. w uchwalonej w 2003 r. (po siedmiu latach dyskusji) ustawie o działalności pożytku publicznego i wolontariacie.

To nie jest tak, że burmistrz czy prezydent miasta przekazuje na mocy własnego widzimisię komuś pieniądze w niejawny sposób! Mamy obowiązek co roku składać sprawozdania finansowe i merytoryczne; bywają organizacje, które tego nie robią lub środki marnują – patologie zdarzają się wszędzie. Trzeba też pamiętać, że obok organizacji większych, które dostarczają usług publicznych, jest mnóstwo takich, których działalność ma skromniejszy czy epizodyczny charakter. Ponad połowa wszystkich organizacji pozarządowych w ogóle nie zatrudnia żadnego personelu, działa tylko czystą energią członków, ich istotą jest wspólna pasja – gramy w piłkę, zbieramy znaczki etc.

Są jednak giganci trzeciego sektora...

Owszem, sektor jest zróżnicowany, jeśli idzie o budżet organizacji. Tylko 5 do 6 proc. organizacji dysponuje budżetem powyżej miliona złotych rocznie, Stocznia, FRDL, Szkoła Liderów również. To, że istotny składnik ich wydatków stanowią płace, nie dziwi, bo organizacje dla prowadzonych działań zatrudniają personel (np. Stocznia prawie 30 osób na umowie o pracę). Naiwny i prymitywny obrazkowy sposób opowiadania przez TVP ma stworzyć całkowicie fałszywe wrażenie, jakoby politycy po prostu dawali apanaże konkretnym osobom w organizacjach, i to we wszystkich naraz. Trzeba wiedzieć, że co do zasady działalność w organach kontrolnych tego rodzaju organizacji jest całkowicie społeczna – odbywa się kosztem czasu zabieranego rodzinie i nie służy poprawie rodzinnego budżetu.

Żeby przeanalizować przepływy środków między samorządami a organizacjami i tryb ich przyznawania, nie trzeba „śledztwa” – wystarczy zajrzeć do ogólnodostępnych źródeł. Można byłoby tam też zobaczyć, że żadna z organizacji, które znalazły się na celowniku, nie powstała w ciągu ostatniego roku, działają od kilku, kilkunastu lat. Stowarzyszenie 61 (odnoszące się do art. 61 Konstytucji, który mówi o tym, że mamy prawo wiedzieć więcej o osobach piastujących funkcje publiczne), którego jednym z inicjatorów byłem w 2006 r., ma istotnie za zadanie wpływać na wynik wyborów, jak nam zarzucano, ale jedynie w ten sposób, by namawiać ludzi do świadomego w nich udziału. Stowarzyszenie 61 „obsłużyło” dziewięć wyborów (lokalnych, krajowych, europejskich, prezydenckich), wielokrotnie kontaktowało się z dziennikarzami z bardzo różnych redakcji, odpowiadało na ich pytania dotyczące kandydatów i starało się wyposażyć dziennikarzy w dostęp do informacji, które im pozwolą być bardziej dociekliwymi – taka jest jego misja, podczas gdy „Wiadomości” zrobiły z tego zarzut!

Wcześniej takich nie stawiano?

Trzeci sektor przez różne kadencje nie był przedmiotem takiego zainteresowania, jakie widzimy teraz, ani nie podejmowano prób jego osłabienia. Panowała dość powszechna i ponadpartyjna zgoda co do tego, że jest potrzebny i powinien zachować niezależność. Teraz to się bardzo zmienia.

Oczywiście w tak licznym sektorze i w tak licznych jego relacjach z administracją zdarzały się i zdarzają sytuacje niewłaściwe czy patologie. Niestety, wbrew temu, co starają się pokazać „Wiadomości”, to właśnie teraz, w czasach „dobrej zmiany”, takich patologicznych sytuacji – np. braku jawności konkretnych organizacji czy super-uprzywilejowania politycznych kamratów – jest znacznie więcej.

Warto też podkreślić, że właściwie wszystkie organizacje, o których mowa w „Wiadomościach”, stoją naprzeciw władzy nie od momentu wygranej PiS-u, ale od kiedy powstały – innymi słowy także w czasie rządów PO-PSL. Mogę powiedzieć np. o Stoczni, która obok innych organizacji, głównie skupionych wokół Obywatelskiego Forum Legislacji prowadzonego przez Fundację Batorego, zajmowała się monitorowaniem jakości konsultacji publicznych. Nasz głos nie zawsze był słyszany, a wiele decyzji ówczesnych władz otwarcie krytykowaliśmy. Z pewnością nie byliśmy jej pupilkami. W latach 2009-15 na 25 wniosków, które złożyliśmy w stołecznym Ratuszu, dotacje otrzymaliśmy w 11 przypadkach. To mniejsza skuteczność niż średnia dla warszawskich organizacji pozarządowych.

