Siedem mitów o mózgu

Czy wykorzystujemy tylko 10 proc. możliwości mózgu? Jakie znaczenie ma jego wielkość? Mity o mózgu fałszują rzeczywistość – mówią jednak wiele o tym, jak sobie siebie wyobrażamy.

05.09.2016

Czyta się kilka minut

 / il. Jacek Gawłowski
/ il. Jacek Gawłowski

Złożony z około 86 mld neuronów ludzki mózg to „centrum dowodzenia”, które odpowiada za nasze funkcjonowanie, odczuwanie emocji, podmiotowość i świadomość. Ale droga do wiedzy o nim była wyboista. Gdy w 1837 r. czeski anatom Jan Evangelista Purkyně odkrył neuron, biolodzy rozumieli już, że żywe organizmy składają się z komórek. Powszechny był jednak pogląd, że mózg jest raczej jednolitą substancją, a nie tworem złożonym z anatomicznych cegiełek. Dopiero w 1878 r. hiszpański badacz Santiago Ramón y Cajal, wykorzystując metodę Włocha Camilla Golgiego, wykazał, że mózg zbudowany jest z neuronów.

Długo sądzono, że w dorosłym mózgu może zachodzić tylko obumieranie komórek, ale nie pojawiają się nowe neurony. Zaledwie kilkanaście lat temu okazało się, że neurogeneza zachodzi także w strukturach dorosłego mózgu, choć nie jest tak spektakularna jak w czasie rozwoju zarodkowego. Badania i odkrycia z ostatnich lat pozwoliły również m.in. opisać rolę tzw. komórek glejowych w mózgu.

To właśnie dzięki podatności na rewizję stanu wiedzy nauka, co do zasady, dostarcza nam najlepszego możliwego obrazu świata. Co do zasady – gdyż ten ostatni kreowany jest nie tylko przez artykuły w prestiżowych pismach „Science” czy „Nature”, lecz także przez popularyzację wyników badań, która z konieczności upraszcza, ale niekiedy również zniekształca przekaz [więcej na ten temat w artykule Łukasza Lamży „Lek na raka, który obala teorię Einsteina”, „TP” nr 34/2015]. Półprawdy zaczynają żyć własnym życiem. Wielokrotnie powtarzane urastają do mitów. A mity, jak to mity, wyjaśniają świat przekonująco, ale niekoniecznie są zgodne z rzeczywistością. Każdy z nas słyszał na pewno, że dobór naturalny faworyzuje najsilniejszych (w rzeczywistości dobór naturalny selekcjonuje mutacje zwiększające dostosowanie do środowiska), albo że człowiek pochodzi od szympansa (to nieprawda: człowiek i szympans mają wspólnego przodka).

Także mózg stał się organem mitycznym.

Oto siedem mitów na jego temat. Niektóre są stare, inne wyrosły na kanwie niedawnych odkryć. Pewne są samodzielne, a inne ściśle łączą się z sobą. Wszystkie zafałszowują obraz rzeczywistości – wiara w niektóre może nam nawet zdrowo zaszkodzić.

Mit pierwszy: wykorzystujemy 10 proc. możliwości mózgu

W jednym z wywiadów takie zdanie wygłosił sam Albert Einstein, przekonany, że odpowiednie ćwiczenia mogą wyzwolić niewykorzystany, drzemiący w mózgu potencjał. W 2014 r. mit ten powieliła hollywoodzka produkcja „Lucy” ze Scarlett Johansson w roli głównej.

