Solidarność po latach

Gdzie się podziała podstawowa idea Solidarności?

19.11.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. Michał Fludra / DEMOTIX / CORBIS
/ Fot. Michał Fludra / DEMOTIX / CORBIS

Co się stało z ruchem społecznym Solidarność, z jego ideami i etosem w okresie wolnej Polski, po 1989 r.? Wprawdzie odwołania do ruchu „pierwszej Solidarności” były ważnym elementem rzeczywistości publicznej i politycznej, czy to w pierwszym, burzliwym okresie transformacji, czy też później, gdy powstała koalicja AWS-u, czy zwłaszcza wtedy, gdy pojawiły się programy obchodów kolejnych, coraz bardziej uroczystych rocznic ruchu i powstania Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”. Ale zarówno w naukowej, socjologicznej, politologicznej i historycznej refleksji, jak i w odczuciu codziennym doświadczenie „pierwszej Solidarności” traktuje się jako wydarzenie czy nawet proces, który jeśli nawet przyniósł niezwykły owoc w postaci odzyskania wolności przez obywateli i społeczeństwo, to zarazem niespodziewanie rozpłynął się w nowej rzeczywistości. Tak jakby nie odrodził się na szerszą skalę w praktycznej formie zespół wartości, jakie niósł ze sobą i o których świadczył wyzwolicielski i reformatorski ruch Solidarność. Nie znajdziemy w polskiej literaturze także w miarę spójnej, jednorodnej odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak się stało?

Wspólne sprawy

Co się stało z tymi wzorami zachowań społecznych i rozpowszechnionymi postawami, nade wszystko mającymi wymiar obywatelski, wspólnotowy i polityczny? Gdzie się podziała podstawowa, jak można sądzić, idea Solidarności, że prawo człowieka do aktywnej troski o swój i swych najbliższych los zakłada zarazem prawo i obowiązek pamiętania o innych i o wspólnym losie, który ma przecież wielki wpływ na osobiste sukcesy i niepowodzenia? Że korzystając z pełni indywidualnych praw człowieka i obywatela, nie możemy nie czuć się cząstką społeczeństwa, właśnie obywatelskiej wspólnoty, za której powodzenie każdy z nas jest choćby w małym, ale niepowtarzalnym ułamku współodpowiedzialny? Co się stało z ruchem aktywnych, rozwijających dziesiątki inicjatyw obywateli, gdy znikł nękający ich wróg, a efektami wspólnych działań można by się było cieszyć do woli i swobodnie z nich korzystać? Co się wreszcie stało z tym duchem nie tylko tolerancji, ale wzajemnej życzliwości i głębokiego, na co dzień poświadczanego przekonania, że każdy człowiek, każda jednostka ma prawo zabierać głos we wspólnych sprawach i w kwestiach, które ją bolą i dotykają, a każdy głos powinien być przez innych wysłuchany bez wrogości i wykluczania tych, którzy myślą inaczej niż doraźna większość?

Nic dziwnego, że trudno znaleźć odpowiedź na tak zasadnicze pytania, i dlatego też nie dziwi, że nawet wśród naukowców panuje pogląd, że ruch Solidarność był swego rodzaju „świętem” i „społecznym karnawałem”, czymś wyjątkowym i dlatego nie można zakładać, że mógłby być kontynuowany albo mógłby stworzyć jakąś trwałą formę, przydatną w „normalnym”, demokratycznym życiu społecznym. Paradoks polega przecież na tym, że ruch Solidarność był z całą pewnością niezwykle demokratycznym przedsięwzięciem, także jako rozwijająca się organizacja związkowa.

O tym mówił już tytuł mojej książki „Solidarność. Projekt polskiej demokracji”. Zawierał podstawową tezę, przy której do dziś pozostaję: ruch społeczny i związek zawodowy Solidarność, który działał w 1980-81 r. i potem w podziemiu, stworzył i usiłował praktykować swoisty, oryginalny model demokracji. Solidarność może być zatem do dziś modelem pewnego rodzaju projektu demokratycznego ładu: czy to ogólnospołecznego, czyli państwowego, jak i właściwego instytucjom, dużym organizacjom.

Z perspektywy czasu widać, że był to model w jakimś sensie utopijny, tak też opisywali go inni autorzy. Najbliższa jest mi interpretacja Bronisława Świderskiego, zawarta w pracy „Gdańsk i Ateny”. Wyrażał on w tej książce przekonanie, że ideały, wypracowane i poddane praktyce przez ruch solidarnościowy, przypominały zgoła bezpośrednią demokrację ateńską. A chociaż nie zgadzałem się wówczas z niektórymi tezami autora na temat polskiej inteligencji i tradycji demokratycznej, to ujęcie Solidarności jako ruchu z gruntu demokratycznego – a zarazem fundamentalnie obywatelskiego – niezwykle mi się podobało. Podstawowa teza Świderskiego była zbliżona do mojej zasadniczej tezy, interpretującej ruch społeczny Solidarność: był on próbą uobywatelnienia ludzi, „zwykłych Polaków”, i włączenia troski o wspólny los w myślenie o codziennym, indywidualnym powodzeniu życiowym.

