Siła spokoju

Niekwestionowanym zwycięzcą zakończonego właśnie sezonu politycznego został prezydent Bronisław Komorowski.

21.07.2014

Czyta się kilka minut

Prezydent Komorowski odpoczywa w Budzie Ruskiej / Fot. Piotr Mecik / SE / EAST NEWS
Prezydent Komorowski odpoczywa w Budzie Ruskiej / Fot. Piotr Mecik / SE / EAST NEWS

Stulecie wybuchu I wojny światowej jest bardzo à propos tego, co dzieje się w naszej polityce. Trwa ciężki ostrzał pozycji przeciwnika, jest dużo wielkich bojowych słów. Ale front przesuwa się ledwie o kilka metrów: to w lewo, to w prawo. Żadna z dużych armii ani nie wygrała, ani nie przegrała. Za zwycięzcę sezonu może się uznać prezydent. Bronisław Komorowski zwycięża, bo się nie bije.

Miniony sezon polityczny zaczynał się od dwóch kongresów, które odbyły się na Śląsku. Prawo i Sprawiedliwość przedstawiało się tam jako partia rozsądna, przygotowana programowo i gotowa do objęcia władzy. Platforma Obywatelska – jak zwykle – robiła porządki na własnym podwórku. Donald Tusk wygrał, Jarosław Gowin przegrał, a Grzegorz Schetyna nie podjął rzuconej mu przez premiera rękawicy.

W tle kipiały polityczne namiętności. Partia Jarosława Kaczyńskiego liczyła, że PO wpadnie w AWS-owski korkociąg. Partia Donalda Tuska – że w końcu uda się jej przejść do ofensywy i odzyskać pierwsze miejsce w rankingach, które straciła kilka miesięcy wcześniej na rzecz prawicowego konkurenta.

No i co?

Chybotliwe poparcie

Jarosław Gowin zgodnie z przewidywaniami odszedł z PO. Zaś Grzegorz Schetyna został wycięty we własnym mateczniku – na Dolnym Śląsku. I to przez przyjaciela Jacka Protasiewicza. Przy okazji pojawiły się taśmy świadczące o brzydkich handelkach głosami na regionalne kongresy partii w zamian za stanowiska.

Później obserwowaliśmy dymisję Sławomira Nowaka z funkcji ministra transportu – po tym jak usłyszał zarzuty dotyczące nieprawidłowych oświadczeń majątkowych. Właściwie był to koniec tego wpływowego polityka.

Nastąpiła też poważna rekonstrukcja rządu. Zmiany dotyczyły aż siedmiu resortów, ale zapamiętana zostanie jedna. Z fotelem wicepremiera i ministra finansów pożegnał się Jacek Rostowski. Wicepremierem została dobrze oceniana Elżbieta Bieńkowska.

No ale przełomu to nie przyniosło. Latem i jesienią poparcie dla Platformy wahało się od 22 do maksymalnie 25 proc. (dane CBOS). Jeśli udawało się wyprzedzić PiS, to rzadko i najwyżej o jeden, dwa punkty. Poparcie dla rządu było chybotliwe: raz – 25, raz – 28 proc. Nie o to chodziło.

Ach, ten wizerunek

Partia Kaczyńskiego może powiedzieć dokładnie to samo. Ani nie zanotowała wyraźnej zwyżki w sondażach, ani nie udało jej się wprowadzić konkurenta w śmiertelny korkociąg.

Po małych, ale budujących sukcesach wyborczych: Rybnik, Elbląg, Podkarpacie, przyszła bolesna porażka. PiS nie zdołał odwołać Hanny Gronkiewicz-Waltz z fotela prezydenta Warszawy. Październikowe referendum było nieważne ze względu na małą frekwencję.

Do tego doszły skandaliki obyczajowe. A to rzecznik partii napomykał o długości przyrodzenia partyjnym koleżankom. A to znany poseł w pijanym widzie mówił mężowi swojej przyjaciółki: „Za trzy sekundy wstanę i cię naje... Spier...”. Przy okazji wyszło, że jeden z ekspertów komisji Antoniego Macierewicza przyznał się do tego, że występując w publicznej telewizji kłamał z premedytacją. Pracowicie budowany wizerunek stonowanej formacji zaczął powoli się kruszyć.

