Spieszmy się kochać Unię

DONALD TUSK, przewodniczący Rady Europejskiej: Opozycja w Polsce ma zdecydowanie za dużo racji, a za mało argumentów.

08.01.2018

Czyta się kilka minut

Bruksela, październik 2017 r. / DANNY GYS / REPORTERS / EAST NEWS
Bruksela, październik 2017 r. / DANNY GYS / REPORTERS / EAST NEWS

PAWEŁ BRAVO, MAREK RABIJ: Umówiliśmy się, że nie całkiem zgodnie z protokołem będziemy się zwracać do Pana po swojsku: Panie Premierze.

DONALD TUSK: Słusznie. Wolę nie być nazywany panem prezydentem.

Do polityków zwykle trzeba jechać na wywiad, tymczasem Pan Premier przyjechał do nas.

Jako wasz stały czytelnik, gdzieś od początku lat 70., nie mogłem nie skorzystać z waszego zaproszenia. Zwłaszcza że przy okazji mam sposobność spotkać się w Krakowie z moim przyjacielem, Bronkiem Majem. Ale zanim sobie z nim pokolęduję, czeka mnie ciężka próba tu, w redakcji.

Ciężka to teraz jest atmosfera w Brukseli. Mamy na karku artykuł 7.

Jego uruchomienie to smutny dzień dla wszystkich, którzy z obecnością i silną pozycją Polski w UE wiązali nadzieje – sam należę do tej grupy. Na razie nie przesadzałbym z dramatycznymi konsekwencjami o charakterze formalnym i finansowym, bo do tego na szczęście wciąż daleka droga. Zresztą PiS nadal może zakończyć ten kryzys, wycofując się ze zmian w systemie wymiaru sprawiedliwości. Ale polityczne koszty są nie do zlekceważenia. Polska – i to jest szokujące także dla Europy, a nie tylko dla proeuropejsko nastawionych Polaków – stanęła okoniem wobec wszystkiego, co dla Unii ważne. I to z rozmysłem, bo uważam, że rządzący nie są entuzjastami, delikatnie mówiąc, naszej obecności w Unii.

Nam kluczowa wydaje się interpretacja źródeł tej polityki, nie reakcje na nią. Nie wygląda to Panu na przygotowanie przedpola pod negocjacje w sprawie kolejnego unijnego budżetu, który na pewno nie będzie dla Polski równie hojny, co poprzedni?

Nie trzeba szukać drugiego dna ani sięgać po teorie spiskowe, żeby zrozumieć, o co chodzi rządowi oraz co jest prawdziwym powodem takiej, a nie innej decyzji Komisji Europejskiej. Jarosław Kaczyński nigdy nie ukrywał fascynacji filozofią polityczną, w której władza jest ponad prawem, a nie prawo ponad władzą. Gdzie rządzą ludzie, albo jeden człowiek, a nie zasady i reguły. Gdzie mandat otrzymany w wyborach jest ważniejszy niż konstytucyjny ustrój, który nakłada na władzę ograniczenia i rygory. Liderzy partii z jej prezesem na czele głęboko wierzą, że jak się ma władzę, to nie po to, by akceptować ograniczenia ze strony jakiejkolwiek regulacji czy instancji. Pamiętacie panowie głośne swego czasu narzekanie marszałka Sejmu Marka Jurka na imposybilizm władzy w Polsce? W tym nieczytelnym sformułowaniu czaił się żal, że mamy władzę, a tak niewiele możemy zrobić, bo ogranicza nas prawo. A historia Europy uczy nas, że kiedy godzimy się na wyjęcie władzy z ram prawa i przekazanie w ręce człowieka, prędzej czy później dochodzi do dramatu, zarówno w wymiarze wewnętrznym, jak i międzynarodowym. Po to wynaleziono Unię, aby zapobiec takim scenariuszom.

A co z imposybilizmem Brukseli? Weźmy sprawę rurociągu Nord Stream 2. Nagle okazuje się, że Rada Europejska przedstawia ekspertyzę prawną idącą wbrew bliskiemu polskim interesom stanowisku Komisji Europejskiej. Nie wygląda to Panu na potykanie się o własne nogi?