Udział w decyzjach o znaczeniu ogólnospołecznym, decyzjach, które albo bezpośrednio, albo poprzez swe skutki dotykają w końcu nas wszystkich, był najgłębszą, ideową i – rzekłbym nawet – duchową częścią identyfikacji ze społecznym działaniem. Właśnie ten element tworzył, jak sądzę, jeden z podstawowych zrębów solidarnościowej mentalności, jeśli dodamy do tego „uobywatelnienie” narodu. Udział we wspólnym losie, prawo, ale też i swego rodzaju obowiązek uczestnictwa w debacie o kierunkach działania społecznego, czyli w polityce – budowany był na jeszcze jednym, niezbywalnym elemencie solidarnościowej tożsamości. Była nim godność osoby, godność jednostki, wyrażająca się też jako podmiotowość. Słowo to robiło zawrotną karierę w 1980 i 1981 r. i było na ustach zarówno ludzi wykształconych, jak i prostych. Stanowiło też niezwykle silną broń ideową: wszak oznaczało, że nie może być mowy o dobrym ustroju, jeśli nie gwarantuje on podstawowych praw obywatelom i nie zapewnia im godności. A godność – podmiotowość – do prawa o decydowaniu o swym i swoich bliskich losie dodawała troskę każdego obywatela o wspólne życie i los wspólny.

Nie mógł więc być dobrym ustrojem taki, który ograniczał prawo jednostek do decydowania o ich własnym losie, a w dodatku – całkowicie pozbawiał ich prawa do wypowiadania się na temat działania władz ówczesnego państwa, partii-państwa, dodajmy, używając moim zdaniem niezwykle trafnego określenia Jana Strzeleckiego. Stąd prawo do podmiotowości stawało się bronią przeciw panującemu ładowi peerelowskiemu. Wiązało się to integralnie z owym „uobywatelnieniem narodu”: wszak obywatele zjednoczeni wokół wartości wolności i praw obywatelskich byli narodem. Od razu należy podkreślić: narodem – częścią Europy, częścią Zachodu, narodem przeciwstawionym Wschodowi. To przeciwstawienie, które warto przypomnieć, w zestaw narodowych wartości włączało właśnie szacunek dla wolności, w którym społeczna niepodległość łączyła się integralnie z osobistą wolnością, z prawami przysługującymi jednostce. Niepodległość narodowa, państwowa i niepodległość indywidualna – to była nierozdzielna „zbitka” ideowa.

Co się stało z obywatelskością?

Uobywatelnienie i podmiotowość oznaczały wolę działania i aktywność społeczną – zaangażowanie w sprawy ogółu – jako dopełnienie dobrego życia, dorosłego życia, można by powiedzieć: w pełni moralnego życia. Ten ideał pobrzmiewa do dziś w pamięci społecznej aktywistów „pierwszej Solidarności”, co pokazują badania, jakie od 2010 r. prowadzimy, obecnie jako Centrum Badania Solidarności i Ruchów Społecznych, we współpracy z Europejskim Centrum Solidarności.

Nasz zespół badawczy zakończył kolejną fazę empirycznych badań, które objęły kilka prowincjonalnych ośrodków działania ruchu społecznego Solidarność (Białystok, Gorzów Wielkopolski–Zielona Góra, Żyrardów, Łódź, Płock, Radom, Rzeszów, Legnica–Lubin–Polkowice, Bielsko-Biała). Wyniki dotychczasowych badań na temat znaczenia „pierwszej Solidarności”, wciąż potwierdzane w kolejnych miejscowościach i miastach kraju, stanowią dowód na słuszność tezy, którą wyżej wyraziłem. Ale zarazem wcale nie dają jednoznacznej odpowiedzi na pytania, które tak dramatycznie sformułowałem poprzednio.

Co się właściwie stało z ożywionym przez Solidarność, aktywnym także w ponurych latach 80., społeczeństwem obywatelskim? Co się z nim stało, gdy otworzyła się jakże szczęśliwa dla Polaków perspektywa reformy państwa i uzyskania w błyskawicznym i niespodziewanym procesie demokratycznej kontroli nad narodowym państwem? Co więcej: przykład Polski pociągnął za sobą jeszcze bardziej niespodziewany proces załamania się komunistycznego władztwa ZSRR nad całą Europą Wschodnią i demokratyczną przebudowę całego terytorium tak zwanych „demokracji ludowych”. „Jesień Narodów Europy Wschodniej”, jak się to często nazywa, przyniosła w 1989 r. niezwykłe spełnienie ideałów, które zdawały się być odległym celem ruchu społecznego Solidarność. Pytanie, które stało się najważniejsze, dotyczyło stanu społeczeństwa obywatelskiego i jego etosu utrwalającego się błyskawicznie w praktyce politycznej.

