Sen o normalności

Rosja destabilizuje Mołdawię, by zablokować jej integrację z Unią. Koniem trojańskim Kremla są separatyści z Naddniestrza i Gagauzji. A jak widzą to zwykli mieszkańcy regionu?

14.04.2014

Czyta się kilka minut

Tiraspol, największe miasto Naddniestrza, październik 2008 r. / Fot. Matthias Schumann / GETTY IMAGES
Tiraspol, największe miasto Naddniestrza, październik 2008 r. / Fot. Matthias Schumann / GETTY IMAGES

Powiadają, że w dniu, gdy Bóg rozdzielał ludziom ziemię, Mołdawianin nie zbudził się na czas. Kiedy się ocknął i zobaczył, co się stało, zaniepokojony pytał Boga, co z nim będzie? Mołdawska legenda głosi, że Pan orzekł, iż Mołdawianin zamieszka razem z nim w raju. Niestety, życie pokazało inaczej... Z czasem Mołdawię zaczęły dzielić inne ludy, a gdy po latach zdobyli wolność, sami stworzyli między sobą podziały.

Sasza (Kiszyniów)

Gdy spytać Saszę, studenta ze stołecznego Kiszyniowa, kim jest, wymieni wiele narodowości, ale nie umie wybrać z nich jednej dla siebie. Wychował się w rodzinie rosyjskojęzycznej. Ojciec Rosjanin porzucił ich, gdy Sasza był mały, i do dziś się nie odezwał. Matka, zawsze poza domem, ciężko pracowała, by wyżywić rodzinę. Kilka lat temu wyjechała za pracą do Włoch. Do domu nie wraca nawet na święta.

Sasza nie chce rozmawiać po rosyjsku. Woli angielski, choć daleko mu do płynności. – Kiedyś byłem rosyjskojęzyczny – mówi. – Chodziłem do rosyjskiej szkoły z tą, nazwijmy ją, sowiecką propagandą. Potem zmieniłem szkołę, zacząłem uczyć się w języku rumuńskim. Zrozumiałem, gdzie tkwił problem. Tam wyrobiłem w sobie zupełnie inną opinię i dziś myślę, że ta nowa opinia jest lepsza.

Rumuńskojęzyczna szkoła, jak twierdzi, otworzyła mu oczy na świat i inne, lepsze wartości: – W rozmowach z Rosjanami czy rosyjskojęzycznymi czuje się, że oni nienawidzą Rumunów, choć nie do końca wiedzą, czemu. Jeśli ich o to spytasz, nie będą w stanie wskazać konkretnego powodu. Odpowiadają tylko: „Rumuni są źli, aroganccy”. Tego się tam uczyłem.

W Mołdawii każda szkoła czy środowisko propaguje jakąś myśl, jedyną prawdziwą. Patrzę na Saszę, dziś w opozycji do rosyjskiego, i widzę, jak z jednej koncepcji wskoczył w drugą – zapominając, że po obu stronach są Mołdawianie, choć etnicznie czy kulturowo jednocześnie będący Rumunami, Ukraińcami, Polakami, Rosjanami, Żydami itd.

– To skutek sowieckiego dzielenia – kontynuuje Sasza. – Nawet ci, którzy mówią tymi samymi językami, nie zawsze się dogadują. Musimy chyba po prostu uznać, że jesteśmy częścią tej samej kultury, mimo różnic. Po latach zewnętrznych wpływów to oczywiste, że jesteśmy różni. Ale chyba gdzieś tam podobnie różni...

Mołdawianie na przestrzeni niełatwych lat pogubili tożsamość. Od upadku Związku Sowieckiego, zamiast budować poczucie narodowości, ludzie zaczęli uciekać – od kraju i z kraju. Ciężko być patriotą, gdy myśli zajmuje głównie walka o przetrwanie. Ciężko się kocha ojczyznę, gdy trudno w niej żyć i ciężko w nią wierzyć.

– Jesteśmy zbyt mali i biedni, by samotnie funkcjonować. A tak, jak jest teraz, się nie da – mówi Sasza. – Nie chodzi tylko o działania Rosji przeciw Mołdawii, ale też o korupcję i problemy wewnętrzne. Dlatego musimy stać się częścią czegoś większego.

