Spokój ponad siły

PiS nigdy nie będzie partią umiaru, bo nie potrafi go zachować jej prezes. Donald Tusk właściwie już wrócił i znów jest liderem środowiska Platformy. Po zabójstwie Pawła Adamowicza ich brutalne starcie to tylko kwestia czasu.

28.01.2019

Czyta się kilka minut

W Sejmie, 28 grudnia 2018 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM
W Sejmie, 28 grudnia 2018 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM

Ta scena mówi o Jarosławie Kaczyńskim więcej niż tysiące słów. Dwa dni po śmierci Pawła Adamowicza, w Sejmie Grzegorz Schetyna wspomina prezydenta Gdańska, jest minuta ciszy i modlitwa. Kaczyński przychodzi po uroczystości – to spóźnienie zaplanowane. Wchodząc na salę, przepuszcza w drzwiach rzeczniczkę PiS Beatę Mazurek, także z rozmysłem spóźnioną. W ten sposób pokazuje jednocześnie dwa sprzeczne kulturowo oblicza: że jest tradycyjnie szarmancki wobec kobiet i całkowicie bezlitosny wobec zmarłego. Cudzego zmarłego.

Kto jest ofiarą

Żaden polski polityk nie uczestniczył w ostatniej dekadzie w tylu pogrzebach co Jarosław Kaczyński. Od Smoleńska żyje celebracją śmierci – miesięcznice, pomniki brata, poświęcone mu ronda i ulice. Temu bolesnemu bilansowi Kaczyński nadał polityczny wymiar, obwiniając Donalda Tuska i Platformę za śmierć brata. Nawet upamiętnianie Lecha Kaczyńskiego monumentami forsuje wbrew Platformie – także wówczas, gdy niewielkim kosztem udałoby się dogadać.

Do tej pory mógł przedstawiać siebie i swoją partię jako głównych poszkodowanych w wojnie polsko-polskiej. W Smoleńsku zginęli wprawdzie przedstawiciele wszystkich politycznych rodzin, jednak to delegacja PiS była rzeczywiście największa i najwyższej rangi. No i zginął prezydent-bliźniak, co nadało Smoleńskowi nade wszystko wymiar osobistej tragedii Jarosława Kaczyńskiego.

Po brutalnym, dokonanym na oczach całej Polski zabójstwie Pawła Adamowicza sytuacja uległa jednak zmianie. Bo choć Adamowicz miał z Platformą Grzegorza Schetyny relacje co najmniej szorstkie, to oczywiste jest, iż był człowiekiem twardego, gdańskiego jądra PO, blisko związanym z Donaldem Tuskiem.

W tym sensie jego śmierć jest wydarzeniem przełomowym na scenie politycznej. Jak każda sytuacja ekstremalna, obnażyło prawdziwą sytuację. Maski opadły.


CZYTAJ TAKŻE:

Oto pięć rzeczy, które powinny zostać w pamięci po lekturze stenogramu z Jarosławem Kaczyńskim w roli głównej >>>


Koniec kalkulacji

Tusk czuje się zobowiązany wobec własnego środowiska, by wrócić i wziąć rewanż na PiS.

– Jeszcze niedawno Donald kalkulował, czy wracać. Uzależniał decyzję od sondaży i opinii rodziny. Teraz sytuacja jest zupełnie inna. Myślę, że wróci. Po śmierci Pawła trudno byłoby mu znaleźć wymówkę. Jest duża presja. Rozmowy trwają – opowiada wieloletni znajomy Tuska i Adamowicza.

Paweł Adamowicz zmarł w poniedziałek o 14.03. A pierwsze spotkanie polityczne zorganizowane przez Tuska w Gdańsku odbyło się już we wtorek przed południem. To wówczas nieformalnie Tusk namaścił na następczynię Adamowicza w Gdańsku jego zastępczynię Aleksandrę Dulkiewicz i oznajmił to w telefonicznej rozmowie liderowi PO Schetynie. To także on na Twitterze ogłosił jej start i swe poparcie.

W dodatku wystąpienie Tuska w dniu śmierci Adamowicza było najostrzejszym występem politycznym, niemal otwartą polityczną groźbą pod adresem PiS. „Chcę ci dzisiaj, kochany Pawle, obiecać, że dla ciebie i dla nas wszystkich obronimy nasz Gdańsk, naszą Polskę i naszą Europę przed nienawiścią i pogardą” – mówił.

Nawet zdając sobie sprawę ze wszystkich braków Grzegorza Schetyny – wątłej charyzmy, braków krasomówczych, umiarkowanej prezencji – zaskakujące jest, jak łatwo Tusk pokazał, że to jednak on wciąż ma w Platformie pakiet kontrolny.