Po pierwsze, okazało się, że Polacy wcale nie tak masowo włączyli się w proces demokratyzacji państwa i również jego narodowego wyzwalania. Wyniki pierwszych, na poły tylko demokratycznych wyborów z 4 czerwca 1989 r., ale wyborów, które otwarły drogę do pełnej wolności i niepodległości, były wielkim zwycięstwem Solidarności – jednakże wzięło w nich udział nie więcej niż 64 proc. uprawnionych do głosowania obywateli. Dla przykładu, choćby w Bułgarii w analogicznych wyborach w roku 1990 wzięło udział 90 proc. obywateli...

Po drugie, powstanie pierwszego, niekomunistycznego rządu w Polsce Tadeusza Mazowieckiego wcale nie oznaczało wybuchu działań społecznych. Co prawda, jak pokazują badacze amerykańscy, Jan Kubik i Grzegorz Ekiert, w ciągu pierwszych lat transformacji Polacy organizowali się przede wszystkim w protestach; protestach, które wyrażały różne postulaty i stanowiły swego rodzaju debatę publiczną, czy też wypełniały lukę w prawdziwej debacie publicznej. Prawdziwa, obywatelska debata toczyła się na ulicach, w trakcie niekończących się manifestacji i demonstracji. Jeśli nawet zgodzić się z tezą Ekierta i Kubika, że to było swoiste forum konfrontacji poglądów, jakaś arena debaty społecznej, to trudno nie zauważyć, że jednak mniej efektywna i mniej precyzyjna i subtelna, niż gdyby ten proces na społeczną skalę odbywał się jako prawdziwa, rzetelna dyskusja, jako nieskrępowana, lecz i zarazem zdyscyplinowana wymiana poglądów. Jak to właśnie było w „pierwszej Solidarności”.

Nie bez kozery używam tego określenia, jak się okazało, bardzo trafnego wedle opinii aktywistów ruchu i działaczy związku biorących udział w badaniu. NSZZ „Solidarność”, odrodzony w 1989 r., od początku nie był już tym samym związkiem, jaki zniszczyła decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego. Ani nie odbudował swojego potencjału członkowskiego, ani tego niewyrażonego nigdy do końca potencjału ideowego. Włączony był związek bardzo żywo w proces gwałtownych, zarazem na pewno kosztownych przemian ustrojowych, by dosyć szybko stać się aktorem politycznym, nabierającym coraz bardziej jednoznacznego charakteru ideowo-politycznego. W ostatnich latach NSZZ „Solidarność” stracił znaczną liczbę członków i stał się niezwykle wyraźnie politycznie określonym graczem na scenie polityki. Mogę powiedzieć, że nawet obecni działacze, acz wywodzący się z „pierwszej Solidarności”, wyrażali i w 2010, i 2011 r. bardzo krytyczne opinie na temat „nadmiernego upolitycznienia” związku – i to niezależnie od tego, że w większości ich sympatie polityczne były po stronie partii, której związek stał się niejako „polityczną przybudówką”.

Wbrew podziałom

Kiedy dziś badamy działaczy – a więc wciąż aktywnych członków NSZZ „Solidarność” – wyłania się z tych badań obraz organizacji, która jest nade wszystko aktorem politycznym o jasno zarysowanym profilu ideowym, mającym niewiele wspólnego z ruchem lat 80. Swego rodzaju symbolicznym tego wyrazem jest słynne hasło Prawa i Sprawiedliwości w zaskakujący sposób rozrywające zasadniczą treść przesłania Solidarności i przeciwstawiające „Polskę solidarną” – „Polsce liberalnej”. A przecież „Polska liberalna” to realizacja zasadniczego wątku przekonań ludzi tworzących ruch: demokracja, dająca prawa indywidualnego działania, zgodnego z przekonaniami i interesami obywateli, zapewniająca ochronę praw człowieka, praw osoby. Władze i działacze obecnego związku Solidarność stanęli po stronie dzielącego przeszłość hasła i po stronie jednej partii, czyli PiS-u. W ostateczny sposób w procesie politycznej konkurencji upadła możliwość czerpania z przeszłości wspólnych wzorów. Solidarność z jej ideowym przesłaniem utraciła moc generowania wzorów postępowania dla ogółu Polaków.

