Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Żałuję, ale nie mam zamiaru się poddawać. Dziś więc przepis na neoimperialną solankę.
Solanka to zupa, którą uwielbiam jeść, gotować jej nigdy nie próbowałem. Mam za to doskonałą rosyjską książkę „Mużczina na kuchnie”. Przemawia ona do mnie zrozumiałym językiem i uspokaja: „Kiedy w domu masz kartofle i cebulę, z głodu nie umrzesz”. Dlatego jest dla mnie jak kotwica. Zapewnia łączność ze stabilnym podłożem w rozchwianym świecie. Wiem, że co by się nie działo, jakoś sobie poradzę, o ile mam kartofle i cebulę oczywiście.
Solanki dzielą się na gęste i rzadkie – oba rodzaje są w porządku. A także na mięsne, rybne i grzybowe – dwoma ostatnimi nie ma sensu się zajmować. Przepis na solankę mięsną jest prosty. Robi się ją z tego, co jest pod ręką. Wystarczy byle jaki kawał mięsa, stara wędlina i niedojedzone parówki. Jeśli po ostatniej imprezie zostały nam dwa kiszone ogórki, to prawie jesteśmy w domu. Prawie, bo solanka bez pokrojonej w cienkie plasterki gotowanej nerki się nie liczy. Jak to nie macie nerek? Bez żartów, panowie! Każdy prawdziwy mężczyzna powinien mieć przynajmniej jedną nerkę, a i kręgosłup byłby nie od rzeczy.
To są wszystkie podstawowe składniki solanki, trzeba je tylko jakoś razem pomieszać i ugotować. Dać soli, pieprzu, a można i wody z ogórków, bo generalnie ma być ostre, słone i kwaśne jednocześnie. A reszta? Wyjaśniam!
Solanka to generalnie chłopskie danie. Nowe smaki zyskiwała z czasem. To ktoś dodał abchaskiej cytrynki, to wrzucił krymską oliwkę lub azjatyckiego kapara. Wraz z rozwojem imperium zwykła wiejska zupa zyskiwała delikatny odcień egzotyki i wyraźny posmak mocarstwowości.
Ale jak uwarzyć solankę neoimperialną? Tak samo jak imperialną. Nie zawadzi dorzucić tylko kilka cierpkich uwag. Najchętniej pod adresem słabszego sąsiada. Delikatny szantaż doda potrawie właściwego wdzięku. Gdyby sąsiad się burzył, można mu odciąć gaz. Zmarznie, przegłodzi się i wtedy doceni wartość rosyjskich potraw. Najpewniej jednak nie trzeba będzie manipulować przy kurku. W końcu i tak przyjdzie jak niepyszny, żeby dostać swoją michę.
Przy gotowaniu neoimperialnej solanki trzeba wykazać się zdecydowaniem. Zupa nigdy nie wyjdzie właściwie, jeśli stale i energicznie nie będziemy mieszali w kotle. Taki sposób przyrządzania sprawi, że potrawa będzie się cieszyła uznaniem całego świata. A jeśli komuś na Zachodzie nie przypadnie do gustu, i tak nie odważy się głośno o tym powiedzieć. Do dobrych smaków należy ludzi przyzwyczajać! Pewność siebie w kuchni jest sprawą najważniejszą – co potwierdzają międzynarodowe sławy gara i patelni.
Jeśli ktoś ma fantazję i skłonność do kulinarnych eksperymentów, może do zupy dorzucić kilka malinowych płatków kwiatu ostu, zwanego w Rosji Tatarzynem. Roślina jest znana z opowiadania Lwa Tołstoja „Hadżi-Murat”, traktującego o Czeczenii – zdaje się, że niczego lepszego o losie tej znękanej przez Imperium krainy nigdy nie napisano. Samotny krzak ostu na świeżo zaoranym polu robił u Tołstoja za metaforę: „Stał krzywo, ale jednak stał. Jak gdyby wyszarpnięto mu kawał ciała, wydarto wnętrzności, urwano rękę, wyłupiono oko. A on mimo wszystko stoi i nie poddaje się człowiekowi, który zniszczył wszystkich jego braci dookoła”.
Oset jest rośliną pospolitą, zwykłym chwastem. Rozplenił się szczególnie w Europie od Atlantyku aż po Ukrainę. I szczerze mówiąc, to do solanki w ogóle nie pasuje. Fakt, pisał o nim Tołstoj, ale on przecież nie miał pojęcia o gotowaniu.