Słodkie bilety

„Brak cukru czy mięsa może rozłożyć komunizm od wewnątrz”: taką opinię, według doniesień SB, miał latem 1976 r. wyrazić mieszkaniec Wielkopolski. Wiedziała to też władza i 40 lat temu wprowadziła kartki na cukier.

30.07.2016

Czyta się kilka minut

Kolejka przed Domem Towarowym Sezam, Warszawa, marzec 1977 r. / Fot. Jerzy Michalski / FORUM
Kolejka przed Domem Towarowym Sezam, Warszawa, marzec 1977 r. / Fot. Jerzy Michalski / FORUM

W polskiej tradycji kulinarnej i ekonomicznej cukier był zwykle oznaką zamożności, a jego brak związany bywał z kryzysami, np. wojną. Jednak w czasach komunizmu cukier miał jeszcze dodatkowe znaczenie: w warunkach gospodarki niedoboru, gdy w okresie letnio-jesiennym Polacy masowo przygotowywali przetwory – pozwalające na własną rękę uzupełnić braki w sklepach – to cukier był ich nieodłącznym składnikiem. Do tego dochodziły jego ogromne ilości wykorzystywane w produkcji bimbru... A jakby tego było mało, cukier – w odróżnieniu od innych artykułów spożywczych – można było długo przechowywać. Stąd, gdy groziła podwyżka cen, społeczeństwo przejawiało prosty odruch: zakup zapasów cukru oznaczał oszczędność w domowych budżetach.

Dlatego właśnie cukier stał się w PRL jednym z tych towarów, które najczęściej padały ofiarą paniki rynkowej. Zresztą to przyzwyczajenie Polaków nie zanikło wraz z upadkiem komunizmu – aby przypomnieć „cukrowe paniki” wiosną 2004 r. (tuż przed przystąpieniem Polski do Unii) i 2011 r. (gdy plotka, że cukier będzie kosztował 7 zł, spowodowała jego masowy wykup i automatyczny wzrost cen o ponad 100 proc.).

Ale najpoważniejszy „kryzys cukrowy” w Polsce miał miejsce 40 lat temu – latem 1976 r.

„Ludzie są wściekli”

Zdając sobie sprawę z coraz bardziej samobójczego kursu polityki gospodarczej, w czerwcu 1976 r. ekipa Edwarda Gierka, pierwszego sekretarza KC PZPR, podjęła próbę przywrócenia równowagi rynkowej – i postanowiła choć w części dostosować ceny artykułów konsumpcyjnych do kosztów ich produkcji.

Projekt tej operacji został przedstawiony przez premiera Piotra Jaroszewicza 24 czerwca 1976 r. na posiedzeniu Sejmu PRL. Na temat cukru mówił on: „Następna propozycja wynika z potrzeby zrównoważenia stale rosnących kosztów produkcji cukru z koniecznością dalszego podniesienia cen skupu buraków cukrowych oraz rozbudowy i unowocześnienia przemysłu cukrowniczego”. Cena cukru miała więc znacząco wzrosnąć, bo o 90 proc. (gdy np. mięsa średnio o 69 proc., choć niektórych wędlin więcej). Tylko ryż miał zdrożeć bardziej niż cukier, o 150 proc.

Zapowiedź podwyżek spotkała się z protestami społecznymi – największe miały miejsce w Radomiu i Ursusie – po czym władze wycofały się z planowanych zmian. Mimo wszystko społeczeństwo odnotowało wypowiedzi Gierka i Jaroszewicza, wyciągając z nich wniosek, że kolejna próba podwyższenia cen jest tylko kwestią czasu.

Nic dziwnego, że ludzie przypuścili szturm na sklepy, którego nie osłabiły uspokajające komunikaty władz. Pod datą 7 sierpnia 1976 r. Stefan Kisielewski notował w swym dzienniku: „Dziwna jest sytuacja, do żarcia nic nie ma, cukier zniknął, inne rzeczy też, przed sklepami ogony, ludzie wściekli”.

Reglamentacja żywiołowa

Rzeczywiście, Polacy masowo „urywali się” nawet z pracy, by stanąć w kolejkach po cukier i inne towary. Bywało, że tłum klientów demolował sklep bądź samowolnie przejmował towar.

