Skręt a sprawa polska

Najświeższy raport pokazujący fiasko światowej polityki antynarkotykowej dotyka również Polski. I również Polacy muszą odpowiedzieć na pytanie, czy cena wojny z narkomanią nie jest zbyt wysoka.

14.06.2011

Czyta się kilka minut

W życie wchodzi właśnie znowelizowana ustawa o przeciwdziałaniu narkomanii, która po 11 latach funkcjonowania w Polsce niezwykle restrykcyjnego prawa zmierza w stronę rozwiązań bardziej liberalnych. Od dziś polscy prokuratorzy będą mogli umorzyć śledztwo, jeśli przy zatrzymanej osobie znalezione zostaną niewielkie ilości narkotyków, a z materiału dowodowego będzie wynikać, że podejrzany nie jest dilerem.

Celem zmian prawnych jest również korekta kierunku walki z narkomanią. Policjanci mają przestać łatać statystyki przestępczości narkotykowej zamykaniem studentów z przysłowiowym jointem w dłoni, a z większą energią zabrać się za tropienie mafii producentów i handlarzy. Poza tym struktury państwa mają być nastawione nie tylko na karanie, ale także na leczenie oraz uświadamianie młodzieży zagrożeń.

Nieskuteczne zaostrzenie

Dotychczasowe działania nie przyniosły spodziewanych efektów. Polska - do uchwalenia ostatnich zmian - miała najbardziej restrykcyjne po Białorusi ustawodawstwo antynarkotykowe w Europie: za posiadanie jakiejkolwiek ilości dowolnego narkotyku groziło do 3 lat więzienia. Ten przepis funkcjonuje co prawda nadal, ale od kilku dni pozwala umarzać sprawy karne, gdy w grę wchodzą niewielkie ilości na własny użytek.

Sejm, który w 2000 r. decydował o zaostrzeniu prawa, wyszedł z założenia, że będzie ono skuteczniejsze, gdy przyłapany z kilkoma działkami marihuany diler nie będzie mógł tłumaczyć, że ma je na własny użytek. Policjanci argumentowali, że tych kilka gramów może być również dobrą kartą przetargową. Drobny diler na ulicy miał szansę na złagodzenie kary, jeśli doprowadził funkcjonariuszy do swego dostawcy stojącego wyżej w strukturze.

Okazało się jednak, że zaledwie 24 proc. spraw karnych, wszczynanych z przepisów ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, dotyczy handlarzy, natomiast zdecydowana większość skazanych to drobni użytkownicy (najczęściej przed 24. rokiem życia), którzy nie mają zielonego pojęcia o funkcjonowaniu narkotykowego podziemia. Z tej nienormalnej sytuacji zdają sobie sprawę sami policjanci. Z badań przeprowadzonych rok temu przez Instytut Spraw Publicznych wynika, że połowa funkcjonariuszy negatywnie ocenia przepis domagający się karania więzieniem każdego posiadacza narkotyków. Jeszcze więcej krytyków jest wśród prokuratorów (60 proc.) i kuratorów sądowych (53 proc.). W ich opinii, bezwzględność karania za posiadanie nie pomaga w zwalczaniu mafijnego podziemia.

Surowa polityka ma za to negatywne skutki społeczne. Amatorzy silnych wrażeń, przyłapani z narkotykiem w kieszeni, mają coraz częściej poczucie osobistej krzywdy. Rozpatrując problem narkotyków, należy bowiem wziąć pod uwagę, że coraz większa liczba obywateli Zachodu (ale także Wschodu, gdzie narkotyki obecne są w kulturze od tysięcy lat) uważa prawo do ich zażywania za swoją wolność obywatelską i nie waha się, by swoje poglądy demonstrować podczas ulicznych manifestacji. Taką świadomość kształtuje m.in. kultura masowa, która pokazuje powszechność narkotyków w świecie pisarzy, malarzy, muzyków i hollywoodzkich celebrytów, na których wzorują się miliony ludzi. Wielkie znaczenie mają też dzieła filmowe, pokazujące narkotyki nie tylko jako zagrożenie, ale także normalny element codzienności, przedstawiające w sympatyczny sposób handlarzy lub pokazujące marne efekty bezwzględnej walki z gangami.

