Sklejanie Rzeczypospolitej

Prof. ANDRZEJ CHWALBA, historyk: Mentalności mieszkańców dawnych zaborów znacząco się od siebie różniły. Różniło ich nawet postrzeganie tego, czym będzie niepodległa Polska.

15.10.2018

Czyta się kilka minut

Polscy kolejarze ze stacji Złotniki w Wielkopolsce po oficjalnym, pokojowym przejęciu tej placówki z rąk niemieckich, 1 kwietnia 1920 r. / NAC
Polscy kolejarze ze stacji Złotniki w Wielkopolsce po oficjalnym, pokojowym przejęciu tej placówki z rąk niemieckich, 1 kwietnia 1920 r. / NAC

KRZYSZTOF PIĘCIAK: Zacznijmy od „godziny zero”: mamy listopad 1918 r. Przed jakimi wyzwaniami stali politycy, którzy musieli „sklejać” państwo z ziem trzech zaborów?

ANDRZEJ CHWALBA: To było zadanie rozpisane na długie lata, ze względu na skalę odmienności prawnych, materialnych, technicznych itd. Nie sposób było dokonać tego w krótkim czasie. Dlatego zaraz po 1918 r. uznano, że w dawnych zaborach będzie zachowany dotychczasowy system administracyjny i prawny, łącznie z walutą. I tak, marka polska obowiązywała w dawnym Królestwie Polskim, marka niemiecka w byłym zaborze pruskim, korony w Galicji, a ruble na ziemiach wschodnich. Jeszcze w 1920 r. marka polska, jako już oficjalna polska waluta, nie była powszechnie stosowana. Odmienne pozostawały też początkowo systemy kolejowe i pocztowe...

Co należało uczynić najpierw, by zapewnić państwu funkcjonowanie?

Ujednolicić system poboru podatków i system poboru rekruta. To były dwie sprawy najistotniejsze, zresztą powiązane. Zachowanie niepodległości Rzeczypospolitej i zapewnienie jej bezpiecznych granic okazało się poważnym wyzwaniem.

W Galicji Wschodniej trwała już wojna z Ukraińcami, na Śląsku Cieszyńskim doszło do krótkiej, ale gwałtownej wojny z Czechami, konflikt rysował się także z młodym państwem litewskim, na zachodzie od grudnia 1918 r. walczyła Wielkopolska, a od wschodu wkrótce zaczęło rysować się zagrożenie bolszewickie. Potrzebna była liczna, sprawna i dobrze wyposażona armia. Głównym zadaniem ­odbudowującego się państwa było więc jej zorganizowanie.

Na ile było to początkowo wojsko jednolite, a na ile jednostki formowane w różnych częściach kraju, np. w Królestwie i Galicji, różniły się od siebie?

One się różniły praktycznie we wszystkich swoich składnikach, poczynając od mentalności oficerów, regulaminów wojskowych, umundurowania i wyposażenia. Żołnierze z oddziałów formowanych w dawnych zaborach byli dziedzicami tych systemów organizacji wojska i jego wyposażenia, jakie istniały w okresie Wielkiej Wojny. Dlatego należało zacząć prace nad ujednolicaniem regulaminów, nad stworzeniem wspólnych szkół oficerskich i podoficerskich.

Sprawy nie ułatwiał fakt, że powstające państwo było właściwie pozbawione przemysłu zbrojeniowego. Całe wyposażenie – poza drobnymi elementami, mało istotnymi – było albo pozostałością po armiach zaborczych, albo pochodziło z importu. Za kredyty francuskie, angielskie i amerykańskie kupowano sprzęt wojenny z tzw. demobilu. Alianci się go pozbywali, gdyż ich armie redukowano do stanu pokojowego i nagromadzone ilości broni chętnie sprzedawano „białym” walczącym z bolszewikami oraz Polsce.

A żołnierze?

