Solidarność i socjalizm

W myśleniu działaczy Solidarności i większości organizacji opozycyjnych z lat 80. trudno się doszukać gospodarczych akcentów wolnorynkowych. Nieliczni uważali wtedy, że ustrojem wolnej Polski powinien być kapitalizm.

22.04.2009

Czyta się kilka minut

Akcentów liberalnych w sprawach gospodarczych nie sposób się doszukać w Solidarności z lat 1980-81. Program związku zawodowego "Solidarność", uchwalony na jego zjeździe w 1981 r., nosił nazwę "Samorządna Rzeczpospolita". Idea ta miała wiele wspólnego z socjalistycznymi utopiami, znacznie mniej z modelem zachodniej wolnorynkowej demokracji. "Społeczeństwo - czytamy w tym programie - musi mieć możność organizowania się w taki sposób, który zapewnia wszystkim sprawiedliwy udział w materialnych i duchowych dobrach narodu (...). Chcemy rzeczywistego uspołecznienia systemu zarządzania i gospodarowania".

"Tak" dla socjalizmu

Pierwszy w "bloku wschodnim" wolny związek zawodowy akceptował podstawy socjalizmu i nie żądał gospodarczej wolności, lecz sprawiedliwości społecznej. Kontynuował więc styl myślenia lewicowej części opozycji, której przedstawiciele - Jacek Kuroń, Karol Modzelewski, Adam Michnik - odgrywali w nim niepoślednią rolę. Według Solidarności podstawą gospodarki miało być samodzielne przedsiębiorstwo państwowe, konkurujące z firmami spółdzielczymi i rodzinnymi. O prywatyzacji nie było mowy. Silny akcent kładziono na samorząd pracowniczy, przez który załoga miałaby wpływ na zarządzanie zakładem i udział w zyskach.

Samorządność była też jednym z głównych haseł politycznych Solidarności, która domagała się zwiększenia kompetencji samorządu terytorialnego. Jego przedstawiciele mieli zasiąść w drugiej izbie parlamentu, wraz z reprezentantami stowarzyszeń społeczno-zawodowych. Dalej idące postulaty formułowała Polska Partia Pracy, zakładana na bazie struktur Solidarności: opowiadała się za demokracją parlamentarną i za dominacją społecznej własności w gospodarce; chciano też przeciwdziałać nadmiernemu zróżnicowaniu zamożności.

Po 13 grudnia 1981 r. w zepchniętej do podziemia Solidarności myśl taktyczna górowała nad strategią. Oczekiwano, że władze zwolnią więźniów, zgodzą się na działanie niezależnych organizacji społecznych i podejmą reformy gospodarcze (jakie, tego nie precyzowano). Podstawowym postulatem była relegalizacja Solidarności; nie towarzyszyły mu projekty nowego ładu ustrojowego. Pod tym względem polska myśl polityczna po 13 grudnia stanęła w miejscu.

Problem numer jeden

Dopiero w połowie lat 80. w niezależnej publicystyce zaczęły się pojawiać nowe głosy. Wśród tych, którzy pierwsi zakwestionowali kanon myśli opozycyjnej o gospodarce, był Piotr Wierzbicki. W opublikowanych w 1985 r. "Myślach staroświeckiego Polaka" ubolewał, że opozycja, podobnie jak naród, pozostaje pod wpływem anachronicznych idei lewicy. Krytykował "wizję przyszłego niezależnego polskiego społeczeństwa, które nie jest przeciw socjalizmowi, tylko przeciw jego wypaczeniom, i które go udoskonali, wprowadzając nieznaną jeszcze nigdzie na świecie harmonijną egzystencję państwowej gospodarki, związków zawodowych i samorządów". Tymczasem to utopia, która wszędzie tam, gdzie próbowano wcielać ją w życie, doprowadziła do katastrofy - przestrzegał Wierzbicki i dowodził, że fabrykom potrzebny jest prywatny właściciel i jego menedżer, pilnujący dyscypliny i jakości pracy, a nie dyletanccy państwowi dyrektorzy i rozpolitykowani działacze związkowi.