Trudno wskazać, skąd się wziął. Niebagatelną rolę odegrały w latach 30. XX w. eksperymenty amerykańskiego psychologa Karla Lashleya, który badał mózg, drażniąc go prądem. Stymulacja licznych obszarów kory mózgowej nie wywoływała obserwowalnych zmian w zachowaniu. Dlatego uczony stwierdził, że obszary te nie pełnią istotnych funkcji, i określił je jako „milczącą korę”. Dzięki upowszechnieniu się w latach 90. XX w. technik obrazowania aktywności mózgu ten mit tylko zyskał na sugestywności. Publikacje naukowe w najlepszych czasopismach i doniesienia prasowe pełne są obrazków mózgu pokrytych kolorowymi plamkami. Łatwo wyciągnąć z nich pochopny wniosek, że w danym momencie aktywne są tylko niektóre fragmenty tkanki mózgowej – inne zaś pozostają w uśpieniu.

Oto przykład. Podczas wykonywania zadań związanych z orientacją przestrzenną obserwuje się aktywacje w korze śródwęchowej i hipokampie. Czy gdybyśmy wytrenowali inne obszary mózgu, nie przydarzałyby się już nam trudności ze znalezieniem samochodu na parkingu? Czy szybciej uczylibyśmy się poruszać po obcym mieście?

Odpowiedź brzmi: nie. Zdjęcie z zaznaczoną aktywacją hipokampa nie oznacza, że inne struktury mózgowe w tym samym czasie próżnują. Pokazuje nam jedynie, że podczas wykonywania zadania zaznaczony obszar wykazywał szczególną aktywność w porównaniu z tzw. warunkiem kontrolnym. Choć wiemy, że hipokampy taksówkarzy pracujących w wielkich miastach rozwijają się wraz z nabywaniem wprawy w poruszaniu się po ulicach, przedstawiciele tego zawodu wykorzystują dokładnie tyle samo „mocy” mózgu, co inni ludzie. Czyli... ile?

Obecnie wiemy, że korzystamy z pełnych możliwości naszych mózgów. Mózg jest aktywny nawet wtedy, kiedy śpimy lub odpoczywamy. Uszkodzenie dowolnego fragmentu tkanki mózgowej zawsze wywiera wpływ na zachowanie (choć może być on mniejszy lub większy). Istnieje też argument ewolucyjny przeciw mitowi o wykorzystaniu mózgu w 10 proc. U człowieka mózg stanowi ok. 2 proc. masy ciała, ale do prawidłowego działania potrzebuje mniej więcej jednej czwartej wszystkich zasobów energetycznych zużywanych przez organizm. Utrzymywanie tak kosztownego organu, który nie wykorzystywałby całego swego potencjału, byłoby niespotykanym nigdzie w przyrodzie marnotrawstwem.

Tytułowa bohaterka filmu „Lucy” po osiągnięciu 100 proc. możliwości mózgu zamieniła się... w pendrive’a, co stanowi dobre podsumowanie omawianego mitu.

Mitu, dodajmy, bardzo popularnego nawet wśród nauczycieli. Wyniki badań Paula Howarda-Jonesa opublikowane w 2014 r. w „Nature Reviews Neuroscience” pokazały, że wierzy w niego mniej więcej połowa nauczycieli z różnych krajów Europy oraz Chin. Inne badanie mówi o aż 60 proc. „wyznawców” mitu wśród nauczycieli z Ameryki Łacińskiej.

W Polsce jest nieco lepiej – niepublikowane jeszcze badania Ewy Międzybrodzkiej i Krzysztofa Cipory wskazują, że 26 proc. nauczycieli i studentów kierunków pedagogicznych wierzy w ten mit. To i tak niemało, zważywszy, że przekonanie o rzekomym wykorzystywaniu przez nas tylko 10 proc. mózgu nie różni się wiele od wiary, że Ziemia jest płaska.

Mit ten groźny jest szczególnie właśnie w pedagogice – może bowiem prowadzić do powstawania „cudownych”, ale kompletnie jałowych treningów i metod z pogranicza parapsychologii, mających na celu uruchomienie całego mózgu [patrz również: artykuł Krzysztofa Cipory „Mózg na skakance”, „TP” nr 35].