Zasada, że ja nie mogę szepnąć, jako przewodniczący, prawnikom UE, która opinia będzie odpowiadać interesom mojego kraju albo moim poglądom, jest fundamentem rządów prawa. Czy to rodzi ograniczenia? Oczywiście, że tak.

Zawsze mam w głowie tę fascynującą historię z Aleksandrem Wielkim i węzłem gordyjskim – przypowieść o kimś, kto mieczem przecina coś, co jest nie do rozplątania. Nieprzypadkowo legenda głosi, że kto to robił, zyskiwał władzę nad Azją. Bo Europa była, jest i oby nadal była miejscem, gdzie dylematy i spory się rozwiązuje – zamiast sięgać po miecz, żeby je po prostu przeciąć. W przypadku Nord Stream jest identycznie. Jedni mają swoje interesy, my też mamy pełne prawo walczyć z ekspansją gazową ze strony Rosji. I mamy w tej przestrzeni i porażki, i sukcesy.

Uważa Pan, że to demokratyczne rozsupływanie odbywa się wciąż na zasadach fair play? A kwestia niedawnej dyrektywy o pracownikach delegowanych? Plany wydzielenia osobnego budżetu dla strefy euro?

Europa jest pod tym względem taka, jak opisują ją często ci, którzy jej szczerze nie znoszą: to plątanina interesów, egoizmów, gdzie często wygrywa silniejszy. Unia Europejska nie unieważniła tego wszystkiego, co jest istotą polityki, ale czyni ją bardziej cywilizowaną, przewidywalną. Nord Stream jest tutaj bardzo dobrym przykładem, bo pokazuje, jak często pieniądze są w Unii ważniejsze niż polityka. W tym konkretnym przypadku liderzy państw zainteresowanych niemal na każdym posiedzeniu Rady powtarzają, że politycznie to nie ma żadnego sensu, a potem już ciszej dodają, że to kwestia biznesu, a nie polityki, i że nie oni o tym decydują.

Jeśli pieniądze tak często są ważniejsze od polityki, to znaczy, że jako kraj na dorobku jesteśmy skazani w Unii na marginalizację.

Polska nadal uchodzi w Europie za jeden z nielicznych przykładów permanentnego sukcesu gospodarczego. Właśnie dlatego coraz częściej bywa traktowana tak, jak stare państwa europejskie traktują siebie nawzajem. Czasami bezlitośnie, z pełną świadomością, że to groźny konkurent. Budowaliśmy swoją siłę w Unii Europejskiej i robiliśmy to naprawdę skutecznie do niedawna, także w politycznym sensie. Musimy sobie uświadomić, że państwa starej Unii przestają się nami opiekować, a zaczynają z nami konkurować. Gdyby w sprawie pracowników delegowanych Polska mądrzej postępowała i mądrzej organizowała cały region, może uzyskałaby lepsze warunki.

Mówiąc o tym, jak dobrze budowaliśmy pozycję Polski w UE, ma Pan na myśli lata, kiedy był Pan premierem?

Nie tylko, ale głównie.

Ale pozycji UE w Polsce Pan raczej nie zbudował. Mamy wrażenie, że lwia część naszej klasy politycznej nie rozumie dziś mechanizmów funkcjonowania Unii. Zwłaszcza ta, która jest teraz u władzy.

Przeciwnie: raczej zbudowałem, o czym świadczy wciąż rekordowe poparcie Polaków dla Unii. Natomiast ci, którzy trzymają ster władzy w Polsce, źle się w niej czują z wielu różnych powodów: kulturowo-cywilizacyjnych, historycznych, a także osobistych. W tym sensie bardzo trudno będzie znaleźć wzajemne zrozumienie czy kompromis pomiędzy racjami, które ja reprezentuję w tej kwestii, a z drugiej strony, powiem wprost, Jarosław Kaczyński, bo on rozstrzyga dzisiaj o polskiej polityce i to on jest autorem nowego podejścia do UE.