Późną jesienią i zimą w sondażach zaczęło być jeszcze gorzej dla PiS. Rozpoczął się kryzys na Ukrainie. Gdy spojrzeć na słupki, widać, że od tego momentu i PO, i rząd złapały drugi oddech. W styczniu (znów CBOS) poparcie dla rządu wzrosło do 28 proc., w kwietniu wyniosło nawet 34. Ciągle nie za dużo, ale jednak o kilka schodków lepiej. To samo z partią. PO zaczęła odrabiać straty – co miesiąc po procencie: styczeń 24, luty 25, marzec 26.

Remis ze wskazaniem

Wydarzenia za wschodnią granicą następowały gwałtownie. Kryzys polityczny zmienił się w strzelaninę do pokojowych demonstrantów na Majdanie. Strzelanina doprowadziła do upadku reżimu. Upadek reżimu zachęcił Moskwę do bezceremonialnej aneksji Krymu i wsparcia rebelii we wschodniej Ukrainie. Rebelia przekształciła się szybko w regularną wojnę. Musiało mieć to wpływ na polską politykę wewnętrzną. Wojna (sąsiada zaprzyjaźnionego z Rosją, którą identyfikujemy jako przeciwnika) toczy się tu za miedzą. Jest jasne, że wobec tego domowe niesnaski muszą zejść na plan dalszy.

Opozycji nie wypadałoby nawet krytykować zbyt mocno rządu. Jarosław Kaczyński – jasno, z trybuny sejmowej – wygłosił poparcie dla działań gabinetu Donalda Tuska na Wschodzie. Odbijało się to też na nastrojach społecznych. Gdy za oknem słychać strzały, mamy mniejszą chęć do krytykowania rządzących, a większą do tego, by nawoływać do zgody i trzymania się razem.

Wybory do Parlamentu Europejskiego odbyły się w maju, w cieniu kryzysu na Ukrainie. Przypominało to właśnie wielką bitwę z czasów I wojny. Wiadomo, że się odbyła, że była krwawa, ale z określeniem, kto wygrał, jest już kłopot.

Na procenty wygrała Platforma Obywatelska, ale z przewagą niecałego punktu. Za to mandatów obie partie dostały tyle samo, bo po 19. Tylko że partia Tuska – w porównaniu z poprzednimi wyborami – straciła sześć krzeseł. A partia Kaczyńskiego zyskała cztery. Ani jedni, ani drudzy nie mieli więc szczególnych powodów do radości. Kaczyński – jak by nie patrzeć – przegrał kolejne wybory w życiu. W dodatku przegrał z premierem, którym Polacy są już coraz bardziej znudzeni.

Dla PO zaś wybory do PE są jednym z najlepszych ringów do walki z konkurentami. Platforma jest europejska, to rząd odpowiada za politykę zagraniczną, Tusk nie tylko lansuje się w Brukseli, ale i realnie załatwia z budżetu UE duże pieniądze dla Polski, to jego ludzie są tam komisarzami i mogą pociągać za sznurki.

Skończyło się jednak czymś na kształt remisu.

Rzut na taśmy

Ostatnim akordem sezonu była sprawa taśm. Rząd znalazł się w potężnym kłopocie. Okazało się, że minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz omawia z szefem NBP Markiem Belką sposoby pomocy dla partii rządzącej w utrzymaniu władzy. W dodatku grozi biznesmenowi robiącemu z państwem interesy. Oprócz kliku innych był też zapis szefa MSZ podważającego nasz sojusz z Ameryką.

Drugi wymiar afery – który może wywołać nawet większe wrażenie na wyborcach – to plugawy język tych rozmów oraz płacenie służbowymi kartami za drogie dania i alkohole. No i wymiar trzeci, obnażający słabość państwa: miesiącami i bezkarnie nagrywano ważnych polityków.