Mit drugi: lewy mózg, prawy mózg
Przekonanie to głosi, że obydwie półkule mózgowe są od siebie funkcjonalnie całkowicie niezależne. Lewa półkula umożliwia logiczne wnioskowanie i posługiwanie się językiem, prawa zaś odpowiada za twórczość i intuicję. Mit obejmuje także przekonanie, że jedna z półkul pozostaje zwykle niewykorzystywana. Albo inaczej: ludzie są „półgłówkami” – część myśli raczej lewą półkulą (inżynierowie i naukowcy), pozostali – prawą (humaniści i artyści). Wspomniane treningi mają temu zaradzić, aktywizując także rzekomo nieużywaną półkulę. Na przykład, w związku z tym, że komunikaty werbalne trafiają do „lewego mózgu”, powinno się wspomagać je rysunkami i wykresami, tak aby pobudzić również „prawy mózg”. Istnieje też inna, jawnie seksistowska wersja tego mitu: myślenie lewopółkulowe, a więc logiczne, to przede wszystkim domena mężczyzn, z kolei prawopółkulowe, humanistyczne, to domena kobiet.

Opowieść o lewej i prawej półkuli częściowo oparta jest na faktach. Półkule mózgowe są funkcjonalnie asymetryczne, a w przypadku wielu funkcji poznawczych obserwuje się tzw. lateralizację (konkretne funkcje realizowane są głównie przez ośrodki położone w jednej z półkul).

Przykładowo, ośrodek Broki, odpowiedzialny za produkowanie mowy, u większości z nas znajduje się w lewej półkuli. Jednak nie u wszystkich, czego przykładem jest piszący te słowa (na to wskazuje obrazowanie mojego mózgu rezonansem magnetycznym). Ludzki mózg działa jako całość – nasze funkcjonowanie zależne jest od sprawnej komunikacji między różnymi strukturami mózgowymi, które zlokalizowane są zarówno w lewej, jak i prawej półkuli. Co za tym idzie, nie da się przygotować treningu, który będzie aktywizował tylko jedną półkulę.

Seksistowska wersja mitu nie wymaga komentarza. Rzeczywiście, istnieją pewne różnice w planie anatomicznym mózgów męskich i żeńskich, ale nie można wykorzystywać ich jako „naukowego dowodu” potwierdzającego stereotypy. Chociażby dlatego, że stereotypy pomijają różnice indywidualne: choć mężczyźni są statystycznie silniejsi od kobiet, to niewielu z nich rzuci kilkukilogramowym młotem dalej niż Anita Włodarczyk.

W codziennym życiu nie mamy do czynienia ze „statystycznymi” mężczyznami i kobietami, lecz z konkretnymi, niepowtarzalnymi ludźmi.

Mit trzeci: neuronaukowcy potrafią obrazować myśli

Do metod neuroobrazowania należy m.in. funkcjonalny rezonans magnetyczny (fMRI). Przed jego pojawieniem się naukowcy potrafili badać mózg w konkretnych warunkach eksperymentalnych, ale to właśnie fMRI pozwolił robić to z zachowaniem przyzwoitej rozdzielczości zarówno czasowej, jak i przestrzennej. Efektem badań są znane nam kolorowe obrazki wskazujące na obszary, które wykazują szczególną aktywność podczas zadania. Jest to potężna i nieinwazyjna technika, pozwalająca testować z udziałem ochotników teorie wprowadzone wcześniej do nauki na drodze badań na zwierzętach laboratoryjnych. W dodatku, oprócz poznania mapy aktywacji, możliwe jest badanie wzajemnych związków różnych struktur mózgowych.

Mitem jest jednak twierdzenie, że fMRI – czy jakakolwiek inna technika neuroobrazowania – daje bezpośredni dostęp do umysłu badanej osoby lub pozwala naukowcom powiedzieć, co w danej chwili ta osoba myśli lub czuje (pisałem o tym w „TP” nr 40/2014). Nie powinniśmy mieć również złudzeń co do przyszłości. Dzięki fMRI raczej nie uda się nigdy „wejść w skórę” innej osoby.