"Polski problem numer jeden - pisał Wierzbicki - stojący przed dzisiejszą myślą niepodległościową, polega na tym, że jeżeli pewnego dnia (...) skończą się jednopartyjne rządy PZPR i Polska otrzyma wolną drogę w rozwiązywaniu swych problemów wewnętrznych, to w pół roku od tego dnia komuniści mogą tu do władzy wrócić ponownie (...) w wyniku wyrażonej w wolnych wyborach swobodnej decyzji społeczeństwa". Jeśli nie zmieni się styl myślenia opozycyjnych elit, hołdujących "ludowładczo-samorządowo-związkowym" utopiom, a także nawyki narodu ukształtowane na państwowej gospodarce PRL, to niepodległość oznaczać będzie gospodarczą katastrofę. ­

Tak skończy się próba pogodzenia ekonomii realnego socjalizmu z zachodnią demokracją. Trzeba więc, namawiał Wierzbicki, przyjąć do wiadomości, że socjalizm w gospodarce wszędzie zbankrutował, a kapitalizm zwyciężył - i porzucić utopie.

Większość Polaków myśli socjalizmem

Liberalne tezy Wierzbickiego na uznanie mogły jedynie liczyć w kręgu pisma "13", redagowanego przez Mirosława Dzielskiego - albo w publicystyce Stefana Kisielewskiego czy Janusza Korwina-Mikkego. W prasie podziemnej spotkały się z odrzuceniem. Dzielski, liberał z Krakowa, stawiał na ewolucję komunizmu w stronę neutralnego ideologicznie autorytaryzmu. Uważał, że prorynkowe zmiany w gospodarce, a przede wszystkim swoboda prywatnej przedsiębiorczości mogą - prędzej czy później - zaowocować zmianami politycznymi. A więc: najpierw wolność ekonomiczna, potem polityczna. Dzielski miał nadzieję, że na płaszczyźnie gospodarki rynkowej uda się znaleźć z władzą kompromis, którego nie można było osiągnąć w sferze polityki. Sądził, że udział ludzi nomenklatury w prywatyzacji majątku narodowego skłoni ich do porzucenia ideologii komunistycznej.

Inne środowisko opozycyjnej prawicy - Ruch Młodej Polski - nadzieje Dzielskiego uważało za mrzonki. Walka o wolność gospodarczą była, wedle Ruchu, ważna, ale jako jeden z elementów strategii opozycji, a nie element jedyny. W tej sferze za najważniejszą uznawano pracę nad zmianą społecznej świadomości. "W sprawach ekonomii wyraźna chyba większość Polaków myśli kategoriami socjalizmu. Nie wyobraża sobie innego modelu gospodarczego niż poprawiony socjalizm, chce państwa nadopiekuńczego - argumentowało pismo "Polityka Polska", główny periodyk RMP. - Dlatego też upowszechnianie w świadomości społecznej innego sposobu myślenia o ekonomii, ukazywanie znaczenia wolności gospodarczej jako niezbędnego elementu odzyskiwania przez społeczeństwo podmiotowości jest sprawą szczególnej wagi".

Ruch, wraz z jego liderem Aleksandrem Hallem, należał do nielicznych środowisk opozycyjnych, które już w połowie lat 80. były przekonane o konieczności reform wolnorynkowych. Ale w głównym nurcie opozycji dominowało myślenie socjalistyczne - nawet jeśli się od tego odżegnywano. Dowodzi tego wydany w 1985 r. raport "5 lat po Sierpniu", przygotowany przez zespół ekspertów Solidarności, którym kierowali Bronisław Geremek i Tadeusz Mazowiecki. Przynosił on propozycje reform rozmaitych dziedzin życia. Reforma gospodarcza miała polegać głównie na usamodzielnieniu przedsiębiorstw państwowych, skłonieniu ich do działań wedle reguł rynku, a nie nakazów politycznych. Remedium miał być nadal samorząd: uspołeczniony w ten sposób sektor publiczny miał stanowić podstawę modelu gospodarczego, w którym przewidziano też miejsce dla własności prywatnej, rozwiniętej szerzej niż w innych krajach socjalistycznych. Ale "reprywatyzacja nie jest realną perspektywą naszej gospodarki" - podkreślano.