Eksperyment lizboński

Zaledwie rok po tym, kiedy Polska zdecydowała się na uchwalenie prawa penalizującego posiadanie każdej ilości narkotyków, na odwrotny kierunek zdecydowali się Portugalczycy: w 2001 r. zupełnie znieśli karalność za samo posiadanie narkotyków, pozostawiając sobie prawo ścigania przemytu i handlu. Użytkownicy nielegalnych substancji, zamiast trafiać do więzień, są dziś wysyłani na terapię, a jeśli nie są trwale uzależnieni, zazwyczaj sprawa kończy się na pogadance z psychologiem i terapeutą.

Eksperyment lizboński okazał się sukcesem. Spożycie narkotyków w Portugalii spada nieznacznie, ale regularnie. Zmniejsza się też liczba zakażeń wirusem HIV i zgonów po przedawkowaniu. Portugalia nie została też, czego początkowo się obawiano, zalana przez fale narkomanów, szukających tu bezpiecznej przystani. Nie stało się tak, gdyż aktywni narkomani raczej nie należą do osób mobilnych i pełnych energii, tak więc w zdecydowanej większości przypadków szukają narkotyków w środowisku, które dobrze znają. W Portugalii musieliby tworzyć nową siatkę kontaktów, gdyż depenalizacja posiadania narkotyków nie sprawiła, że w Lizbonie i Porto powstały sklepy i kawiarnie oferujące legalnie narkotyki. Oficjalna sprzedaż, czy to "lekkiej" marihuany, czy też niezwykle niebezpiecznej heroiny, nadal jest tu zabroniona.

Portugalczycy nie zdecydowali się na całkowitą liberalizację zapewne w związku z doświadczeniami Holendrów, którzy od lat dopuszczają legalną sprzedaż jednego narkotyku - marihuany. "Trawka" uważana jest przez lekarzy i naukowców na całym świecie za najmniej groźny narkotyk. Notuje się, co prawda, przypadki apatii, nerwic lękowych i psychoz u pacjentów palących marihuanę codziennie, jednak brakuje doniesień o zgonach po przedawkowaniu czy o możliwości fizycznego uzależnienia. Zarówno słynny raport Światowej Organizacji Zdrowia z 1997 r., jak i niedawne badania opublikowane przez brytyjski "Lancet" jednoznacznie wskazują, że o wiele groźniejszy od marihuany jest np. alkohol.

U podstaw ustawodawstwa holenderskiego legł pomysł, by zamiast toczyć wojnę skazaną na niepowodzenie, wziąć rynek najpopularniejszego narkotyku pod kontrolę państwa, a tym samym ograniczyć rolę zorganizowanych gangów dilerów i dodatkowo czerpać pieniądze z opodatkowanego handlu.

W efekcie w Holandii pozwala się na funkcjonowanie tzw. coffee shopów, w których można kupować i legalnie palić marihuanę. A jednak, mimo że mający nieograniczony dostęp do marihuany Holendrzy palą statystycznie mniej niż narażający się na więzienie Niemcy, Anglicy, Francuzi czy Włosi, ich rząd konsekwentnie odchodzi od liberalnej polityki narkotykowej. Z ok. 800 coffee shopów, działających w Holandii na początku wieku, dziś pozostało ich pół tysiąca. Powodem zamykania kolejnych placówek są protesty mieszkańców, którzy w niektórych regionach są zmęczeni narkoturystyką. Za szczególnie uciążliwe, głośne, a czasem i agresywne uważa się wycieczki z sąsiednich Niemiec i Francji.

Z końcem 2011 r. holenderskie coffee shopy staną się zamkniętymi klubami, do których można będzie wejść tylko po zakupie specjalnej karty. W zależności od gęstości zaludnienia w okolicy, kluby będą miały po tysiąc do półtora tysiąca członków. Nie zdecydowano jeszcze, czy coffee shopy będą mogły wpisywać na listy klubowe cudzoziemców.

