Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zastanówmy się zatem nad krążącymi opowieściami o tym, kim chciałby być prezydent Andrzej Duda po zakończeniu kadencji. Oczywiście, o ile nie uzna, że – pal sześć konstytucja – nie ma on wcale dość, chciałby jeszcze popracować na niwie, dla Polski i dla szczęścia niektórych współobywateli. Załóżmy jednak, że by nie chciał. Że ten człowiek ma przesyt, że – wyobraźmy to sobie – oto wyprowadza się on z pałacu i staje przed wyborem nowego zajęcia. Ktoś teraz spyta: co cię to, człowieku ciekawski, obchodzi? Spokojnie tłumaczymy, że byłaby to reakcja niesłusznie gwałtowna. Pytanie o przyszłość prezydenta nie wszystkich Polaków nie wzięło się przecież znikąd, chociaż na takie wygląda. Jest ono stawiane przez myślicieli, analityków i badaczy tej zdumiewającej w każdym sensie kadencji i figury w historii polityki, ale też przez dziennikarzy wszelkich mediów, też tych totalnie wyklętych i skrajnie niezłomnych.
Powiada się zatem tu i ówdzie, że zawetowanie przez p. A. Dudę ustawy zwanej „lex TVN” było początkiem realizowania zamysłu na życie po prezydenturze. Stało się to nie z miłości do wolności słowa, do demokracji czy zasad wolnego rynku, a z niepokoju o własną przyszłość właśnie. Bo konsekwencją puszczenia tej ustawy w ruch mogłyby być prześladowania p. A. Dudy na amerykańskim rynku pracy i usług. Gdyśmy tylko o tym przeczytali tu i ówdzie, po raz pierwszy, drugi i dziesiąty, zmarszczyliśmy nasze myślące czółko. Zmarszczyliśmy, bo doprawdy może warto byłoby się zastanowić, cóż to p. Duda mógłby w Ameryce robić i jakimi usługami – do diaska – tam zarabiać, jakich i komu rozrywek intelektualnych mógłby on dostarczyć – zważmy – nie za friko. Ktoś powie, że mógłby on cokolwiek, ale – przede wszystkim – wzorem licznych byłych prezydentów świata tego mógłby dawać odczyty.
Okej – powiadamy, ale czy ktoś, ktokolwiek, mógłby nam powiedzieć: o czym? Idzie nam o tematykę. Historia? Prawo konstytucyjne? Medycyna? Prawo karne? Referaty o sądownictwie? O wolności słowa? O hamowaniu pługiem? O jeżdżeniu wyciągiem orczykowym? Do jak licznej publiczności – pytamy – byłyby te mowy wygłaszane, i w jakim języku? Po ile bilety? – pytamy. No i gdzie? W dużych salach czy w małych? W miastach wschodniego wybrzeża czy raczej zachodniego? W pasie – za przeproszeniem – rdzy? Na Alasce? W Nowym Orleanie? W Arizonie? W polskiej Częstochowie czy – do stu tysięcy beczek zjełczałych ananasów – na Hawajach? Do Polaków czy do nie-Polaków? Są to – popatrzmy – pytania bardzo zasadne, bo takie stawiamy sobie często, gdy myślimy o zmianie pracy bądź zawodu. Gdy myślimy o zmianie życia. Kto nas zechce? Kto nas nie chce? – tak pytamy i im precyzyjniej sobie odpowiemy, tym mniej doświadczamy goryczy, tym mniej jesteśmy nieszczęśliwi i bardziej szczęśliwi. Taka jest prawda.
No więc rzec trzeba, że w przypadku przyszłości p. Dudy na żadne pytanie postawione wyżej nie umiemy odpowiedzieć, poza nic nieznaczącym kiwnięciem głową na zgodę – że ów będzie wygłaszać w Ameryce odczyty. Ktoś znów warknie, że to nie nasza sprawa. Ano, odpowiemy, że owszem, bo ewentualne amerykańskie tournée p. A. Dudy z cyklem wykładów może zasadniczo pogłębić bądź gruntownie przebudować starodawny a legendarny zestaw stereotypów na temat Polski i Polaków. Każdy z nas – jak tu ponuro siedzimy – przyzna, że podróż A. Dudy z wykładami może mieć konsekwencje nie tylko dla jego portfela i samopoczucia, nie tylko dla widzenia przez byle cudzoziemca ojczyzny naszej, ale przede wszystkim dla każdego ogromnie szarego Polaka. Bardzo szarego, ale przecież czującego i wciąż, co rusz, cierpiącego.©