Szeregowi byli albo weteranami armii zaborczych, często mającymi już dość wojowania, albo młodymi ochotnikami, albo też niewyszkolonymi jeszcze rekrutami. Na szczęście powstające wojsko mogło sięgać po byłych żołnierzy z polskich formacji, które powstały w czasie I wojny światowej – jak Korpusy Polskie w Rosji, Legiony Polskie, Polska Organizacja Wojskowa. Potem, od kwietnia 1919 r., rozpoczyna się transport Armii Hallera z Francji do Polski. W tym samym roku w skład Wojska Polskiego weszła też Armia Wielkopolska. Korpus oficerski i podoficerski tworzyli więc ludzie wywodzący się z trzech dawnych armii zaborczych i formacji ochotniczych.

A gdyby spojrzeć na cywilów, na zwykłego mieszkańca dawnej Kongresówki, Galicji czy Wielkopolski: czym różniła się ich mentalność, ich wyobrażenie na temat odrodzonej Polski?

W ciągu ponad stuletniej niewoli przynależność do państw zaborczych potęgowała różnice. Tym bardziej że one istniały już w XVIII stuleciu, zwłaszcza między mieszkańcami ziem zachodnich i wschodnich. Także wyobrażenia na temat tego, czym ma być niepodległa Polska, były odmienne. To, co różniło mieszkańców ziem zachodnich i wschodnich, to nade wszystko stosunek do pracy, wewnętrzna dyscyplina, które to cechy posiadali mieszkańcy dzielnic zachodnich, natomiast niekoniecznie ziem wschodnich, gdzie tradycja „szerokiego gestu rosyjskiego” nie była bez znaczenia. Mieszkańcy z Wielkopolski, Pomorza i Śląska przeszli przez system edukacji pruskiej. Poziom analfabetyzmu w zaborze pruskim nie przekraczał kilku procent. Tymczasem na ziemiach dawnej Rosji carskiej, w której nie było obowiązku szkolnego, większość ludności to byli analfabeci. Np. w Łodzi w 1913 r. większość mężczyzn i zdecydowana większość kobiet nie potrafiła składać liter i liczyć do stu. Najgorzej było w przyszłych województwach poleskim, wołyńskim i nowogrodzkim: ponad trzy czwarte ludności stanowili tam analfabeci.

Jak przekładało się to na życie społeczne?

Dla obywateli-analfabetów pojęcia z zakresu kultury politycznej, prawa, funkcjonowania państwa, którymi posługiwali się politycy na określenie rozmaitych decyzji – jak wybory, sejm, senat, ojczyzna, konstytucja, państwo – były niezrozumiałe. Stąd też trudno było oczekiwać, że ich zaangażowanie w sprawy polskie będzie takie samo jak ludzi wykształconych. Poważna część mieszkańców porosyjskiego Królestwa Polskiego, zwłaszcza ludności chłopskiej, nie miała ugruntowanego poczucia przynależności do narodu polskiego. Na porosyjskich Kresach bywało, że tamtejsi chłopi polscy nie rozumieli pojęcia „Polska”. A od miejscowej ludności prawosławnej często różnił ich nie tyle język, co przynależność do Kościoła rzymskokatolickiego.

Polacy – pracownicy sezonowi – podczas kontroli przez polską Straż Graniczną na granicy z Niemcami, rok 1927. / NAC

Czy różnice między Wielkopolską, Galicją i zaborem rosyjskim przekładały się na antagonizmy?

Tak – i to bardzo poważne. Dlatego w pierwszym okresie budowy państwa zdecydowano się zachować niektóre odrębności, nie tylko ze względów praktycznych, ale też ze względu na oczekiwania mieszkańców. Rzeka Wisła, która w swym południowym biegu tworzyła granicę między Kongresówką i Galicją, jeszcze przez długie lata w świadomości mieszkańców pozostawała granicą. Mieszkańcy Królestwa mówili o mieszkańcach zaboru austriackiego „galicjoki”, a ci o rodakach z północy po prostu „moskale”. Z kolei o mieszkańcach zaboru pruskiego często mówiono „ci wykształceni”. Albo: „krzyżacy”.

Jak funkcjonowało to w praktyce?

