Śmierć w burzy

Był jednym z najwybitniejszych rosyjskich poetów. Jego spuścizna mogła być większa, gdyby 27-letni Michaił Lermontow nie zginął w kontrowersyjnym pojedynku.
z Piatigorska (Rosja)

24.09.2018

Czyta się kilka minut

Michaił Lermontow, drzeworyt Fiodora Denisowicza Konstantinowa, 1964 r. / RIA NOVOSTI
Michaił Lermontow, drzeworyt Fiodora Denisowicza Konstantinowa, 1964 r. / RIA NOVOSTI

Jest 25 lipca 1841. W domu generała Piotra Wierzilina w Piatigorsku odbywa się wieczorek taneczny. Pod nieobecność gospodarza bawią się Emilia, pasierbica generała, jego córka Nadieżda, Lew Puszkin (brat nieżyjącego już poety Aleksandra), książę Siergiej Trubieckoj, zdymisjonowany major Mikołaj Martynow i Michaił Lermontow, zwany już „drugim poetą Rosji”.

W rozmowie z Puszkinem Lermontow dworuje sobie z Martynowa, który – mimo degradacji za oszustwo karciane – wciąż chodzi dumnie w mundurowej czerkiesce i z kindżałem. Uwaga dociera do byłego majora. Wściekły podchodzi do Lermontowa i mówi, że nie życzy sobie złośliwości, zwłaszcza w obecności dam.

Po zakończonym wieczorze, za progiem dochodzi do nowej rozmowy. Wydaje się, jakby były oficer dążył do konfrontacji. Poeta pyta, czy Martynow życzy sobie satysfakcji. Ten potwierdza. Pojedynek ma się odbyć 27 lipca na leśnej polanie u podnóża Maszuka, szczytu nad Piatigorskiem.

Nikt nie sądzi, że kula eksmajora odbierze życie poecie – i wywoła trwające do dziś spory historyków i literaturoznawców. Będą roztrząsać, czy do pojedynku musiało dojść, i czy Martynow złamał jego zasady.

Dandysów zastąpili turyści

Stoję na miejscu pojedynku. Zbudowano tu pomnik upamiętniający poetę. Ciągną wycieczki z całej chyba Rosji. Dla rozkrzyczanych dzieciaków to pewnie ulga, wyrwały się ze szkolnej ławki. Zapewne pojadą potem do domku, w którym mieszkał Lermontow podczas pobytu w Piatigorsku.

W tym 140-tysięcznym mieście w Kraju Stawropolskim (dziś stolicy Północnokaukaskiego Okręgu Federalnego) trudno uciec od wspomnień o poecie, otoczenie jest nim przesiąknięte: wszędzie są pomniki lub miejsca, które odwiedzał.

Jest leniwie, wszyscy ciągną do rozsianych po mieście istoczników (ujęć), w których chłepczą wodę bogatą w mikro­elementy, choć obezwładniającą niemiłą wonią.

Atmosfera uzdrowiska przypomina tę, którą zaobserwował Pieczorin w „Bohaterze naszych czasów”, pierwszej rosyjskiej powieści psychologicznej autorstwa właśnie Lermontowa: „Idąc pod górę wąską ścieżką do źródła Elżbiety, minąłem gromadę mężczyzn cywilnych i wojskowych, którzy, jak się później dowiedziałem, stanowią specyficzną kastę wśród oczekujących na działanie wód. Piją oni – jednak nie wodę, spacerują mało, asystują damom tylko od niechcenia; grają w karty i skarżą się na nudy. Są to dandysi: zanurzając swoją oplataną szklankę w studzienkę siarczanej wody przybierają akademickie pozy: cywile noszą jasnobłękitne krawaty, a wojskowi wypuszczają zza kołnierza bryże! Wyrażają głęboką pogardę dla dam z prowincji i wzdychają do stołecznych, arystokratycznych salonów, do których nie są dopuszczani”.

