Sędzia mówi ludzkim głosem

Igor Tuleya pokazał, że warto być odważnym. Debata, jaką wywołał, nie zmieni polskiej polityki, ale ma szansę odmienić polskie sądy i sędziów.

14.01.2013

Czyta się kilka minut

Rzadko się zdarza, by praktycznie jednego dnia sędzia sądu powszechnego przeszedł do historii, jego nazwisko stało się powszechnie znane i zaczęło kojarzyć się z autorytetem, na który niektórzy pracują wiele lat.

W przypadku sędziego Igora Tulei nie stało się to jednak przypadkiem. Jego nagła popularność oraz zainteresowanie różnych grup społecznych nie wzięło się z powodu ekspozycji własnej próżności. Każda jego wypowiedź wskazuje, że nie zamierzał robić niczego pod publiczkę, lecz po prostu wydając wyrok w sprawie doktora G., nazwał rzeczy po imieniu – tak jak je rozumiał oraz czuł; tak jak chciał, aby społeczeństwo na nie spojrzało. Wyrok w sprawie doktora G. (kardiochirurga z warszawskiego szpitala MSWiA, skazanego na rok więzienia w zawieszeniu i grzywnę za przyjmowanie łapówek – red.) jest wynikiem solidnej wieloletniej pracy, dogłębnej analizy materiału dowodowego oraz odwagi cywilnej. Równocześnie jest to wyrok, który wywołał debatę publiczną mającą szansę odmienić – przynajmniej na poziomie mentalnym – polskie sądy i sędziów.

W PAŁACU SPRAWIEDLIWOŚCI

Przyzwyczailiśmy się, że o wymiarze sprawiedliwości mówi się w Polsce źle. Wieloletnie procesy, zła organizacja sądów, zarządzanie personelem rodem z XIX w., ciągłe kłopoty z biegłymi, niesłuszne skazania – to obraz malowany przez media, ale także organizacje pozarządowe.

Sami sędziowie nie są tu bez winy: popełniają błędy, unikają odpowiedzialności; jak mogą, to pozbywają się spraw bądź orzekają tak, aby nikomu się nie narazić. Uzasadnienia wyroków bywają miałkie intelektualnie. Nawet jeśli pojawiają się sędziowie niepokorni, odważni, to albo są niedoceniani przez środowisko (przez wiele lat nie awansują), albo trudno im w ogóle wybić się ponad ogólny, dość przeciętny poziom. Próby reform wymiaru sprawiedliwości nie przynoszą trwałej zmiany, bo są powierzchowne. Częste zmiany ministrów też nie sprzyjają rzetelnym reformom. Co gorsza, zamieszaniu wokół wymiaru sprawiedliwości nie towarzyszy refleksja nad etosem współczesnego sędziego: czy ma być tylko urzędnikiem wydającym wyroki, czy raczej ma służyć społeczeństwu poprzez wymierzanie sprawiedliwości.

Tymczasem wydaje się, że społeczne oczekiwania wobec wymiaru sprawiedliwości cały czas rosną. Tak samo jak spodziewamy się, że prawo będzie lepszej jakości, a rząd będzie nami rządził sprawniej, tak samo naturalne jest oczekiwanie rzetelnego sądzenia. Nie chodzi przy tym tylko i wyłącznie o perspektywę przedsiębiorcy, który chce odzyskać pieniądze i jest mu potrzebny do tego wyrok. Nie chodzi o pokrzywdzonych, oczekujących sprawiedliwego osądzenia przestępcy. Chodzi o coś znacznie większego – o poczucie, że istnieje instytucja, która dysponuje niepodważalnym autorytetem; instytucja, której się wierzy i ufa, która potrafi nazwać rzeczy po imieniu i wyznaczyć granice dobra i zła. Taką instytucją może być sąd, właśnie ze względu na wpisaną w swoją misję niezależność oraz niezawisłość każdego z sędziów.

W tym kontekście należy właśnie postrzegać wyrok wydany przez sędziego Tuleyę w sprawie doktora G. Jednoczesne skazanie oskarżonego oraz napiętnowanie prokuratury i CBA z powodu stosowanych metod to nic innego, jak porządne wykonanie powierzonego zadania (osądzenia sprawy), a także przejaw troski o stan współczesnego państwa. Co więcej: jest wskazaniem, że jeżeli pewne działania organów władzy przypominają najpoważniejsze naruszenia praw człowieka, to tak je właśnie należy nazwać – nie zważając na ewentualne konsekwencje własnych słów, nie wchodząc w zbędne eufemizmy. Tylko w ten sposób można społeczeństwo – a więc audytorium wydawanych wyroków – przekonać do własnych racji.

GRUBA KRESKA

Dlaczego ten wyrok wzbudza tyle komentarzy właśnie teraz? Dlaczego nadużycia ze strony CBA są przedmiotem tak szerokiej refleksji w 2013 r., mimo że minęło już 6 lat od dramatycznych początków tej instytucji? Przecież obecnie Biuro to zupełnie inna służba, z niemałymi sukcesami, odżegnująca się od politycznych afiliacji.