Spór, który był tak wyraźny, kiedy byłem premierem, nie jest ani sporem archaicznym, ani personalnym między Tuskiem a Kaczyńskim. To konflikt o fundamenty polskiej polityki. Nie mam żadnych wątpliwości, że dla PiS jednym z celów jest „uwolnienie” polityki polskiej od ciężaru, jakim jest UE z jej ograniczeniami. Nie mamy więc do czynienia ze sporem o to, jaka ma być Europa, tylko ze sporem o to, czy Polska ma być dalej jej częścią.

Bruksela liczy się już z tym, że może nastąpić Polexit?

W Brukseli jest ciągle gigantyczna nadwyżka nadziei – nie mówię o zaufaniu, ono już niestety zginęło – że Polska jednak zostanie w Unii. Nie mam złudzeń i w Brukseli nikt ich też raczej nie ma, że wszystkie te decyzje, z tak różnych dziedzin – jak Puszcza Białowieska, sądy, Trybunał Konstytucyjny – mają wspólny mianownik. Są one jakby uszyte na miarę tego wymarzonego konfliktu z Unią Europejską, jako ograniczającą wszechwładzę rządzącej partii.

Dlatego w głośnym wpisie na Twitterze apelował Pan o przebudzenie? Pisał Pan do Europy czy do Polaków?

Publiczność była duża, więc nie będzie problemu z identyfikacją adresatów. Jak na polskie standardy – moje konto śledzi całkiem sporo osób.

Prosimy w takim razie o doprecyzowanie, co miał Pan na myśli, pisząc o „planie Kremla”? Zdaje Pan sobie przecież sprawę, że każde odwołanie do Moskwy to broń atomowa w polskiej polityce.

Przez całe polityczne życie staram się unikać emfazy i hiperboli. Uważam, że to rujnuje debatę, jeśli każde zdanie kończy się wykrzyknikiem i zawiera najtwardsze oskarżenia. W tej sprawie miałem jednak nie tylko prawo, ale i obowiązek głośno powiedzieć, że wszystko, co dzieje się dzisiaj w Polsce, bardzo odpowiada pewnej wizji, jaką Moskwa nie od dziś prezentuje w odniesieniu do swojego sąsiedztwa. Nie bawię się w insynuacje, bo się nimi brzydzę. Ten tekst mówi jedno: „Ludzie, obudźcie się”.

Prawie wszystko, co w kluczowych sprawach politycznych proponuje partia rządząca w Polsce, odpowiada publicznie sformułowanym, opisanym interesom i oczekiwaniom Moskwy. Stosunek do Unii Europejskiej. Próba budowy odrębnej grupy państw, które sąsiadują bezpośrednio lub pośrednio z Rosją i coraz bardziej oddalają się od centrum Zachodu. Stosunek do liberalnej demokracji, do organizacji pozarządowych, niezależności sądów i mediów, do mniejszości seksualnych – mógłbym wymienić jeszcze wiele spraw, w których PiS i Moskwa mają bliźniaczo podobne poglądy i cele.

Ale musi Pan również zdawać sobie sprawę z tego, że wpis odebrano przede wszystkim jako zapowiedź Pańskiego powrotu do polskiej polityki.

Wiem, że jestem przedmiotem takich spekulacji. Dosyć zresztą dla mnie krępujących. A poza tym Bruksela to nie emigracja i nie Sulejówek. Będąc tam, i szefując Radzie Europejskiej, działam tak samo na rzecz polskich interesów, jak działałem, kiedy moje miejsce pracy było w Warszawie.

To nie jest ucieczka od pytania, bo w tej chwili po prostu nie wiem, co będę robić za dwa lata. Gdybyście mnie pytali o mój pożądany scenariusz, to wolałbym, żeby w ciągu tych dwóch lat, nawet bez mojego udziału, doszło do zmiany politycznej, która na nowo zakorzeni Polskę w Unii i jednocześnie zdoła wymazać ze zbiorowej europejskiej pamięci wszystko to, z czym niestety zaczyna się dziś kojarzyć nasz kraj pod rządami PiS. A przy okazji uwolni polską politykę od ciężaru długotrwałego konfliktu, którego sam jestem jednym z biegunów. Naprawdę nie uważam, że najlepszym scenariuszem dla Polski jest ten swoisty kontredans: raz oni, raz my.