Z miejsca pojedynku ruszam piatigorskimi śladami poety.

Pod pachą z Byronem

Lermontow przyszedł na świat w 1814 r. w Moskwie (blisko domu, gdzie 15 lat wcześniej urodził się Aleksander Puszkin). Matka zmarła, gdy miał trzy lata. Jego wychowaniem zajęła się kochająca i nadopiekuńcza babcia Jelizawieta Aleksiejewna Arsienjewna. Wywalczyła opiekę nad Miszą, płacąc za to zięciowi Jurijowi, którego obarczała winą za śmierć córki.

Wnuk stał się oczkiem w głowie babci, która zatrudniała najlepszych guwernerów. Od młodych lat Misza interesował się rysunkiem i teatrem: malował akwarele, lepił figurki teatralne, urządzał przedstawienia. Po matce odziedziczył wątłe zdrowie, co zaczęło objawiać się krzywicą. Trzykrotnie, w latach 1818-25, jeździł z babcią na Kaukaz, by reperować zdrowie. Region ten wielokrotnie będzie wracał w życiu Lermontowa i jego poezji.

W 1827 r. nastolatek trafił do moskiewskiego Uniwersyteckiego Pensjonatu Szlacheckiego. Szkoły elitarnej, gdzie zajęcia trwały po 10 godzin dziennie. Spotkał tu kilku mentorów, którzy zabiorą go w intelektualną podróż. Poznał dzieła Szekspira, Goethego, Schillera i twórców rodzimych: Kryłowa, Żukowskiego, Puszkina.

Tu także zaczęła się jego fascynacja Byronem, którego w przyszłości będzie czytał w oryginale, nie rozstając się z opasłym tomem jego dzieł. Zetknął się tu także z ideami dekabrystów – szlacheckich buntowników, autorów nieudanego powstania antycarskiego w 1825 r. Będzie z nimi sympatyzował. Jako uczeń napisze pierwsze próbki literackie – to „Czerkiesi”, „Jeniec Kaukazu”, „Korsarz”, inspirowane Puszkinem.

W marcu 1830 r. car Mikołaj I niespodziewanie odwiedził szkołę, bez asysty. Trafił na przerwę, atmosfera na korytarzach odbiegała od wyobrażeń o elitarnej placówce. W dodatku nikt nie rozpoznał imperatora... Ten, poirytowany, zwołał zebranie w jednej z sal, skarcił kadrę i uczniów, a wkrótce potem wydał decyzję o pozbawieniu Pensjonatu elitarnego statusu i wprowadzeniu kar cielesnych. Rodzice zaczęli wycofywać dzieci ze szkoły. Z nauki zrezygnował też Lermontow.

Latem 1830 r. babcia Jelizawieta wywalczyła stałą opiekę nad nastolatkiem. Ślad po tym widać w wierszu „1830 rok. 15 lipca (Moskwa)”, w którym chłopiec z goryczą pisze o uprzykrzaniu mu dzieciństwa. Jego ojciec już go nie zobaczył, zmarł w 1831 r.

Niechciany debiut

We wrześniu 1830 r. Michaił zdał na Uniwersytet Moskiewski. Mówił już płynnie po francusku i niemiecku, radził sobie z angielskim. Studia zaczął na wydziale prawa, ale szybko przeniósł się na wydział filologiczny i... zaczął nagminnie opuszczać zajęcia. Zniechęciła go rutyna i poziom nauczycieli.

Ostatecznie rozczarowany uniwersytetem, przed sesją egzaminacyjną w 1832 r. złożył podanie, by zwolnić go z uczelni. Decyzja ta zaważyła na jego życiu, a rok 1832 jest dlań ważny także z innego powodu: Michaił pisze wiersz „Żagiel”, oddający nastrój romantycznej inteligencji rosyjskiej.