Sasza wierzy, że „ten kawałek ziemi” stanie się kiedyś częścią normalnego cywilizowanego świata: Europy.

Olga (Gagauzja)

Pamiętam onieśmielenie, w jakie wprawił mnie za pierwszym razem Komrat, stolica Gagauzji – regionu autonomicznego w południowej Mołdawii, zamieszkanego przez 160 tys. ludzi. Jadąc autobusem z Kiszyniowa, przegapiłam przystanek i pojechałam dalej, nie mogąc uwierzyć, że tak skromne miasto może być stolicą czegokolwiek. Małe, z wyboistą od dziur główną drogą. Jedyne, co przyciąga uwagę, to duża cerkiew. Nawet stojący do dziś pomnik Lenina nie pręży się dumnie: jest niewielki, brudny.

Także świetność bloku, w którym mieszka Olga, dawno minęła. Klatka schodowa śmierdzi, brudne poręcze przyklejają się do rąk. Mieszkanie Olgi, choć wysprzątane i pełne zapachów domowego kucharzenia, woła o remont: spękane ściany, odklejająca się tapeta. Smutny obraz gagauskiego życia.

– Wiesz, jak mówimy na tę waszą Unię? Eurodupa! – krzyczy z drugiego pokoju Olga. Staje w drzwiach, ze złością w oczach i laptopem w ręku. Pokazuje czarno-białe zdjęcia zwłok ofiar UPA sprzed 70 lat: – Proszę bardzo, to zrobili ludzie, których wspiera Zachód, ci ukraińscy banderowcy! Ale nazywa się ich aktywistami Euromajdanu, walczącymi o prawa człowieka!

Rosyjska propaganda działa. Olga, jak większość mieszkańców Autonomii Gagauzji, nie chce przyłączenia Mołdawii do Unii. W referendum – przeprowadzonym w lutym, mimo sprzeciwu władz centralnych w Kiszyniowie – obywatele jednogłośnie wypowiedzieli się przeciw. Tu, jak mówi mama Olgi, a Olga przytakuje, ludzie wolą trzymać się „silnej i bogatej” ręki Putina niż europejskiej dyplomacji. – I co wam po ich gadaniu? – pytają. – Po co mieszali na Ukrainie? Dla interesu kilku europolityków doprowadzić kraj do takiego chaosu? Katastrofa! Mamy nadzieję, że u nas tego nie powtórzą. Dlaczego mamy chcieć do Europy? Mówimy po rosyjsku, rodzinę mamy w Rosji, gaz z Rosji, po co nam Zachód? Nam dobrze ze Wschodem!

– Dobrze wiesz, do czego oni dążą – drąży Olga. – Oni chcą zjednoczenia z Rumunią. A my tu wcale nie chcemy rumuńskiego. Nie mogą nas teraz zmuszać.

Rosyjskojęzyczni Gagauzi widzą europejską integrację głównie jako przyłączenie Mołdawii do Rumunii i poniekąd, dzięki lokalnej propagandzie, jako zamach na ich tożsamość. Baszkan (gubernator) Gagauzji, Michaił Formuzal, od dawna straszy władze w Kiszyniowie secesją. – Pewnie niedługo i tak stąd wyjadę – kończy opowieść o swoim kraju Olga.

Victor (Kiszyniów)

Kiszyniów żyje powolnym rytmem. Czasem udaje zabieganie, ale daleko mu do tempa stolic Europy. Jedynie główny bulwar imienia Stefana cel Mare, bohatera narodowego, stara się zachować wrażenie pulsującej stolicy. Przy nim stoją budynki rządowe, eleganckie sklepy, pełen klientów McDonald. Jest tu też biuro Victora Pantiru, prawnika.

Victor stara się sprawiać wrażenie, że do mołdawskiej polityki i zmian w kraju podchodzi z dystansem. – Gdy po upadku Sowietów ogłaszaliśmy niepodległość, był most kwiatów i miało być zjednoczenie z Rumunią – wspomina. – Wszyscy mówili, że widzą zmiany, że mają nadzieję na zmiany. Ale po 20 latach okazało się, że tkwimy w miejscu. Potem była rewolucja kwietniowa w 2009 r., wielu znajomych było wtedy aktywnych.

