Skrytobójcy w służbie państwa

RONEN BERGMAN, autor książki o Mossadzie: Ludzie, o których piszę, nie czują się winni. Nie dlatego, że są pozbawieni uczuć. Oni uważają, że to, co robili, było właściwe, że trzeba było to zrobić, aby Izrael był bezpieczny.

15.04.2019

Czyta się kilka minut

Fotografia zrobiona po porwaniu autobusu linii 300, które doprowadziło do ujawnienia nielegalnych metod likwidacji stosowanych przez Szin Bet. / ZDJĘCIE Z KSIĄŻKI „POWSTAŃ I ZABIJ” / MATERIAŁY WYDAWCY
Fotografia zrobiona po porwaniu autobusu linii 300, które doprowadziło do ujawnienia nielegalnych metod likwidacji stosowanych przez Szin Bet. / ZDJĘCIE Z KSIĄŻKI „POWSTAŃ I ZABIJ” / MATERIAŁY WYDAWCY

PATRYCJA BUKALSKA: Poświęcił Pan tej książce osiem lat. Od początku to przedsięwzięcie spotykało się z problemami, zarzucano Panu nawet „akt szpiegostwa”. Nie chciał Pan zrezygnować?

RONEN BERGMAN: Już jako dziecko byłem uparciuchem, na co narzekała mama. Nie jestem człowiekiem, który się poddaje. Pisanie tej książki było długą podróżą, w której rzeczywiście nie brakowało chwil frustracji i niepokoju. Nie wiedziałem czasem, jak mi się uda dotrzeć do końca – a nie byłoby to możliwe bez wsparcia wielu osób.

Byli pracownicy Mossadu otrzymali ostrzeżenie, żeby z Panem nie rozmawiać. Jednak przeprowadził Pan liczne rozmowy z nimi. Nie bali się?

To tajemnica. (śmiech) Ale poważnie, nie o wszystkim mogę mówić. Może powiem tak: jest pewien wspólny element, który łączy wiele z tych osób – oni chcieli, aby ludzie wiedzieli. Po tylu latach życia w ciemności, wśród tajemnic, naprawdę chcieli, aby ludzie dowiedzieli się, co zrobili, żeby Izrael był bezpieczny. Zdecydowali się mówić, bo wiedzieli, że ta książka będzie w pewien sposób historią izraelskiego wywiadu. Chcieli, żeby ich ślad też się tam znalazł. Poza tym zdradzę jeszcze coś z mojego warsztatu: gdy nie mieli entuzjazmu, aby rozmawiać, mówiłem im coś, co denerwuje Izraelczyków bardziej niż cokolwiek innego. Mianowicie, że jeśli będą milczeć, ich działania zostaną przypisane komuś innemu.

A zatem duma? Może nawet próżność?

Nie myślę, że to była próżność. Po prostu nie chcieli, by odebrano im ich zasługi.

To ciekawe, bo niektóre opisane działania niekoniecznie są powodem do dumy.

Operacje, które gdzie indziej byłyby postrzegane jako co najmniej kontrowersyjne, niekoniecznie będą tak traktowane w Izraelu. Owszem, zabicie człowieka lub udział w zabijaniu byłby w większości krajów świata powodem do wstydu. Jednak ludzie opisani w książce nie są mordercami. Oni wierzą, że „selektywne eliminacje” (ang. targeted killings) to zło konieczne do zapewnienia bezpieczeństwa Izraelowi. Także w oczach opinii publicznej nie są zabójcami, lecz obrońcami. Z dzieciństwa pamiętam serial „Star Trek” i słowa narratora: „Kosmos, ostateczna granica”. Ludzie izraelskiego wywiadu są postrzegani w społeczeństwie jako ci, którzy strzegą ostatecznej granicy bezpieczeństwa państwa. Oni sami chcą, by inni wiedzieli, co dla tego bezpieczeństwa zrobili.