Coś trzeba jednak robić. W październiku 1832 r. początkujący poeta wstępuje do szkoły podchorążych gwardii w Petersburgu. Stało się tak, gdyż po reformie edukacji władze Uniwersytetu Petersburskiego nie chciały uznać przedmiotów, których wcześniej wysłuchał w Moskwie. Nie chciał zaczynać wszystkiego od początku, więc wybrał krótszą – dwuletnią – szkołę wojskową. Zaczął w niej naukę ze swoim o dwa lata młodszym wujkiem Aleksym Stołypinem-Mongo, który odtąd będzie jego cieniem i jako sekundant weźmie udział w dwóch jego pojedynkach. A po jego śmierci przetłumaczy na francuski „Bohatera naszych czasów”.

Surowy regulamin zabraniał czytania beletrystyki i uprawiania własnej twórczości. Szkoła była elitarna, ale tłumiono w niej niezależność, a zwłaszcza reformatorskie idee. Absolwenci mieli być oddani monarchii. Lata tej szkoły, zwieńczonej w 1834 r. uzyskaniem stopnia korneta, Lermontow określił potem jako „straszne”.

W 1835 r. zadebiutował w druku – wbrew swojej woli. Daleki krewny Mikołaj wykradł jego poemat „Chadżi-Abrek” i przekazał do publikacji. Lermontow był wściekły, choć utwór przyjęto dobrze.

Już wczesny okres twórczości młodego twórcy zapisał się wspaniałymi liczbami. Do 1836 r. napisał ok. 300 utworów lirycznych, 19 poematów i kilka dramatów.

Pierwsze zesłanie na Kaukaz

W latach 1836-37 Lermontow mieszkał w Petersburgu. Pracował tu nad jednym ze swoich arcydzieł, poematem „Demon”. Tekst szlifował całe życie, tworząc kilka jego redakcji. Być może pracowałby nad nim dalej, gdyby nie pojedynek z Martynowem. W Petersburgu pisał też powieść „Księżna Ligowska”, opartą na wątkach autobiograficznych, na kanwie której powstał „Bohater naszych czasów”.

W grudniu 1836 r. przeziębił się, choroba się ciągnęła. 8 lutego 1837 r., gdy leżał jeszcze w łóżku, pod Petersburgiem doszło do pojedynku między Aleksandrem Puszkinem i Georges’em d’Anthèsem. Wieczorem miastem wstrząsnęła wiadomość: ­poeta jest śmiertelnie ranny.

Puszkin zmarł dwa dni później, a na wydarzenie to zareagowała cała poezja rosyjska, tworząc okolicznościowe wiersze. Najbardziej opinię publiczną poruszyła oda Lermontowa „Na śmierć poety”. Kopię przepisywano i kolportowano nie tylko w petersburskim środowisku. W wierszu tym w sugestywny sposób autor zawiera oskarżenie wobec arystokracji, której salonowe gierki doprowadziły do pojedynku i śmierci najwybitniejszego poety Rosji.

Wiersz dotarł do cara, który wściekł się i wydał nakaz aresztowania Lermontowa i zesłania na front: do niżegorodzkiego pułku dragonów, który od 30 lat walczył z góralami na Kaukazie.

Jeszcze przed wyjazdem poeta świadomie zadebiutował w druku głośnym wierszem „Borodino”, w którym z prostych ludzi – walczących na pierwszej linii tej pamiętnej bitwy z Napoleonem w 1812 r., na przedpolach Moskwy – uczynił bohaterów, stawiając ich w kontrze do ludzi wykształconych, pustych, niezdolnych do heroicznych czynów.

Podczas pobytu na Kaukazie Lermontow odwiedził Gruzję, a okolice pierwszej stolicy tego kraju, Mcchety, uwiecznił w poemacie „Mcyri”. Ekspedycja była okazją poznania wielonarodowego regionu, zetknięcia się z kulturalnymi wpływami z Kaukazu Południowego.