W kwietniu 2009 r. udało się odsunąć od władzy komunistów, którzy dotąd rządzili krajem. Mołdawią zaczęła rządzić koalicja złożona z trzech partii. Victor: – Na początku wierzyliśmy, że partie które doszły do władzy po rewolucji, coś zmienią. Ale szybko się rozczarowaliśmy. Zmieniły się twarze, nic więcej. Korupcja, układy: wszystko zostało. Gdy rządzili komuniści, była taka piramida, gdzie wszyscy pracowali na tych z góry. Po 2009 r. piramida została, tylko wierzchołki były już trzy.

Trudno jest wierzyć w zmiany w kraju, gdzie zmarnowano tyle nadziei. Gdy tylko w Mołdawii pojawiało się światło w tunelu, zaraz ktoś je gasił. A politycy manipulowali poczuciem tożsamości Mołdawian: raz by przywołać „stare, dobre czasy” sowieckie i obrać kurs na Rosję, to znów by przypomnieć o więziach z „siostrzaną” Rumunią i zwrócić się ku Europie.

Podczas rewolucji Victor był obserwatorem z ramienia OBWE. Dziś jako prawnik stara się pomóc ofiarom protestów i szuka prawdy. Bo nadal niewyjaśnione są zatrzymania, pobicia, śmierci – choć u władzy są już inni ludzie. – Było około stu skarg dotyczących torturowania, w około 90 sprawach było śledztwo, ale tylko 20 trafiło do sądu – mówi Victor.

Natalia (Kiszyniów)

– Ludzie dopiero teraz rozumieją, o co walczyliśmy w 2009 r. Nie tylko przeciw Woroninowi, ówczesnemu prezydentowi-komuniście, ale przeciw oligarchizacji, korupcji, niesprawiedliwości, monopolowi jednej partii – mówi Natalia Morari, dziennikarka, jedna z twarzy kwietniowej rewolucji.

Natalia uważa, że politycy wykorzystali rewolucję do własnych celów. W tym przedstawiając ją (choć po części słusznie) jako wyraz niechęci Mołdawian do społeczności rosyjskojęzycznej. – Tyle że problem jest nie tylko w Rosji, lecz także w nas – uważa Natalia. – Nie umiemy ze sobą rozmawiać. Rozmawiamy tylko o tym, jak dialog powinien wyglądać.

Mołdawia jest młodym państwem, które po latach sowieckiej okupacji uczy się myśleć samodzielnie. Jej społeczeństwo nie do końca potrafi udźwignąć odpowiedzialność za kraj, a gdy próbuje, politycy rozwiewają ich nadzieje. Dziś więc wolą, aby ktoś przejął tę funkcję od nich. Sondaże pokazują, że 57 proc. Mołdawian (zwłaszcza rumuńskojęzycznych) chce przyłączenia do Unii Europejskiej, a 55 proc. do rosyjskiej Unii Celnej (za tym są zwłaszcza rosyjskojęzyczni). Natalia: – Mołdawianie chcą przyłączenia do Unii, jakiejkolwiek, bo sami nie umieją sobie pomóc.

Trudna sytuacja ekonomiczna sprawia, że wielu Mołdawian albo już wyemigrowało, albo chce emigrować. Dla wielu wejście do Unii Europejskiej jest też przepustką do lepszego życia. Natalia: – Ludzie martwią się głównie o swój byt. Nie rozumieją do końca, na czym Unia polega, ale przemawia do nich argument wizowy. Będą mogli jechać na Zachód, odwiedzić rodzinę, znajomych, którzy są tam od lat. Wiza to namacalna zmiana, której potrzebują. Ale Europa też nas potrzebuje, bo potrzebuje sukcesu programu Partnerstwa Wschodniego.

– Myślę, że nam się uda. Chcę żyć w demokratycznym, europejskim kraju. Choć rozumiem, że na to potrzeba czasu – mówi Natalia z uśmiechem.

Dimitri (Naddniestrze)

Naddniestrze – od ponad 20 lat separatystyczne para-państwo, istniejące dzięki wsparciu politycznemu, gospodarczemu i wojskowemu Rosji – nie przypomina dziś „zbuntowanej republiki”. Kiedyś był to autonomiczny region Mołdawii, zamieszkany głównie przez ludność rosyjskojęzyczną. Po rozpadzie Sowietów usamodzielnił się, po krótkiej wojnie. W referendum z 2006 r. ponad 97 proc. mieszkańców Naddniestrza opowiedziało się za przyłączeniem do Rosji – ale jak dotąd Kreml nie zdecydował się na taki krok, jak teraz wobec Krymu.