Na emeryturę może Pan przejść już teraz. Ma Pan 60 lat, a PiS właśnie obniżył wiek emerytalny.

Wspomniana przez was granica wieku dotyczy kobiet. Ale nawet gdybym mógł, nie wybieram się na emeryturę.

Czyli nie widzi Pan w Polsce nowych środowisk myślenia politycznego, proeuropejskiego, modernizacyjnego, które mogłyby być zaczynem czegoś, co za kilka lat, kiedy będą wybory, nabierze znaczenia także w wymiarze polskiej sceny politycznej?

Największą nadzieję pokładam w tych badaniach, które potwierdzają, że blisko 70 proc. Polaków jest zadowolonych z obecności Polski w UE i chce ją utrzymać. Można w uproszczeniu założyć, że mniej więcej tyle samo Polaków w poprzednich wyborach nie zagłosowało na PiS. To napawa nadzieją na przyszłość, ale oczywiście w polityce nic nie jest dane na zawsze.

Wiele może tu zmienić choćby kontekst migracyjny. Nawet nie tyle istota samego problemu, ile lęki, jakie rządzący wzbudzają w umysłach Polaków, wykorzystując jako pretekst kryzys imigracyjny. To może zmienić nastawienie wielu Polaków. Jeśli moi oponenci są w czymś lepsi ode mnie, to właśnie w straszeniu. Jeśli więc PiS ciężko nad tym popracuje, wówczas UE, która dziś wielu Polakom wydaje się oazą stabilności i przewidywalności, może zacząć kojarzyć się z niestabilnością, z tym obrazem imigrantów jako główną ilustracją wszystkiego, co w Unii złe.

Wystarczy tego ciasta na Polexit?

W tej chwili nikt nie jest chyba w stanie odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Co innego nie budzi jednak moich najmniejszych wątpliwości: dla PiS rachunek korzyści z obecności w UE sprowadza się do bilansu płatności, z całkowitym pominięciem innych korzyści, jak wspólny rynek, porządek prawny, gwarancje bezpieczeństwa itd. Dopóki nie jesteśmy płatnikiem netto, gra jest dla nich warta świeczki. Mogę więc łatwo wyobrazić sobie sytuację, że gdy pewnego dnia Polska znajdzie się w gronie tych płatników, władza w Polsce uzna, że czas zapytać Polaków, czy nadal chcą Polski w UE, a potem zrobi wiele, by doszli do wniosku, że należy pożegnać się z członkostwem. Moją największą nadzieją są więc ci, którzy opowiadają się po stronie Unii. I modlę się, by wytrwali w tej postawie.

Czyli powtórzymy: następnych wyborów PiS nie ma z kim przegrać?

Ależ ma! Pamiętacie, jak na początku moich rządów powiedziałem, że nie widzę nikogo, z kim Platforma mogłaby przegrać? Interpretowano potem te słowa na wiele sposobów, ale zwykle pomijano to, co powiedziałem w kolejnym zdaniu: że skoro nie mamy z kim przegrać, to pewnie przegramy sami ze sobą.

No i się udało.

Tak. Każdemu w demokracji udaje się prędzej czy później przegrać samemu ze sobą, kiedy jest u władzy, dlatego pierwszą partią, która zagraża PiS-owi, jest on sam. To, co PiS zrobi i czego zrobić się nie odważy, doprowadzi do sytuacji, że wyborcy prędzej czy później zaczną szukać alternatywy. Ale na razie Polacy chcą testować władzę, którą wybrali. Z doświadczenia wiem, że wyborcy gotowi są sprawdzać długo i cierpliwie. Dlatego nawet przy tak drastycznych zdarzeniach, jak te, które obserwujemy ostatnio w Polsce, sondaże nie wskazują na zmianę politycznych nastrojów.