Mniej państwa!

Tymczasem śladami Wierzbickiego zaczynali podążać związani z Solidarnością ekonomiści. "O nową reformę gospodarczą" nawoływał Tomasz Gruszecki w podziemnym "Tygodniku Mazowsze" w 1986 r. Z punktu widzenia liberalizmu kwestionował on dogmaty opozycyjnego myślenia o reformie gospodarczej, w tym przekonanie, że podstawą gospodarki winien być sektor państwowy. Podał też w wątpliwość ekonomiczną przydatność samorządu i atakował ulubioną tezę reformatorów socjalizmu, że trzeba połączyć plan z rynkiem. Gruszecki dowodził, że takiej hybrydy nie ma, i proponował wycofanie się państwa z gospodarki. Jego wizja prywatnych przedszkoli, klinik i szkół była pionierska, ale dla wielu obrazoburcza. Reforma musi być jednoznacznie rynkowa i trzeba porzucić złudzenia, że można ją przeprowadzić bezboleśnie. "Uczciwy polityk mógłby obiecać narodowi tylko to, co Churchill społeczeństwu brytyjskiemu w 1940 r.: krew, pot i łzy" - tak pisał Gruszecki trzy lata przed upadkiem komunizmu.

W dyskusji w środowiskach opozycyjnych nad jego propozycjami przeważały głosy broniące sektora państwowego i samorządu. Ale pojawiły się też opinie bardziej dalekowzroczne. "Deklarujmy się więc za orientacją rynkową, ale też lojalnie ostrzegajmy, że dla większości będzie to oznaczać zamach na sytuację życiową, do której przywykli" - proponował jeden z jej uczestników w "Tygodniku Mazowsze". Inny pytał: program Solidarności traktuje pełne zatrudnienie jako wartość, z której nie zrezygnujemy; czy to podtrzymujemy? I jaki ma być zakres opiekuńczej roli państwa? Może cały system trzeba zmienić, a nie jedynie dołączyć do niego pewne rozwiązania demokratyczne? Te kluczowe pytania nie doczekały się wtedy odpowiedzi.

A może trzecia droga?

W kwietniu 1987 r. wypowiedziały się władze podziemnej Solidarności - jako główne kierunki przyszłej reformy wymieniając swobodę przedsiębiorczości i równouprawnienie sektorów (państwowego, spółdzielczego i prywatnego). Uważano, że w przedsiębiorstwach główną rolę powinien odgrywać samorząd, a reprezentacja samorządów pracowniczych miała współuczestniczyć w centralnych decyzjach gospodarczych.

Kierownictwo nielegalnej Solidarności zapowiadało też zniesienie nomenklatury [tj. zasady, że kierownicze stanowiska w gospodarce PRL obejmowali ludzie z nadania rządzącej partii - red.], odblokowanie inicjatywy prywatnej i otwarcie gospodarki na świat oraz wymienialność pieniądza. Remedium na koszta reform (jak wzrost cen i inflacja) miała być tzw. indeksacja dochodów [automatyczne dostosowanie ich do wzrostu cen i kosztów utrzymania - red.]. Pisano: "Przeważająca część majątku narodowego powinna się znaleźć w dyspozycji zrzeszeń społeczno-gospodarczych, samorządów, spółdzielni i różnego typu spółek o mieszanym charakterze, a prywatna inicjatywa powinna otrzymać szerokie możliwości rozwoju".

Widać tu, że w podziemiu myślano więc już o takiej gospodarce, w której mechanizmy rynkowe odgrywają decydującą rolę. Ale w kwestii własności wciąż górowało przywiązanie do spółdzielni i innych podobnych organizmów, zgodnych z tradycyjną dla opozycji wizją "uspołecznienia" gospodarki. Projektowano zatem coś w rodzaju trzeciej drogi: między komunistycznym upaństwowieniem a współczesnym obliczem wolnorynkowego kapitalizmu.