Maski w PiS też opadły. Próba budowania łagodnego wizerunku, rozpoczęta pod koniec roku serią działań zmierzających do złagodzenia konfliktu z Brukselą, wzięła w łeb.

Okazało się, że Kaczyński jest niewolnikiem własnych uprzedzeń, co stanowi kłopot dla młodszego pokolenia polityków PiS, takich jak Mateusz Morawiecki i Andrzej Duda, którzy starali się na pogrzebie Adamowicza robić dobre miny do złej gry. Nie ma miękkiego PiS, bo Kaczyński nie potrafi być umiarkowany. Jego prawdziwą naturą jest wojna.


Rozmowa z Jarosławem Flisem, socjologiem: Kolejne wybory wygra ta strona, która wykaże się większą empatią wobec strony przeciwnej. Widać to w statystykach.


Twarze na różną pogodę

Jest 1 października 2014 r. Tusk ustępuje ze stanowiska premiera. Po siedmiu latach rządów hegemona, podczas których pobił Kaczyńskiego w wyborach wiele razy, oddaje władzę swej namiestniczce Ewie Kopacz. Ta wykonuje zręczny chwyt: zwraca się bezpośrednio do lidera PiS. „Nad polskim życiem publicznym od lat ciąży osobista niechęć Jarosława Kaczyńskiego do Donalda Tuska. Nie chcę tego oceniać, wiem tylko, że Tusk nie będzie już uczestniczył w krajowej polityce. Może to jest czas, powiem więcej, to jest najwyższy czas, żeby przełamać tę osobistą zapiekłość. Apeluję do Jarosława Kaczyńskiego: panie prezesie, zdejmijmy z Polski tę klątwę nienawiści”.

Tuż po tym wystąpieniu Kaczyński – ku zaskoczeniu posłów PO i swej własnej partii – podchodzi do Tuska i ściska mu rękę. „Powiedziałem mu, żeby nie wierzył, że go nienawidzę. Powiedziałem, że życzę mu powodzenia” – relacjonował.

Szybko okazuje się, że to była tylko gra na użytek ruszającej kampanii przed wyborami w 2015 r. Gdy już wygra, powie mi w wywiadzie: „Bądźmy poważni. W 2014 r. uścisnąłem rękę Tuskowi, bo Ewa Kopacz zaapelowała o »zdjęcie z Polski klątwy nienawiści«. Gołym okiem było widać, że zaczyna się wielka kampania pod tytułem: »nienawistny Kaczyński, wielki Tusk«. Wyciągnięcie ręki to było posunięcie polityczne, które zneutralizowało tę operację”.

Od półtorej dekady Kaczyński neutralizuje się regularnie. Dokładnie wtedy, gdy zbliżają się wybory. Ma dwie twarze dostosowane do politycznej pogody.

Prezes zrzuca beżowy sweter

Ci, którzy jechali 10 kwietnia 2010 r. z Jarosławem Kaczyńskim na miejsce katastrofy smoleńskiej, uważają, że najbrutalniejsza faza wojny między liderem PiS a Tuskiem zaczęła się właśnie wtedy, na marnych, posowieckich drogach. Symboliczny był moment, kiedy Rosjanie spowalniali kondukt PiS, by jadący także do Smoleńska Tusk mógł go wyprzedzić. Paweł Kowal opowiada, że alarmował otoczenie premiera, iż będą z tego problemy. Bez rezultatu.

Kaczyński zagryzł zęby. Hurtowo pochował brata, bratową i najważniejszych ludzi w partii, a potem wystartował w wyborach prezydenckich, pozując na miłego, ciepłego starszego pana. Pomagał sobie lekami uspokajającymi, które podawali mu sztabowcy.

Przegrał, a owa porażka stała się dla niego punktem zwrotnym. Nie tylko pozbył się z PiS twórców gładkiej kampanii, ale przede wszystkim obrał kurs na starcie z Tuskiem. Obarczył go odpowiedzialnością za śmierć brata.

Zaczął kilka tygodni po przegranej, udzielając poruszającego wywiadu „Gazecie Polskiej”. Opowiadał w nim z drastycznymi szczegółami o wyjeździe na miejsce katastrofy i identyfikacji ciała Lecha. „Dla mnie rola premiera Tuska i premiera Putina była w tym wypadku niejasna. W mojej ocenie obaj nie potraktowali wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego z należytym szacunkiem i starannością” – kreślił nową linię podziału i wskazał elektoratowi kierunek na następne lata.