Proszę mi wierzyć, że nie mówię tego po to, by ukryć moje rozczarowanie opozycją, bo moim zdaniem robią, co mogą. Nie mówię tego również po to, żeby przemycić sugestię, że ja bym potrafił lepiej. Czas na rozglądanie się za alternatywą nadejdzie. On prawie zawsze nadchodzi pod koniec kadencji.

Porozmawiajmy w takim razie o schyłkowym okresie Pańskich rządów. Czytał i słyszał Pan zapewne te analizy, które zarzucają Platformie – a pośrednio Panu jako głównemu architektowi partii – utratę społecznej wrażliwości, słuchu, nawet instynktu politycznego.

Jestem ostatnim, który na takie pytanie może odpowiedzieć obiektywnie, dlatego nie będę owijać w bawełnę: nie zmieniłbym praktycznie żadnej kluczowej decyzji. Za długo jestem w polityce, by nie zdawać sobie sprawy, jak trudno utrzymać poparcie wyborców, nie mogę więc zgodzić się również z tezą zawartą w pytaniu: „Jak mogliście tak brzydko przegrać?”. Według mnie historia Platformy skłania raczej do pytania o to, jak udało się nam wygrać drugą kadencję w tak niesprzyjających okolicznościach. Że przypomnę tylko światowy kryzys finansowy, z którym Polska poradziła sobie najlepiej ze wszystkich państw europejskich. Platforma poniosła porażkę wyborczą – to normalne w demokracji. Na pewno nie poniosła klęski.

Spotkanie z redakcją „TP”, Kraków, 20 grudnia 2017 r. / Fot. Grażyna Makara

W 2014 r., pod koniec rządów, mówił Pan: „Dziś mogę przepraszać za to, że będąc w opozycji domagałem się niskich podatków. Mam teraz już duże doświadczenie jako premier, jesteśmy w Unii Europejskiej i duże grupy społeczne oczekują większej opieki państwa i lepszych usług”. W 2007 r. „duże grupy społeczne” miały przecież identyczne oczekiwania, ale wtedy jakoś nie zdobył się Pan na podobną deklarację.

Ale w 2014 r. miałem już za sobą doświadczenie wykorzystania funduszy strukturalnych. Wiem, że to brzmi nudno, nikt dziś na to nie zwraca uwagi, bo te wszystkie drogi, stadiony, dworce są, stoją i działają. Państwo polskie po ośmiu latach naszych rządów stało się zupełnie innym państwem od tego, które zastaliśmy. Nasza zasługa w tym jest oczywiście umiarkowana, ale jest. Tylko ja wiem, ile wysiłku kosztowało zdobycie tych pieniędzy, a potem lepsze lub gorsze, ale generalnie najskuteczniejsze w Europie ich wykorzystanie. Nie domagam się poklasku, ale wiem, że pięć z siedmiu lat mojego premierowania upłynęło pod znakiem wspomnianego ostrego kryzysu gospodarczego. I w tym czasie musieliśmy znaleźć w budżecie miliardy złotych, by wykorzystać fundusze strukturalne.

„Znaleźć w budżecie” to taki polityczny eufemizm, za którym niemal zawsze kryje się zwiększony fiskalizm.

Uważam, że innej metody nie było i że ten jakościowy i ilościowy skok w polskiej infrastrukturze jednak się dzięki temu dokonał.

Lata kryzysu finansowego były ostatnimi, w których jeszcze widać było u Pana te liberalne korzenie. Z drugiej strony wciąż używa Pan chętnie słowa „liberalny”, mówiąc np. o Europie. Co ten termin znaczy dzisiaj?

To, co dzieje się dzisiaj w wielu krajach od USA, przez Europę, aż po Azję, utwierdza mnie w przekonaniu, że fundamentalny postulat liberalizmu politycznego, jakim jest wolność jednostki, jedynie zyskał na znaczeniu. Liberalizm w polityce nie sprowadza się dziś do podatku liniowego. Obserwujemy, jak w wielu miejscach właściwie dzień po dniu w imię politycznego koniunkturalizmu wyrzuca się do kosza podstawowe wartości, włącznie z prawami człowieka i obywatela.