Tymczasem pod koniec dekady lat 80. w podziemnej publicystyce coraz silniejszy staje się nurt opowiadający się za gospodarką, w której dominować będzie prywatna własność i przedsiębiorczość. Liberalizm ekonomiczny i polityczny za swoje ­credo uznała grupa skupiona wokół pisma "Niepodległość". Swą prokapitalistyczną misję kontynuował też Dzielski, który założył Krakowskie Towarzystwo Przemysłowe.

Gdański liberalizm

Ale najbardziej znaczącym ośrodkiem opozycyjnego liberalizmu stał się Gdańsk. W publicystyce "Polityki Polskiej" wolność przedsiębiorczości i konieczność zerwania także na tym polu z socjalizmem zajmowała coraz ważniejsze miejsce. "Z 40-letniego uczestnictwa w systemie marksistowskim powinniśmy wynieść przynajmniej tę wiedzę: wolnym jest ten, kto posiada środki produkcji" - pisano w 1987 r. "Działalność gospodarcza z pewnością nie zastąpi polityki (...). Ale kładzie ona fundamenty pod społeczeństwo obywatelskie, może uczynić Polaków bardziej odpowiedzialnymi, pracowitymi i przedsiębiorczymi" - pisał autor "Polityki Polskiej".

Zdecydowanego wyboru na rzecz liberalizmu dokonywali też ludzie skupieni wokół wydawanego w Gdańsku "Przeglądu Politycznego". Grupa Jana Krzysztofa Bieleckiego, Wojciecha Dudy, Janusza Lewandowskiego, Donalda Tuska i Andrzeja Zarębskiego przynosiła najpoważniejszą - bo wspartą znajomością tradycji intelektualnej tego kierunku - propozycję liberalną w opozycji. "Gwarantami prawidłowego funkcjonowania gospodarki są własność prywatna, wolny rynek i swobodna konkurencja wolnych wytwórców. Propozycje reform i presja społeczeństwa i jego elit powinna iść w tym kierunku" - pisał Tusk w 1987 r., pomysły "trzeciej drogi" czy "socjalizmu z ludzką twarzą" uznając za utopijne.

Inny autor "Przeglądu Politycznego", Piotr Kapczyński, uważał, że wprowadzenie mechanizmów rynku i reprywatyzacja są niezbędne, ale prywatyzacji nie da się przeprowadzić w krótkim czasie. Przestrzegał przed nieprzygotowanym wycofaniem się państwa z roli podmiotu życia gospodarczego, gdyż przepływ jego majątku w prywatne ręce może nastąpić nie w wyniku mechanizmów ekonomicznych, lecz korupcji: "Taki żywiołowy proces mógłby mieć katastrofalne konsekwencje gospodarcze i społeczne - fortuny zdobyte dzięki skorumpowanej państwowej administracji gospodarczej, bankructwa, bezrobocie".

A jak doprowadzić do wolnorynkowych przekształceń? W Polsce może to zainicjować tylko opozycja - podkreślał Kapczyński. W kraju komunistycznym nie da się powtórzyć drogi np. Korei Południowej, gdzie motorem reform było państwo (to odróżniało gdańskich liberałów od Dzielskiego).

Grupa "Przeglądu Politycznego" nie zamierzała porzucać sprawy Solidarności, traktując ją jako główną siłę zdolną do walki z komunizmem. Zdawali sobie jednak sprawę, że główny nurt ruchu zdominowany był przez antyliberalne przesądy i mitologię socjalizmu. Toteż przystąpili do budowy odrębnego środowiska politycznego. W grudniu 1988 r., na parę dni przed utworzeniem w Warszawie Komitetu Obywatelskiego, odbył się I Gdański Kongres Liberałów. Dwa miesiące później powstało stowarzyszenie Kongres Liberałów; wkrótce stało się partią.

Samorząd czy rynek?

Tymczasem projektem liderów Solidarności nadal była ewolucja: powolna i uzgodniona z władzami przebudowa systemu, która opozycji miała dać możliwość legalnego działania, a władzy zapewnić stabilizację i społeczne poparcie, niezbędne dla przeprowadzenia reform. Taka była istota "paktu antykryzysowego", jaki proponowano władzom w 1988 r.