W otoczeniu Kaczyńskiego pierwsze skrzypce zaczął odgrywać Antoni Macierewicz, lansujący tezy o przeprowadzonym przez Rosjan zamachu, do którego rękę miał przyłożyć Tusk.

Zadałem wówczas Kaczyńskiemu pytanie o tę woltę. „Kiedy w kampanii udzielał pan wywiadu plotkarskiemu tygodnikowi dla pań, czemu towarzyszyła ciepła sesja fotograficzna w beżowym sweterku, nie opowiadał pan o tym, co mówi po wyborach, choćby o makabrycznych przeżyciach w Smoleńsku. Jak mogą być dwa tak różne wizerunki Jarosława Kaczyńskiego?”

Odparł: „To jest sposób myślenia, który często można spotkać. Jeśli wygłoszę jakieś przemówienie i o czymś nie wspomnę, to zaraz słyszę, że przestaję się tym zajmować. Otóż nie. Kiedy dziennikarka pyta mnie o życie osobiste, to opowiadam, choć nie ujawniam swych przeżyć zbyt głęboko, bo nie jestem celebrytą. Kiedy zaś panowie mnie pytają o politykę, to rozmawiamy o polityce. A jeśli chodzi o Smoleńsk, to nigdy z niego nie rezygnowałem i nie zrezygnuję. Nie ulegnę terrorowi tych sił, które chcą, aby ta sprawa zniknęła, bo jest ich kompromitacją”.

Wkrótce po tej tragedii przyszła kolejna, również polityczna. Jesienią 2010 r. do biura PiS w Łodzi wdarł się dawny członek PO Ryszard Cyba i zaatakował działaczy. Zamordował Marka Rosiaka i ranił Pawła Kowalskiego. Krzyczał, że chce zamordować Kaczyńskiego.

Lider PiS już godzinę po ataku mówił, że to mord polityczny i obwinił Platformę. A potem w kolejnych miesiącach powtarzał: „To była skrajna reakcja na kampanię nienawiści, która była prowadzona przeciwko PiS”.

Tym razem wytrzymał

Jednak już niedługo potem, przed wyborami w 2011 r., Kaczyński na nowo złagodniał, a kontrowersyjni politycy, tacy jak Macierewicz, zostali schowani. Wytrzymał prawie do końca. W finale udzielił wywiadu mi i Piotrowi Śmiłowiczowi (pracowaliśmy wówczas w „News­weeku”). Zasugerował w nim, że kanclerz Niemiec Angela Merkel zawdzięcza karierę wsparciu Stasi, dawnej bezpieki NRD. Wybuchła burza, nie tylko w Polsce. Sondaże poleciały w dół.

Sam Kaczyński potem uznał, że to był kluczowy błąd. Elektorat nie był jeszcze wówczas zaszczepiony niechęcią do Niemców tak jak dziś.

Po przegranej znów wrócił do ostrej retoryki. Znalazł winnych – Zbigniewa Ziobrę i jego ludzi – usuwając ich z partii. Twarzą PiS na nowo stał się Macierewicz, który zaczął brnąć w coraz bardziej absurdalne spiski smoleńskie. Wspomagała go dzielnie nowa gwiazda PiS Krystyna Pawłowicz, która z kolei wyspecjalizowała się w atakach na UE, środowiska prawnicze i kobiece. Wydawało się, że następstwo przemian Kaczyńskiego i PiS jest jak obroty Ziemi wokół Słońca – cykliczne i przewidywalne, a zatem i bez istotnego politycznego rezultatu.

A jednak. Najpóźniej w 2014 r. Kaczyński zrozumiał, że wyborcza kumulacja w 2015 r. to jego ostatnia szansa na odzyskanie władzy i zaprowadzenie swoich porządków. Od wiosny 2014 r. realizował konsekwentny plan. Oczywiście, beżowe sweterki miały być znów jego elementem. Ale tylko jednym z wielu – i to była zasadnicza różnica.

Na początku musiał spacyfikować małe partyjki prawicowe, które odbierały mu głosy – ugrupowanie Ziobry i partię Jarosława Gowina. Najpierw poprzez zakulisowe intrygi i przecieki do mediów zablokował współpracę Ziobry i Gowina w europejskich wyborach wiosną 2014 r. Gdy przegrały, Kaczyński złożył im propozycję nie do odrzucenia: wspólny start w 2015 r., po paru ludzi na listach i ani grosza dotacji państwowych po wyborach.