I ten mit ma w sobie jednak ziarnko prawdy. W 2006 r. zespół badawczy Adriana Owena opublikował w „Science” artykuł o zadziwiającej konkluzji: pacjenci w stanie wegetatywnym, a więc nieprzytomni, mogą zachowywać świadomość. Naukowcy umieścili badane osoby w skanerze fMRI, a następnie prosili je o wyobrażanie sobie, że grają w tenisa lub przechadzają się po własnym domu. Taką samą procedurę zastosowano w przypadku grupy kontrolnej, złożonej ze zdrowych (przytomnych) ochotników. W obu sytuacjach wykryto podobne aktywacje mózgowe. Podczas wyobrażania sobie gry w tenisa w mózgach zarówno nieprzytomnych pacjentów, jak i przytomnych ochotników zaobserwowano zwiększoną aktywność dodatkowego pola ruchowego. Wynik ten jest nie tylko spektakularny; daje również nadzieję na opracowanie metod komunikacji z przynajmniej niektórymi pacjentami znajdującymi się w stanie uznawanym za wegetatywny.

Mit czwarty: czas na społeczną „neurorewolucję”

Na kanwie niewątpliwych postępów, jakie w ostatnich dziesięcioleciach dokonały się w wiedzy na temat mózgu i jego wpływu na zachowanie, jak grzyby po deszczu wyrastać zaczęły projekty badawcze z przedrostkiem „neuro” w nazwie. Obok powstałej w latach 90. XX w. neuronauki poznawczej, która łączy neurobiologię i psychologię procesów poznawczych człowieka, mamy współcześnie neuroteologię, neuroprawo, neuroetykę, neuropedagogikę, neurolingwistyczne programowanie, neuroestetykę, neurodesign czy neuromarketing...

Wiele z tych projektów zdradza ambicje wykraczające daleko poza teoretyzowanie czy po prostu lepsze zrozumienie rzeczywistości. Np. niektórzy adepci neuroprawa dążą do tego, by dowody w postaci skanów mózgu zostały dopuszczone do postępowań przed sądami, a tradycyjne wariografy zostały zastąpione przez neuronaukowe narzędzia do wykrywania kłamstw. Optymistyczne nastroje tonują jednak często sami neuronaukowcy.

Mit społecznej neurorewolucji ogarnął również teoretyków i praktyków szeroko rozumianej edukacji. Niektórzy z nich twierdzą, że dysponują opartymi na wiedzy neuronaukowej narzędziami rewolucjonizującymi procesy nauczania i uczenia się. Ekstremalne przykłady tego mitu znaleźć można w książce zbiorowej „Neuroedukacja”, która ukazała się niedawno w ramach serii wydawniczej „Nowe ścieżki edukacji”. Wiesław Sikorski, autor jednego z rozdziałów i zarazem redaktor całej książki, postuluje np. wprowadzenie neurolingwistycznego programowania (w skrócie NLP) do praktyki dydaktycznej. Kłopot w tym, że zdecydowana większość psychologów eksperymentalnych zarzuca NLP manipulacje, nieskuteczność i pseudonaukowość.

Wszystko to nie oznacza, że pod szyldami „neuroprawa” czy „neuroedukacji” kryją się tylko projekty utopijne lub błędne. Prawo pełne jest bowiem pojęć o psychologicznym rodowodzie, takich jak np. „oświadczenie woli”, które nierzadko odwołują się do koncepcji psychologicznych z końca XIX w. Przyrost wiedzy o funkcjonowaniu człowieka, jaki dokonał się wraz z rozwojem psychologii i neuronauki, stawia pod znakiem zapytania realistyczność koncepcji ucieleśnionych w kodeksach prawnych. Jeśli zaś chodzi o neuroedukację, w wielu znakomitych ośrodkach akademickich prowadzone są badania nad mózgowym podłożem dysleksji, dyskalkulii rozwojowej czy lęku przed matematyką. Już doprowadziły one do stworzenia metod interwencji, które w realny sposób pomagają wielu osobom.