Badania (też CBOS) nie pozostawiają wątpliwości. 80 proc. pytanych uważa, że taśmy kompromitują podsłuchanych polityków. 62 proc. sądzi, że mamy kryzys ekipy rządzącej. 64 proc. jest zdania, że tygodnik „Wprost”, publikując nagrania, postępował zgodnie z misją dziennikarską.

To wszystko jest bardzo niepokojące dla rządu i PO. Jednak do tej pory Donald Tusk nieźle radzi sobie z kryzysem. Po pierwszym szoku przeszedł do natarcia. Zaczął sugerować – bez specjalnych dowodów – że za wszystkim stoją biznesmeni powiązani z Rosją. Przecież wiadomo, że agresywnej Rosji zależy na osłabieniu Polski – adwokatki Ukrainy, zwolenniczki twardych działań wobec Kremla.

Pomogła mu w tym „pisowska” opozycja, forsując wotum nieufności wobec ministra Sienkiewicza i wobec całego gabinetu. Wnioski czysto symboliczne: bez poparcia opozycji, bez próby rozbicia jedności koalicji musiało skończyć się porażką.

Przy okazji premier Tusk miał szansę publicznie powiedzieć prezesowi, że straszy Polaków klęskami oraz katastrofami. A gdy przychodzi do wyborów, jak zwykle dostaje lańsko. Nic dodać, nic ująć.

Sprawa taśm nie jest zakończona. Są jeszcze inne nagrania. Czy wypłyną? Co na nich będzie? Dokąd zaprowadzi nas śledztwo prokuratury?

W tle rozwija się też sprawa śledztwa Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Przeszukano pomieszczenia należące do posła Jana Burego (PSL) oraz posła i wiceministra infrastruktury Zbigniewa Rynasiewicza. Szukano sztabek złota – którymi biznesmeni mieli płacić politykom za załatwianie spraw. Nie znaleziono nic. Może to być więc zwykłe pomówienie albo wniosek wyciągnięty z podsłuchanych przez służby rozmów. Ale może być i gruba afera.

Jest jednak zbyt wcześnie, by mówić, że taśmy utopią premiera. Nawet z sondaży niewiele da się wywnioskować. Ostatni TNS mówi o dużej przewadze PiS nad PO (35 do 23). Za to CBOS stawia na zwycięstwo Platformy nad PiS (29 do 24).

Zdarzyć się może wiele. Tym bardziej że sytuacja na Wschodzie (po zestrzeleniu cywilnego samolotu) zaostrza się do ekstremum i może nas zaprowadzić na skraj zimnej wojny.

Sprawa fotela

Wśród mniejszych graczy zapanowały tendencje integracyjne. Marek Migalski stawia tezę, że mali boją się klęski w zbliżających się wyborach samorządowych. Stąd starają się jak najszybciej przykleić do kogoś dużego (PO lub PiS) lub dobrze ustawionego w terenie (SLD lub PSL).

Polska Razem i Solidarna Polska już podpisały odpowiednią deklarację o jedności z PiS (news tego weekendu). Tyle że diabeł tkwi w szczegółach, więc lepiej niczego jeszcze nie przesądzać.

I Ziobro, i Gowin ponieśli w wyborach europejskich sromotną klęskę. Kolejna – w samorządowych – byłaby kresem ich inicjatyw. Poszli więc po łaskę do prezesa Kaczyńskiego. Ten trochę pokręcił nosem, ale przyjął buntowników i secesjonistów. Będzie miał pewien problem wewnętrzny – bo nie wszystkim w partii spodoba się współpraca z renegatami – ale poszerzony PiS tylko na tym zyska. Będzie większą i ciekawszą partią. To da jej przewagę nad Platformą – która jest znudzona i przetrzebiona.

