Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ponad 3000 dziennikarzy oczekiwało na szczyt USA-KRLD w Singapurze. Niektórzy do końca nie byli pewni, czy zapowiadane spotkanie naprawdę się urzeczywistni. Przyzwyczailiśmy się, że polityka międzynarodowa Trumpa zmienia się jak w kalejdoskopie. Prezydent USA dopiero co pisał do Kim Dzong-una list, w którym ostrzegał, że na spotkanie jest za wcześnie i w swoim stylu groził: „Mówisz o swoich możliwościach nuklearnych, ale nasze są tak potężne, że modlę się do Boga, byśmy ich nigdy nie musieli użyć”. Pomimo że Korea Północna odpowiedziała pogróżkami, do spotkania doszło i obaj przywódcy z uśmiechem podali sobie dłonie.
Oba kraje ogłaszają wielki sukces dyplomatyczny i zwycięstwo pokoju. Prezydent Trump zagwarantował bezpieczeństwo Korei Północnej, a w zamian Kim potwierdził swoje przyrzeczenie o denuklearyzacji. Eksperci wskazują jednak, że podpisane zobowiązanie sprowadza się do ogólników. Korea Północna pierwszy raz zamrożenie swojego projektu nuklearnego obiecywała przecież już w 1992 r., po tym, jak George H. W. Bush zadecydował o wycofaniu amerykańskiego arsenału nuklearnego z Korei Południowej. Od tamtej pory z podobnymi deklaracjami mieliśmy wielokrotnie do czynienia i podpisana dziś nie wprowadza nic nowego. Thae Yong-ho, zbiegły północnokoreański dyplomata, w wywiadzie dla NKNews przypominał, że kwestia broni nuklearnej jest fundamentalna również w wewnętrznej polityce Kima i ostrzegał, by nie dać się złapać na puste slogany.
Tymczasem podczas szczytu Trump obiecał Kimowi zawieszenie ćwiczeń wojskowych i – w dalszym planie – złagodzenie sankcji. Podczas rozmów nie uwzględnił też tematu praw człowieka, o które tak zabiegała m.in. rodzina Otto Warmbiera, 22-letniego studenta, który podczas wizyty w Pjongjangu został oskarżony o kradzież plakatu propagandowego i skazany na 15 lat ciężkich robót. Po siedemnastu miesiącach w więzieniu został odesłany do domu w śpiączce i z uszkodzeniem mózgu. Zmarł po kilku dniach, a specjaliści nie wykluczają, że przyczyną mogły być tortury.
Dyktator Korei Północnej może triumfować. Niewielkim kosztem ze swojej strony sprowadził przywódcę USA do jednego stołu. Nie tylko osiągnął gigantyczny sukces wizerunkowy za granicą, ale również w swoim kraju. Mieszkający w Korei Południowej specjalista od polityki koreańskiej, Robert E. Kelly, określił szczyt jako wyjątkowo „depresyjny”.
Czytaj także: Radosław Korzycki: Trump i Kim: dżentelmeńska umowa czy atrapa?