Serbia balansuje między Wschodem a Zachodem. Jak długo jeszcze?

Zdawało się, że atak Rosji na Ukrainę zada temu kres. Jednak jej prezydent wciąż unika wprowadzenia sankcji – i zarazem utrzymuje z Zachodem bliskie relacje.
z Belgradu

28.11.2022

Czyta się kilka minut

Belgrad, czerwiec 2022 r. / ZORANA JEVTIC / REUTERS / FORUM
Belgrad, czerwiec 2022 r. / ZORANA JEVTIC / REUTERS / FORUM

To miasto wyraźnie odróżnia się od innych europejskich stolic. W Belgradzie nie widać ukraińskich flag (chyba że na budynkach zachodnich ambasad). Są za to murale z Putinem i niesławną literą „Z”, symbolem inwazji na Ukrainę. Nad jednym z największych placów góruje ogromny billboard z rosyjską i serbską flagą oraz hasłem „Razem”, sponsorowany przez firmę Gazpromnieft.

Od czasu do czasu ktoś oblewa farbą prorosyjskie hasła i obrazy. To nieliczne symbole wyłomu w dominującej narracji, że Serbia w tej wojnie kibicuje Rosji. Choć oficjalnie władze wolą mówić o neutralności, jest to neutralność z wyraźnym wskazaniem na Moskwę.

W kawiarniach i na deptakach często słyszy się rosyjski. Młode, dobrze ubrane małżeństwa spacerują z dziećmi. Należą do grupy ponad 100 tys. Rosjan, głównie z klasy średniej, wykształconych specjalistów (często z branży IT), którzy znaleźli tu schronienie. Bądź co bądź w jednym z niewielu krajów Europy wciąż witającym Rosjan przyjaźnie.

„Ukraina zaatakowała”

Nikt, kto na co dzień śledzi serbskie media, raczej nie był zaskoczony reakcją Serbów na rosyjską inwazję. Na długo przed jej początkiem prezentowały one głównie informacje o Rosjanach rzekomo prześladowanych przez rząd w Kijowie, który często określano jako „nazistowski”. Jako że tradycja walki z nazizmem wciąż jest w Serbii żywa, takie zarzuty kształtowały bardzo negatywny obraz Ukrainy. Kulminacją kampanii medialnej były doniesienia prorządowych tabloidów z 24 lutego, że to Ukraina zaatakowała Rosję.

Jak mówi mi Vuk Vuksanović, analityk z Belgradzkiego Centrum Polityki Bezpieczeństwa, błędem Zachodu jest uznawanie, że źródłem prorosyjskiej narracji w Serbii są media powiązane z Rosją. Owszem, działa tu lokalna wersja rosyjskiej rządowej agencji Sputnik, a w listopadzie miał zacząć nadawanie serbskojęzyczny kanał telewizyjny RT Balkan. Jednak to nie one są największym problemem, lecz powiązane z rządem serbskie media – szczególnie tabloidy i telewizja.

Tym bardziej że to niemal wyłącznie one docierają z przekazem do większości Serbów. I to one są najbardziej skutecznym narzędziem prorosyjskiej propagandy – uważa Vuksanović. Zresztą nie tylko w Serbii, ale w całym regionie, gdzie ludzie używają zbliżonych języków. Według badań serbskiego Centrum Wolnych Wyborów i Demokracji w mediach głównego nurtu nie ma żadnych krytycznych doniesień o Rosji, nie odnotowano też żadnej wypowiedzi przedstawicieli elit rządzących negatywnie odnoszących się do Moskwy. Jest ona przedstawiana jako najwierniejszy sojusznik Belgradu – jedyny (może obok Chin) obrońca narodowych interesów Serbii, szczególnie w kontekście Kosowa.

To Zachód walczy z Rosją

Prorosyjska narracja nakłada się na antyzachodnie sentymenty, wynikające z pamięci o bombardowaniach Serbii przez NATO w 1999 r. w związku z kryzysem w Kosowie, a także na poczucie, że to konflikt między mocarstwami kształtuje porządek międzynarodowy.

W związku z tym znaczna część społeczeństwa obwinia Stany Zjednoczone, a czasami także Wielką Brytanię o wybuch tej wojny. Ukraina ma być tylko bezwolnym narzędziem w rękach Waszyngtonu, który chce osłabić swojego głównego rywala w Europie i ograniczyć rosyjską strefę wpływów.