Wybłagane przez babcię ułaskawienie oderwało wręcz poetę od uciech duchowych i budziło jego smutek. Do przyjaciela pisał: „Górskie powietrze to dla mnie balsam, do diabła z chandrą, serce ożywa, pierś bierze pełny oddech – niczego mi nie trzeba w takiej chwili, siedziałbym tak i patrzył przed siebie całe życie”.

Zabawa w Grocie Diany

Natalia, mieszkanka Piatigorska, oprowadza mnie po miejscach, które odwiedził poeta lub uwiecznił w utworach. Jak Prował – podziemne jezioro, o którym pisał w noweli „Księżniczka Mary”, jednym z rozdziałów „Bohatera naszych czasów”. Spacery do Prowału były dla kuracjuszy jedną z ulubionych aktywności, choć mogli jedynie popatrzeć na jezioro z góry. Dopiero po śmierci Lermontowa, w 1858 r., przebito kilkudziesięciometrowy tunel i dostęp do turkusowego oczka został ułatwiony. Dziś trudno się tu przepchać, tak chętnie jest odwiedzane.

Po drodze mijamy łaźnie, z których korzystał poeta na kuracji w 1837 r., podczas pierwszego zesłania. W liście do przyjaciela wspominał, że gdy przybył do miasta, był tak słaby, że z powozu został wyniesiony na rękach. Z dokumentów wynika, że wziął ok. 20 leczniczych kąpieli.

Kolejnym punktem na naszej trasie jest Grota Diany, położona blisko łaźni.

– Lubił tu przebywać, spotykać się ze znajomymi – wskazuje grotę Natalia. – Bawił się tutaj jeszcze tydzień przed śmiercią. Kiedyś to musiało być urokliwe miejsce.

To prawda. Przyjaciel poety Mikołaj Lorer wspominał, że grota była przystrojona kolorowymi chustami, perskimi dywanami i kwiatami. Pamiętnikarz zanotował obraz z jednej z ostatnich zabaw poety: „Lermontow bardzo dużo tańczył, w ogóle towarzystwo bawiło się świetnie. Po jednym z walców Lermontow dysząc ze zmęczenia podszedł do mnie i spytał szeptem: czy widzi pan damę Dmitrijewskiego? Czyż nie jest piękna?”.

Zwiedzamy miasto niechronologicznie. Przypomina to trochę czytanie najsłynniejszej powieści Lermontowa, który z wywróconej chronologii „Bohatera naszych czasów” uczynił środek wyrazu pomagający zrozumieć charakter Pieczorina. Tym sposobem docieramy do miejsca pierwszego pochówku poety na starym cmentarzu.

Pogrzeb odbył się dzień po pojedynku, w asyście przedstawicieli czterech pułków. Ciało spoczywało w piatigorskiej ziemi osiem miesięcy, zanim babcia wystarała się o zgodę na przeniesienie szczątków do rodzinnego majątku w Tarchanach. Spoczął w krypcie obok matki.

Powieść jak oskarżenie

Ale nie wybiegajmy zanadto naprzód.

W kwietniu 1838 r. Lermontow wrócił do pułku huzarów do Carskiego Sioła, gdzie zamieszkał ze Stołypinem-Mongo. Podczas pobytu w Petersburgu był gorąco przyjmowany przez przyjaciół Puszkina, pojawiał się na salonach, brał udział w arystokratycznych balach. Stał się modny, damy naciskały, by zapraszać go na wieczorki i rauty.

Życie towarzyskie łączył z pracą. Pisał „Bohatera naszych czasów”, w którym sportretował współczesne środowisko, a jego główny bohater, Pieczorin, został symbolem bezsilności pokolenia żyjącego po powstaniu dekabrystów, z jego zmarnowanymi możliwościami. Powieść była oskarżeniem systemu politycznego w Rosji, a jej nowatorska forma wniosła świeży powiew do literatury rosyjskiej.

