Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
20 sierpnia 1968 r. nie zapowiadał się w Pradze jako istotny. Było lato. Od kilku miesięcy Czechosłowacja przechodziła eksperyment "socjalizmu z ludzką twarzą". Od maja-czerwca zdawało się, że w partyjnym kierownictwie zwyciężyli "liberałowie". Można było wykorzystać koniec lata i wyjechać ze stolicy przed jesienią, która miała przynieść rewolucyjne zmiany, począwszy od nadzwyczajnego zjazdu partii komunistycznej. Tylko w partyjnych urzędach pracowano intensywnie, przygotowując się na zjazd i dyskutując np. nad tym, jak połączyć gospodarkę planową z mechanizmami rynkowymi.
Nikt nie zwracał uwagi na nietypową aktywność, jaką wykazywali niektórzy ważni urzędnicy. Na przykład wiceszef MSW i szef Służby Bezpieczeństwa Viliam Šalgovič. Popołudnie spędził on na rozmowach z wzywanymi do siebie funkcjonariuszami. Gdy później odtwarzano klucz, wedle którego Šalgovič ich wzywał, zwracano uwagę, że nie było tu formalnej logiki. Byli to i pułkownicy-dyrektorzy departamentów, i prości porucznicy. Dziś wiemy, że wezwania odpowiadały liście, opracowanej na podstawie długotrwałej zapewne obserwacji, kogo w "resorcie" można wykorzystać - np. do aresztowań premiera i prezydenta.
Człowiek Moskwy w Pradze
Do dziś czescy i słowaccy historycy nie mają wiedzy o szczegółach tych przygotowań, która byłaby oparta o dokumentację pisaną (może kiedyś pojawią się dokumenty, zapewne zamknięte w moskiewskich archiwach). Wiemy, że podobną jak Šalgovič działalność - którą można traktować jako klasyczny spisek i zdradę narodową - wykazywało jeszcze kilku innych sowieckich agentów, np. szef agencji prasowej i szef techniki radiowej: mieli uniemożliwić legalnym władzom komunikowanie się ze społeczeństwem (ich misja się nie powiodła, a sowieccy komandosi mieli przez tydzień biegać po ulicach w poszukiwaniu nadajników).
Natomiast zadaniem Šalgoviča - wykonał je z sukcesem - było przygotowanie grupy funkcjonariuszy, którzy opanują praskie lotnisko i zabezpieczą lądowanie samolotu An-24. Stał się on na kilka godzin centrum kierowania ruchem lądujących maszyn z sowieckimi spadochroniarzami. Inna grupa ludzi Šalgoviča rozstawiła się na trasie z lotniska do centrum i wskazywała Rosjanom drogę do strategicznych punktów. Kolejna tworzyła ochronę kolaborantów: Aloisa Indry, Vasila Bilaka, Drahomíra Koldera i Miloša Jakeša. Wedle sowieckich planów mieli ogłosić, że poprosili Układ Warszawski o pomoc, i zaprezentować się jako nowy rząd. Od rana zbierali się w ambasadzie ZSRR.
Ten polityczny plan interwencji - rozpoczętej nocą z 20 na 21 sierpnia - nie powiódł się Sowietom: musieli traktować dotychczasową ekipę Alexandra Dubčeka jako legalne władze. Dubček i ludzie z kierownictwa partyjno-państwowego zostali więc siłą wywiezieni na lotnisko i stąd do Moskwy. Po kilku dniach podpisali tam (z wyjątkiem jednej osoby) akt kapitulacji i przyłączyli się do potępienia Praskiej Wiosny - tego, co sami tworzyli.
Symbol zdrady
21 sierpnia późnym wieczorem Šalgovič podążał za kolumną sowieckich spadochroniarzy, których celem był Komitet Centralny partii. Towarzyszyło mu 10-15 ludzi z czechosłowackiej bezpieki, którzy zdecydowali się na jawną kolaborację. Šalgovič i jego ludzie wskazywali na korytarzach drogę do gabinetów najważniejszych osób i potwierdzali ich tożsamość. Stali za plecami oficerów sowieckich.
W pewnym momencie Rosjanie zażądali od Šalgoviča, by stanął przed Dubčekiem i wygłosił formułę: "Aresztuję was w imieniu rządu robotniczo-chłopskiego". Tu przyszła na Šalgoviča słabość. Załamał się i wedle relacji świadków piskliwie poprosił: "Ja nie mogę tego zrobić", "Nie mogę aresztować towarzysza Dubčeka". Zadania podjął się stojący obok szef praskiej służby bezpieczeństwa, pułkownik Molnár.
Tymczasem Radio Czechosłowackie nadało - tuż przed zajęciem gmachu przez Rosjan - komunikat (a cały kraj siedział przed radioodbiornikami): "Šalgovič jest zdrajcą, a ludzie Šalgoviča dokonują aresztowań obywateli Czechosłowacji". Stał się on symbolem zdrady, zyskał opinię "największej politycznej świni w Czechosłowacji". Podobno zrobiła na nim wrażenie także informacja z Bratysławy, że grupa rozwścieczonych ludzi zdemolowała jego mieszkanie.