Doświadczenie przeszłości jest jednak – o paradoksie! – niezwykle, a nawet zaskakująco żywe. W wielu lokalnych społecznościach, zwłaszcza w 2010 i 2011 r., znaleźliśmy grupy koleżeńskie, tworzone wciąż przez dawnych aktywistów Solidarności, którzy – może niezbyt często – ale jednak nadal spotykają się ze sobą. Traktują te spotkania jako swoisty rytuał, który świadczy o znaczeniu, jakie wspólnie przypisują doświadczeniu tamtej „pierwszej Solidarności”. Co prawda jedna z rozmówczyń z miejscowości z dawnego Regionu Gdańskiego powiedziała, że mają wspólne hasło: „gruba kreska”, które rzuca się wówczas, gdy dyskusja zaczyna niebezpiecznie dotykać bieżących spraw i obecnej Solidarności. Chodzi o to, by rozmowę zatrzymać: „gdyby ją kontynuowano – zakończyła swą wypowiedź nasza rozmówczyni – nigdy więcej byśmy się nie spotkali”...

Najnowsza fala badań terenowych w roku 2012 przyniosła niemal wszędzie już świadectwa przerwania tej solidarnościowej, koleżeńskiej więzi. W wielu miastach nie można było zgromadzić na wspólnej dyskusji osób, które kiedyś odegrały ważną rolę w ruchu Solidarności. Być może intensyfikacja politycznego konfliktu w Polsce w minionym roku przyczyniła się do tego, iż spotkania, które miały przywołać pamięć dawnej wspólnoty, były już dla niektórych działaczy niemożliwe.

Mimo to nasze badanie przyniosło świadectwo żywej pamięci o tym, że przeżycia związane z działaniem w ruchu Solidarności były niezwykłe. Wspomnienia te są z całą pewnością wspomnieniami lirycznymi. Jeśli nawet mniej lub bardziej dramatycznie przedstawiane są konsekwencje działania, jakie ludzie ponosili po wprowadzeniu stanu wojennego, to i tak okres powstania i legalnego działania NSZZ „Solidarność” uznawany jest przez niemal wszystkich za jedno z najważniejszych i najbardziej pozytywnych doświadczeń życiowych. Jest to doświadczenie – rzec można – pełni życia, niosące niezwykle nagradzające przeżycie społecznej wspólnoty. Liryzm tego doświadczenia nade wszystko wynika z owego fundamentalnego przeżycia poczucia wspólnoty, jej przejawów na co dzień w życiu zarówno publicznym, jak i całkiem prywatnym, osobistym. Przeżycie wspólnoty z lat 1980-81 często przenosi się jeszcze na okres bezpośrednio po wprowadzeniu stanu wojennego, co manifestowało się chęcią pomocy innym, zwłaszcza tym, których represje dotknęły bardziej.

Wydawać by się mogło, że takie wspomnienia, które ożywały w socjologicznych wywiadach, mieniąc się niezwykle emocjonalnymi, pozytywnymi barwami, zawierają wciąż duży potencjał społeczny, potencjał kulturowy. Jednakże gwałtownie nasilający się kontrast między tamtym budującym wspomnieniem a ostrością i agresywnością wyrażania się w stosunku do tych, którzy obecnie mają inne zdanie, a więc demonstrowana siła obecnych konfliktów – stawia pod znakiem zapytania potencjał tamtego lirycznego wspomnienia. Wszystko świadczy o tym, że jednostki, tak niezwykle przywiązane do dobra zawartego we wspomnieniu, wcale, albo w bardzo minimalnym stopniu, korzystają z niego na co dzień. Płynie stąd smutny wniosek: najpiękniejsze wydarzenie w życiu Polaków tak naprawdę istnieje tylko jako wspomnienie... Być może wspomnienie pokrzepiające, ale niemające większego wpływu na obecne życie. 


IRENEUSZ KRZEMIŃSKI jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, kierownikiem Centrum Badań Solidarności i Ruchów Społecznych w Instytucie Socjologii UW, a także autorem i redaktorem wielu książek, w tym m.in.: „Solidarność. Doświadczenie i pamięć” (wraz z zespołem, 2010); „Czego nas uczy Radio Maryja? Socjologia treści i recepcji rozgłośni” (2009); „Naznaczeni. Mniejszości seksualne w Polsce – raport 2008” (2009); „Wolność, równość, odmienność. Nowe ruchy społeczne na początku XXI wieku” (2006).


Powyższy artykuł jest fragmentem ostatniej książki „Solidarność. Niespełniony projekt polskiej demokracji”, która stanowi podsumowanie badań Krzemińskiego nad polskim ruchem społecznym Solidarność.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2013