Rosja, jak mówi mi Nikola Burazer – dyrektor programowy w Centrum Polityki Współczesnej – jest konsekwentnie prezentowana w mediach jako strona broniąca się i chroniąca Rosjan przed wrogimi zakusami Kijowa. Jednocześnie, jak zaznacza Burazer, w Serbii nie ma antyukraińskich nastrojów. Zarówno Ukraina, jak i Rosja są postrzegane jako ofiary Zachodu, który poświęcił Kijów dla realizacji własnych interesów. Jeśli po stronie ukraińskiej ktoś jest winny, to prezydent Wołodymyr Zełenski – przez serbskie tabloidy określany czasem jako psychopata, który wciągnął swój naród w wojnę. Takie postrzeganie jest bliskie wielu Serbom, którzy też mają poczucie, że Slobodan Milošević wciągnął ich w konflikty w Bośni i Hercegowinie, Chorwacji czy Kosowie.

Dodatkowo Zachodowi zarzuca się hipokryzję. W przypadku Kosowa opowiedział się on po stronie Prisztiny, tej byłej serbskiej prowincji zamieszkanej przez Albańczyków dążących do niepodległości – tak komentują mieszkańcy Belgradu, z którymi rozmawiam. Było to pogwałcenie integralności terytorialnej Serbii – dodają. Natomiast gdy Rosja – w ich rozumieniu – zrobiła to samo, została objęta sankcjami.

Emocje każą więc Serbom solidaryzować się z Rosją, która dokonuje niejako zemsty na Zachodzie za jego politykę wobec Belgradu w latach 90. XX w. Stąd niechęć znacznej części społeczeństwa, by podejmować jakiekolwiek wrogie wobec Rosji działania.

Sankcjom mówimy „nie!”

Według sondaży wprowadzeniu sankcji wobec Rosji sprzeciwia się 81 proc. społeczeństwa. To główna wymówka prezydenta Aleksandra Vučicia wobec Unii Europejskiej. A Unia domaga się, by Belgrad, będący kandydatem do UE i negocjujący warunki członkostwa, działał solidarnie z Zachodem.

Postawy takie wynikają nie tylko z sympatii wobec Rosji, ale może nawet w większym stopniu z pamięci o 10 latach życia pod sankcjami Zachodu. Milan z Belgradu też jest przeciw: uważa, że władza zawsze się wyżywi, a ludzie z nią powiązani mogą na tym nieźle zarobić, przemycając niedostępne oficjalnie dobra. Najbardziej cierpią natomiast zwykli ludzie, a i tak nic to nie zmienia – w przypadku Serbii sankcje nie przyniosły żadnego efektu i nie osłabiły reżimu Miloševicia, a więc Rosji tym bardziej nie złamią.

Choć Belgrad nie przyłączył się do sankcji, to ich skutki boleśnie go dotykają. Geografii się nie oszuka, a Serbia jest otoczona przez państwa należące do Unii i NATO. Wprawdzie serbski eksport do Rosji w 2022 r. nieznacznie wzrósł (stanowi ok. 4 proc. ogółu eksportu), ale handel z Rosją jest mocno utrudniony.

Serbska rafineria należąca do Gazpromnieftu została odcięta od rosyjskiej ropy, bo nie można jej przesyłać przez rurociąg biegnący przez Chorwację. Serbia nie ma też taryfy ulgowej, jeśli idzie o ceny rosyjskich surowców, które prawdopodobnie wzrosły nawet dwukrotnie. Rosyjski Sberbank wycofał się z serbskiego rynku. W czerwcu wizytę w Serbii chciał złożyć szef MSZ Rosji Siergiej Ławrow, ale państwa unijne nie zgodziły się na przelot jego samolotu i musiała zostać odwołana.

Balansowanie

Wzmacnianie prorosyjskich sentymentów w społeczeństwie ułatwiało władzom w Belgradzie prowadzenie polityki balansowania. Na długo przed obecną odsłoną konfliktu w Ukrainie, w przypadku nacisków na osłabienie współpracy z Rosją prezydent Vučić powoływał się na nastroje społeczne. Pozwalało mu to gospodarczo integrować się z Zachodem, a jednocześnie czerpać korzyści ze współpracy z Rosją (i z Chinami).