Kilka takich sytuacji opisuje historyk Paweł Sasanka w książce „Czerwiec 1976”: „7 lipca 1976 r. w Lublinie w sklepie przy ul. Okrzei kilkusetosobowy tłum złamał jednemu z kolejkowiczów nogę, a personel innego został obrzucony butelkami. W sklepie WSS nr 198 w Bydgoszczy tłum liczący około 500 osób połamał ladę sklepową. 8 lipca w Rzeszowie, w sklepie obleganym przez kilkuset kupujących wybito szyby, w związku z czym interweniowała milicja. W pięciu sklepach na terenie Trójmiasta w kolejkach wybierano komitety społeczne, czuwające nad sprzedażą całego dostarczonego do sklepu cukru. 9 lipca w sklepie WSS przy ul. Jadźwingów w Warszawie kilkusetosobowy tłum wdarł się na zaplecze i – jak informowano w meldunku – »stosując groźbę zdemolowania pomieszczeń i pobicia personelu, zmusił do sprzedaży całotygodniowej normy cukru«”. Zdarzało się, że do sklepów – dzięki „operatywności” osób odpowiedzialnych za dostawę – zamiast cukru trafiała jedynie jego równowartość w pieniądzach...

Niemal natychmiast pojawiła się więc tzw. „reglamentacja żywiołowa”, czyli ograniczanie ilości sprzedawanych jednorazowo towarów – jak wskazywały normatywy, do ilości „bieżąco zaspokajających normalne potrzeby”.

Oczywiście była to norma nieostra, więc zdecydowano się na literalne wyszczególnienie owych „normalnych potrzeb”. Przewidziano więc następujące normy zakupowe: cukier – 1 kg, wędlina – 0,5 kg, mięso i drób – 1 kg, kasza – jedno opakowanie, masło – 0,25 kg, jaja – 10 sztuk, ziemniaki – 5 kg. Towary szczególnie popularne miały być wycofane ze stoisk samoobsługowych i sprzedawane przez personel. Ograniczenie dotyczyło też planu dziennej sprzedaży: 40 proc. dostawy sprzedawano rano, resztę po południu. Częściowo niwelowano w ten sposób przyczyny „urywania się” z pracy w celu zakupu towaru, który po zakończeniu dniówki byłby niedostępny.

Polowanie na spekulantów

Problem jednak narastał. Funkcjonariusze milicji z województwa poznańskiego donosili: „Przed sklepami spożywczymi i mięsnymi tworzą się długie kolejki osób wyczekujących na dostawy cukru. W związku z tym, że niekiedy oczekiwanie na dostawę od wielu godzin nie pozwala uzyskać cukru wszystkim chętnym, wywołuje to oburzenie ludności i nieprzychylne dla polityki naszej partii i rządu komentarze”.

W efekcie pierwsza dekada lipca 1976 r. przyniosła wzrost o blisko 200 proc. sprzedaży podstawowych artykułów spożywczych w stosunku do czerwca 1976 r. Cena cukru na czarnym rynku poszybowała, przebijając cenę sklepową o ponad 100 proc.

Nie mogąc sobie poradzić z problemem, władze zaczęły szukać winnych. Na posiedzeniu rządu Jaroszewicz nawoływał: „Trzeba karać surowo tych (...), którzy zajęli się spekulacją, a mamy już kilkadziesiąt, to tow. Milewski (minister spraw wewnętrznych – red.) potwierdzi, ewidentnych spraw spekulacji, tona cukru, pół tony cukru, ćwierć tony cukry, worek cukru, ot takie sprawy mamy już ewidentne. To są różni ludzie, i konwojenci, i sprzedawcy, i całe sklepy z całego aparatu sklepów, i różne sprawy”.

14 lipca szef MSW nakazał więc wzmocnienie działań antyspekulacyjnych i przyspieszenie postępowań karnych: „W ostatnim okresie na terenie kraju stwierdzono wzmożony wykup, w nadmiarze bez uzasadnionych przyczyn artykułów żywnościowych. Zjawisko to powoduje zakłócenia w dystrybucji i zaopatrzeniu ludności oraz stwarza warunki do spekulacji tymi towarami”. Zaczęło się polowanie na spekulantów: między 15 lipca a 15 sierpnia do kolegiów do spraw wykroczeń wpłynęło 578 wniosków o ich ukaranie. Znacząca większość tych spraw dotyczyła nieuczciwych pracowników handlu.

Kartki, czyli bilety

Wszystko to nie dało jednak efektu. Władze sięgnęły więc po broń ostateczną. 12 sierpnia 1976 r. ogłoszono, że od 16 sierpnia zostanie wprowadzona reglamentowana sprzedaż cukru na podstawie specjalnych „biletów towarowych”.

Osoby posiadające owe „bilety” otrzymały prawo do zakupu określonej ilości cukru po dotychczasowych cenach (10,50 zł za kg), a pozostała część cukru miała być dostępna po tzw. cenie komercyjnej (26 zł za kg). Większość społeczeństwa (w tym ta część rolników, którzy sprzedawali państwu swoją produkcję, a także współmałżonkowie) otrzymała miesięczny przydział w wysokości 2 kg cukru. Rolnikom dostarczającym do państwowych punktów skupu niewielkie tylko ilości płodów rolnych i żywca (i członkom rodzin wszystkich mieszkańców wsi powyżej 14. roku życia) przysługiwał 1 kg. Rolnicy niekontraktujący byli z systemu wyłączeni. Dzieci do lat 14 otrzymywały przydział dwukilogramowy. Rolnicy-renciści mieli do dyspozycji 1,5 kg kartkowego cukru.