Przykładowo, mieszkańcy dawnego zaboru pruskiego wymusili na rządzie w Warszawie zachowanie odmienności: powstało Ministerstwo Byłej Dzielnicy Pruskiej. Przez jakiś czas istniała nawet granica celna między dawnym zaborem pruskim i resztą Polski. Różnice, chwilami przybierające postać separatyzmów, były problemem również w armii. Na porządku dziennym były napięcia między oficerami pochodzącymi z różnych dzielnic. Z drugiej strony wspólna służba sprawiała, że ludzie coraz lepiej się poznawali. Ale żeby z tego nieoszlifowanego „materiału ludzkiego” – jak mawiali wojskowi – zrobić jednolitą armię, nie wystarczyła wojna z bolszewikami, nawet jeśli miała ona wielkie znaczenie integrujące dla społeczeństwa polskiego.

Czy rząd miał jakieś pomysły, jak likwidować te antagonizmy?

Kolejne rządy miały często różne pomysły na niwelowanie różnic dzielnicowych i antagonizmów. Nie zawsze były one spójne i skuteczne. Proces osłabiania antagonizmów był rozpisany na długie lata, który zresztą w okresie międzywojennym nie został zakończony. W postaci szczątkowej różnice między dawnymi zaborami widać zresztą do dziś. „Sklejanie” Polski było naprawdę sprawą wyjątkowo złożoną i trudną.

Co zatem robiono?

Po pierwsze, przeprowadzano modernizację państwa, by stworzyć jednolity system prawno-administracyjny. Wprowadzono – za sprawą reformy Władysława Grabskiego – w miejsce marki polskiej nową walutę: złotego, który zyskał sympatię zdecydowanej większości mieszkańców Polski. Zaczęto zmieniać granice województw tak, aby – na ile było to geograficznie możliwe – w jednym województwie znalazły się ziemie dwóch dawnych dzielnic. Dalej: jednolita szkoła. Istotną rolę integrującą odgrywała też armia – służba wojskowa była wszak obowiązkowa. Do integracji przyczyniały się też migracje za chlebem ze wsi do miast i pomiędzy dawnymi zaborami. Następnie: integracja systemu kolei, która była głównym środkiem transportu, a Polskie Koleje Państwowe były przedsiębiorstwem dobrze funkcjonującym. Pociągi były punktualne, również one budowały pozycję państwa. W II RP było oczywiste, że kolej się nie spóźnia, a konduktor jest uprzejmy i nieskorumpowany.

A administracja?

Również instytucje państwowe miały spełniać funkcje integracyjne. Wiadomo, że zaufanie i szacunek do państwa buduje się także poprzez sprawne instytucje. W okresie międzywojennym zarobki urzędników, w tym kolejarzy i pocztowców, były stosunkowo wysokie – to miało zachęcać ludzi wykształconych, by pracowali w instytucjach państwowych, co z kolei budowało autorytet państwa. Takimi środkami chciano oddziaływać na ogół mieszkańców, w tym na stanowiące ponad 30 proc. ludności II RP mniejszości narodowe, które na sporej części ziem wschodnich stanowiły zresztą zdecydowaną większość. Gdy chodziło o modernizację i scalanie państwa, istniało niepisane porozumienie partii politycznych: musimy scalać, bo taka jest potrzeba, państwo nie może być rozczłonkowane. Natomiast gdy idzie o kreowanie polityki wobec mniejszości, tu wizje się rozchodziły. To był osobny problem: jak zintegrować z państwem polskim skonfliktowane z nim mniejszości.

Jak chciano to rozwiązać?

W latach 1918-20 siłą rzeczy koncentrowano się na wojnach o granice, które zresztą aż do 1923 r. nie były zaakceptowane przez mocarstwa koalicyjne, a to one były wtedy czynnikiem decydującym na arenie międzynarodowej. Pozyskiwanie mniejszości narodowych mogło zacząć się dopiero po ustabilizowaniu granic. Problem w tym, że polska polityka wobec mniejszości zamieszkujących wschodnią część kraju nie była spójna – i to niezależnie od tego, kto akurat rządził. Z jednej strony chciano wzmocnić polski element, co antagonizowało zwłaszcza Ukraińców. Bywało, że chłopi ukraińscy i białoruscy nie byli dyskryminowani w dostępie do ziemi z parcelowanych majątków, ale bywało, i to częściej, że faworyzowani byli Polacy. Wśród Ukraińców i Białorusinów powszechne było przekonanie, że nie są oni traktowani jako pełnoprawni obywatele RP, lecz jako obywatele drugiej kategorii.