Metoda „selektywnych eliminacji” jest uznana w Izraelu za niezwykle efektywną. Wieloletni szef Mossadu Meir Dagan uważał nawet, że zamachy „są o wiele bardziej moralne” niż wojna, bo czasem zabicie kilku ważnych osób pozwala zapobiec wojnie i ocalić wielu innych. Co jednak mnie uderza: metodę tę stosowano nie w sytuacjach wyjątkowych – była wszechobecna, poniekąd fundamentalna.

Tak, jest częścią fundamentów państwa. Wynika to z kilku przyczyn, które czynią Izrael odmiennym od innych krajów. Jedną z głównych jest pamięć Holokaustu lub raczej „przetłumaczenie” tej pamięci dzisiaj. Moi rodzice są ocalałymi z Holokaustu. Mama przyjechała z Polski, ojciec z obozu dla uchodźców w Niemczech. Na miejscu, razem z innymi Żydami, stali się nowymi Izraelczykami i tworzyli państwo Izrael. Jeśli ludzie, którzy przeżyli Holokaust, wyciągnęli z niego wnioski, były to trzy rzeczy. Po pierwsze, zawsze będzie ktoś, kto będzie chciał nas zabić. Po drugie, inni nam nie pomogą. Po trzecie, musimy mieć bezpieczne miejsce: własne państwo. Oni mieli to zawsze w tyle głowy. Po deklaracji niepodległości z 1948 r. cały czas był przynajmniej jeden wróg, który chciał nas zniszczyć. Nie było więc wyboru. Była tylko jedna opcja: „Powstań i zabij pierwszy”. To zdanie z Talmudu, które stało się tytułem książki, powtarzało wielu rozmówców. Nie dlatego, że chcieli popisać się znajomością Pisma. Chcieli wyjaśnić swój stan umysłu i sens swego działania.

Jeden z Pana rozmówców mówi, że Żydzi nie chcieli być już postrzegani jako bezbronne ofiary.

Meir Dagan miał w gabinecie zdjęcie swojego dziadka z getta w Łukowie, zrobione tuż przed tym, jak został zastrzelony przez nazistów. Każdemu, kto wchodził do jego gabinetu, pokazywał to zdjęcie. Mówił: „Patrzcie, to mój dziadek, chwilę później go zabili. A my jesteśmy tutaj i moim zadaniem jest dopilnowanie, by coś takiego nigdy się nie zdarzyło. Żydzi nigdy już nie będą klękać”. Na marginesie, Dagan mówił płynnie po polsku.

Z Holokaustem wiąże się też pewien paradoks. Powszechnie Mossad kojarzy się z „łowami na nazistów”, w tym ze spektakularnym porwaniem z Argentyny Eichmanna i jego procesem. Pan pisze, że wymierzenie sprawiedliwości nie było wcale priorytetem.

Egzystencjalną groźbę dla Izraela widziano w regionie Bliskiego Wschodu. Naziści ukrywający się w Ameryce Południowej zagrożeniem już nie byli. Wielka szkoda, że ci ludzie dożyli starości i umarli z przyczyn naturalnych, ale odłożenie ścigania ich było w tamtym czasie logiczną decyzją.

Wyjaśnijmy: wiązało się to z podejrzeniem, że w latach 60. XX w. niemieccy naukowcy budują w Egipcie rakiety. Dzięki nim Egipcjanie mieli być w stanie uderzyć w każde miejsce w Izraelu. Egipski prezydent Naser zaczął się jawić jako „nowy Hitler”, który wspierany przez byłych nazistowskich naukowców może zagrozić Izraelowi. Eliminacja tego zagrożenia była wtedy głównym celem Mossadu, a ściganie nazistów miało być tylko „dodatkiem” do głównych misji.

Takie były priorytety.

Mengele, słynny lekarz z KL Auschwitz, został odnaleziony w Brazylii, ale nie podzielił losu Eichmanna, choć agenci Mossadu byli blisko.

Tak, to wyjątkowo frustrujące.