Wartości, o których przez ostatnie lata się nie dyskutowało, bo były oczywistością. Mnie się również wydawało, że przypominanie o tych prawach, o trójpodziale władzy jako jednym z fundamentów państwa prawa nie jest w Polsce potrzebne. No i dzisiaj – proszę. Nagle przypominamy sobie, że władza polityczna musi mieć jakieś ograniczenia. Mogę więc dopuszczać do siebie, że na płaszczyźnie ekonomicznej liberalizm wymaga sporej korekty, ale przywiązanie do wolności jest mi tak samo bliskie jak w latach 80.

Powtarzał Pan też kiedyś za Barrym Goldwaterem, że „ekstremizm w obronie wolności nie jest złem”. Nadal tak Pan uważa?

No cóż, „Wolności oddać nie umiem”...

Mamy jednak wrażenie, że świato­poglądowo trudno Panu – politykowi urodzonemu w PRL – nawiązać porozumienie z 20-latkami, którzy praktycznie nie pamiętają Polski poza Unią, więc i demokrację uważają za coś równie oczywistego jak powietrze. Jak chce ich Pan namówić na „ekstremizm w obronie wolności”, gdy konkurencja daje 500 plus?

Zawsze zależało mi na tym, żeby ideały liberalizmu połączyć z politycznym pragmatyzmem i – w konsekwencji – z wyborczą skutecznością. Budowałem Platformę właśnie z tą myślą. W polityce racja bez siły potrafi czasem być ujmująca, ale nie sprawcza, siła bez racji – zawsze odrażająca. Jak pogodzić siłę i rację, moralność i skuteczność – o to godzinami spieraliśmy się z bohaterem plakatu wiszącego tu na ścianie...

„Siła spokoju” z kampanii prezydenckiej Tadeusza Mazowieckiego z 1990 r. Dawne czasy.

Racja to jednak jest w polityce za mało. Opozycja w Polsce ma dziś zdecydowanie za dużo racji i za mało argumentów. To dotyczy również 500 plus. Hamletyzowanie opozycji, czyli co zrobić z tym programem, jest groźną pułapką. Ten dylemat musi być unieważniony, bo nie można się dłużej spierać, czy to dobra, czy zła decyzja. Dla Polaków 500 plus jest dobrym programem, bo daje im więcej pieniędzy. Z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa i stabilności finansów jego realizacja rodzi oczywiście pewne ryzyka, wydaje mi się jednak, tak jak obserwuję to teraz w Polsce i na świecie, że raz podjęta i wdrożona taka decyzja staje się nieusuwalna.

Trzeba więc uświadomić sobie potrzebę zdjęcia z afisza problemu 500 plus. Uważam, że tam się wiele lepiej nie da niczego wymyślić – oczywiście przy założeniu, że intencją programu był transfer pieniędzy na wielką skalę do polskich rodzin. Dlatego nie ma sensu wchodzić w spór w tej sprawie. PiS robi wystarczająco dużo złych i istotnych rzeczy, żeby odnaleźć pole do zwycięskiej konfrontacji.

Proszę więc podpowiedzieć opozycji, jakim językiem ma dziś opisywać Polskę Polakom.

Nie dam się wrobić w rolę złośliwego recenzenta, który daje do zrozumienia, że wie więcej i lepiej. Polityka to sfera akcji. Chcesz w niej mieć coś do powiedzenia, musisz w niej uczestniczyć, brać bezpośrednią odpowiedzialność, nadstawiać karku. Jestem ostatni, który chciałby odgrywać mądralę z Brukseli i suflować: „No, Schetyna... oj, Petru, co wy tutaj robicie?”.

Mądrale w Brukseli wierzą, że naprawdę dojdzie do Brexitu?

