Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Każdej jesieni, już na długo przed 11 listopada, na ulice brytyjskich miast wychodzą licznie sprzedawcy papierowych maków. Potem, właśnie 11 listopada, przypięcie do marynarki czy płaszcza czerwono-czarnego kwiatu staje się narodowym obowiązkiem – bo rocznica zakończenia na froncie zachodnim I wojny światowej, w której zginęło 900 tys. brytyjskich żołnierzy (dwa razy więcej niż w kolejnym konflikcie), obchodzona jest w Wielkiej Brytanii jako Dzień Pamięci.
Ostatnio papierowy mak stał się nawet brytyjskim „towarem eksportowym”: emancypując się od rosyjskiej narracji o II wojnie światowej i szukając własnej formuły obchodzenia jej zakończenia, 8 maja tego roku przypinali go masowo Ukraińcy, politycy i zwykli ludzie.
Mak w klapie to zatem potężny symbol. Na Wyspach jego genezy szukać należy w wierszu „In Flanders Fields” (Na polach Flandrii). Powstały jeszcze podczas I wojny światowej, opisywał czerwone maki rosnące na grobach poległych.
30 tysięcy kwiatów
Ale na Wyspach papierowe maki mają też znaczenie praktyczne. Zysk z ich sprzedaży, prowadzonej przez wolontariuszy, przeznaczany jest na pomoc dla weteranów – nie tylko najbardziej wiekowych, ale także tych, którzy fizycznie lub psychicznie okaleczeni wrócili z ostatnich wojen, w których uczestniczyła Wielka Brytania.
Olive Cooke sprzedaży maków poświęciła swe życie. W Bristolu, gdzie mieszkała, stała się z biegiem lat legendą: zawsze uśmiechnięta, w ciepłych wygodnych butach i z herbatą w termosie, mimo wieku co roku uczestniczyła w zbiórkach pieniędzy dla weteranów.
Dla niej było to coś więcej niż działalność dobroczynna. Sprzedawać maki zaczęła już w 1938 r., gdy miała 16 lat. W końcu była córką weterana, który miał to szczęście, że przetrwał kampanię na tureckim półwyspie Gallipoli – gdzie sto lat temu toczyły się długie i krwawe zmagania między wojskami ententy (brytyjskimi, australijskimi, nowozelandzkimi i francuskimi) a armią imperium osmańskiego. Dla Olivii Cooke było to zobowiązanie.
Potem, w czasie II wojny światowej, sama doświadczyła tragedii: miała 21 lat, gdy zginął jej mąż Leslie. Odtąd coroczna sprzedaż maków stała się dla niej sprawą jeszcze bardziej osobistą. Brytyjskie media szacują, że w ciągu minionych dekad Cooke sprzedała jakieś 30 tys. maków.
Łagodna starsza pani, mimo skromnej emerytury – byli pracownicy brytyjskiej poczty nie mogą liczyć na wiele – nie potrafiła powiedzieć „nie”, gdy proszono ją o pomoc. Okazało się, że ta dobroć i szczodrość stały się zarazem jej największą słabością.
Kilkaset listów miesięcznie
Do ubiegłego roku Olive Cooke miała ustawionych na swoim koncie bankowym 27 stałych miesięcznych przelewów dla różnych organizacji charytatywnych. Ale i tak była bombardowana kolejnymi prośbami: o nowe darowizny lub zwiększenie dotychczasowych. Jej bliscy i przyjaciele opowiadają, że telefon w jej mieszkaniu dzwonił niemal nieustannie, a te same organizacje – lub ich przedstawiciele – potrafili telefonować dosłownie co kilka godzin. Do tego dochodziły listy proszalne: ok. 260 miesięcznie. Z właściwą ludziom swego pokolenia solidnością Olive Cooke starała się wszystkie przeczytać.
