Sny o potędze

Gdzie dwa kraje, które potencjalnie mogłyby wejść w skład Międzymorza, tam co najmniej trzy geopolityczne projekty.

13.05.2017

Czyta się kilka minut

 / Fot. Krzysztof Kuczyk / FORUM
/ Fot. Krzysztof Kuczyk / FORUM

Widmo Międzymorza znów krąży po naszym regionie Europy, nawiedza przestrzeń między Niemcami a Rosją; Bałtykiem, Adriatykiem i Morzem Czarnym. Wraca w wypowiedziach kolejnych polityków, na prasowych okładkach, w analizach think tanków i felietonach.

Jak wszystkie widma, także to jest jednocześnie czymś obecnym i nieobecnym. Nie wiemy bowiem nigdy, czy widmo przychodzi z przyszłości, czy z przeszłości, wiemy tylko, że w teraźniejszości jest nie do końca na miejscu.

Przyszłość

Z jednej strony przywołuje ono cały szereg politycznych wizji i projektów z przeszłości. Korzenie tej koncepcji – jakiejś formy politycznej integracji i współpracy narodów między Bałtykiem a Bałkanami – sięgają bowiem emigracyjnej polityki Hotelu Lambert z okresu między upadkiem powstania listopadowego a Wiosną Ludów. Obraz Polski „od morza do morza” znaleźć już można nawet w jednym z poematów Jana Kochanowskiego, gdzie pisze on o niegdyś świetnej Polsce, która „granice swoje / rozciągnęła szeroko między morza dwoje”, a dziś pogrąża się w zbytku i gnuśności.

Z drugiej strony idea Międzymorza skierowana jest w przyszłość. To projekt na następne dekady polityki zagranicznej regionu, próba odnowienia strategicznych energii środkowoeuropejskich stolic, wyznaczenia im nowego horyzontu, po tym gdy osiągnięty został poprzedni – wejście w struktury zjednoczonej Europy. Dla niektórych Międzymorze ma być projektem pozwalającym ostatecznie znieść żelazną kurtynę, włączyć w europejski projekt takie kraje jak Ukraina. W innych koncepcjach służy jako narzędzie emancypacji „nowej Europy” w strukturach starej Unii. Są wreszcie scenariusze upatrujące w Międzymorzu nadziei na stworzenie projektu integracji regionu, który stanowiłby alternatywę dla Brukseli.

Po zwycięstwie Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich bliski obozowi obecnie rządzącemu tygodnik „wSieci” urządził wśród swoich gości ankietę, jak będzie wyglądała Polska za 10 lat – po dwóch ewentualnych kadencjach prezydenta elekta. Maciej Pawlicki – scenarzysta i producent „Smoleńska” – snuje tam wizję, w której rozpada się Unia Europejska, a głównym graczem w Europie staje się Unia Jagiellońska, gromadząca obszary między Bałtykiem a Adriatykiem, z centrum – jakże by inaczej – w Warszawie.

Niezależnie od tego, czy Międzymorze jest projektem z przeszłości, czy mniej lub bardziej fantastycznym planem na przyszłość, to pewne jest jedno: nie istnieje w teraźniejszości. Nie istnieje jako realnie działający podmiot polityki w naszym regionie świata ani wspólnie wdrażany plan integracyjny czy sieć instytucji. Nawet w kwestii „międzymorskiej” retoryki zainteresowane kraje nie bardzo się mogą dogadać. Polska prawica chce Międzymorza stojącego w opozycji do Niemiec, ale inne konieczne dla budowy bloku państwa nie mają najmniejszej ochoty na żadną opozycję wobec Berlina. Warszawa chciałaby przewodzić temu sojuszowi, co inne stolice przyjmują w najlepszym wypadku z uprzejmym sceptycyzmem.