Nie wiadomo, co robił później. Nie wrócił do gmachu MSW. Jego współpracownicy dowiedzieli się następnego dnia, że szef jest w ambasadzie ZSRR i na razie nie będzie jej opuszczał. Kryzys psychiczny? Rosjanie go wycofali? Odmówił współpracy? Nie wiadomo.
Rząd, obradujący w szczątkowym kształcie i oczekujący na informację z Moskwy o "rozmowach" Dubčeka, zdołał jeszcze przyjąć uchwałę o odwołaniu Šalgoviča z urzędu.
Żołnierz, partyzant, agent
Podobno w młodości Viliam Šalgovič był bystrym, ciekawym świata chłopcem. Urodził się w 1919 r. w słowackiej wiosce. W poszukiwaniu perspektyw opuścił ją i znalazł dla siebie miejsce w Martinie, ośrodku przemysłowym, gdzie wyuczył się zawodu drukarza. A nad jego głową przetaczała się historia: wiosną 1939 r. rozpadła się Czechosłowacja i powstało samodzielne państwo słowackie, sprzymierzone z III Rzeszą.
Nie wiadomo, aby Šalgovič był w tym czasie jakoś aktywny. W 1942 r. powołany do wojska i wysłany na Ukrainę w tzw. dywizji zabezpieczenia, służył w jednostce, która w okolicy Żytomierza pilnowała magazynów i kolei. Atmosfera w oddziałach słowackich nie była dobra; Słowacy nie chcieli narażać się dla Niemców. Jedni angażowali się w walkę z sowieckimi partyzantami, inni przechodzili na ich stronę, jeszcze inni dorabiali handlem.
Dziś trudno odtworzyć historię słowackich oddziałów i motywy ludzi. Zdarzało się, że porwani przez Sowietów słowaccy żołnierze musieli w sekundy decydować: dać się rozstrzelać czy wstąpić do partyzantki. Nie wiadomo, w jaki sposób w maju 1943 r. szeregowiec Šalgovič znalazł się w lesie, w partyzanckim oddziale. Prawdopodobnie wtedy został agentem Smiersza, kontrwywiadu Armii Czerwonej.
Po paru tygodniach przerzucono go za front i skierowano do szkoły oficerskiej w Riazaniu. Wkrótce był w szeregach tworzącego się Korpusu Czechosłowackiego płk. Svobody (w drugiej połowie lat 60. prezydenta Czechosłowacji; jak wiemy dziś, zmuszonego do współpracy z sowieckim wywiadem). Żołnierze Svobody byli głównie eksjeńcami z armii słowackiej lub ochotnikami-dezerterami. Jedynie kilkuset, głównie czechosłowackich Żydów, było uciekinierami z Protektoratu Czech i Moraw. W 1944 r. Korpus rozbudowano też przez pobór wśród Czechów z Wołynia (bezprawny, bo w większości byli obywatelami polskimi).
Wśród takich żołnierzy Šalgovič działał jako oficer oświatowy, tj. polityczny kontroler. Nosił dystynkcje kapitana, co oznaczało tylko, że taki stopień wydawał się jego mocodawcom właściwy dla wykonywanego zadania. Na początku 1945 r. odwołano go z jednostki: w ramach "kontrwywiadowczej ochrony" szukał "wrogów demokracji" w okolicach koszar w słowackich miastach, gdzie stacjonowały jednostki tworzonej armii czechosłowackiej.
Wzlot i upadek
A potem, po wyborach z maja 1946 r., oddelegowano go na "odcinek parlamentarny": został posłem z listy Komunistycznej Partii Czechosłowacji i aktywistą Związku Partyzantów. Jego promotorem był szef wojskowej bezpieki Bedřich Reicin, strateg represji (sam później powieszony, pod absurdalnym zarzutem wydania gestapo podczas wojny komunistycznego dziennikarza; Reicin w tym czasie był w ZSRR i pracował w radiu Kominternu).
Podczas komunistycznego puczu w lutym 1948 r. niespełna 30-letni Šalgovič był już szefem tzw. ludowej milicji na Słowacji (czyli uzbrojonych "oddziałów robotniczych", którymi zarządzały komitety partyjne). W latach 1949-50 kierował "oczyszczeniem armii z burżuazyjnych elementów" na terenie Słowacji. W nagrodę został członkiem KC partii.
Rok później jego kariera nagle się załamała: pociągnął go upadek Reicina. Został usunięty z wojska za "ślepe posłuszeństwo wobec Reicina". Na wszelki wypadek wymuszono nawet na kilku aresztowanych oficerach zeznania, że Šalgovič "miał podejrzane sympatie do titoizmu" i spotykał się konspiracyjnie z jugosłowiańskim konsulem.