W ubiegłym roku zachorowała na raka piersi. Choroba pogorszyła jej sytuację finansową, i tak niezbyt dobrą. Musiała odwołać dotychczasowe przelewy charytatywne. Telefony nie ustawały. Podobno czuła się coraz bardziej winna: że powinna wspomóc kolejną szlachetną sprawę, a nie może tego zrobić. Pod sam koniec pojawiła się u niej bezsenność, bała się odbierać telefony – choć, jak dla wielu starszych ludzi, i dla niej była to jedna z głównych dróg kontaktu z bliskimi i przyjaciółmi. Zaczęła cierpieć na depresję.
Na początku maja Olive Cooke rzuciła się w przepaść, w wąwozie Avon koło Bristolu. W liście zostawionym rodzinie tłumaczyła swą decyzję depresją. Czy więc można obarczać winą za jej śmierć organizacje charytatywne? Depresja to choroba złożona i pewnie odpowiedzi nigdy tu nie będzie. W każdym razie jest faktem, że ciągłe telefony i listy odebrały jej spokój i sprawiły, że ostatnie miesiące życia stały się dla niej jeszcze trudniejsze.
Nieetyczna dobroczynność
Śmierć Olive Cooke wywołała burzę – od kilkunastu dni Brytyjczycy dyskutują o etyce w działalności dobroczynnej i metodach pozyskiwania funduszy przez organizacje charytatywne. Niektóre z nich starają się teraz tłumaczyć i nawet pokazują, kiedy i w jaki sposób kontaktowały się ze starszą panią. Inne odmawiają komentarza lub spychają odpowiedzialność na firmy zewnętrzne. Okazuje się bowiem, że organizacje charytatywne coraz częściej zlecają zbiórki takim właśnie firmom. Dobroczynność wyszła poza lokalny wymiar i stała się ogólnokrajowym biznesem: dzięki telemarketingowi organizacje charytatywne uzyskują ok. 35 mln funtów rocznie.
Problem w tym, że firmy, które prowadzą takie zbiórki na zlecenie, działają (także) dla swego zysku – podobnie jak np. sprzedawcy garnków czy ubezpieczeń. Naiwnością byłoby sądzić, że może być inaczej. I choć teoretycznie możliwe jest blokowanie takich połączeń telefonicznych, w praktyce wymknięcie się z gęstej sieci sprzedawców nie jest proste (widać to coraz lepiej w Polsce).
Tymczasem dla Olive Cooke dobroczynność była sensem życia – tyle że jej zasoby finansowe i odporność psychiczna miały granice. Jej tragedia zmusza do refleksji i być może do zmiany przepisów. Najwyraźniej bowiem, mimo ochrony danych osobowych, dochodzi do przekazywania kontaktu do osób mogących być potencjalnymi dobroczyńcami. Sama Olive Cooke podejrzewała, że organizacje dobroczynne przekazywały sobie jej dane, bo wspomagając jakąś sprawę, często wkrótce otrzymywała podobne prośby.
Kręgosłup społeczności
Czy proszący zakładali, że hojna starsza pani musi mieć jakiś majątek lub oszczędności, więc warto znów dzwonić, aż za dziesiątym razem skłoni się ją do pierwszej wpłaty? Aby potem zadzwonić ponownie i ponownie, namawiając, by jednorazową dotację zamieniła na regularną.
W sprawie głos zabrał nawet premier David Cameron: „Olive Cooke była niezwykłą kobietą, która niestrudzenie pracowała na rzecz organizacji charytatywnych. Istnieje kodeks, który ma chronić ludzi przed nadmierną presją ze strony takich organizacji, i mam nadzieję, że Rada ds. Standardów Pozyskiwania Funduszy sprawdzi, czy można zrobić coś więcej, by zapobiec takim przypadkom”. Interwencję zapowiada też kilku parlamentarzystów (z różnych partii). Apelują o dodatkową ochronę ludzi starszych i bezbronnych. Same organizacje zapewniają o swej dobrej woli.
Bliscy Olive Cooke mówią, że sprzedawczyni papierowych maków wierzyła, iż organizacje charytatywne są „kręgosłupem naszych społeczności”. ©℗