Holendrów łatwo zrozumieć: mimo iż ich rynek marihuany wart jest niemal 2 mld euro rocznie, mają dość reputacji kraju domów publicznych i legalnych narkotyków. Liczą też, że w Europie uda się - choćby w ramach państw UE - wypracować kompromis, który uczyni prawo spójnym i w miarę podobnym w każdym kraju. Dziś jest w tej sprawie spore zamieszanie. Portugalia, Hiszpania, Belgia i Czechy idą w stronę legalizacji marihuany. W krajach skandynawskich, Niemczech, Austrii, Szwajcarii i Rosji poprzestaje się na karach finansowych. I innych państwach Europy miłośnikom "trawki" grozi więzienie.

Wyjąć narkotyki mafii

Dyskusja o legalizacji nie ogranicza się tylko do marihuany. Wojna, jaką toczy choćby meksykański rząd z uzbrojonymi w helikoptery i wozy opancerzone gangami, również ma ogromne znaczenie w ogólnoświatowej dyskusji. To właśnie doświadczenie krajów będących największymi eksporterami narkotyków jest jedną z przyczyn pojawiania się coraz większej liczby głosów domagających się stopniowej legalizacji środków odurzających.

Opublikowany w tym miesiącu raport Światowej Komisji ds. Polityki Narkotykowej to głos podsumowujący narastające od lat wątpliwości i zarazem po raz pierwszy tak głośno stawiający kwestię koniecznej liberalizacji w prawodawstwie światowym (więcej pisze o nim Magda Rittenhouse na str. 5). Dotychczasowa polityka surowej walki z narkotykami uznawana jest za porażkę. Spożycie narkotyków w krajach najostrzej walczących z mafiami nie spada, zamiast tego rosną koszty narkowojen, w których giną tysiące ludzi (w samym Meksyku ok. 34 tys. w ostatnich czterech latach), a wpływy gangów nie maleją.

Gwarancji sukcesu nie da nikt, jednak konkluzja raportu jest jasna - środków restrykcyjnych próbowaliśmy przez lata i nie zadziałały. Czas, by obowiązywała zasada: "Nie krzywdź tych, którzy nie krzywdzą innych". Chodzi w niej o to, by nie skazywać ludzi tylko za to, że zażywają coś, czego inni nie lubią i nie akceptują.

Autorzy raportu są szczególnie krytyczni wobec USA, które mimo radykalnych akcji z użyciem uzbrojonych po zęby oddziałów i zmuszania do współpracy rządów Kolumbii i Meksyku, nie osiągnęły żadnych sukcesów, za to przyczyniły się do chaosu i krwawych porachunków z mafiami, których budżety "na obronę" są niekiedy wyższe niż te, którymi dysponują policje walczące z narkopodziemiem i częstokroć do szpiku przez to podziemie skorumpowane. Wartość narkotyków (kokainy, marihuany, heroiny) przemycanych z Meksyku do USA oblicza się na ok. 13 miliardów dolarów rocznie, więc nietrudno pojąć, dlaczego mimo wystawienia przeciwko kartelom 50 tys. funkcjonariuszy wojska i policji, Meksyk nie jest w stanie wygrać tej wojny.

Krwawe podziemie

Klęskę polityki otwartej wojny z narkobiznesem widać najlepiej na przykładzie Afganistanu. Około 90 proc. opium (z którego powstaje czysta heroina) na światowych rynkach pochodzi właśnie stamtąd.

W latach 90. rządzący krajem talibowie co prawda zabraniali zażywać narkotyków, ale nie zabraniali ich uprawiać, a nawet sami skupowali mak. Był to sposób na budowanie potęgi finansowej oraz metoda walki z "niewiernymi". W końcu zdecydowana większość produkcji niszczyła zdrowie nie Afgańczyków, ale mieszkańców zgniłego Zachodu.

Dopiero rok przed upadkiem rządu talibów ich przywódca mułła Omar ugiął się pod naciskiem ONZ i wydał edykt zakazujący upraw maku. W efekcie produkcja opium spadła niemal do zera, pokazując, jak wielką siłą dysponował Omar.

