Smutek i piękno

W libijskiej Misracie zginął Tim Hetherington, fotograf, wielokrotny laureat nagrody World Press Photo. Miał 40 lat.

26.04.2011

Czyta się kilka minut

Wysoki i chudy jak żyrafa. Jego przyjaciele - mężczyźni - twierdzili, że był zniewalająco przystojny. Nie przyszło mi to do głowy. Ja zapamiętam jego spokojny, nieśmiały uśmiech i oczy, pełne dobroci. Żył intensywnie, ale nigdy nie odczułam, że nie ma czasu. Skupiony, miał w sobie jakąś skromność i delikatność. Wzbudzał zaufanie.

Po raz pierwszy spotkaliśmy się w Nowym Jorku w 2008 r., kilka dni po tym, jak dostał trzecią już nagrodę w konkursie World Press Photo. Wyróżniono jego zdjęcie przedstawiające amerykańskiego żołnierza w Afganistanie: żołnierz siedział samotnie, oparty o ścianę bunkra, i wielu fotoreporterów kręciło nosem - fotografia była ciemna, nieostra, niewiele się na niej działo. Hetherington tłumaczył mi, że to mało ważne; że współczesnej fotografii reportażowej brak czegoś ważnego, że nie potrafi ludzi poruszać, nie zmusza do myślenia.

On sam jeździł po świecie, bo interesowały go ludzkie wnętrza i to, co przemoc robi z człowiekiem. Nie chciał produkować eleganckich albumów. Zależało mu na emocjach, wywołaniu niepokoju. Urodzony w 1970 r. w Liverpoolu, absolwent filologii klasycznej i angielskiej na Oxfordzie, zanim trafił do Afganistanu, spędził wiele lat w Azji i Afryce: fotografował m.in. wojny w Liberii i Darfurze albo tsunami w Azji.

Mówił, że nie uważa się za fotografa. Że jego zawód to opowiadanie historii. Świat tonie w obrazach - produkuje się za dużo zdjęć. Prawdziwe wyzwanie - umiejętność odróżniająca profesjonalistę od amatora - to zdolność ich selekcji, wykorzystania do tego, by coś przekazać. On za swój cel poczytywał masową komunikację: docieranie do jak największej liczby ludzi. Dlatego uważał się za autora multimedialnego - produkował też filmy, instalacje. "Tajemnica nie polega na robieniu dobrych zdjęć, ale na empatii, umiejętności wejścia w życie drugiego człowieka. To zaś wymaga umiejętności wyznaczania granic, zrozumienia, że są chwile, kiedy należy wyłączyć aparat czy kamerę" - mówił. Wierzył, że budowanie zaufania wymaga oddania innym cząstki siebie i uważał (słusznie), że to jego mocna strona: "Jestem człowiekiem, który potrafi otwierać się na innych ludzi i to procentuje, oni również otwierają się na mnie". Ale wiedział też, że można za to zapłacić wysoką cenę.

Oglądam dziś znów afgańskie zdjęcie z bunkra: zrobione o zmierzchu, po dniu jak z piekła. Byli pod ostrzałem z moździerzy, komuś urwało nogę ("ta noga dyndała") i Hetherington myślał, że to koniec. W nocy, gdy ucichło, próbowali zasnąć, przytulając się do siebie. Trzydziestu mężczyzn. Opowiadał mi o tej nocy, choć oboje wiedzieliśmy, że nie jest to coś, co ja, popijająca earl greya w jego mikroskopijnym mieszkaniu na Manhattanie, mogę zrozumieć. Próbował mówić, co krążyło mu w tę noc po głowie: że zbliża się śmierć i może posunął się za daleko. O tym, jak się bał.

Ale za kilka tygodni znów pojechał do tej afgańskiej doliny. Wraz z reporterem Sebastianem Jungerem spędzili tam prawie rok, pracując nad reportażami dla "Vanity Fair". Owocem tych wypraw był też nominowany do Oskara film dokumentalny "Restrepo", książka Jungera "War", multimedialna instalacja Hetheringtona "Śpiący żołnierze" (publikowaliśmy te zdjęcia w "TP") i jego intymny album o codzienności żołnierzy pt. "Infidel". Zadawałam wówczas to samo pytanie na kilka sposobów: dlaczego tam wraca, jak może zapomnieć o strachu.

Myślę teraz o jego ostatnich minutach w Misracie, oblężonej przez wojska Kaddafiego: Hetherington umarł w drodze do szpitala, po tym, jak z trzema innymi fotografami zostali ostrzelani przez moździerze. I przeglądam notatki z wywiadu sprzed trzech lat, i widzę, że choć rozmawialiśmy trzy godziny, to na pytania o strach i o powroty właściwie nie odpowiedział. Zamiast tego tłumaczył, że nie pracuje na pół gwizdka, że to, co zaczął w Afganistanie, to ważna historia, którą chce opowiedzieć do końca.

"Za to po części zapłaciłeś swoją śmiercią" - napisał Junger na łamach "Vanity Fair" w dzień po śmierci przyjaciela. - "Za decyzję, aby przyjmować wszystko, co niesie życie: całe piękno i smutek, wszystką brzydotę i radość tego świata".

Zdjęcia Tima Hetheringtona można oglądać na stronie www.timhetherington.com

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1969. Reperterka, fotografka, była korespondentka Tygodnika w USA. Autorka książki „Nowy Jork. Od Mannahaty do Ground Zero” (2013). Od 2014 mieszka w Tokio. Prowadzi dziennik japoński na stronie magdarittenhouse.com. Instagram: @magdarittenhouse.

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2011