Te bliskie relacje z Moskwą i Pekinem były także straszakiem wobec Unii czy USA, że w razie zbyt mocnych nacisków w kwestii praworządności i innych standardów demokratycznych Serbia zawsze ma alternatywę dla integracji z Unią (na ile realną, to już inna kwestia). Jednocześnie Vučić mógł się prezentować na salonach europejskich jako jedyny gwarant zachodniego kursu Serbii, co zapewniało mu poparcie państw Unii.

Wydawało się, że po inwazji na Ukrainę taka polityka nie będzie już możliwa, a Serbia będzie musiała zdecydować, czy chce być częścią Zachodu czy nie. Państwa Unii domagały się od Belgradu i innych sojuszników, by przyłączyli się do sankcji i izolacji Moskwy. Jednak Serbii wciąż udaje się unikać podjęcia ostatecznej decyzji.

Gra na czas

W pierwszym miesiącu inwazji Vučicia uratowały zaplanowane na 3 kwietnia wybory, a Zachód przyjął jego argumentację, że wprowadzenie sankcji przyczyni się do dobrego wyniku partii prorosyjskich. Później wybory w kilku lokalach powtarzano pięciokrotnie, co uniemożliwiało ukonstytuowanie się parlamentu. Gdy już udało się to osiągnąć, przeciągano proces tworzenia nowego rządu, a przecież rząd techniczny nie mógł podejmować tak ważnych decyzji – choć jest tajemnicą poliszynela, że wszystkie decyzje podejmuje sam Vučić. Wprawdzie kompetencje głowy państwa są bardzo ograniczone, ale rząd zajmuje się jedynie wdrażaniem jego postanowień, a ministrowie nie mają żadnej mocy sprawczej.

Rząd ostatecznie powołano w październiku – w ostatnim możliwym konstytucyjnym terminie. Jego skład sugeruje, że polityka balansowania będzie kontynuowana. Z jednej strony pozbyto się największym prorosyjskich harcowników (np. szefa MSW Aleksandra Vulina; na pocieszenie otrzymał funkcję szefa tajnych służb, może nawet ważniejszą), ale w nowym rządzie nie znalazły się też osoby postrzegane jako proamerykańskie. Jednocześnie szefem MSZ został Ivica Dačić, reprezentujący partię strzegącą interesów Moskwy w serbskim sektorze energetycznym, (w dużej mierze jest on pod kontrolą Rosjan). Na użytek Zachodu na stanowisko ministra ds. integracji z Unią powołano jedną z najlepszych specjalistek w tej dziedzinie w Serbii, ale jej wpływ na politykę rządu będzie ograniczony.

Tak czy inaczej wydawało się, że czas jakichś decyzji wreszcie nadszedł. Tymczasem, jak zwykle w takich sytuacjach, ratunkiem dla serbskich polityków stał się wzrost napięcia z Kosowem dotyczący tablic rejestracyjnych (do tej kwestii jeszcze wrócimy).

Wymierne korzyści…

Wizerunek kraju przychylnego Rosji sprawił, że po 24 lutego całe rosyjskie firmy z branży nowych technologii na gwałt przenosiły się do Belgradu, by uniknąć sankcji (m.in. Yandex, zwana rosyjskim Google’em).

Dla przewoźnika Air Serbia była to okazja do dodatkowego zarobku, bo jako jedna z niewielu linii wciąż może obsługiwać rosyjski rynek (to kolejna zaleta neutralności). Liczbę połączeń z Moskwą zwiększono do trzech dziennie, a linię obsługiwały największe samoloty. Cena biletu w jedną stronę w pewnym momencie osiągnęła niebotyczny poziom 2 tys. dolarów. Pod presją Unii ostatecznie powrócono do jednego samolotu dziennie, ale ceny pozostały wysokie.

Rosną też ceny wynajmu i zakupu nieruchomości w Belgradzie i innych miastach – Nowym Sadzie czy Suboticy. Znalezienie kawalerki w stolicy poniżej 600 euro graniczy z cudem (tyle mniej więcej wynosi średnia pensja na rękę). Podobno sześć na osiem sprzedawanych mieszkań kupują Rosjanie, i to za gotówkę.

Na razie jednak nikt nie narzeka, że studenci i biedniejsza część społeczeństwa nie mają gdzie mieszkać – większość liczy na zarobek. Bo Rosjanie to imigranci niekłopotliwi: dysponują dużą gotówką, którą wydają w sklepach i restauracjach. W środowiskach skrajnie nacjonalistycznych pojawiają się pojedyncze głosy, że przybysze to zdrajcy Rosji, ale Serbowie, którzy sami masowo uciekali przed poborem w latach 90., mają dla nich dużo wyrozumiałości.

