Schodząc w dolinę

Odbieram poezję Szubera niczym wyznanie przynależności do duchowej tradycji poszukiwania esencji w migotliwym, kruchym, zmiennym świecie zjawisk.

22.04.2008

Czyta się kilka minut

Schodząc w dolinę"... Wiersz pod takim tytułem jest najwłaściwszym miejscem, od którego warto rozpocząć wędrówkę po poetyckiej krainie Janusza Szubera. Już pierwsze zdania komunikują, że dolina owa nie jest ani sielankowym obrazem dzieciństwa, ani sentymentalnym pejzażem bliskiej sercu poety małej ojczyzny. "Wszystko tu było w stanie rozpadu. / Małe inferno dla schodzących przełęczą / Z gór". Po takiej zapowiedzi wędrowcowi objawiają się kolejne obrazy zniszczenia, śmierci, degradacji. Zadziwiające, jak dobrze je znamy z setek, jeśli nie tysięcy podobnych miejsc. Jest to pejzaż dawnego dworu i jego gospodarskiej okolicy, najpierw zniszczony pegeerowską gospodarką kolektywną, potem całkowitym rozgrabieniem i opuszczeniem. W pustce, gdzie "nikogo, / Kto by pamiętał rdzennych mieszkańców", nawet dawne dęby są "po części uschnięte, trupie".

Nie jest to wszakże miejsce anonimowe, jakich wiele. Pytanie o to, "Czy duch poety nawiedza tę dolinę", z zaznaczeniem, że jest to duch "romantycznego poety", który "przedzierzgnięty na krótko / W zarządcę u hrabiego X", pisał "swego »Mohorta«", odnosi nas rzecz jasna do Kalnicy nieopodal Sanoka, gdzie Wincenty Pol w 1836 r. tworzył ten arcypopularny poemat.

Wiersz sytuuje czytelnika w kilku obszarach równocześnie. Przestrzeń przyrody i kultury zdegradowana jest tak, że znaki przeszłości są niemal nieczytelne. Poeta nie napisał przecież o porzuconych pługach, lecz o "rdzewiejących wrakach czegoś / Czym pracowano przy uprawach". Słowem o przedmiotach z Atlantydy, których dawnej funkcji możemy się jedynie domyślać. Trupie dęby i niekoszone trawy podkreślają rozpaczliwą pustkę, mówią o klęskach przyniesionych tu przez historię. A jednak - paradoksalnie - nie jest to wiersz czarnej tonacji, który mówiłby o nihilistycznym odczuwaniu dziejów. Niewymieniony z nazwiska Pol ("choćby epigon" - jak dyskretnie zaznacza Szuber) staje się w tym momencie nie tyle przypominanym poetą romantyzmu krajowego, lecz jednym z wielu duchów, które wędrując po tej krainie, pojawiają się w wierszach Janusza Szubera, zadając współczesnemu poecie rozmaite, ważkie pytania. O przemijanie i sens życia. Urodę i brzydotę świata. O pojedyncze i uniwersalne. O męstwo trwania i melancholię rezygnacji.

Duch romantyka otwiera liczną i niezwykłą galerię postaci. Niczym w "Spoon River Anthology" Edgara Lee Mastersa, postaci te zazwyczaj nie należą do grona sławnych mieszkańców ziemi poety. Jego pamięć przywołuje z przeszłości najchętniej osoby znane z dzieciństwa i najbliższego otoczenia, dla czytelnika anonimowe, o pozornie banalnych biografiach. Jak choćby pan Leopold z miasta Leopolis, po wojnie budowniczy zapór. Wiersz "Glina, ogień, popiół", z którego linijek wyłania się postać pana Leopolda, nie jest jednak zwyczajnym obrazkiem, wspomnieniem, typowym epitafium. Dla Szubera istotne jest zawsze napięcie między wspominanym a wspominającym, niosące pytania o sam mechanizm pamięci, a zatem - w dużej mierze - także o mechanizm poezji. "Jak on mnie siebie kiedyś, tak ja jego" - wyznaje poeta, by w ostatnim wersie zaznaczyć - "Wsypię jego prochy do glinianego naczynia". Inny, równie przejmujący sposób poetyckiej uniwersalizacji pojedynczego losu odnajdziemy w "Paradygmatach rodzinnych", dedykowanych notabene Kazimierzowi Orłosiowi. Przedwojenna atmosfera letniska w rytmie kinowego szlagieru, miłostki i drobnostki - wśród których zapamiętała Ciotkę R. matka poety - kontrastują z postacią tejże Ciotki, już w "sowieckim Lwowie". Ostatnie dwa wersy - podkreślmy: dopiero ostatnie dwa - przenoszą rodzinną opowieść z planu indywidualnego w powszechny; w tym przypadku w katyński los.