Potem jednak był zamach Al-Kaidy na World Trade Center, a w ramach odwetu atak Amerykanów na Kabul i trwająca już niemal 10 lat okupacja Afganistanu przez wojska NATO. Mimo stałej obecności tysięcy uzbrojonych żołnierzy z Zachodu, produkcja opium w Afganistanie wróciła do poziomu sprzed 2001 r.

Dziś zajmują się nią nie tylko talibowie czy lokalni watażkowie, ale także zwykli chłopi, dla których sprzedaż maku pośrednikom to wciąż najlepszy interes w kraju zrujnowanym przez ponad 30 lat wojen. I dopóki afgański rolnik nie znajdzie bardziej opłacalnych upraw, będzie ryzykował.

Nielegalny narkobiznes to interes idący w miliardy dolarów i dlatego zawsze znajdą się tłumy biednych ludzi, gotowych ryzykować życiem, by oddalić perspektywę głodu.

Widać to dobrze w Iranie, który od lat stosuje wyjątkowo surową politykę antynarkotykową i skazuje na śmierć największą liczbę przemytników na świecie. Mimo skrajnych represji, ten religijny kraj ma najwyższy odsetek osób uzależnionych od opium i zarazem jest jednym z najważniejszych kanałów przerzutowych do Europy. Paradoksalnie, problem przemytu opium i heroiny to jedno z niewielu pól, na których mocarstwa zachodnie współpracują z Teheranem. Niestety, niewiele z tego wynika.

Tak samo jak niewiele wynika z faktu, że rząd Pakistanu współpracuje w zwalczaniu przemytu z Amerykanami. Pakistan nadal jest drugim największym kanałem przerzutowym afgańskich narkotyków, ponieważ finanse, jakimi dysponują kartele, wielokrotnie przewyższają środki zaangażowane w ich zwalczanie. Korupcja na styku narkobiznesu i struktur państwowych jest tak wielka, że paraliżuje każdą kampanię.

Nawet jeśli oznaczać to będzie przyznanie się do porażki, legalizacja części narkotyków może okazać się jedynym sposobem na likwidację coraz bardziej krwawego podziemia.

Nasz ukochany narkotyk

W perspektywie doświadczeń afgańskich czy meksykańskich polskie kłopoty z narkomanią wyglądają na małe jak ziarnko maku. Spożycie narkotyków nie rośnie, rocznie z przedawkowania umiera ok. 250 osób, liczbę uzależnionych Krajowe Biuro ds. Przeciwdziałania Narkomanii szacuje na ok. 120 tys., stacjonarnym leczeniem objętych jest ok. 12 tys. osób. Na naszych ulicach nie toczy się tak krwawa wojna jak w Meksyku, uzależnionych nie skazuje się na karę śmierci.

Czy to oznacza, że restrykcje zdały egzamin? Niekoniecznie. Porównania z krajami, w których narkomania jest centralnym problemem, nie powinny uspokajać. Według KB ds. PN leczenie zaspokaja mniej niż 10 proc. potrzeb. Dominuje model leczenia wyniesiony jeszcze z czasów Marka Kotańskiego: to zero-jedynkowy system "ćpasz-nie ćpasz", w którym możliwość etapu pośredniego, w postaci np. podawania substytutu heroiny, uważa się za szkodliwą, a co za tym idzie, niepotrzebną.

Wiele wskazuje jednak na to, że również w Polsce dyskusja na temat legalizacji środków odurzających będzie się nasilać. Nic dziwnego: trudno obronić tezę o wyjątkowej szkodliwości marihuany w kraju, w którym od setek lat swoje żniwo zbiera podstępny i szkodliwy środek odurzający. W ubiegłym roku z jego przyczyny zanotowano 30 tys. zgonów, liczbę uzależnionych szacuje się na ponad 500 tys. osób. Nie słychać jednak, by ktokolwiek w Polsce zabiegał o jego delegalizację.

To alkohol.

Współpraca: MOL

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jako reporter rozpoczynał pracę w dzienniku toruńskim „Nowości”, pracował następnie w „Czasie Krakowskim”, „Super Expressie”, czasopiśmie „Newsweek Polska”, telewizji TVN. W lutym 2012 r. został redaktorem naczelnym „Dziennika Polskiego”. Odszedł z pracy w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2011