...i wielkie nadzieje

Z tą nową rosyjską imigracją Serbowie wiążą nadzieje na przyśpieszenie rozwoju kraju i przyciągnięcie inwestycji z branży nowych technologii.

Serbowie mają bowiem bardzo dobre doświadczenia z rosyjską imigracją. Po rewolucji bolszewickiej trafiło tu ponad 40 tys. „białych” Rosjan – głównie inteligencja i arystokracja. Przyczynili się do rozwoju młodego Królestwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców – państwa głównie rolniczego, z wysokim analfabetyzmem, które straciło sporą część ludności w trakcie I wojny światowej. Do dziś pamięta się o wkładzie rosyjskich artystów w rozwój serbskiej kultury, o placówkach edukacyjnych kształcących młode elity czy o architektach, których dzieła można wciąż podziwiać.

Serbowie zakładają, że dziś – tak jak sto lat temu – rosyjscy specjaliści przyczynią się do rozwoju nowoczesnych gałęzi przemysłu. Czy tak się stanie, trudno powiedzieć. Nie wiadomo, czy przyzwyczajeni do wysokiego poziomu życia Rosjanie nie będą chcieli pojechać dalej na Zachód. Na razie jednak zgotowano im ciepłe przyjęcie.

Wśród nowej imigracji przeważają osoby niezbyt angażujące się polityczne. Mimo to, jak opowiada mi Aleksander, dla większości z nich manifestowana przez Serbów w bezpośrednich kontaktach miłość dla Putina jest zaskoczeniem (Putin jest w Serbii najpopularniejszym zagranicznym politykiem). Ci bardziej politycznie zaangażowani próbują z kolei tłumaczyć charakter panującego w Rosji reżimu – i ku zaskoczeniu wielu mieszkańców stolicy organizują razem z Ukraińcami antywojenne protesty.

Na razie się udaje

Jak długo Unia będzie tolerować dwuznaczną politykę Belgradu, który nie chce tracić korzyści z bliskich relacji z Moskwą? I jaki będzie serbski bilans zysków i strat?

Straty wizerunkowe są oczywiste i widoczne także w polskim społeczeństwie, dotąd przychylnie nastawionym wobec Serbii. Gdy w naszej części Europy pochylamy się nad ofiarami rosyjskiej agresji, w Belgradzie organizowane są wiece poparcia dla Moskwy. Gdy na forum ONZ staje kwestia rosyjskich zbrodni, Serbia podpisuje umowę o współpracy z Rosją. W efekcie kraje obawiające się Rosji (np. bałtyckie) są coraz bardziej krytyczne wobec Serbii, a Parlament Europejski nawołuje do zawieszenie procesu negocjacji z Belgradem.

Władze serbskie z jednej strony sygnalizują społeczeństwu, że naciski na wprowadzenie sankcji są silne, a z drugiej szukają wsparcia u tradycyjnych sojuszników, takich jak Węgry i Turcja, którzy też prowadzą ambiwalentną politykę wobec wojny za naszą wschodnią granicą.

Jako największe państwo Bałkanów Zachodnich, ze znacznymi wpływami w państwach ościennych, Serbia ma też znaczny potencjał destabilizacyjny – co uwidoczniło się w obecnej eskalacji stosunków z Kosowem. Trywialna sprawa – wymiana starych serbskich tablic rejestracyjnych na nowe kosowskie – stała się pretekstem do największego kryzysu między obiema stolicami od lat i zniweczyła dotychczasowe osiągnięcia prowadzonego pod auspicjami Unii dialogu kosowsko-serbskiego.

Na rozkaz z Belgradu przedstawiciele mniejszości serbskiej opuścili instytucje podległe Prisztinie – policję, wymiar sprawiedliwości, władze samorządowe. I tak kwestia wprowadzenia sankcji przez Serbię zeszła na forum unijnym na dalszy plan.

Zresztą, jak mówi Nikola Burazer, nawet jeśli Belgrad wprowadzi sankcje wobec Rosji, to tylko po to, aby zaspokoić oczekiwania Zachodu – i dalej będzie prowadzić politykę balansowania. Na razie skuteczną. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 49/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Bracia na zawsze?