W wierszu poświęconym babce poety Szuber wyznaje wraz z ostatnim wersem - "Moja dla niej czułość wtedy, teraz, na zawsze". Podobną czułość, która nigdy nie staje się czułostkowością, przenosi na cały dostępny mu w zmysłach, przeżywany i opisywany świat. W "Stanie skupienia" pisze: "Przyjąć, bo nigdy już nic innego / Poza tym tutaj (...) Skoro nigdy już / Nic innego w mętnym świetle zamieci. / Kiedy dzwonią rynny między lodem / I wodą. Ten zachwyt. Ten zachwyt i żal". Przypomina to stwierdzenie Rilkego w tłumaczeniu Jastruna o bezpowrotności tego, co doświadczamy. "Raz i raz tylko" - powiada Rilke w odniesieniu do każdej chwili naszego trwania.

Nie chcę szukać patronów tej poezji. Janusz Szuber sam sobie ich wybierał, toczył z nimi dialog, polemizował. Wspomniany cytat z Rilkego pojawił się w moim myśleniu jako sygnał, że odbieram tę poezję niczym wyznanie przynależności do pewnej duchowej tradycji. Poszukiwania esencji w migotliwym, kruchym, zmiennym świecie zjawisk. Jedną z cech tej ponadczasowej szkoły poetyckiej jest umiejętność dostrzegania i kreowania w słowie szczegółu, detalu, okruchu istnienia. Każdy, kto choć raz, przed laty (gdy nie mieliśmy jeszcze w naszych mieszkaniach gazowych czy elektrycznych pieców), przeżył przywożenie węgla pod okienko piwnicy, tegoż okienka żmudne otwieranie, piwnicy porządkowanie, a potem zsypywanie czarnych brył w czeluść, słowem każdy, kto uczestniczył biernie lub czynnie w przedzimowym obrzędzie składania węgla do piwnicy, zrozumie natychmiast, na czym polega fenomenalna u Szubera pamięć szczegółu, a nade wszystko - umiejętność poetycka tego szczegółu zapisania. Wszystko w "Okrągłym oku pogody" - od ramki piwnicznego okienka aż po odpowiednie wyważenie dłoni na stylisku łopaty - jest wydobyte z pamięci, przemyślane i precyzyjnie zamknięte w słowie. Ta pasja do szczegółu łączy wrażliwość Janusza Szubera z malarstwem niderlandzkim, o którym tak wnikliwie pisał Zbigniew Herbert.

Zdolność do postrzegania całości przez szczegół widoczna jest także w innym aspekcie - upływu czasu. "Koniec epoki" jest wierszem o szkolnych "drewnianych wychodkach (...) cuchnących uryną i lizolem", owych miejscach "udręki i ekstazy" - także tytoniowej. Otóż ich wyburzenie okazało się - we wspomnieniu po latach - "wydarzeniem na miarę / Epoki, zanim straciła ona swoją konsystencję / I kolory, jak baseballówka spłowiała od deszczu i słońca". Kiedy to było? Pewnie pod koniec lat 50., wraz z tzw. gomułkowską stabilizacją.

Poezja to, jak mówi we "Mgle" Janusz Szuber, "nie-sobie opowiadać nie-siebie". Bez względu na to, czy wspomina się kozaka Panko, pana Leopolda, Ciotkę R. czy wychodki na szkolnym podwórku. Wszystko może być materiałem poezji, choć nie każdy potrafi - jak Szuber - z takiego uniwersum uczynić poezję. Jak Lublin w wierszach Czechowicza czy Litwa u Miłosza - obecna jest w tej twórczości Ziemia Sanocka. W leksyce, pejzażu, przywoływanych postaciach. Zasługą poety i jego wierszy jest także i to, że tę lokalność, a nawet zaściankowość - wyprowadził na szeroki gościniec, poza opłotki swojej prowincji. I niech prowadzi dalej, opuszczając ciemną dolinę.

Janusz Szuber, "Pianie kogutów. Wiersze wybrane", Wydawnictwo Znak, Kraków 2008.

Rozmowę z Januszem Szuberem opublikowaliśmy w "TP" nr 15.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2008