Skóra świata

Wracaliśmy, gdy było już ciemno. Jechałem wolno przez ledwo widzialne miasteczka.

06.08.2018

Czyta się kilka minut

Przez wsie z paroma światłami na krzyż. Siedział obok i opowiadał urywane historie. Zjawiały się w nich postacie, których pochodzenia sam nie był pewien. Tak jakby pamiętał twarze i zdarzenia, ale nie miał pojęcia, dlaczego się zjawiały w jego życiu. Dalekie ciotki, kobiety odległych wujów, rozległa, ledwo znana rodzina, ni to spokrewniona, ni to skoligacona. Snuł opowieść pełną pęknięć i przetarć, ale snuł ją nieustannie. Jego monotonny głos usypiał mnie, ale przecież nie mogłem mu powiedzieć, by przestał. Więc zmagałem się z sennością, mijając ledwo widzialne miasteczka.

Jeszcze parę lat temu wskazywał mi drogę: w prawo, w lewo, to skrzyżowanie, tamto, ale teraz stracił zainteresowanie teraźniejszością i pochłonięty przeszłością wybierał z niej oderwane epizody, twarze i zdarzenia stapiając w nieprzerwany, rwący potok opowieści. A przez te wszystkie lata, gdy żyliśmy razem, a raczej obok siebie, milczał. Wyglądało to tak, jakby życie nie robiło na nim wrażenia, jakby nie wymagało żadnego komentarza. Teraz próbował je odtworzyć w skali jeden do jednego.

Liw też był ciemny. Zamek stał gdzieś po prawej, nad sennym rozlewiskiem rzeki. Jak wyglądają rzeczy, których nie widzimy? Rzeczy w mroku? Skręciłem w stronę Dobrego. Nigdy go o nic nie pytałem. Dopiero teraz. Ale było już za późno. Pamiętał zdarzenia, ale były oddzielne, niepowiązane, wynurzały się z nicości i znów w nią zapadały i tylko nieustanne ich powtarzanie, niemilknąca opowieść nadawała im jakiś rozpaczliwy sens. Dlatego nie powiedziałem mu, żeby przestał, chociaż opadały mi powieki. Bo tak naprawdę mówił do siebie, mówił do własnej pamięci. Próbował zebrać jej okruchy. A mnie obchodził most. Chciałem wiedzieć, którędy Niemcy w czterdziestym pierwszym poszli na Sowietów. Najpierw tym starym, bardziej na południe, potem rzucili pontonowy i na koniec zbudowali drewniany, którego szukaliśmy. Ognisty szlak przez krainę dzieciństwa. Droga krwi. Trakt śmierci w sennym pejzażu.

Przyjeżdżałem w czerwcu, w lipcu, w sierpniu i wydawało mi się, że wszystko trwa nieruchomo. Nic się nie zmieniało. W którymś momencie elektryczność zastąpiła lampy naftowe. Elektrycy stawiali słupy wśród pól. Zakładali instalacje. Ludzie wpatrywali się w żarówki i mrużyli oczy. Czasem ktoś umierał i zabierała go wiekuista przeszłość. Trumnę niosło się na ramionach na cmentarz położony na lekkim wzniesieniu. Rano krowy wlekły łańcuchy srebrne od rosy. Starsi wciąż mówili o wojnie. Ale te historie przypominały opowieści o potopie. O kataklizmie zarazem boskim i naturalnym. Był nieunikniony, nadszedł, a potem przeminął zabierając swe ofiary, w zamian pozostawiając pokój. To wszystko było bliskie i zarazem odległe. Skóra świata zasklepiła się bez śladu.

Niczego nie mogłem wtedy dostrzec, ponieważ zaprzątała mnie teraźniejszość pół na pół z marzeniami. Babki i ciotki kończyły opowiadać i nie pytałem, co było dalej. Może nawet mnie to nie ciekawiło. Wojna, trupy w polu, muchy, odór, Wehrmacht należały do świata dorosłych, stanowiły ich własność, którą nie chcieli się dzielić. Młodzi nie mieli tam wstępu, tak jak do reszty ich dorosłego życia. Tylko oni wiedzieli naprawdę o czym rozmawiają. Nie mieliśmy nic do dodania. „Przed wojną”, „jak Niemcy weszli”, „jak Ruscy przyszli” – brzmiało to tak samo jak „na Wielkanoc”, „na Piotra i Pawła”, „po Wszystkich Świętych”.

No więc się zasklepiło i mogłem patrzeć w dal, rzeka była niewidzialna, ukryta wśród wiklin, ale widziałem jej drugi brzeg. Był odległy, zamglony, nierzeczywisty, ale nie mogłem oderwać od niego wzroku. Jakby zaczynał się tam obcy kraj. Ale wtedy tam nie dotarłem. Któregoś upalnego lata doszliśmy z chłopakami ze wsi do połowy nurtu. Pomiędzy piaszczystymi łachami woda sięgała po pas, ale potem zaczynała się pełna wirów głębina, w którą bali się zapuścić nawet najstarsi. Wiry pojawiały się prawie zawsze, gdy ktoś wspomniał o rzece. Jak zwiastowanie cichej śmierci. W opowieściach pojawiali się biali topielcy. W dole rzeki, w innej wsi, wśród wiklin, nadjedzeni przez ryby. W niedzielę ze wzgórza za kościołem widać było, jak z drugiego brzegu odbija łódź z wiernymi. Wyobrażałem sobie, jak po mszy wracam z nimi na tamtą stronę. Ile to mogło kosztować? Dwa? Pięć złotych? Wyobrażałem sobie, że płynę, przybijam do płycizny i wychodzę na mulisty grunt, na nieznany ląd. W oddali na niskich i, jak wtedy mi się wydawało, ciągnących się po horyzont łąkach pasły się zwierzęta. Konie, stada krów. Sierść koni lśniła w słońcu. Z biegiem lata zieleń płowiała, schła i nabierała pylistego odcienia. Konie czasami zrywały się do galopu i spod kopyt podnosił się kurz. Ale nigdy się tam nie wybrałem. Nie miałem śmiałości, by wsiąść do łodzi razem z odświętnie ubranymi kobietami po mszy. Na pewno by mnie zapytały: „A cyj ty jesteś?”.

Teraz opadały mi powieki, ale nie miałem odwagi mu przerwać. Stąpał po kruchym lodzie swojej pamięci i bałem się, że lód pęknie, a on zapadnie się w głąb ciemności. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2018