Skradziona rewolucja

Jeśli istnieje pojęcie „dobrego” zamachu stanu, to idealnie pasuje do wydarzeń ostatnich dni. Co doprowadziło do tego, że armia przy aprobacie narodu odsunęła od władzy demokratycznie wybranego prezydenta?

08.07.2013

Czyta się kilka minut

Mursi i Mubarak, dwaj byli prezydenci Egiptu, na graffiti naprzeciw Ministerstwa Kultury. Kair, 30 czerwca 2013 r.  / Fot. Hiro Komae / AP / EAST NEWS
Mursi i Mubarak, dwaj byli prezydenci Egiptu, na graffiti naprzeciw Ministerstwa Kultury. Kair, 30 czerwca 2013 r. / Fot. Hiro Komae / AP / EAST NEWS

Podobnie jak w styczniu 2011 r. nikt nie spodziewał się, że tłum zgromadzony na placu Tahrir obali prezydenta Hosni Mubaraka, tak jeszcze przed miesiącem nikt nie mógł przypuszczać, że zaledwie rok od objęcia prezydentury Mohammed Mursi zostanie odsunięty od władzy. Tymczasem 3 lipca szef sztabu generalnego Egiptu, gen. Abdul Fatah Al-Sisi, ogłosił w przemówieniu telewizyjnym, iż zgodnie z „wolą ludu” armia „poinformowała” prezydenta Mursiego, że nie jest już głową państwa. Wojskowi zawiesili konstytucję, a tymczasowym prezydentem ogłosili przewodniczącego Najwyższego Sądu Konstytucyjnego, Adli Mansura. Wielomilionowy tłum oszalał z radości.

Nie ma wątpliwości, że był to zamach stanu. Nie można inaczej nazwać usunięcia siłą demokratycznie wybranych władz. Paradoksalnie jednak wojskowy przewrót może przysłużyć się demokracji. O jego wyjątkowości stanowi fakt, że był zapowiedziany, oczekiwany i poparty przez większość społeczeństwa. Decyzję armii swoim autorytetem wsparli duchowni muzułmańscy z meczetu Al-Azhar i Kościół koptyjski, a nowy premier, laureat pokojowej Nagrody Nobla Mohammed ElBaradei, stał się gwarantem przyszłych demokratycznych zmian.

BRACTWO U WŁADZY

Choć to nie Bractwo Muzułmańskie, lecz egipska młodzież rozpoczęła w 2011 r. protesty przeciwko reżimowi Mubaraka, to właśnie islamiści okazali się ich największymi zwycięzcami. Bractwo wygrało wszystko, co było do wygrania: bezapelacyjnie zwyciężyli w wyborach parlamentarnych, a Mohammed Mursi objął funkcję prezydenta. Bracia wygrali, bo byli – w odróżnieniu od podzielonej liberalnej opozycji – dobrze funkcjonującą i niezwykle prężną organizacją, która zdobyła poparcie narodu dzięki wieloletniej pomocy najuboższym. Żadna inna partia nie zrobiła tyle dla zwykłych ludzi, co oni.

Najpierw, po upadku Mubaraka, tymczasową władzę w Egipcie przejęła Najwyższa Rada Sił Zbrojnych. Wojskowi udowodnili, że nie mają pojęcia o rządzeniu krajem, a ich nieudolne decyzje pogłębiły tylko problemy gospodarcze. Rada stała się wrogiem publicznym numer jeden i niechętnie przekazywała kontrolę cywilom. Gdy po 15 miesiącach od odejścia dawnego prezydenta władza trafiła w ręce Bractwa, nastroje ulicy były dalekie od rewolucyjnej euforii. Czas, który powinien być przeznaczony na uzdrowienie kraju, został stracony. Żądano zmian i to natychmiastowych.

Niedoświadczenie polityczne Braci dało szybko o sobie znać. Uwierzyli, że zwycięstwo w wyborach wystarczy do narzucenia Egipcjanom własnej wizji państwa. Zapomnieli o tych, którzy doprowadzili do upadku poprzedniego reżimu i hasłach, pod jakimi protestowali: chleba, wolności i sprawiedliwości społecznej. Zamiast poprawy bytu i lepszych perspektyw, zaserwowali Egipcjanom prawo szariatu i powrót do autorytarnego stylu rządzenia. Niedemokratycznie przyjęta konstytucja potwierdziła obawy o to, że lud został oszukany.

Mursi ogłosił, że wraz z nową ustawą zasadniczą egipska rewolucja się dopełniła. Dla milionów Egipcjan była to potwarz. W listopadzie 2012 r. pojawiły się okrzyki „Mursi-Mubarak!” i „oddaj nam naszą rewolucję!”, a rozgniewany tłum wrócił na Tahrir. To było pierwsze poważne ostrzeżenie.

MURSI: GRZECHY, BŁĘDY, WYPACZENIA

Mohammed Mursi prezydentem Egiptu został trochę z przypadku. Kiedy egipska komisja wyborcza odmówiła zarejestrowania lidera Bractwa, Chajrata asz-Szatera, w wyścigu o fotel prezydencki islamiści wystawili mało znanego Mursiego. Prasa kpiła, nazywając go „kołem zapasowym” i „pacynką” w rękach Braci. Mursi wygrał pierwsze demokratyczne wybory prezydenckie nad Nilem, choć nie miał pojęcia o rządzeniu i poważnej polityce. Dodatkowo początek jego prezydentury przypadł na wyjątkowo niekorzystny okres – kraj popadał w gospodarczą ruinę, a słaby i skorumpowany system wymagał odważnych reform.