Dziś Naddniestrze funkcjonuje niby-normalnie: ludzie idą do szkoły czy pracy, biorą śluby, jeżdżą za granicę. Aby się tu dostać, trzeba przejść przez nieuznawaną granicę, wypełnić nieuznawaną deklarację. Ale praktycznie każdy może to zrobić, jeśli zechce.

Przez 24 lata w Naddniestrzu narodziło się poczucie odrębności państwowej. – Ludzie nie potrafią wytłumaczyć, skąd pochodzą. Mają po 2-3 obywatelstwa. Sam nie umiem powiedzieć, czy jestem Rosjaninem, Mołdawianinem, Ukraińcem czy Naddniestrzaninem. Nigdy nie mieszkałem w Rosji, nie wychowałem się w mołdawskiej kulturze – mówi Dimitri z Tyraspola, urodzony jeszcze w Sowietach. Młodsi częściej określają się jako Naddniestrzanie, podkreślając kulturowe i etniczne związki z Rosjanami. – Tu jest tak samo ciężko jak w Mołdawii. Wielu więc wyjeżdża, głównie do pracy w Rosji – dodaje Dimitri.

Mieszkańcy Naddniestrza, choć jest ono nieuznawane, nie chcą rezygnować z własnej tożsamości ani ze statusu. Dlatego dialog z Kiszyniowem jest trudny. Podobnie jak obecność wojsk rosyjskich jest i będzie płachtą na byka dla proeuropejskiej części Mołdawii. I źródłem obaw, że Kreml może wykorzystywać Tyraspol do destabilizowania Ukrainy i Mołdawii.

Od marca rosyjskie wojsko stacjonujące w Naddniestrzu jest w stanie gotowości.

Bitwa o Mołdawię

W minionym tygodniu, gdy zaostrzył się kryzys rosyjsko-ukraiński, wzrosło też napięcie między Mołdawią a Naddniestrzem. Prezydent Mołdawii Nicolae Timofti zaapelował do armii o „wzmożoną czujność”, w związku z groźbą rosyjskiej dywersji w regionie.

Ale przyczyną niepokoju Kiszyniowa jest nie tylko rosyjska agresja na Krym i Ukrainę wschodnią. W listopadzie 2013 r., na szczycie w Wilnie, Mołdawia parafowała umowę stowarzyszeniową z Unią. Rosja nie ukrywa, że chce zablokować integrację Mołdawii z Europą; wspierają ją w tym władze Naddniestrza.

Umowa stowarzyszeniowa miała być podpisana w sierpniu, lecz w związku z sytuacją na Ukrainie termin przyspieszono: podpisanie nastąpi w czerwcu. Kiszyniów boi się, że wcześniej Rosja zdestabilizuje kraj – wykorzystując Naddniestrze i Gagauzję. Jak? Na przykład tak jak na Ukrainie: przez żądanie federalizacji kraju. Eksperci warszawskiego Ośrodka Studiów Wschodnich twierdzą, że Rosja podsyca dziś separatyzm mołdawskich regionów i chce narzucić Mołdawii formalną federalizację z Naddniestrzem. Miałoby to być narzędzie Kremla – bo jako podmiot takiej federacji, Tyraspol mógłby blokować integrację z Unią.

Czy plan Kremla się powiedzie? Na razie chyba nie: Mołdawia zacieśnia relacje z Europą, nawet za cenę trwałej utraty Naddniestrza. „Przecież już dawno je straciliśmy” – mówi wielu Mołdawian, żartem kwitując groźby Moskwy, np. o wstrzymaniu dostaw gazu: „Już w zeszłym roku mieliśmy zamarznąć”.

W centrum miasteczka Lipkany nad Prutem – położonego blisko miejsca, gdzie zbiegają się granice Mołdawii, Rumunii i Ukrainy – stoi w parku stary pomnik Lenina. – Popatrz, nawet Lenin patrzy na Rumunię i Unię – śmieje się Dima.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2014