Pobyt w Petersburgu sprawił, że Lermontow stał się rozpoznawalny, ­a ­sukcesy towarzyskie wśród dam sprawiły, że część mężczyzn była do niego wrogo nastawiona. Salonowa intryga z damsko-męskimi relacjami w tle spowodowała, że starł się słownie z synem francuskiego ambasadora Ernestem de Barante.

Konsekwencją sporu był pojedynek. Odbył się 1 marca 1840 r. Najpierw walczono na szpady. Lermontow został draśnięty w łokieć, po czym złamał szpadę na rękojeści szpady Francuza. Broń zamieniono na pistolety. Strzały przeciwnicy mieli oddać naraz, ale de Barante ugrzązł w śniegu i chybił. Widząc to, poeta oddał swój strzał w powietrze. Przeciwnicy podali sobie ręce i odjechali każdy w swoją stronę.

Pojedynki były zakazane i traktowane jako przestępstwo. Wiadomość o starciu dotarła do cara, który znów kazał aresztować Lermontowa. 25 marca wierny druh Stołypin-Mongo przyznał się, że był sekundantem, i wyraził gotowość, by także odbyć karę. W kwietniu car zadecydował o ułaskawieniu Stołypina-Mongo i wysłaniu Lermontowa znów na Kaukaz, do tengiskiego pułku piechoty.

Kolejne kaukaskie zesłanie

Podczas drugiego pobytu na Kaukazie, w 1841 r., poeta wziął udział w wyprawie do Dagestanu i kilku bitwach, m.in. nad rzeką Waleryk, która zaowocowała wierszem utrzymanym w tonie listu poetyckiego; pięknego i obrazowego w wojennym opisie. Lew Tołstoj traktował ten wiersz jako przyczynek dla swojej „Wojny i pokoju”. Przytoczmy fragment:

O drzewo, na swym płaszczu konał
Kapitan ich. Z dwóch ran otwartych
Na piersi nitka krwi czerwona
Ledwo sączyła się... Wysoko
Pierś jego falowała, oko
Błądziło strasznie, gdy spozierał
Spojrzeniem konającym, obcym
I szeptał: – Wloką w góry... Chłopcy,
Ratujcie – ranny nasz generał...
Nie słyszą... – Długo on umierał.

(Przeł. Włodzimierz Słobodnik)

W czerwcu, dzięki wstawiennictwu dowódcy i ordynatora szpitala wojskowego w Piatigorsku, udało się Lermontowowi uzyskać zgodę na zatrzymanie się w kurorcie i leczenie wodami mineralnymi przez całe lato 1841 r.

W Piatigorsku 27-latek odpoczywał i korzystał z uciech życia towarzyskiego. Spędzał czas wśród rówieśników o podobnych poglądach. W mieście bawiła też arystokracja zadowolona z politycznego status quo, niechętna zdobywającemu uznanie Lermontowowi, która wiedziała o jego zatargu z carem. To ona – zdaniem Antoniego Semczuka, badacza twórczości Lermontowa – miała stać za podjudzaniem Martynowa do pojedynkowania się z poetą. Spodziewano się, że władze zareagują ostro na wieść, iż Lermontow znów złamał zakaz pojedynków.

Śmierć w deszczu

Dwa dni po utarczce z Martynowem, 27 lipca 1841 r., około godziny osiemnastej, Lermontow jedzie konno na wyznaczone miejsce pojedynku na zboczu Maszuka.

Sekundantami poety mają być Stołypin-Mongo i książę Trubieckoj. W obozie przeciwnym będzie to młodziutki kornet Michał Glebow i książę Aleksander Wasilczykow, który skrycie żywi urazę do Lermontowa. Warunki pojedynku są surowe i wieszczą rychłą śmierć któregoś z walczących: mogą oddać po trzy strzały, zacięcie broni należy uważać za oddany strzał, a po niecelnym strzale walczący może poprosić drugiego, by ten podszedł do bariery, co praktycznie wystawi rywala na niechybną śmierć.