Zespół Mossadu: Rafi Eitan (drugi od prawej) i Cwi Aharoni (drugi od lewej) w São Paulo na krótko przed tym, jak wypatrzyli Josefa Mengele, „Anioła Śmierci” z Auschwitz.

Pisze Pan też o innym micie dotyczącym Mossadu: zamachu na olimpiadzie w Monachium w 1972 r., w którym zginęli izraelscy sportowcy. Panuje przekonanie, że Mossad dopadł wszystkich odpowiedzialnych za to Palestyńczyków.

Chciałem napisać prawdziwą historię wywiadu Izraela. Jeśli muszę zniszczyć kilka mitów, trudno. To jeden z nich. Widzieliśmy film „Monachium” Stevena Spielberga. To fake news w stu procentach. Nie ma tam nic prawdziwego. Spielberg padł ofiarą oszusta, który twierdził, że był członkiem oddziału Mossadu przeprowadzającego eliminacje.

A nie był?

Nie.

Twierdzi Pan, że nie zabito osób bezpośrednio zamieszanych w ten zamach, lecz inne, choć też związane z palestyńską organizacją Czarny Wrzesień. Niemniej działania Mossadu miały efekt odstraszający.

Tak, to było skuteczne. Ale nie w taki sposób, jak pokazano to w filmie.

Metoda „selektywnej eliminacji” miała przynieść efekty także podczas drugiej intifady na początku XXI w., miała ograniczyć wtedy liczbę samobójczych zamachów. Co jednak z jej etyczną stroną?

Uważam, że jeśli się kogoś zabija, nawet diabła wcielonego, to takie działanie ma swoją moralną cenę. Pytanie, jaka jest alternatywa? Jeśli ktoś twierdzi, że jest absolutnie przeciwny „selektywnym eliminacjom”, to pytam: co proponuje w zamian? Np. w sytuacji, gdy wiemy, że konkretny człowiek rekrutuje zamachowców samobójców, i że ci, których już wysłał, zabili setki ludzi. Nie możesz go aresztować, bo jest poza zasięgiem twoich służb. Jedyny sposób, by go powstrzymać, to zabić. Co zatem zrobisz? Co? Odpuścisz możliwość zabicia go i pozwolisz mu dalej wysyłać zamachowców? Wtedy krew ofiar będzie także na twoich rękach. Ważne jest jednak też inne pytanie: co z przypadkowymi, postronnymi ofiarami eliminacji?

I co z pomyłkami.

Tak, jednak pytanie o postronne ofiary jest ważniejsze, bo pomyłek nie było prawie wcale. Do jednej znanej pomyłki doszło podczas akcji w Lillehammer w Nor- wegii w 1973 r., gdy omyłkowo zabito Ahmeda Bouchiki, brata muzyka zespołu Gipsy Kings.

To była porażka Mossadu, kilku agentów zostało tam aresztowanych. Jeden wpadł, bo kupił krany do swojego domu w Tel Awiwie i z tym bagażem jeździł autem używanym podczas akcji. Jechać pociągiem z takim pakunkiem byłoby mu niewygodnie.

W każdym razie w Lillehammer zabili nie tego człowieka, którego mieli zabić. Tego właściwego też zabili, później. Zginęli jednak też inni ludzie i to jest problem. Tak, potworny dylemat. Nie ma łatwej odpowiedzi.

Jest jeszcze jeden ryzykowny aspekt „selektywnych eliminacji”: zabicie przywódcy grupy będącej zagrożeniem może mieć długofalowe skutki odmienne, niż planowano.

Zgadzam się. To kolejny problem. Dlatego Izraelczycy mają wiele wątpliwości co do eliminacji liderów.

Szokujący jest również fakt, jak wielką niezależnością cieszą się w Izraelu tajne służby, Mossad czy Szin Bet. Nie odpowiadają w zasadzie przed nikim.

Ależ są pod bardzo ścisłą kontrolą premiera.

Tylko premiera!

Rzeczywiście. Ale był tylko jeden przypadek w historii, gdy służby wymknęły się spod jego kontroli.