Ale nie zrobiono mu krzywdy. Dziś historycy sądzą, że wstawiły się za nim służby sowieckie. Został dyrektorem uzdrowisk na Słowacji. Jednak według szefostwa wojskowej bezpieki, które właśnie przygotowywało się do powieszenia swego dotychczasowego szefa, była to za wysoka funkcja. W wyniku negocjacji z "radzieckimi towarzyszami" zamieniono ją na kierownicze stanowisko w Naczelnej Dyrekcji Państwowych Majątków Rolnych na Słowacji.
Dubček awansuje "kreta"
Po kilkunastu miesiącach - zapewne znów po interwencji sowieckiej - przeniesiono go na stanowisko wiceministra rolnictwa dla Słowacji. A po czterech latach, wykorzystując "destalinizację" Chruszczowa, mianowano dyrektorem Centralnej Szkoły Partyjnej KC Komunistycznej Partii Słowacji (KP Słowacji funkcjonowała jako zbiorowy członek KP Czechosłowacji). Po kilku miesiącach awansował dalej: na stanowisko Szefa Komisji Kontroli Partyjnej KC, co w opinii pracowników aparatu partyjnego było funkcją zarezerwowaną dla policji politycznej (o ile nie wprost dla KGB). W tej roli spędził 10 lat.
W maju 1968 r., gdy Praska Wiosna nabierała tempa, "reformatorzy" odważyli się ruszyć na MSW, bastion partyjnego "betonu". Wymieniono kierownictwo. Na czele stanął Josef Pavel: były stalinista, ale też więzień z lat 50., w latach 60. członek grupy "liberalnej". Jego zastępcą z rekomendacji Dubčeka został Šalgovič.
Jak doszło do tej nominacji, jest do dziś "białą plamą". Prawdopodobnie sowiecki wywiad wykorzystał swe możliwości, aby jakimiś drogami przekonać do tego Dubčeka. Naiwność? Podległość Moskwie? Poczucie, że trzeba iść na ten kompromis, by nie drażnić "sowieckich towarzyszy"? Wyjaśnienie mechanizmu nominacji Šalgoviča byłoby kluczowe dla opisu realiów "bloku sowieckiego". Bo w świetle jego zachowania jest jasne, że zaraz po objęciu funkcji zaczął prowadzić zdradziecką działalność przeciw swemu państwu i jego władzom. Musiał też wiedzieć wcześniej o dacie interwencji.
Symbol po raz drugi
22 sierpnia 1968 r. opuścił ambasadę ZSRR w Pradze i zniknął. Pojawił się dopiero po siedmiu miesiącach: w ambasadzie Czechosłowacji w Budapeszcie, jako attaché wojskowy w mundurze generała. Świadkowie mówią, że ranga sprawiała mu przyjemność.
Po roku nowa ekipa rządząca oceniła, że Šalgovič może wrócić do kraju. Został ponownie szefem Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej na Słowacji. Koło się zamknęło: wrócił na miejsce, skąd w 1968 r. odszedł do Pragi. Ale pięć lat później powołano go na członka KC partii i nominowano na przewodniczącego Słowackiej Rady Narodowej - czyli szefa autonomicznego parlamentu dla słowackiej części Czechosłowacji (z uprawnieniami ustawodawczymi, ale bez kompetencji w dziedzinie polityki zagranicznej, wojska i spraw monetarnych).
Pełnił tę funkcję przez 15 lat. Stał się symbolem marazmu. Jednocześnie był najbardziej nielubianym i pogardzanym członkiem kierownictwa państwa. Zdawał się doskonale bezbarwny, jego przemówienia były pozbawionym treści zbiorem sloganów. A poza sceną publiczną był w coraz gorszej kondycji psychicznej: zamykał się w gabinecie i godzinami patrzył w ścianę. Domagał się, by w sekretariacie stale przebywało dwóch ochroniarzy, a także by uprzedzać go telefonicznie przed otwarciem drzwi gabinetu. W biurku trzymał pistolet. Unikał zagranicznych wyjazdów. Nie chciał nikogo wpuszczać do samolotu rządowego, którym latał. Obiady zwykł jadać w samotności, w gabinecie. Zauważano jego gafy: myliły mu się delegacje, nazwiska. Współpracownicy się go bali. Nie lubił go nawet partyjny "beton".
Gdy wybuchła Aksamitna Rewolucja, kierownictwo KPCz uznało, że jest tak kompromitującym balastem, iż musi odejść. 30 listopada 1989 r. po raz ostatni wystąpił w parlamencie, "prosząc" o dymisję ze względu na stan zdrowia. A gdy Czesi i Słowacy świętowali wolność, on podsumował swe życie: 9 lutego 1990 r. powiesił się w piwnicy swej willi. Nikt nie zlecił nekrologu. Dzisiejsza Słowacja obchodzi się z nim wielkodusznie: udaje, że ktoś taki nigdy nie istniał.
***
Viliam Šalgovič nie był nikim wybitnym. Nie był twórcą historii. Historia uczyniła z niego postać lichą: brał udział w zniewoleniu rodaków. Czy był to także dla niego - o czym świadczyłaby jego ostatnia decyzja - osobisty dramat? W każdym razie, i to samobójstwo należy dopisać do rachunku komunizmowi.