Jednak w przypadku Ukraińców wiele ich środowisk politycznych było wręcz zainteresowanych konfliktem.

Partie nacjonalistyczne, zwłaszcza ukraińskie, znakomicie to wykorzystywały i jeszcze podgrzewały tę sytuację, ­organizując zamachy na funkcjonariuszy instytucji państwowych, traktując ich jak okupantów. Jednocześnie taka polityka Rzeczypospolitej ułatwiała aktywność formacji nacjonalistycznych.

Z kolei odrębnym problemem był konflikt z mniejszością żydowską, w 1939 r. liczącą ponad 3 mln obywateli. Z jednej strony popierano żydowską emigrację, a z drugiej wspierano asymilację. Jeszcze inne polskie środowiska polityczne uważały, że z Żydami należy prowadzić wojnę kulturową i ekonomiczną. Stworzenia spójnej strategii integracyjnej – takiej na lata, którą kolejne rządy uznawałyby za właściwą i wartą kontynuowania – nie ułatwiały ostre podziały polityczno-partyjne i częste zmiany rządów.

Po 1918 r. Polska była państwem wielu religii. Różnice religijne pogłębiały podziały czy pomagały w „sklejaniu” państwa?

Konstytucja z 1921 r. gwarantowała wszystkim obywatelom równość, niezależnie od wyznania. Ale w praktyce było różnie. Konkordat z 1925 r. stawiał na uprzywilejowanej pozycji Kościół rzymskokatolicki. Zdaniem stronnictw narodowych i chrześcijańskiej demokracji Kościół miał być instytucją cementującą Polaków. Wizja Polaka jako rzymskiego katolika była w środowiskach centroprawicowych powszechna – i przyniosła również i takie efekty, że polskość utożsamiano powszechnie z rzymskim katolicyzmem.

Z kolei polityka Cerkwi greckokatolickiej była odmienna od marzeń politycznych Warszawy, gdyż stała się oparciem dla silnych dążeń Ukraińców do stworzenia w Galicji własnego państwa. Duchowni uniccy zwykle wspierali i głosili pogląd, że Polska okupuje ziemie ukraińskie. A skoro tak, to Cerkiew unicka może błogosławić tych, którzy walczą z okupantami. Z kolei Kościół ewangelicki/luterański starał się o zachowanie związku z Niemcami.

Natomiast stanowisko Żydów było niezmienne: prawie pełna jedność między wyznaniem i tożsamością narodową. Nawet jeśli ktoś spośród Żydów praktykował nieregularnie lub dystansował się od synagogi, to uważał się za Żyda w tym sensie, że mentalnie przynależał do wspólnoty żydowskiej. Aczkolwiek byli również i tacy wyznawcy religii mojżeszowej, którzy nie uważali się za Żydów, lecz za Polaków. Według szacunków z 1939 r. było ich niemało, bo nawet do 400 tys. Oznacza to, że ponad jeden procent ludności Polski stanowili wyznawcy religii mojżeszowej uważający się za Polaków.

Dawny zabór austriacki dzielono na Galicję Zachodnią i Galicję Wschodnią. To była całość czy dwie różne dzielnice?

Choć podział na wschodnią i zachodnią Galicję był nieformalny i choć istniał dopiero od połowy XIX w., to zakorzenił się mocno w powszechnej świadomości. Dlatego pod koniec I wojny światowej władze austriackie były gotowe na wyodrębnienie „ukraińskiego kraju koronnego” – jak nazywali go Ukraińcy – czyli Galicji Wschodniej po San, ze Lwowem jako stolicą. Traktaty brzeskie z początku 1918 r. [kończące wojnę na froncie wschodnim, podpisane przez Niemcy i Austro-Węgry z Rosją oraz z powstającym państwem ukraińskim – red.] dawały taką perspektywę Ukraińcom. Choć Wiedeń anulował później traktat brzeski z Ukraińską Republiką Ludową, to w świadomości elit ukraińskich utwierdził przekonanie, iż Galicja Wschodnia – jako odrębny byt z przewagą ludności ukraińskiej i Cerkwi unickiej – powinna być odrębnym krajem koronnym, a w przyszłości niepodległą republiką.