Chodzi o autobus linii 300? Prasa ujawniła, że zatrzymani arabscy terroryści, którzy porwali autobus, zostali zabici na miejscu, nawet bez formalnego przesłuchania. Potem tuszowano sprawę tego de facto morderstwa, a w końcu doszło nawet do zaszantażowania władz państwa przez Szin Bet.

To było szaleństwo. Ale to tylko jeden taki przypadek. Z jednej strony mamy silną i skuteczną społeczność wywiadowczą zapewniającą bezpieczeństwo Izraela, dokonującą nadzwyczajnych rzeczy. Z drugiej strony, jak pani sugerowała, mamy słabe instytucjonalne mechanizmy nadzoru i kontroli rządu oraz parlamentu nad służbami. Nie są one jednak poza kontrolą, są kontrolowane – przez premiera. Niemniej to jeden z powodów, dla których chciałem napisać tę książkę: kiedy instytucjonalne mechanizmy kontroli są słabe, to my, dziennikarze czy historycy, mamy obowiązek wypełnić tę lukę.

Premier Lewi Eszkol (czwarty odlewej, wczarnej czapce ipod krawatem), szef Mossadu Meir Amit (pośrodku, uśmiechnięty), szef sztabu Icchak Rabin (wmundurze) ibyły dyrektor Mossadu Isser Harel (trzeci od prawej), 1965 r.

Jeszcze w kwestii kontroli. Chodzi o to, ile zależy od osobowości przywódcy. Przykładem Ariel Szaron: miał obsesję na punkcie przywódcy Organizacji Wyzwolenia Palestyny Jasera Arafata i był skłonny wydać rozkaz zestrzelenia cywilnego samolotu z pasażerami, jeśli miałby lecieć nim Arafat. Jak można powierzać jednej osobie całą kontrolę?

Zgadzam się, że nie można oddawać całej kontroli jednemu człowiekowi. Na tym polega zresztą demokracja i zasada „kontroli i równowagi”. W Izraelu mamy w tej kwestii jeszcze trochę do zrobienia.

Szaron nazywany był „królem Izraela”, jest bohaterem narodowym. Pan nazywa bohaterami innych ludzi: tych, którzy mieli odwagę sprzeciwić się rozkazom lub ich nie wykonywać.

Dla mnie bohater to nie tylko ktoś, kto jest odważny na polu walki, lecz także ktoś, kto ma dość odwagi, by sprzeciwić się charyzmatycznemu dowódcy – z taką władzą jak Szaron. Taką osobą jest opisany przeze mnie porucznik z prestiżowej Jednostki 8200.

Jednostka ta oficjalnie odpowiadała za powstrzymanie zamachów terrorystycznych. Nieoficjalnie miała wpływ na decyzje, kogo zabić, wskazywała obiekty w Autonomii Palestyńskiej do zbombardowania. Ten porucznik starał się zapobiec atakowi na budynek w chwili, gdy będą tam cywile. Dodajmy, że izraelski żołnierz ma możliwość odmówienia wykonania rozkazu, który w oczywisty sposób narusza prawo. Nazywa się to „czarna flaga”.

Ten porucznik chciał dokładnie to zrobić. Poszedł do przełożonych, powiedział o tym, ale oni odrzekli, że to nie są jego kompetencje, że nie ma nic do tego, i że to nie jest sytuacja „czarnej flagi”.

Zlekceważono jego zastrzeżenia, a jego samego zwolniono ze służby.

Czyli w teorii jest taka możliwość, ale w praktyce to trudne. Inna sprawa, że większość sytuacji nie jest tak jasna jak sprawa z 1956 r., w której wydano wyrok i stworzono koncept „czarnej flagi”.

Chodziło o rozstrzelanie ponad 40 mężczyzn, kobiet i dzieci wracających z pracy w polu do swej wioski już po godzinie policyjnej. Czy sądzi Pan, że w przyszłości Izrael będzie musiał się rozliczyć z „selektywnych eliminacji”? Ponownie ocenić tamte decyzje? Czy to już zawsze będzie zaklasyfikowane jako rzeczy, które „trzeba było zrobić”?