Dopiero po spacyfikowaniu drobnych konkurentów zaczął się największy w historii PiS plan łagodzenia wizerunku. Jesienią 2014 r. Kaczyński wskazał jako kandydata na prezydenta mało znanego europosła PiS Andrzeja Dudę, ledwie 43-letniego i dobrze wypadającego w mediach. Szefową jego kampanii zrobił równie nieznaną Beatę Szydło, która awansowała w partyjnych szeregach po katastrofie smoleńskiej, gdy w czołówce PiS zrobiło się pusto. Po zwycięskiej kampanii Dudy, Szydło została kandydatem na premiera. Wydawało się, że Kaczyńskiego już praktycznie nie ma w PiS. Był, cały czas wytrzymał z tyłu. Kontrolował główne decyzje i podpisywał rachunki.

Dlatego po wyborach szybko okazało się, że to była największa maskarada w dziejach PiS. Nie dość, że Kaczyński wziął władzę twardą ręką, nie dość, że wsadził do rządu – wbrew kampanijnym przysięgom – Macierewicza, to o mało co Szydło w ogóle nie zostałaby premierem. Zgodził się ostatecznie dać jej szansę, ale irytowała go na tyle, że pozbył się jej pod koniec 2017 r.

Kontrżałoba

Rządy PiS okazały się całkowitym zaprzeczeniem „beżowej” retoryki z kampanii. Przejmowanie wszystkich instytucji w atmosferze wojny, do tego podporządkowanie Trybunału Konstytucyjnego, prokuratury czy mediów publicznych twardej linii partii. Wiara w łagodny PiS okazała się ułudą – bo Kaczyński ma charakter rewolucjonisty, który uwielbia burzyć, podporządkowywać i kontrolować.

Choć ta lekcja była wyjątkowo widowiskowa, to PiS nie zrezygnował z tradycyjnej przemiany przed tegorocznymi wyborami. Po nieprzekonującym zwycięstwie w wyborach samorządowych partia zamówiła duże badania, żeby sprawdzić przyczyny słabszego wyniku.

Okazało się przede wszystkim, że elektorat PiS wcale nie chce wojny z UE, ważna jest dla niego praworządność, jest też dużo bardziej liberalny w poglądach na wiarę i sprawy obyczajowe, niż sądzili liderzy. Powoli rodził się kolejny plan na nowy, łagodniejszy wizerunek.

Tyle że wtedy zamachowiec zabił Pawła Adamowicza, a Kaczyński zachował się tak, jakby go to nie obeszło.

Co więcej: równolegle do smutku tysięcy Polaków po Adamowiczu Kaczyński urządził dla swego elektoratu osobisty festiwal żałoby nieskorelowanej z żadną okrągłą rocznicą. Chodzi nie tylko o to, że w piątek, przed pogrzebem Adamowicza, zabrał wierchuszkę PiS na grób brata na Wawel – bo to robi co miesiąc regularnie (tym razem była z nim silna reprezentacja, m.in. premier, wicepremier Szydło, ministrowie Brudziński, Błaszczak i Adamczyk, przewodniczący klubu PiS Ryszard Terlecki, poza tym Michał Dworczyk i Jacek Sasin). Przede wszystkim zaczął wyjątkową celebrację nieokrągłej, szóstej rocznicy śmierci matki. Wizyta w jej rodzinnych Starachowicach, osobisty wywiad okładkowy w „Gazecie Polskiej”, transmisja z mszy za matkę w TVP Info. Mogło się wydawać, że to znów on jest głównym żałobnikiem – choć przecież tak nie było. Jednak żałoba została zrównoważona.

Kaczyński nie wypowiedział publicznie ani słowa na temat zabójstwa Adamowicza. Wydał jedynie oświadczenie i zamówił nekrologi w trzech gazetach.

Coś nie zadziałało

Widać wyraźnie, że śmierć Adamowicza jest dla PiS niewygodna. Poza całym kontekstem politycznym są jeszcze fakty. Przecież za rządów partii, która obiecywała bezpieczeństwo i surowe ściganie przestępców, doszło do pierwszego w powojennej Polsce mordu na polityku. Zamachowiec wyszedł z więzienia mimo ostrzeżenia od matki, które dostała policja i Służba Więzienna – obie służby podległe wyrazistym politykom obozu władzy (Brudzińskiemu i Ziobrze). Widać, że w przypadku Stefana W. coś w państwie PiS nie zadziałało. No i te hasła. Zamachowiec wykrzykiwał ze sceny hasła wymierzone w Platformę, a przed wyjściem – co ujawnił portal tvn24.pl – mówił więziennemu wychowawcy, że jest zwolennikiem PiS, a Kaczyński powinien zostać dyktatorem. Analogii do zabójstwa Marka Rosiaka – które sam PiS uznał za mord polityczny – jest sporo.