Ten konflikt – między oczekiwaniami Polaków i Ukraińców – był w II RP chyba nie do rozwiązania?

Jeśli chodzi o przynależność państwową Galicji Wschodniej, w II RP nie było różnic między polską lewicą i prawicą. Choć Ukraińcy byli tam większością, po stronie polskiej powszechnie uważano, że cała Galicja musi być w granicach polskiego państwa, gdyż Polacy mają przewagę kulturalną i cywilizacyjną, a w niektórych powiatach Galicji Wschodniej także bezwzględną większość. Co najwyżej polscy politycy wspominali o szerokim samorządzie województw południowo-wschodnich. Socjaliści z PPS rozważali też autonomię. W 1919 r., gdy trwała wojna polsko-ukraińska, alianci sugerowali podział Galicji Wschodniej: dwie trzecie jej ziem miałyby przypaść Zachodnioukraińskiej Republice Ludowej (ZURL), a jedna trzecia – ze Lwowem i roponośnym Borysławiem – Polsce. Ale ani Polacy, ani Ukraińcy nie byli tym zainteresowani. Jedni i drudzy chcieli posiadać całe sporne terytorium.

Zaczęliśmy od bilansu otwarcia. Minęło 20 lat. Czy w 1939 r. II RP była już państwem jednolitym?

Jeśli chodzi o wysiłki modernizacyjne, tych 20 lat było skutecznym okresem. Wspólne były kodeksy prawne, waluta, jednostki terytorialne, sprawdziło się w praktyce dobre prawo samorządowe: to wszystko powodowało, że podstawowe struktury państwa były jednolite i dobrze funkcjonowały. Także inwestycje, zwłaszcza w koleje, ułatwiły komunikowanie się dzielnic i ich mieszkańców.

Natomiast najtrudniejsze do zmiany były różnice w ludzkich głowach, w świadomości i mentalności. Tego nie udało się dokonać w dwie dekady, aczkolwiek przyspieszyły procesy narodowe. Polskojęzyczni mieszkańcy stali się Polakami. Natomiast nie powiodło się przekonanie mniejszości, zwłaszcza Ukraińców, że Polska jest ich ojczyzną. Jeśli chodzi o modernizację i ujednolicanie państwa, można więc mówić o wielu pozytywnych efektach. Za to w relacjach z mniejszościami Polska poniosła porażkę.

Podsumowując: w kwestiach prawnych, organizacyjnych, w edukacji – w tym „sklejaniu” państwa – Polska uczyniła wiele dobrego. Ale jeśli idzie o myślenie pojedynczych ludzi, zabrakło czasu i wytrwałości. ©

Prof. ANDRZEJ CHWALBA (ur. 1949) jest historykiem, wykładowcą Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autor wielu książek, m.in. „Józef Piłsudski – historyk wojskowości”, „Polacy w służbie Moskali”, „Kraków w latach 1939–1945”, „Kraków w latach 1945–1989”, „Samobójstwo Europy. Wielka Wojna 1914–1918”. W tym roku ukazały się dwie jego najnowsze książki: „Legiony Polskie 1914–1918” oraz „Wielka Wojna Polaków”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
ANDRZEJ CHWALBA (ur. 1949) jest historykiem, profesorem UJ. Autor książek wielu książek, m.in. „Józef Piłsudski – historyk wojskowości”, „Polacy w służbie Moskali”, „Kraków w latach 1939–1945”, „Kraków w latach 1945–1989”, „Samobójstwo Europy. Wielka Wojna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2018

Artykuł pochodzi z dodatku „Wielkopolska niepodległa