Nie bardzo wiadomo też, kto dokładnie miałby Międzymorze tworzyć. Rumuni i Słowacy nie ufają przecież Orbánowi, który oblepia Węgry mapami kraju rozciągającego się od Siedmiogrodu po Adriatyk. Węgrzy dyskretnie dają do zrozumienia, że ich zdaniem wystarczy współpraca wyszechradzka, a to całe Międzymorze jest zawracaniem głowy. Ukraina zgłasza propozycje „budowy międzymorza bez Polski”. Gdzie dwa kraje Międzymorza, tam trzy geopolityczne projekty.

W cieniu Moskwy

Powrót idei Międzymorza wiąże się z jeszcze jednym powrotem: problemu Rosji. Przez jakiś czas, gdzieś między 2004 (akcesja do UE) a 2014 r. (aneksja Krymu przez Rosję) wydawało nam się, że ciążący nad Polską od stuleci przeklęty problemem rosyjski został wreszcie rozwiązany. Polska znalazła się w strukturach europejskich i atlantyckich, żołnierze Armii Czerwonej opuścili nasze terytorium, sama Rosja wydawała się zapadać pod ciężarem własnych problemów.

Od czasu Krymu widzimy jednak, że problem Rosji nie zniknął. Pogłębiany przez sankcje kryzys gospodarczy nie przeszkadza Moskwie prowadzić coraz bardziej asertywnej polityki światowej. Nie tylko na Ukrainie. Obecna jest w Syrii, Iranie, miesza w amerykańskich wyborach i prowadzi dezinformacyjną ofensywę w Europie. Nic dziwnego więc, że w takiej sytuacji idea Międzymorza wraca. Od początku pozostawała bowiem jedną z odpowiedzi na kwestię rosyjską.

Także w momencie swoich narodzin, w obozie Hotelu Lambert. Jego przywódca, książę Adam Czartoryski, marzył o sojuszu odnowionego państwa polsko-litewskiego połączonego jakąś formą federacji z wyzwolonymi państwami słowiańskimi – od Czech i Słowacji po Bałkany – i Węgrami. Jego plan zakładał więc rozpad dwóch panujących w Europie Wschodniej imperiów: habsburskiego i rosyjskiego. Słowiańsko-madziarska federacja miała być sprzymierzona przede wszystkim z Francją i Zjednoczonym Królestwem. Ochraniałaby w ten sposób konstytucyjne monarchie Europy Zachodniej przed rosyjską despocją i pruskim militaryzmem.

Jak pisze biograf księcia, Marian K. Dziewanowski, Czartoryski ze swoim federacyjnym projektem dążył do odtworzenia w naszym regionie francuskiego systemu sojuszy, który gorzej lub lepiej działał w wiekach XVII i XVIII. Francja budowała wtedy trójkątne porozumienia z Rzeczpospolitą, Szwecją i Turcją, tworząc w ten sposób swoje własne Międzymorze, zabezpieczające ją przede wszystkim przed nadmiernym wzrostem potęgi habsburskiego Wiednia.

Zgodnie z duchem epoki Wiosny Ludów Turcję miały zastąpić wyzwolone spod jej panowania kraje południowosłowiańskie. Plan Czartoryskiego miał godzić twardą francuską rację stanu z rewolucyjno-romantycznym duchem epoki. Niestety, to właśnie Wiosna Ludów ostatecznie pogrzebała kalkulacje obozu księcia Adama. Choć wydawało się, że stary europejski porządek trzęsie się w posadach, a zniewolone narody zrzucają kajdany, choć sprawa polska obecna była we wszystkich liberalnych dziennikach i programach postępowych sił epoki, to ostatecznie do odrodzenia państwa polskiego nie doszło, żadne z panujących w Europie Środkowo-Wschodniej imperiów się nie rozpadło. Perspektywa realizacji federacyjnych planów bloku od Bałtyku do Bałkanów stała się kwestią dalekiej przyszłości.

Piłsudczykowska klęska

Po zakończeniu I wojny światowej i rozpadzie mocarstw panujących przez cały XIX wiek nad „międzymorskimi” narodami Międzymorze uzyskało szansę na to, by stać się czymś więcej niż tylko projektem. Koncepcję tę podjął obóz piłsudczykowski: jeden z dwóch rozdających karty w odrodzonym państwie polskim.