Mówił Pan o długofalowych skutkach obecnej sytuacji wokół trzeciego sektora.

Nie chcę przesadzać, że jesteśmy w tym punkcie co Rosja, Białoruś czy Węgry, gdzie podporządkowuje się trzeci sektor, tworząc coś w rodzaju obszaru koncesjonowanych działań, ale ku temu coraz wyraźniej zmierzamy. To więc, co ważne, to stałe udzielanie wsparcia organizacjom pozarządowym. Nie tylko symboliczne, choć o tym powiem zaraz, ale również materialne. Wiosną rząd zapowiedział utworzenie Narodowego Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego, które rozdzielałoby pieniądze zgodnie z wytycznymi Narodowego Programu Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego. Jest duże prawdopodobieństwo, że sektor zostanie zwasalizowany. Grozi nam też kompletna deformacja funkcjonującego od lat Funduszu Inicjatyw Obywatelskich. Jest on obecnie przedmiotem sporu między różnymi ośrodkami władzy. Istnieje niebezpieczeństwo, że zostanie mu nadany charakter socjalny (pomoc młodzieży, rodzinie, seniorom). To ważne cele, ale wyłączają to, co było jego istotą: wsparcie działalności obywatelskiej – w tym właśnie strażniczej. Coraz częściej i wyraźniej mówi się o tym, że pieniądze, które na działania organizacji pojawiają się ze źródeł pozakrajowych, są szczególnie podejrzane i w pewnym sensie stanowią zagrożenie dla suwerenności kraju. Czy to nie brzmi znajomo?

Pozostaje zatem tylko jedno logiczne rozwiązanie: w większym niż dotychczas stopniu do wsparcia takich działań namawiać darczyńców w Polsce. Wiele organizacji odrabia teraz tę lekcję i to jest dobra, pożyteczna zmiana. Jednym z tego rodzaju pomysłów było powołanie Funduszu Obywatelskiego. Chcemy, by był własną, oddolną odpowiedzią na pytanie o to, jak finansować ważne dla demokracji w Polsce inicjatywy. Uznaliśmy, że warto się samemu „opodatkować” na ważny społecznie cel. Ja sam, jako beneficjent programu 500 plus, rozpocząłem przekazywanie na ten cel środków. Wyraźnie chcę jednak podkreślić, że jego intencją nie jest finansowanie żadnej ze stron konfliktu, to nie jest fundusz na rzecz działań o charakterze partyjnym czy frakcyjnym. Jego celem jest szukanie inicjatyw, które spowodują, że zaczniemy ze sobą rozmawiać, a nie napadać na siebie. W Polsce potrzebny jest „przeszczep tkanki łącznej”.

Miałaby nas na nowo zlepić?

Tak, bo Polska nie może stać się krajem, w którym po wyborach jedni drugich będą na zmianę spychać do morza. Mamy funkcjonować jako wspólnota i wypracować takie mechanizmy, by móc ze sobą rozmawiać, a nie za każdym razem stosować taktykę „TKM”.

Sprawiedliwość i zemsta to dwie różne sprawy. PiS je pomylił. Ktoś, kto obiecywał, że będzie dążył do moralnej sanacji życia publicznego w Polsce, daje popisy politycznego kapitalizmu w nieznanej dotąd skali. Tu nie ma symetrii: sięga po wszystkie posady, agendy, zagarnia państwowe media i chce kontrolować wszystkie środki publiczne. Simone Weil kiedyś napisała: „sprawiedliwość jest uciekinierką z obozu zwycięzców”. To się właśnie dzieje. Nie wiem, kiedy i kto zdoła to przerwać, ale jest dla mnie pewne, że powinien już teraz wyrzec się zemsty. Jeszcze jeden taki ruch partyjnej „miotły”, jeszcze jeden ruch wahadła politycznego rewanżyzmu byłby dla Polski zabójczy. Wybaczanie to bardzo trudna sztuka, ale trzeba się w niej ćwiczyć.

Jak?

Potrzebne nam są jakieś formy narodowej terapii, dla której wstępem może być np. zdolność do słuchania siebie ze zrozumieniem. W Polsce komunikacja w sferze publicznej ma najczęściej formę ustalania hierarchii, jest formą walki, a nie próbą rozumienia siebie nawzajem. Taka „struktura” dialogu ma wielu sponsorów i wielu beneficjentów – i media też nie są tu bez winy. Musimy sobie uświadomić, że zohydzenie tych, którzy robią coś dla dobra wspólnego, to droga donikąd.