Mit piąty: neurony lustrzane jako wyjaśnienie ostateczne

W 1992 r. neuronaukowcy z laboratorium Giacoma Rizzolattiego na Uniwersytecie w Parmie opublikowali w piśmie „Experimental Brain Research” raport z badań nad pojedynczymi neuronami kory ruchowej mózgu makaka. Przedmiotem ich zainteresowania był obszar kory, co do którego wiadomo było, że odgrywa rolę w kodowaniu ruchów dłoni małpy. Eksperyment wyglądał następująco: mikroelektrody wprowadzone bezpośrednio do mózgu rejestrowały impulsy neuronalne towarzyszące chwytaniu przez małpę kawałków owoców. Jednak gdy jeden z uczonych wykonał analogiczną czynność, aparatura nieoczekiwanie wskazała aktywność w tym samym obszarze kory.

W ten sposób przypadkowo odkryto klasę komórek nazwaną „neuronami lustrzanymi”. Spośród innych neuronów wyróżniają się one aktywnością zarówno w trakcie własnoręcznego wykonania, jak i obserwowania podobnej czynności wykonywanej przez inną małpę lub człowieka.

Późniejsze badania sugerowały także, że neurony lustrzane aktywują się nie tylko przy obserwacji wykonanej czynności, ale także przy obserwacji zamiaru jej wykonania, co sugerowało, że to one pozwalają mózgowi rozumieć cudze działania. Choć legenda głosi, że Rizzolatti początkowo w ogóle nie miał zamiaru publikować tego wyniku, uznając go za artefakt, neurony lustrzane zdobyły sławę zarówno wśród wielu naukowców, jak i popularyzatorów. Konstruowano coraz to nowe teorie i hipotezy na temat funkcji tych komórek u ludzi, choć początkowo nie istniały dowody na ich istnienie w naszych mózgach (z przyczyn etycznych procedura badawcza zastosowana na makakach nie może być powtórzona na ludziach, chyba że w celach medycznych).
Opinia publiczna szybko podchwyciła, że neurony lustrzane odpowiadają za ludzkie zdolności rozumienia języka i „wchodzenia w skórę innej osoby”, czyli odczuwania empatii i odczytywania stanu jej umysłu (choć skanery mózgu tego nie potrafią, nam, ludziom, w pewnym stopniu się to udaje).

Neurony lustrzane uczyniono również odpowiedzialnymi za naśladowanie innych, a w konsekwencji także za unikalnie ludzki przekaz kulturowy. Nic dziwnego, że Vilayanur S. Ramachandran z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego nazwał neurony lustrzane „komórkami, które ukształtowały cywilizację” (tak brzmi tytuł jego popularnego wykładu na portalu ted.com).
To nie wszystko. Powstały nawet hipotezy, że neurony lustrzane odpowiadają też za doświadczenie estetyczne, orientację seksualną oraz nauczanie i uczenie się w ogóle. Deficyty w systemie neuronów lustrzanych mają być z kolei przyczyną autyzmu, schizofrenii i otyłości [więcej na ten temat w tekście Łukasza Kwiatka „Neurony ostateczne”, „TP” nr 34/2015].

Choć dowody na istnienie neuronów lustrzanych – także u ludzi – są przekonujące, przypisywanie im roli ostatecznego wyjaśnienia tak wielu odległych od siebie zjawisk jest pochopne. Gregory Hickok z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Irvine wprost mówi o „micie neuronów lustrzanych” (i tak tytułuje swoją książkę).