Działania instytucji państwa PiS po śmierci także pozostawiają wiele do życzenia. Choćby przecieki z prokuratury sugerujące, że zabójca wcześniej przymierzał się do zamachu na prezydenta, na co nie ma żadnych dowodów.

Do tego niezawodna TVP Jacka Kurskiego w materiałach po śmierci Adamowicza i relacjach z jego pogrzebu pobiła nowe rekordy manipulacji, obwiniając o mowę nienawiści tylko Platformę i tak dobierając obrazy z pogrzebu, by wyciąć Tuska lub pokazywać go podczas krytycznych słów księży na temat polityków. Wdowa po Pawle Adamowiczu powiedziała mi kilka dni po pogrzebie, że za śmierć męża obwinia TVP, prezydent Gdańska był bowiem obiektem dziesiątek negatywnych materiałów telewizji publicznej w ostatnich miesiącach. To pogląd często spotykany w gdańskiej PO.

Po pogrzebie Andrzej Duda przez swego rzecznika skrytykował TVP, a Morawiecki próbował doprowadzić do wyrzucenia Kurskiego. Bezskutecznie – na początku wyborczego serialu Kaczyński chce mieć na czele TVP człowieka dyspozycyjnego 24 godziny na dobę.


PO ŚMIERCI PAWŁA ADAMOWICZA – SERWIS SPECJALNY >>>


Śmierć niczego nie kończy

Równie wyraźnie widać, że premier i prezydent mają swoją receptę – grę na pojednanie.

Mimo niechęci ze strony wdowy obaj pojawili się na pogrzebie. Usiedli w dalszych rzędach, godnie znieśli ciężkie słowa i spojrzenia. Obaj także wygłosili po uroczystościach parę ładnych słów, potępiających temperaturę konfliktu politycznego w Polsce – zapewne pustych, ale oczekiwanych przez społeczeństwo w takich chwilach.

Czy coś z tego będzie? Mało realne. Duda i Morawiecki prowadzą grę z opinią publiczną, swym twardym elektoratem i własnym obozem. A do tego konkurują między sobą – co wynika z informacji dotyczących organizacji pogrzebu.

Obaj mają też zasługi w podsycaniu atmosfery wojny. Morawiecki to ekspert w rzucaniu supozycjami (o opozycji mówił „nie kochają aż tak mocno Polski jak my”), a Dudzie zdarzało się wypalić, że „Tusk nie jest polskim politykiem, polskich interesów nie reprezentuje”.

Uderzenie w piersi? Możliwe. Duda na razie wytrzymuje. Morawiecki już zdążył publicznie odmówić komentarza na temat działań TVP, za to porównał prywatne media do aparatu propagandy z czasów Jerzego Urbana.

Ale poza wszystkim, nawet gdyby naprawdę chcieli złagodzenia, to przecież są pod butem patrona, który ma inne kalkulacje i oceny społecznych pragnień. Duda już dostał po łapach, gdy podczas rocznicy smoleńskiej w 2016 r. mówił o wzajemnym wybaczeniu. A prezes na to, że najpierw trzeba ukarać winnych.

Nikt w PiS nie ma instrumentów, by nakłonić prezesa do okazania empatii, nawet niezbyt szczerej, ale politycznie potrzebnej. W tym sensie zachowanie Kaczyńskiego szkodzi PiS. Minuta ciszy i modlitwa za Adamowicza to niewielki koszt za ładne obrazki w telewizji, skrojone pod oczekiwania wielu wyborców. Tyle że dla Kaczyńskiego śmierć niczego nie kończy. Nie, jeśli chodzi o przeciwników politycznych.

Po trzech latach wysiłków prokuratury i spektakli Macierewicza sprawa Smoleńska stoi w miejscu. Jedyny udokumentowany zamach na polityka w III RP to śmierć Adamowicza za rządów PiS, a nie Lecha Kaczyńskiego za rządów PO. Dziś, gdy Polacy słyszą „śmierć prezydenta”, myślą raczej o Adamowiczu, a nie o Kaczyńskim. A przecież w podwójnym roku wyborczym myśli o śmierci mają polityczny wymiar. ©

Autor jest dziennikarzem Onet.pl, stale współpracuje z „TP”.


CZYTAJ TAKŻE:

Donald Tusk – ostatnie starcie. Tekst Andrzeja Stankiewicza >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2019