Mam nadzieję, że tę książkę będą czytali również decydenci w Izraelu i skłoni ich to, by spojrzeli na pewne rzeczy z innej perspektywy. Choć nie ma w niej jednoznacznej konkluzji. To zbyt skomplikowane.

A co z Pana rozmówcami? Czy podzielenie się swoimi doświadczeniami było dla nich ulgą?

Niektórzy chcieli to z siebie wyrzucić, ale nie z poczucia winy. Chcę to podkreślić: w żadnym razie nie czują się winni. Nie dlatego, że są pozbawieni uczuć. Uważają, że to, co robili, było właściwe, że trzeba było to zrobić, aby Izrael był bezpieczny. Jeśli ma się takie głębokie przekonanie, łatwiej poradzić sobie z konsekwencjami. Poza tym naprawdę Holokaust zmienił wszystko. Przedtem Ben Gurion był przeciwny „selektywnym eliminacjom”. Wtedy, w czasach Hagany [główna żydowska organizacja podziemna przed powstaniem Izraela – red.] nazywało się to „osobisty terror”. Potem jednak zmienił zdanie.

Czy historia Izraela wyglądałaby inaczej, gdyby nie zdecydowano się na „selektywne eliminacje” na taką skalę?

Eliminacje to modus operandi. Są narzędziem do rozwiązania problemów, gdy zapada decyzja o użyciu siły. I bywały przypadki, gdy trzeba było uciec się do siły. Jednak kontynuacją takiego rozwiązania powinna być polityka, dyplomacja. A to jest to, co większości izraelskich przywódców się nie udało.

Jest granica, poza którą użycie siły przestaje być skuteczne.

Cytuje Pan dziennik premiera Moszego Szareta, który w 1955 r. pisał: „Zastanawiam się nad naturą i losem tego narodu, zdolnego do przejawów tak wysublimowanej duchowej wrażliwości, tak głębokiej miłości do człowieka (...) podczas gdy równocześnie wydaje na świat młodych chłopców zdolnych do mordowania z zimną krwią (...). Który z tych dwóch duchów przewijających się przez karty Biblii zwycięży swego rywala?”. Który zatem?

Moim zdaniem zwycięży ten wrażliwy. Ale jestem z natury optymistą i to może zaburzać moją ocenę. ©℗

RONEN BERGMAN (ur. 1972) jest izraelskim reporterem śledczym i autorem wielu książek. Studiował prawo na Uniwersytecie w Hajfie i stosunki międzynarodowe na Uniwersytecie w Cambridge. Publikuje w prestiżowych gazetach: izraelskiej „Yedioth Ahronoth”, a także w „New York Timesie”, „Guardianie” czy „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Zajmuje się przede wszystkim problematyką służb specjalnych i kwestiami wojskowymi. W Polsce jest znany jak dotąd bardziej z powodu wymiany zdań z premierem Mateuszem Morawieckim w styczniu 2018 r., gdy zapytał go o nowelizację ustawy o IPN. Rodzice Bergmana ocaleli z Holokaustu, jego matka pochodziła z Polski.

W CIĄGU PONAD 70 LAT ISTNIENIA ­ Izrael nieustająco walczył o przetrwanie. W tym czasie nie tylko stoczył wiele wojen, lecz przeprowadził również ok. 2700 skrytobójczych operacji wywiadowczych. To więcej niż jakikolwiek inny kraj Zachodu od czasu II wojny światowej. Książka „Powstań i zabij pierwszy” Ronena Bergmana, której polski przekład ukazał się niedawno w wydawnictwie Sonia Draga (przeł. Piotr Grzegorzewski i Jerzy Wołk-Łaniewski), opowiada o przyjętej przez Izrael na tak wielką skalę metodzie „selektywnej eliminacji” przeciwników i tłumaczy, dlaczego tak się stało. Czytelnikowi pozostawia odpowiedź na pytanie, czy tak się stać musiało.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2019