Naukowiec punktuje wiele nieścisłości, zarówno w interpretacji eksperymentów, jak i teorii na temat neuronów lustrzanych. Pyta np., dlaczego – skoro wszystkie małpy mają neurony lustrzane – tylko człowiek posługuje się językiem. Argumentuje, że rozumienie języka to kwestia znacznie bardziej skomplikowana. Wskazuje, że przyczyny autyzmu wcale nie muszą tkwić w deficytach, a już na pewno nie w deficycie neuronów lustrzanych (wycofanie osób autystycznych ze świata społecznego powodowane jest zbyt silnymi reakcjami na bodźce, które dosłownie przyprawiają o ból).

Teorie ostateczne są niezwykle pociągające i obdarowują nas poczuciem pewności – podobnie jak mity. Ale operują one na takim poziomie ogólności, że w istocie bardziej wszystko zafałszowują, niż wyjaśniają. Trzeba jednak oddać sprawiedliwość odkrywcom neuronów lustrzanych – ich dokonanie było jednym z milowych kroków w rozwoju neuronauki; wywołało liczne dyskusje i znaczny przyrost nowych badań, które dostarczyły wielu szczegółowych danych na temat funkcjonowania mózgu.

Mit szósty: im większy mózg, tym lepiej

W świecie przyrody człowiek może poszczycić się dużym (ważącym przeciętnie 1,5 kg), choć nie największym mózgiem. Inne zwierzęta uznawane za inteligentne mają większe mózgi – mózg słonia waży ok. 4,8 kg, zaś delfina 1,6 kg, ale żaden z tych gatunków nie wytworzył kultury podobnej do ludzkiej. Naszą wyjątkowość tłumaczy się jednak nie bezwzględną masą mózgu, lecz wysokim współczynnikiem encefalizacji, czyli stosunkiem masy mózgu do masy ciała. Tutaj, oczywiście, wypadamy lepiej niż znacznie od nas cięższe słonie.

Przyglądając się zachowaniom zwierząt o mózgach znacznie mniejszych niż nasz, łatwo spostrzeżemy fałszywość tego mitu. Weźmy bajkę „Wrona i dzban”. Ezop pisał w niej, że „wrona, półżywa z pragnienia, znalazła dzban”. Ponieważ wody było zbyt mało, aby mogła dosięgnąć go dziobem, „wpadła na pomysł, złapała kamyk i wrzuciła go do dzbana”. Stosowała tę procedurę systematycznie, aż poziom wody podniósł się na tyle, by mogła się swobodnie napić. Holenderski prymatolog Frans de Waal wspomina tę bajkę w książce „Bystre zwierzę” i relacjonuje eksperymenty przeprowadzone z udziałem gawronów oraz wron brodatych. Ptaki te – o dość małych mózgach – zachowywały się zupełnie jak mądra wrona u Ezopa.

Spójrzmy na jeszcze mniejsze mózgi. Za ludzką orientację w przestrzeni odpowiada hipokamp. Próżno szukać tej struktury w mózgach owadów, a przecież wykazują one bardzo złożone zdolności przestrzenne. Opowiadają za nie najprawdopodobniej tzw. ciała grzybkowate. To jeden z dowodów fundamentalnego prawa ewolucji, które mówi, że ta sama funkcja może być realizowana przez różne mechanizmy (inny przykład: skrzydła nietoperza anatomicznie mają więcej wspólnego z ludzką dłonią niż ze skrzydłami motyla, choć jedne i drugie służą do latania). W kontekście mózgu oznacza to, że zdolności poznawcze i skomplikowane zachowania mogą być realizowane na bardzo różnych planach anatomicznych. Wielkość nie ma tu zasadniczego znaczenia. Mitem jest też twierdzenie, że jeśli ktoś ma większy niż przeciętnie mózg, to musi być osobą ponadprzeciętnie inteligentną.