Ostatnio pojawiły się spekulacje: Donald Tusk miałby szansę objąć fotel szefa Rady Europejskiej po Hermanie Van Rompuyu. Premier mówi, że nie chce – no ale popatrzmy na to z punktu widzenia interesów Polski. Po pierwsze Tusk dobrze porusza się na europejskich salonach. Rządzi tak długo, że nabrał już doświadczenia i to od niego mogą się uczyć przywódcy innych krajów. Ma dobrą prasę, świetne stosunki z Angelą Merkel. Polska uchodzi za kraj stabilny, niezły gospodarczo. Gdyby realnie otrzymał taką ofertę, nie miałby prawa odmówić. W Polsce dostałby za to brawa (nawet od PiS i SLD).

Pytanie, co wtedy z partią? Przeszedłem się niedawno po Sejmie, by porozmawiać o tym z posłami PO.

– PO bez Tuska, robicie takie ćwiczenie intelektualne? – pytałem.

Nie robią. Boją się nawet o tym pomyśleć.

Korwin jak Palikot

Na lewicy też chcą się łączyć. Janusz Palikot nie ma już wyjścia. Przez cały sezon kombinował, jak mógł. Zmienił nazwę partii, uspokoił się, otworzył listy dla feministek, jadł kolację z Aleksandrem Kwaśniewskim, jeździł samochodem po kraju w towarzystwie Ryszarda Kalisza. Efekt? Rok temu jego partia balansowała na 5-procentowym progu wyborczym. Dziś dostaje jeden, czasem dwa procent poparcia.

Ludowcy zakończyli rok remisem. Biorą jak zwykle swoje (w wyborach do PE zwiększyli nawet stan posiadania o jeden mandat). Janusz Piechociński ani partii nie zabił, ani nie wprowadził do pierwszej ligi. Listopad dla ludowców będzie miesiącem żniw – będą walczyli w wyborach samorządowych o to, co najważniejsze dla partii, czyli posady w terenie.

Wypadałoby krótko wspomnieć o Nowej Prawicy Janusza Korwina-Mikkego. Ruch zdobył w wyborach do PE 7 proc. i 4 mandaty, i ta popularność rośnie. Ale NP w przyspieszonym tempie powtarza drogę Palikota. W przyspieszonym, bo JKM okazał się być jaskiniowcem, który bija europosłów oraz jeździ do PE, by dzielić się uwagami o Murzynach i demonstrować poparcie dla Kremla. Po NP zostanie niebawem tylko wstydliwe wspomnienie. Gowin miał rację, że nie zawiązał z tymi ludźmi sojuszu.

Wszyscy ludzie prezydenta

Niekwestionowanym zwycięzcą minionego sezonu politycznego jest prezydent Bronisław Komorowski. Konsekwentnie trzyma się z dala od politycznych sporów. Gdy przy aferze taśmowej Jarosław Kaczyński wzywał go do zajęcia stanowiska w sprawie odwołania rządu, Komorowski zareagował kwieciście, ale trzeźwo: „To jest pytanie do każdego polityka, czy wyciąga odpowiednie wnioski, czy wyciąga wnioski odpowiednie do zaistniałej sytuacji, czy warto się podać do dymisji, czy warto trwać. To jest pytanie do partii politycznych o to, czy potrafią znaleźć odpowiednią odpowiedź na nie po raz pierwszy zaistniałą sytuację”.

Sens tych słów był jasny. Co prezydent ma tu do roboty? Chcecie odwoływać? Odwołujcie! Składajcie wotum nieufności albo rozwiązujcie Sejm. Wasza sprawa! Wszystko macie napisane w konstytucji.

Komorowski trzyma się więc z dala od bieżącej walki, ale nie pozostaje bierny. Tworzy wokół siebie dobre zaplecze eksperckie. Wraz ze swoim politycznym otoczeniem wymyśla programy, które mają odpowiadać długofalowym wyzwaniom dla Polski. Jest w polityce, ale inaczej, w bardzo ciekawy sposób. Do tej pory nie próbował tego żaden prezydent. Poprzednicy byli wciągani w wir polityki albo przypinali ordery.

W nagrodę zaufanie do prezydenta rzadko spada poniżej 70 proc. (w czerwcu wyniosło nawet 77). Inni są daleko w tyle.

Jego druga kadencja – z Platformą czy bez – jest niemal pewna.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2014