Moim zdaniem nie odrobiliśmy do końca lekcji rozliczenia za okres 2005-07: okres manipulowania prokuratorami, wykorzystywania służb specjalnych do celów politycznych, nadużywania władzy, stworzenia takich pojęć jak „śledztwo trałowe”, „areszt wydobywczy”, odnowienia znaczenia pojęcia „konwejer” czy naruszania zasady domniemania niewinności.

Przypomnijmy, że po wygranych wyborach przez PO w istocie zapanowała polityka „grubej kreski”. Nowy rząd w dużej mierze odpuścił wyjaśnianie nadużyć – symbolem tej polityki stał się Mariusz Kamiński, pozostający na stanowisku szefa CBA. Komisja śledcza ds. nacisków, prowadzona przez Andrzeja Czumę, wydała po czterech latach prac raport, za który pochwał nie szczędził sam Zbigniew Ziobro. Z kolei komisja śledcza w sprawie śmierci Barbary Blidy, choć przyjęła kompleksowe opracowanie, to jednak nie doprowadziła do wszczęcia postępowania przed Trybunałem Stanu. Co więcej: wydaje się, że bieżące spory polityczne zaważyły nie tylko na ewentualnych decyzjach procesowych, ale także na społecznym odbiorze konkluzji raportu.

Tymczasem raz na kilka miesięcy media informowały o spektakularnych porażkach prokuratury w sprawach, które miały swój początek właśnie w latach 2005-07. Warto choćby wspomnieć uniewinnienie prof. Jana Widackiego, uniewinnienie neurochirurga prof. Jana Podgórskiego czy uniewinnienie adwokata Jacka Dubois albo wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie w sprawie nielegalnego korzystania z billingów red. Bogdana Wróblewskiego. Praktycznie bez echa przeszedł wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie Marka Dochnala, w którym Trybunał zupełnie poważnie rozważał, czy Dochnal był aresztowany tylko i wyłącznie z powodów politycznych, a sprawę analizował w kontekście standardu ustanowionego w kazusie Michaiła Chodorkowskiego. Tezy o areszcie wydobywczym ostatecznie nie potwierdzono, ale raczej z powodu braku „dymiącego rewolweru” (bezpośrednich dowodów), a nie tego, że zarzut był bezzasadny. Dr G. również wygrał kilka procesów – w tym o ochronę dóbr osobistych ze Zbigniewem Ziobrą czy z tabloidami.

Lektura akt każdej z powyższych spraw napawa przerażeniem – nie chce się wierzyć, że tego typu manipulacje argumentacją i dowodami oraz nadużycia są możliwe w demokratycznym państwie. Po latach sądy krajowe i międzynarodowe te sprawy osądzają i nic się nie dzieje: odpowiedzialność rozmywa się na wiele osób oraz rozpływa w czasie. Tymczasem negatywni bohaterowie lat 2005-07 zasiadają dalej w ławach parlamentarnych w Warszawie lub w Brukseli, ewentualnie są prokuratorami w stanie spoczynku. Ofiary swoje przecierpiały i mają poczucie swoistej zdrady ze strony własnego państwa. Choć zostały uniewinnione, to nie stała się sprawiedliwość. Demiurdzy nadużyć mają się cały czas dobrze, a wręcz śmieją się w twarz czy głoszą kompromitujące tezy o rzekomej skuteczności nocnych przesłuchań.

Brak odpowiedzialności powoduje traumę społeczną. Jest ona niewypowiedziana, bo rozkłada się na wiele osób, postaci oraz odczuć. Została przysłonięta przez upływ czasu, ale także przez tak dramatyczne wydarzenia jak katastrofa smoleńska. Niemniej wciąż głęboko tkwi w społeczeństwie.

Porównanie metod stosowanych przez CBA (w szczególności w zakresie nocnych przesłuchań) do metod stalinowskich obudziło potrzebę rozliczenia nadużyć z tamtych czasów i przypomniało, że osoby winne nadużyć nie poniosły żadnych konsekwencji. Z tego też powodu nastąpiła tak brutalna reakcja ze strony Zbigniewa Ziobry: z niezależnym sędzią nie można dyskutować tak jak z przeciwnikiem politycznym, nie można go sprowadzić do parteru szczeniackimi określeniami, szczególnie gdy ma w ręku poważne argumenty, a co więcej, jeśli już przemówił i więcej dyskutować nie zamierza. Reszta jest w rękach innych organów władzy. To całkowicie zmienia dynamikę i temperaturę sporu, szczególnie w oczach opinii publicznej, która już jest zmęczona ciągłymi jałowymi sporami jednego polityka z drugim.