Mit siódmy: umysł jest tym dla mózgu, czym program dla komputera

Badacze chętnie tworzą modele obliczeniowe oraz komputerowe symulacje, jak najwierniej odzwierciedlające funkcjonowanie mózgu. Mózg rzeczywiście można traktować jako rodzaj komputera, czyli maszyny przetwarzającej informacje. Przyjmowana często, szczególnie przez pionierów kognitywistyki, wersja tego poglądu głosi, że „umysł ma się do mózgu tak jak software, czyli oprogramowanie, do hardware, czyli fizycznej struktury komputera”. W istocie jest to jedno z możliwych stanowisk metafizycznych, które konkuruje np. z pomysłem, że umysł jest identyczny z mózgiem, albo że umysł w ogóle nie istnieje. Dlaczego jednak mamy w tym przypadku do czynienia z mitem?

Początki nowożytnej filozofii europejskiej ufundowane są na dokonanym przez Kartezjusza podziale na to, co rozciągłe (res extensa), i to, co myślące (res cogitans). Ludzki umysł – jako jedyny na Ziemi – należy zdaniem Kartezjusza do tej drugiej kategorii. Dualistyczne spoglądanie na świat przychodzi nam z łatwością. Łatwo odróżniamy nasze subiektywne myśli i odczucia od tego, co możemy zaobserwować w świecie.

Powstaje jednak problem: jak to, co myślące, oddziałuje na to, co rozciągłe (moje myśli są przecież przyczyną tego, co robię)? Kartezjusz upatrywał takiego mostu psychofizycznego w szyszynce. Wydawać by się mogło, że taka metafizyka odeszła już w niepamięć. Karl Popper i noblista John Eccles jeszcze całkiem niedawno twierdzili, że mózg jest tylko „odbiornikiem” niematerialnej jaźni, której jednostkami miałyby być tajemnicze „psychony”. Gdy przyjrzymy się bliżej komputerowej metaforze mózgu i umysłu, spostrzeżemy, że jest to ponowna próba wprowadzenia dualizmu. Mózg-komputer – używając terminologii Kartezjusza – to coś rozciągłego, zaś umysł-program to niematerialna „substancja myśląca”. Jak taki umysł może być implementowany w mózgu? Pomimo braku odpowiedzi na to pytanie mit ten ma się bardzo dobrze w filmach science fiction. Weźmy choćby „Transcendencję” (2014), w której główny bohater, grany przez Johnny’ego Deppa, przenosi swoją świadomość do komputera. Takie poglądy nie znajdują żadnego wsparcia w neuronauce.

Siedem powyższych mitów nie wyczerpuje współczesnej mitologii na temat mózgu, ale stanowi jej istotną część. Co ciekawe, odrzucenie tych mitów nie jest specjalnie trudne i nie wymaga szerokiej wiedzy. Dlaczego więc są tak trwałe? Richard Dawkins czy Daniel Dennett, zwolennicy tzw. memetyki, powiedzieliby zapewne, że przypominają one wirusy, które dbają tylko i wyłącznie o własne przetrwanie niezależnie od dobrostanu ich nosicieli. Można oczywiście szukać winy w popkulturze. Z drugiej strony Hollywood w innych produkcjach inspiruje się prawdziwą nauką – warto wspomnieć chociażby remake „RoboCopa” z 2014 r. czy film „Chappie”. Może więc do demitologizacji czy odczarowania wystarczy pokazać, że to, co oferuje nauka, jest naprawdę ciekawe?©

Dziękuję dr. Krzysztofowi Ciporze z Uniwersytetu w Tybindze i Centrum Kopernika oraz Łukaszowi Kwiatkowi z „TP” i Centrum Kopernika za cenne sugestie.

Dr MATEUSZ HOHOL jest kognitywistą, adiunktem w IFiS PAN, członkiem Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych. Autor i współautor wielu prac naukowych, m.in. książek „Wyjaśnić umysł” (2013) i „Umysł matematyczny” (2014). Stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, dr hab. psychologii, dr filozofii, afiliowany w Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych UJ; kierownik Mathematical Cognition and Learning Lab UJ. Badacz poznania matematycznego, czyli tego jak ludzki umysł radzi… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2016