Piłsudski był przekonany, że to właśnie Rosja jest i pozostanie największym zagrożeniem dla polskiej suwerenności, nawet po wyzwoleniu polskich ziem spod rosyjskiego panowania. Jednocześnie największa słabość Rosji to – jak kalkulował Piłsudski – jej struktura narodowa. Rosja trzyma pod swoim panowaniem inne narody: polski, białoruski, ukraiński, litewski. „Rozprucie” Rosji po tych narodowych szwach radykalnie utrudniłoby jej prowadzenie imperialnej polityki w regionie. A jakaś forma federacji zagrożonych rosyjską ekspansją narodów mogłaby im zapewnić bezpieczeństwo.

„Międzymorska” polityka w naznaczonym przez chaos, wojnę i heroiczne wysiłki odbudowy państwa okresie pierwszych lat niepodległości okazała się jednak ponurą komedią pomyłek. Ujawniła wpisane w projekt Międzymorza sprzeczności. Główna z nich przebiegała między federacyjnym, demokratycznym, „wilsonowskim” wymiarem Międzymorza (związek małych narodów zabezpieczających wspólnie swoje prawo do samostanowienia) a zawartymi w nim polskimi imperialnymi ambicjami. Między projektem współpracy równych i wolnych narodów regionu a fantazją o odbudowie imperialnej, „jagiellońskiej” Polski.

Bardzo szybko okazało się, że elity państw bałtyckich czy Ukrainy patrzą na Polskę bardzo nieufnie i obawiają się jej dominacji w nie mniejszym stopniu niż Rosji. Polska opinia publiczna nie była z kolei gotowa poświęcić terenów Galicji Wschodniej czy Wileńszczyzny na ołtarzu jakiejś formy „międzymorskiej federacji”.

Plany Międzymorza ostatecznie pogrzebały dwa wydarzenia: pokój z Rosją w Rydze w 1921 r. oraz aneksja Litwy Środkowej przez Polskę w 1922 r. Pierwszy dzielił ukraińskie ziemie między Warszawę i Moskwę, zamykając ostatecznie jakiekolwiek federacyjne plany na południowo-wschodniej flance Rzeczypospolitej. Aneksja z kolei zatruła polsko-litewskie relacje aż do 1939 r., uniemożliwiając jakiekolwiek wspólne działanie Wilna i Warszawy przeciw Rosji czy komukolwiek innemu.

Międzymorze po międzymorzu

Choć projekt po 1922 r. był martwy, jego widmo ciągle wracało w polityce II RP. Nie tylko wtedy, gdy rządzili ludzie Piłsudskiego. To ich polityczni przeciwnicy przygotowali w 1922 r. sojusz bałtycki z udziałem Polski, Bałtów (bez Litwy) i Finlandii. Przez całe lata 20. i 30. polska dyplomacja szukała dla siebie sojuszu na północy (wśród państw w regionie Bałtyku) i na południu, w basenie Morza Czarnego i Adriatyku. Już w 1921 r. zawarty został sojusz z Rumunią, sondowano możliwości porozumień z Jugosławią i Bułgarią. Szczególnie aktywny pozostawał w tym względzie minister Beck, podróżujący z dyplomatycznymi misjami od Kopenhagi po Belgrad.

Nic trwałego jednak nie wychodziło z tych prób. Usiłowania zacieśnienia Związku Bałtyckiego na nic się zdały. Pozostałe tworzące go kraje wcale nie spieszyły się do uznania w nim przewodniej roli Polski. Wszelkie plany „międzymorskiej polityki” rozbijały się o dwie skały.

Po pierwsze – o często sprzeczne interesy krajów regionu: obawiających się siebie, pogrążonych w sporach terytorialnych, różniących się w swoim postrzeganiu polityki Berlina i Moskwy. Po drugie – problemem była przepaść między przywódczymi ambicjami Polski a potencjałem, jaki w naszym kraju dostrzegali mający ewentualnie poddać się temu przywództwu partnerzy.