Nad polanę nadciąga burza, niebo pokrywa się grafitowymi chmurami. Lermontow chyba do końca nie wie, co go czeka. Jeszcze dzień wcześniej deklarował, że może przeprosić Martynowa. Poeta mówił też – o czym Martynow ponoć został poinformowany – że nie podniesie ręki na przeciwnika i odda strzał w powietrze.

Zaczyna padać, trzaskają pioruny, a Stołypina-Mongo i Trubieckoja wciąż nie ma, co może być poczytane jako niehonorowe uchylenie się od walki. Brak sekundantów znaczy, że do starcia nie powinno dojść. Ale Wasilczykow wywiera presję na Glebowa, by zacząć pojedynek, choć to złamanie zasad. Zostaje wyznaczona bariera, pas neutralny, a walczący rozchodzą się na 15 kroków, dzierżąc w dłoniach pistolety marki Küchenreuter.

Na komendę „Naprzód!” Lermontow nie reaguje. Podnosi tylko broń i oddaje strzał w powietrze. W tym momencie sekundanci powinni przerwać pojedynek i nakazać rozbrojonemu poecie ponowne nabicie broni. Nie robią tego. Nie powstrzymują też Martynowa, który dochodzi do bariery i strzela. Lermontow pada jak ścięty. Umiera na miejscu. Ciało będzie leżeć parę godzin w deszczu, bo sekundanci nie pomyśleli o zapewnieniu transportu.

Spory o pojedynek

Chodzę po salonach domu Wierzilina, który został włączony do kompleksu tworzącego muzeum „drugiego poety Rosji”. Myślę o pojedynku. Badacze nie są zgodni co do jego przebiegu, bo biorący w nim udział sekundanci milczeli przez długie lata lub zabrali tajemnicę do grobu. Sam zabójca przez dziesiątki lat unikał zdania szczegółowej relacji. Po 30 latach zdobył się na list, z którego nic nie wynikało.

Według części historyków Lermontow wystrzelił. Inni twierdzą, że nie. Niektórzy sugerują, że Martynow przekroczył barierę.

Wyjaśnienia tajemnicy podejmowali się nawet profesjonalni detektywi, ale nikt nie potrafi z przekonującą pewnością odtworzyć tego, co tak naprawdę się wydarzyło.

Jedno jest pewne: Martynow zabił 27-letniego poetę, który mimo młodego wieku zostawił wspaniałą spuściznę i przeszedł do historii literatury, nie tylko rosyjskiej. Można spekulować, co jeszcze mogłoby wyjść spod pióra Lermontowa, gdyby przeżył.

Widok na krzyżową górę

Obok domu Wierzilina stoi bielony i kryty strzechą domek, w którym w ostatnich dniach życia Lermontow mieszkał ze Stołypinem-Mongo. Miał dobrą lokalizację: blisko źródeł, łaźni i deptaku.

W pokoju, w którym spał i pracował Lermontow, uwagę przykuwa jego biurko. – Pierwotny mebel nie zachował się, a biurko trafiło do nas z domu, w którym mieszkał w Petersburgu – mówi Mikołaj Markelow, główny kurator muzeum. – Prócz akwareli poety „Widok na krzyżową górę” to nasz najcenniejszy eksponat. Warto dodać, że podczas II wojny światowej, gdy Niemcy zajęli Piatigorsk, eksponaty zostały ukryte na terenie muzeum, choć okupanci nie przywiązywali wagi do jego istnienia.

Pod domkiem Lermontowa kręcą się leniwie turyści, z wysokozmineralizowaną wodą w plastikowych butelkach, którą przynieśli z istoczników. Pewnie wracają, jak niegdyś Lermontow, z kuracji lub spaceru urokliwymi uliczkami kurortu.

Zostało do zadania jedno pytanie. Czy pojedynek nie zamienił się w niehonorowe zabójstwo poety?

Markelow: – W naszej opinii kodeks pojedynku i jego zasady nie zostały złamane. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2018