GRANICA WŁADZY

Jednym z najważniejszych aspektów uzasadnienia wyroku wydanego przez sędziego Igora Tuleyę jest zwrócenie uwagi na granicę sprawowania władzy, jaką jest ochrona praw i wolności konstytucyjnych. Na pozór teza wydaje się oczywista, w praktyce jednak sprawia sędziom wiele kłopotu. Przecież sprawy dotyczące nadużywania tymczasowego aresztowania to nic innego jak nadawanie prymatu ustawie nad Konstytucją czy Europejską Konwencją Praw Człowieka.

Areszty wydobywcze nie brały się przecież z powietrza. Wnioski prokuratorskie trafiały na dobry grunt w postaci sędziów, którzy godzili się na fikcję rzekomego zapoznawania się przez jedną noc z kilkudziesięcioma tomami akt, a potem przedłużali areszty na kolejne miesiące, mimo że prokuratura nie podjęła żadnych czynności. Czasami lektura postanowień o aresztach sprawiała wrażenie, jakby sędziom bardziej zależało na dobrych relacjach z prokuraturą, niż na rzetelnym kierowaniu się normami Konstytucji.

Inny przykład: ujawnione statystyki wskazują, że sądy tylko w śladowej liczbie spraw kwestionowały wnioski o założenie podsłuchu lub o zastosowanie kontroli operacyjnej. Dominowała atmosfera zaufania i godzenia się na to, czego chcą służby specjalne. Po raz kolejny prawa i wolności jednostki zostały odłożone na bok, kosztem realizacji interesów państwa (a częstokroć tylko konkretnej opcji politycznej).

Sędzia Igor Tuleya jest jednym z nielicznych, którzy przypominają, że sąd ma do wypełnienia konkretną rolę, jaką jest dbanie o przestrzeganie Rozdziału II Konstytucji RP. Zagwarantowane w nim prawa i wolności człowieka i obywatela powinny być zawsze granicą sprawowania władzy. Sędzia Tuleya podąża zatem podobną drogą jak jego mistrzowie – choćby prof. Lech Gardocki, który w 2009 r. nakazał Agencji Wywiadu przekazanie prokuraturze wszystkich materiałów dotyczących tajnego więzienia CIA w Polsce. To także był akt dużej odwagi i wskazanie prymatu praw i wolności konstytucyjnych, choć niestety nie został szerzej dostrzeżony.

CO DALEJ?

Kiedy pojawiły się pierwsze ataki na Igora Tuleyę, obawiałem się, że środowisko prawnicze niespecjalnie się tym przejmie: przecież Zbigniew Ziobro i jego apologeci nieraz kogoś obrażali czy poniżali, a przechodziło to bez większej reakcji. Zresztą w pamiętnych czasach 2005-07 niewiele osób reagowało na groźne słowa (ale także działania) pod adresem niezależnego sądownictwa. Tym razem również zapowiadało się, że sędzia pozostanie osamotniony ze swoim wyrokiem: krytyczne słowa ministra sprawiedliwości czy przewodniczącego Krajowej Rady Sądownictwa mogły na to wskazywać.

Ale szczęśliwie stało się inaczej. Krajowa Rada Sądownictwa przyjęła bezprecedensową uchwałę popierającą sędziego Tuleyę, głosując wbrew swojemu przewodniczącemu. Poparcia udzieliła także Naczelna Rada Adwokacka, co jest tym cenniejsze, że zawody prawnicze rzadko zabierają głos w obronie kolegów z innych zawodów, najczęściej zamykając się w obrębie własnych środowisk. Istnieje szansa, że stanowisko w sprawie sędziego Tulei będzie pomostem do porozumienia między różnymi aktorami wymiaru sprawiedliwości, tak aby te naczynia były ze sobą faktycznie, a nie tylko na piśmie połączone.

Sędzia Igor Tuleya pokazał, że warto być odważnym oraz że sędzia ma do spełnienia w społeczeństwie dużą rolę. Jestem przekonany, że takich sędziów jest więcej, tylko być może zatracili ogólną orientację i poczucie misji w wykonywanym zawodzie. Autorytetów jest, niestety, coraz mniej: sędzia Teresa Romer czy sędzia Adam Strzembosz wciąż istnieją w powszechnej świadomości, ale chyba coraz słabiej trafiają do serc najmłodszych przedstawicieli zawodu, uginających się pod tomami akt i żyjącymi z presją wiecznie zaległych uzasadnień.

Warszawski sędzia pewnie nie miał zamiaru pretendować do roli autorytetu i pewnie po tej sprawie dalej będzie sądził w takim samym stylu i z podobną rzetelnością oraz skromnością, jak poprzednio. Niemniej zostawi trwały ślad w świadomości innych sędziów, że można wykorzystać własny umysł i gruntownie zdobyte wykształcenie do jak najlepszych celów i powoli, każdego dnia kształtować etos współczesnego sędziego.  


ADAM BODNAR jest adiunktem w Zakładzie Praw Człowieka WPiA UW oraz wiceprezesem zarządu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2013