Obiecano przy tym, że to rozwiązanie na okres przejściowy: do 15 września 1976 r. Ale nie była to prawda: już w połowie lipca Jaroszewicz mówił, że naruszenie zapasów podczas paniki rynkowej spowodowało, że tylko minimalne spożycie cukru pozwoli dotrwać do okresu, gdy do sklepów trafi produkcja z jesiennych zbiorów. Oczywiste było więc, że „kartkowy” pomysł miał trwać dłużej.

„Bez denerwowania się”

Oficjalnie Biuro Polityczne KC PZPR – faktyczny organ decyzyjny w państwie – wprowadziło reglamentację 11 sierpnia 1976 r. W istocie jednak decyzję o wprowadzeniu kartek na cukier podjęto jeszcze w lipcu 1976 r.: na wprowadzonych w sierpniu „biletach” widnieje data 25 lipca 1976 r. Ponieważ ze względów organizacyjnych racjonowania nie można było wprowadzić natychmiast, całą operację przygotowano w głębokiej tajemnicy.

Dopiero więc 11 sierpnia informacja o wprowadzeniu kartek na cukier dotarła do pierwszych sekretarzy komitetów wojewódzkich PZPR. Edward Babiuch, sekretarz KC PZPR i bliski współpracownik Gierka, tłumaczył: „Od pewnego czasu szereg komitetów wojewódzkich przekazuje nam postulaty aktywu, organizacji partyjnych, kolektywów robotniczych, by sytuację tę (tj. kryzysową – red.) przerwać poprzez podwyższenie cen cukru bądź wprowadzenie bonów gwarantujących każdemu człowiekowi pracy i jego rodzinie cukier w ilościach zaspokajających bieżące potrzeby spożywcze”.

Babiuch odrzucał możliwość podniesienia ceny, gdyż – jak twierdził – byłoby to sprzeczne z wcześniejszą decyzją o wycofaniu się z podwyżek. Dlatego zdecydowano się na kartki. Prosił też o pomoc i wyjaśnianie powodów tej decyzji. Podpowiadał, że należy tłumaczyć obywatelom, iż „sytuację tę wywołali ludzie kierujący się egoistycznymi pobudkami (...). Główny i jedyny cel tej operacji polega na tym, by zagwarantować każdemu człowiekowi pracy i jego rodzinie ilość cukru niezbędną dla zaspokojenia bieżących potrzeb bez tracenia czasu w kolejkach i niepotrzebnego denerwowania się”.

Dalej Babiuch wyjaśniał, dlaczego niezbędne jest też wprowadzenie tzw. ceny komercyjnej, gdyż „wśród obywateli naszego kraju są również ludzi nigdzie nie pracujący, bez stałego źródła utrzymania, są także rolnicy posiadający indywidualne gospodarstwa rolne nic państwu nie sprzedający, sprzedający całą swoją produkcję na wolny rynek, których to kategorii nie obejmujemy bonami. Są w naszym kraju turyści zagraniczni, którzy także nie dostaną bonów oraz znajdą się zapewne tacy, którzy zechcą z różnych powodów cukru więcej niż jest to niezbędne do codziennych potrzeb. Ci wszyscy, jeśli nie ustalimy ceny komercyjnej, musieliby kupować u paskarzy. Niemożliwość legalnego kupowania cukru poza bonami stworzyłaby czarny rynek z paskarskimi cenami”.

„To nie wstyd”

Jeśli wierzyć doniesieniom MSW, decyzja o wprowadzeniu kartek na cukier została dobrze przyjęta przez znaczną część społeczeństwa. W Poznaniu opiniowano: „Tego rodzaju posunięcie oceniane jest pozytywnie, głównie ze względu na zlikwidowanie »pogoni za cukrem«, jego spekulacyjnej sprzedaży i narastającego bałaganu handlowego na tym odcinku”. Z kolei mieszkanka Lublina pisała w liście do KC PZPR: „Świetnie się stało, że wreszcie uporaliśmy się z problemem cukru. (...) To nie wstyd – bony, wstyd to kolejki”. W innych listach nawoływano wręcz do rozszerzenia listy reglamentowanych towarów.