Od początku brytyjskiego kryzysu powtarzam za Hannah Arendt, że nieodwracalne jest tylko to, co ludzie gotowi są uznać za nieodwracalne. Z Brexitem jest podobnie. Lepiej byłoby dla wszystkich, gdyby do niego nie doszło. Ale już za dużo powiedziałem, bo każdy z kontynentu, kto mówi, że Brexit należy zatrzymać, jedynie wzmacnia brexitersów w Londynie. W tym problem. A brexitersom wiele pomogło aroganckie zachowanie niektórych urzędników i polityków pouczających Wielką Brytanię. Ten sam mechanizm widać niestety w relacjach z Polską: sprowokować niechęć jest prawie równie łatwo jak sprowokować lęk.

A widzi Pan w ekipie Theresy May ludzi, którzy wierzą, że ten proces można odwrócić?

Nie mogę o tym mówić.

Porozmawiajmy więc o Libii. Dla przeciętnego obywatela Unii sytuacja w Afryce Północnej jest trudna do przyjęcia. Europa za pomocą narzędzi politycznych i pieniędzy chce załatwić problem imigrantów cudzymi, do tego nie zawsze czystymi rękami.

Uważam taką opinię za głęboko niesprawiedliwą. To Europa jest miejscem, do którego ludzie podążają, przyjęła też wielokrotnie więcej migrantów niż wszystkie razem wzięte rozwinięte państwa poza­europejskie. Najchętniej wytykają nas palcami ci, którzy są bogaci i nie przyjęli nikogo, lub ci, którzy ze względów geostrategicznych nie byli zainteresowani uregulowaniem kwestii migracji. To Europa płaci za pomoc dla migrantów, to europejskie statki ratują ich na morzu. Na miejscu Europejczyków wyżej podnosiłbym głowę, bo jeśli chodzi o stosunek do migrantów, mamy więcej powodów do dumy niż wstydu.

W Afryce nie mamy partnerów, na których możemy polegać, wiedząc, że będą działać nie tylko skutecznie, ale i w zgodzie z elementarnymi standardami. Libia jako państwo praktycznie nie istnieje.

Europa musi odzyskać kontrolę nad granicą zewnętrzną – nie tylko ze względu na nielegalną migrację. Po to mamy granice, żeby wiedzieć, kto, po co i na jak długo przyjeżdża do nas. Odrzucam kategorycznie pełne bezradności oświadczenia, pojawiające się czasami w Brukseli i w niektórych innych stolicach, że ta fala migracyjna jest zbyt duża, abyśmy mogli ją zastopować. Ponad rok temu powiedziałem coś dokładnie odwrotnego: musimy ją zatrzymać, bo jest zbyt duża. Musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, żeby nie było zdarzeń takich jak ostatnio w Libii. Ale nie możemy dać sobie wmówić ze strony tych, którzy nic nie robią, że Europa jest odpowiedzialna za tę tragedię.

W naszej rozmowie jak refren powraca wątek bezsilności Unii. Jeden z krajów członkowskich ogranicza swobodę działania sądów – ale nie wiadomo, czy Bruksela zrobi mu coś więcej poza pokiwaniem palcem. Inne kraje prowadzą jawnie protekcjonistyczną politykę gospodarczą – i znowu nic nie można z tym zrobić. Kryzys migracyjny – musimy się z tym pogodzić. Dziwi się Pan, że Europejczycy tracą serce do Europy?

Unia Europejska inna nie będzie. Spieszmy się ją kochać, póki ją mamy taką, jaka jest. Unię stworzono po to, aby w Europie nie było więcej wojny – i dzięki Bogu to działa. Żeby znieść zbędne bariery między państwami – i to działa. I żeby była strefa wolnego handlu – co także działa. Mam świadomość – jak mało kto – jakie to jest wszystko czasem niefunkcjonalne, ile czasu kosztuje, jakie to skomplikowane.

Z punktu widzenia rodzimych malkontentów to twór co najmniej niedoskonały, ale z punktu widzenia całego świata zewnętrznego Europa jest wciąż uznawana za najlepsze miejsce na ziemi. Wszystko inne jest od niej wyraźnie gorsze i mniej bezpieczne. Tylko że to kosztuje. Chcecie mieć władzę opartą na dialogu, to nie oczekujcie, że będzie przecinała węzły gordyjskie. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2018