Opozycja kusiła też aparat partyjny możliwościami gospodarki rynkowej. "Gdyby likwidacja nomenklatury oznaczała, że jej ludzie wszystko utracą, nie byłoby żadnych szans, by przemiany demokratyczne mogły dokonać się w sposób pokojowy" - uważał Kuroń. Ale, zaznaczał, w nowych okolicznościach okazać się może, że menedżerskie doświadczenie ludzi nomenklatury ułatwi im zakładanie firm prywatnych i wygrywanie wyborów; pod warunkiem, że reformatorska część PZPR włączy się do demokratycznych przemian. Jeszcze bardziej pragmatycznie podchodził Jan Winiecki, który w podziemnej "Krytyce" wyliczał, ile by kosztowało wykupienie od warstwy rządzącej praw własności i "uwłaszczenie społeczeństwa".

W grudniu 1988 r. powstał Komitet Obywatelski: polityczna reprezentacja części opozycji, tej skupionej wokół Wałęsy. W wypowiedziach Komitetu na tematy ekonomiczne nie było konsekwencji: z jednej strony postulowano zniesienie administracyjnych barier dla sektora prywatnego i stworzenie warunków dla "swobodnej ewolucji struktury własnościowej", z drugiej chciano przyznać jak najszersze kompetencje samorządowi pracowniczemu w przedsiębiorstwach państwowych. Podkreślano też, że w trudnym okresie startu reformy rynkowej państwo powinno zapewnić pełne zatrudnienie i wprowadzić indeksację wynagrodzeń.

Wciąż wahano się więc między opcją liberalno-rynkową a ideą samorządu i opiekuńczej funkcji państwa, ingerującego w gospodarkę pod hasłami sprawiedliwości społecznej.

Ku przełomowi

Przy Okrągłym Stole w kwestiach gospodarczych przełomu nie było - jego ustalenia skupiały się na działaniach ratunkowych wobec katastrofy gospodarki socjalistycznej.

Dlatego przejęcie władzy latem 1989 r. było dla opozycji wielkim wyzwaniem. Przejmowała odpowiedzialność za kraj w stanie gospodarczego upadku, w chwili, gdy nasilały się społeczne protesty przeciw rosnącym kosztom utrzymania. Ekipa Mazowieckiego odziedziczyła po ostatnim rządzie PZPR system indeksacji i gwałtowną inflację.

To powaga sytuacji wymusiła decyzje o wolnorynkowym kierunku - i radykalnym tempie reformy. Jej głównym autorem był Leszek Balcerowicz, minister finansów. Pod jego wpływem Mazowiecki uznał, że Polski nie stać na eksperymenty i trzeba jak najszybciej wprowadzić model gospodarki wolnorynkowej.

Plan Balcerowicza przewidywał uruchomienie mechanizmów rynkowych przez uwolnienie cen i wprowadzenie wewnętrznej wymienialności złotówki oraz szeroką prywatyzację. Był to szok nie tylko w sferze ekonomicznej. Dla większości Polaków zderzenie z realiami rynku było bolesne i nieoczekiwane. Wyjątkowo mocno odczuły to warstwy stanowiące dotąd oparcie Solidarności: robotnicy z wielkich państwowych przedsiębiorstw i zatrudniona w sferze budżetowej inteligencja.

Niestety, ten gwałtowny zwrot w polityce gospodarczej nie został poprzedzony przedstawieniem klęski socjalizmu ani wytłumaczeniem konieczności obrania takiej drogi. W efekcie za spadek poziomu życia i kłopoty z bezrobociem ludzie zaczęli oskarżać reformatorów - nie dostrzegając, że jest to cena, jaką trzeba zapłacić za wyjście ze ślepego zaułka komunizmu.

JAN SKÓRZYŃSKI jest historykiem, pracownikiem IPN, redaktorem naczelnym słownika biograficznego "Opozycja w PRL". Wydał m.in. "Kalendarium Solidarności 1980-89", "Od Solidarności do wolności". W kwietniu w wydawnictwie Znak ukazuje się jego książka "Rewolucja Okrągłego Stołu".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2009