Badania socjologiczne prowadzone we wrześniu 1976 r. pokazały, że 71 proc. ankietowanych uznało decyzję o wprowadzeniu kartek za słuszną lub raczej słuszną, a tylko 11 proc. za niesłuszną, 10 proc. miało wątpliwości, a 8 proc. nie miało zdania. Gdyby z badania wykluczyć rolników (których część była wyłączona z systemu), to stopień akceptacji sięgał 77 proc. Nawet zakładając obawy ankietowanych przed wyrażeniem opinii niezgodnej z „linią władz”, to i tak poziom akceptacji dla tej decyzji był niewątpliwie duży – i świadczył o skali zmęczenia społeczeństwa nienormalną sytuacją w handlu. Na pewno też na opinie wpływała propaganda, przedstawiająca całą sprawę wedle takich zaleceń, jak sugerował Babiuch.

Jednak byli też tacy, którzy zauważali irracjonalizm zaistniałej sytuacji i w perspektywie „obniżenie powagi PRL na arenie międzynarodowej”. Funkcjonariusze SB notowali: „Nie brak jednak także głosów sceptycznych stwierdzających, że spodziewane wprowadzenie sprzedaży kartkowej cukru w kraju będącym potentatem w tej dziedzinie nie przysporzy nam sławy za granicą i będzie miało ujemny wydźwięk propagandowy. Poza tym kartki niektórzy kojarzą z okresem okupacji i pierwszych lat powojennych”.

Jak zmylić drukarzy

Przez lata uważano, że to wspominany wyżej strach władz PRL przed skojarzeniem „kartek” z latami wojennymi powodował, iż postanowiono posługiwać się określeniem „bilety towarowe”. Na gorąco komentował to w swych zapiskach Michał Głowiński: „Bilety towarowe. Ten terminologiczny neologizm wprowadzono dnia 12 sierpnia – w zarządzeniu o kartkach na cukier. Normalnie w tym kontekście słowo »kartki« paść nie miało prawa. Zrezygnowano także z bardziej w polszczyźnie oswojonych »bonów« czy »bonów towarowych«. (...) »Kartki« kojarzą się z okupacją, z nędzą, z niedojadaniem, a racjonowanie cukru interpretuje się jako kolejne zwycięstwo klasy robotniczej. Nie pojawia się zresztą także słowo »racjonowanie«. Potocznie jednak wszyscy mówią o kartkach. Przyzwyczajeń językowych nie można wyeliminować za pomocą jednego administracyjnego zarządzenia”.

Termin „bilety towarowe” szybko odnotowała w paryskiej „Kulturze” Zofia Hertz. W rubryce „Humor krajowy” przywołała polityczny kawał nadesłany z kraju: „Żeby nie nasuwać nieprzyjemnych skojarzeń, kartki na cukier nazwano »biletami towarowymi«. W związku z tym: niektórzy dostają cukier na bilety, a inni na gapę, a o Gierku mówi się: główny bileter” .

Taka interpretacja nie jest jednak prawdziwa. 12 sierpnia, gdy o decyzji BP KC PZPR rozmawiano na posiedzeniu rządu, premier Jaroszewicz zapytał, dlaczego nie została użyta nazwa kartki lub bony. Wicepremier i ekonomista Tadeusz Pyka wyjaśnił: „Można było również przyjąć albo bony, albo bilety, albo jeszcze jakieś inne nazwy, kartki również. Musieliśmy wydrukować bony, bilety towarowe w ilości 120 mln sztuk. Drukujemy w czterech drukarniach. Ponieważ druk rozpoczął się trzy tygodnie wcześniej, trzeba było napisać bilety, w obawie, żeby nie stworzyć dodatkowych komplikacji rynkowych”.

Brzmi to enigmatycznie, wyjaśnijmy więc: władze wolały, aby pracownicy tych czterech drukarń, mający do wykonania – jak widać – sporą pracę, nie wiedzieli, czym się zajmują. Drukowali więc jakieś bliżej nieokreślone „bilety towarowe”, a wieść o zbliżającej się reglamentacji nie rozniosła się po Polsce. Zapobiegło to kolejnemu szturmowi na sklepy.

Tymczasem kartki na cukier nie zniknęły, jak zapowiadano, po miesiącu. Przeciwnie: stały się stałym elementem handlu lat 70. A od początku lat 80. dołączyły do nich kolejne – najpierw na mięso, a później inne towary. W szczytowym momencie reglamentacja objęła czwartą część wszystkich wydatków gospodarstw domowych (a połowę żywieniowych).

Kartki na cukier zniesiono dopiero w listopadzie 1985 r. Reglamentacja mięsa miała dotrwać aż do końca lipca 1989 r. ©


Autor jest adiunktem w Katedrze Historii Gospodarczej i Społecznej SGH, w latach 2012-16 był dyrektorem Biura Edukacji Publicznej IPN.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2016