Polska międzywojenna chciała odgrywać w regionie Międzymorza rolę przewodnią, ale nie miała do realizacji tego celu środków: ani militarnych, ani gospodarczych, ani politycznych czy kulturowych. Próbowała prowadzić grę, do wygrania której potrzebne były lepsze karty.

Ostatecznie plany Międzymorza pogrzebała Jałta. Związek Radziecki oparł swoje granice na Bugu, Polska została zwasalizowana jako radziecki protektorat i radykalnie przesunięta geopolitycznie na wschód. Międzymorskie plany ciągle trwały jednak w środowiskach imigracyjnych, głównie piłsudczykowskich. W geopolitycznych warunkach zimnej wojny trudno było patrzeć na niej inaczej niż na mrzonki.

Fantazja?

Czy nie jest jednak tak, że koncepcja Międzymorza to mrzonka? Z pewnością od początku obecny był w niej aspekt wielkościowej fantazji o powrocie Polski do geopolitycznego znaczenia, jakiego nie odgrywała od czasów Jagiellonów. Być może państwa – zwłaszcza słabe, ciągle niepewne swojego istnienia – potrzebują fantazmatu potwierdzającego z naddatkiem rację ich istnienia, jakby nie było ono zrozumiałe samo przez się.

Międzymorze pełniło rolę takiej fantazji po rozbiorach, zwłaszcza w okresie międzywojennym. Geografowie i historycy państwa, którego istnienie wcale nie było dla sąsiednich elit oczywiste, przekonywali, że historycznym i geograficznym sensem Polski jest polityczna integracja obszarów między Bałtykiem a Morzem Czarnym pod polskim przywództwem. Dowodzić miała tego już polityka ostatnich Piastów. Składające się głównie z Kujaw, Wielko- i Małopolski państwo próbowali oni rozszerzać zarówno w kierunku północno-zachodnim, jak i południowo-wschodnim. Kazimierz Wielki jednocześnie prowadził przecież dyplomatyczną walkę o odzyskanie z rąk Krzyżaków Pomorza Gdańskiego i wyprawiał się na Ruś Czerwoną, zbliżając tym samym Królestwo Polskie do basenu Morza Czarnego.

Także dziś w wizjach Międzymorza dużo jest mrzonek, życzeniowego myślenia, wielkościowych urojeń i fantazji, których, mimo geopolitycznego bezpieczeństwa w NATO i UE, Polska – jak widać – potrzebuje, by móc funkcjonować.

A jednak koncepcja Międzymorza to nie tylko mrzonki. Jest w niej racjonalne jądro, sensowna kalkulacja. Wspólne problemy narodów żyjących w zasięgu imperialnej polityki Moskwy są rzeczywiste. Ten racjonalny rdzeń wydobywała koncepcja paryskiej „Kultury”, głównie publicystyka Juliusza Mieroszewskiego, wskazującego na kluczową rolę przyszłej suwerenności Ukrainy, Litwy, Białorusi i dla zabezpieczenia podstawowych interesów Polski w każdym pojałtańskim porządku – czyli koncepcja ULB.
Czy dziś z Międzymorza da się wydobyć takie racjonalne jądro? Czy zwrot polskiej wyobraźni politycznej od Zachodu ku Międzymorzu może posłużyć lepszemu zrozumieniu naszego miejsca w Europie i własnej tożsamości?

Czy ten racjonalny element da się pogodzić z brukselskim kierunkiem naszej polityki i przetłumaczyć go na język unijnych instytucji?

Na razie nie widać sił, które pozwoliłyby tak o Międzymorzu myśleć. Pozostaje ono geopolityczną fantazją, odciągającą Polskę od Berlina, Paryża, Brukseli i innych miejsc kluczowych dziś dla naszej polityki. Polska nie leży jednak między tymi trzema stolicami, lecz w pobliżu Wilna, Kijowa i Moskwy. Pamiętać o tym, nie wskrzeszając mrzonek i „jagiellońskich” fantazji – to jedno z największych wyzwań polskiej myśli politycznej XXI w. ©

JAKUB MAJMUREK (ur. 1982) jest filmoznawcą, eseistą i publicystą. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej” (Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2015).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2017