Pierwszy błąd nowego prezydenta miał miejsce już na samym początku, kiedy przedstawił 64 obietnice na pierwsze sto dni swoich rządów. Egipcjanie wypominali mu później, że zdołał wypełnić zaledwie 10 z nich. Od Mursiego oczekiwano natychmiastowej poprawy sytuacji ekonomicznej, co byłoby nierealne dla każdego, kto znalazłby się na jego miejscu. Inna sprawa, że zamiast zająć się naprawą gospodarki i bezpieczeństwem, prezydent po prostu podzielił społeczeństwo na dwa obozy: zwolenników Bractwa (islamu) i anty-islamistów.

Pomimo zniesienia stanu wyjątkowego, poczucie bezpieczeństwa w kraju było dużo mniejsze niż za czasów Mubaraka. Coraz częściej płonęły kościoły koptyjskie, a brak policji na ulicach powodował chaos. Porażką zakończyły się także próby reperowania budżetu podwyżkami cen podstawowych produktów, z których po kilku dniach się wycofywano. Jedynym „pomysłem” na wyjście z kryzysu były prośby o pożyczki u zaprzyjaźnionych państw arabskich. Korupcja – jeden z głównych zarzutów wobec reżimu Mubaraka – nie zniknęła. Postępował za to proces „ikhwanizacji” państwa („Ikhwan” oznacza Bractwo), polegający na obsadzaniu wszystkich jego segmentów członkami Bractwa Muzułmańskiego.

Jeszcze na początku roku Mursi miał możliwość dokonania zmian, które mogły powstrzymać społeczne niezadowolenie, lecz wykazał się brakiem politycznego instynktu. W ciągu zaledwie rocznej prezydentury ściągnął na siebie gniew milionów Egipcjan i wywołał największe protesty w historii kraju. Mubarak „pracował” na to 30 lat.

BUNT

Zaczęło się w maju. Niepozorna akcja zbierania podpisów, zapoczątkowana przez młodzieżowy ruch o nazwie „Tamarood” („Bunt”), niespodziewanie przerodziła się w narodowy sondaż nastrojów wobec władz. Celem „Buntu” było zebranie 13 milionów podpisów pod petycją wyrażającą sprzeciw wobec słabych rządów Mursiego – czyli liczby większej niż głosów oddanych na niego w wyborach prezydenckich. Bractwo zbagatelizowało sprawę, liczba podpisów rosła jednak gwałtownie i zaskoczyła wszystkich. Dwa miesiące wystarczyły, aby pod petycją podpisały się 22 miliony osób (sic!). Przywódcy „Buntu” ogłosili, że w pierwszą rocznicę wyboru Mursiego na prezydenta wyjdą na ulicę.

Nastroje społeczne znakomicie wyczuła armia, która oświadczyła, że jest gotowa chronić naród przed „ciemnym tunelem bezprawia” i zagroziła interwencją. Postawa wojskowych dodatkowo zmobilizowała protestujących. Mursi ponownie nie przewidział sytuacji i nie poszedł na ustępstwa. Nie wierzył, że wojsko jest zdolne wystąpić przeciwko demokratycznie wybranym instytucjom państwa. Pomylił się.

Oto paradoks: islamiści bronią swojej legitymacji powołując się na demokrację i wolne wybory, a wojsko i liberalna opozycja doprowadzają do zamachu stanu w imię „woli ludu”.

NIEPEWNA PRZYSZŁOŚĆ

Odebranie władzy Bractwu nie rozwiązuje żadnego z istotnych problemów Egiptu. A ich ilość jest przytłaczająca. Nowy rząd pod kierownictwem Mohammeda ElBaradei musi rozpocząć bolesne reformy, w tym drastycznie zredukować subsydia na żywność i paliwo. To początek. W kraju kończą się rezerwy walutowe – pieniądze trzeba będzie pożyczyć, jednak Egiptowi trudno będzie znaleźć pożyczkodawców. Bezrobocie wśród młodych wynosi powyżej 50 proc., inwestycje spadły do zera, a turystyka – jedno z głównych kół zamachowych przed rewolucją – dogorywa. To wszystko zadania na lata – dlatego niezadowolenie Egipcjan będzie kierowało się przeciwko rządzącym, niezależnie od tego, kim będą.

Prawdziwym zwycięzcą drugiej odsłony egipskiej rewolucji jest armia. To w jej rękach leży klucz do przyszłości kraju. Wojsko musi zapewnić spokój, by rządy „ulicokracji” nie wpisały się na stałe w polityczny pejzaż Egiptu. Niezwykle istotne będzie tempo wprowadzania zapowiadanych zmian (demokratyczne wybory, partycypacja młodych, zmiana konstytucji) i przekazanie władzy cywilom.

Choć interwencja armii zapobiegła wojnie domowej, sprawiła jednocześnie, że powstał nowy podział – na „dobrych” i „złych”. Usunięcie Braci Muzułmanów z życia politycznego nie oznacza, że przestają istnieć. Przez lata udowadniali, że potrafią funkcjonować poza oficjalnymi strukturami. Lekceważenie milionów ich zwolenników byłoby największym błędem nowych władz. Groźba powrotu politycznego islamu nad Nil jest ciągle realna.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2013