Sytuacje takie jak ta to próba trudna dla nas, tu, w Stoczni czy innych „oskarżanych” fundacjach. Na swoje potrzeby staram się sobie dać z tym jakoś radę wiedząc, że w najgłębszym – zgoła ewangelicznym sensie – integralność i godność można sobie odebrać tylko samemu. Wylewanie na nas kubła pomyj rodzi czasem strach, czasem złość, czasem nawet łzy bezsilności, ale dostajemy dużo wsparcia od innych, czasem z tych oczywistych źródeł, a czasem nie – od tych, którzy chcą powiedzieć, że to nie dzieje się w ich imieniu.

Tak może właśnie pojawia się owa tkanka łączna. Bez jej odbudowania nie podołamy jako wspólnota znanym i nieznanym wyzwaniom. W tym nie pomoże nam żadne uzbrojenie i żadne helikoptery. Tego nie da się ani kupić, ani rozkazać. Tylko ciężko i wspólnie pracować. A z nienawiści leczyć. Jest nam niezbędny również powrót do rozmowy o wartościach, na jakich ma się nasza wspólnota opierać.

Wiem, że brzmię teraz jak fantasta, ale uważam, że trudno bez nich żyć i myśleć o rozwoju w dłuższej perspektywie. Musimy zapytać: co jest dla nas ważne?

Może demokracja, jako wartość, już nie jest?

Demokracja jest wysiłkiem, jesteśmy nią znużeni, wolelibyśmy nie musieć deliberować, ucierać stanowisk, dbać o mniejszość, gdy akurat jesteśmy większością, tęsknimy za prostymi, szybkimi rozwiązaniami.

Jest taki cytat z Ralfa Dahrendorfa, którego nadużywam: podczas transformacji potrzeba 6 miesięcy na zmianę systemu politycznego, 6 lat na rynek oraz 60 lat na nawyki i postawy. Stoimy dopiero w połowie tej drogi do zbudowania społeczeństwa obywatelskiego i jesteśmy w momencie ciężkiej próby, czy pójdziemy tą drogą dalej. Norwid napisał, że Polska to pierwszy na planecie naród i ostatnie na ziemi społeczeństwo. Mamy dużo patosu – sam wzruszam się przy hymnie i ważna jest dla mnie flaga, symbole – ale społecznie tkwimy w apatii, organiczny wysiłek nie jest częścią naszych indywidualnych codzienności, dobro wspólne nie jest tak istotne, jak, myślę, być powinno.

Tym bardziej warto zastanowić się nad wartościami: jaka władza jest dla nas ważna? Odpowiedzialna to ta, która mówi ludziom nie to, co oni chcą usłyszeć, ale to, co usłyszeć muszą. Trzeci sektor również to robi i do tego mobilizuje – władzę, ale i ludzi do wymagania tego od niej, do gotowości na przyjęcie pewnej niełatwej wiedzy, na zrozumienie, dlaczego coś trzeba zrobić dla dobra wspólnego. Dlatego musimy się bardziej o siebie troszczyć. Teraz może bardziej niż jeszcze kilka lat temu.

Brzmi idealistycznie.

Na koniec więc, w związku z troską o siebie nawzajem i z dedykacją dla tych, którzy są tak szybcy w osądzaniu innych. Jest około 9.30 10 kwietnia 2010 r. Te momenty, w których „zastygliśmy”, pamięta pewnie każdy z nas. Dzwoni do mnie Róża Rzeplińska, która właśnie tak jak ja słuchała „Śniadania w Trójce”. Jako członkini Stowarzyszenia Harcerskiego mobilizuje znajomych z organizacji harcerskich (ZHP, ZHR – znają się z wielu wspólnych działań, w tym Papieskiej Białej Służby), namawia, żeby wspólnie coś zrobić. Iść pod Pałac Prezydencki i pomagać ludziom, bo jest naturalne, że właśnie tam przyjdą. Kilka godzin później ich wspólna odprawa odbywa się na neutralnym terenie w środku miasta na Brackiej, w siedzibie Stoczni, którą otwiera im na ten czas… Zosia Komorowska. Tak plecie się życie. Ot, jeszcze jedna pajęczyna…©

JAKUB WYGNAŃSKI (ur. 1964) jest socjologiem i współtwórcą polskiego ruchu pozarządowego, pracuje w Fundacji Stocznia. Wcześniej działał m.in. w Stowarzyszeniu na rzecz Forum Inicjatyw Pozarządowych, Stowarzyszeniu Klon/Jawor, Fundacji Bez Względu na Niepogodę, Fundacji im. Stefana Batorego oraz Klubie Inteligencji Katolickiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2016