Samotne oko

Fleur Jaeggy nie jest gawędziarką, nie zajmują jej pełne perypetii historie jednostek czy zbiorowości. Język - zdyscyplinowany, podporządkowany ścisłemu rygorowi formalnemu - służy jej do opisu źródłowego doświadczenia rozkoszy, które przynosi naszemu ciału ból i destrukcję.

07.09.2011

Czyta się kilka minut

Zielona lampka, samotne oko przycupnięte nad framugą drzwi.

Baczne dniem i nocą. Nocą świeci nawet jaśniej niż za dnia.

Fleur Jaeggy

Na okładce polskiego wydania "Proleterki" (ostatniej - wydanej przed dekadą - powieści Jaeggy) znajduje się fragment portretu Gerarda Terborcha namalowanego przez Jana van Wijckersloota w 1669 roku (w innej części płótna - na powierzchni bębenka, który naśladuje zwierciadło - Wijckersloot przedstawił swój młodzieńczy wizerunek, dlatego obraz ten nazywany bywa także "Autoportretem").

Eksponowany na okładce detal ukazuje prawą dłoń Terborcha. Trzy palce niepewnie podtrzymują zapaloną świecę (symbol kruchej egzystencji, utraconej przeszłości, ale też nieprzeniknionej tajemnicy istnienia). Wokół niej wije się ciemnozielona wstęga, która fakturą przypomina gruby papier z lekko postrzępionymi końcami. Środkowy palec podtrzymuje wstążkę, nadając całej konstrukcji pozór stabilności. Są jeszcze okulary: osadzone na świecy jak na nosie, emblemat dojrzałej wiedzy, która wciąż szuka odpowiedzi na kluczowe pytania.

Najciekawsza jest sama wstążka: w jej górnej części znajduje się oko; w części środkowej - wpółotwarte usta; a na dolnym krańcu - złożone do modlitwy dłonie. Oko (prawe) i usta zostały umieszczone po tej samej stronie wstęgi, natomiast dłonie znalazły się na jej "rewersie". Sens owej alegorii wydaje się oczywisty: oglądamy rozczłonkowane ciało, którego przetrzebione części skazane są na trwanie w oddzieleniu. Wiją się wokół świecy, jakby była osią ich istnienia - na zmianę przyciągającą je do siebie i zwalniającą egzystencjalny uścisk. Nietrwała całość rozpada się, spoiwo okazuje się za słabe, wstęga opada w czeluści czarnego tła, organy bez ciała - niczym Gogolowski nos - zaczynają wieść samotne życie, którego nie ukoi żadna modlitwa. Według Jaeggy taki autonomiczny żywot kawałków ciała nie powinien nas dziwić. Rozpad to cena rozkoszy, której pożądamy i której się śmiertelnie obawiamy. Ta obawa powstrzymuje jednak niewielu.

Co kryje się w spojrzeniu?

Ale o jaką rozkosz chodzi? Czy Jaeggy próbuje nas przestrzec przed zgubnym wpływem namiętności? Bohaterki i bohaterowie jej opowiadań i powieści w zasadzie nie mają żadnych doświadczeń seksualnych. Najczęściej całkowicie z nich rezygnują - albo u zarania dojrzałego życia, albo pod wpływem przełomowego wydarzenia, które skłania do ascetycznego wyrzeczenia się wszelkiej namiętności. A jednak z uporem będę powtarzał, że najważniejszym tematem Jaeggy jest rozkosz (na wskroś seksualna, choć niekoniecznie związana z samym aktem erotycznym) i jej konsekwencje.

W jednej ze swych książek Slavoj Žižek przywołuje słynną fotografię z czasów antysemickich pogromów w nazistowskich Niemczech. Widzimy przerażonego żydowskiego chłopca, którego grupa Niemców zapędziła w ślepą uliczkę. Žižek zwraca uwagę na wyraz twarzy poszczególnych oprawców. Jeden z nich doskonale się bawi - na jego obliczu maluje się wyraz prymitywnej przyjemności. Drugi jest wyraźnie przestraszony (być może obawia się - jak sugeruje słoweński filozof - że będzie następny). Trzeci wyraża doskonałą obojętność, jakby jego udział w akcji był kwestią przypadku. Aż wreszcie nasz wzrok pada na twarz młodego mężczyzny, który jest zażenowany zachowaniem swych kompanów, może nawet czuje odrazę na myśl o barbarzyństwie, jakiego się dopuszczają. A jednak w jego oczach można dostrzec ślad perwersyjnej fascynacji. Milczący (zaciśnięte usta świadczą o tym, że nie jest w stanie wydobyć z siebie choćby słowa), zachowujący dystans, a zarazem zafascynowany tym, co się dzieje; szykujący się na to, co jeszcze ma się wydarzyć. Žižek powiada, że właśnie ten spośród nich jest najbardziej niebezpieczny, albowiem przepełniają go pomieszane uczucia przerażenia i rozkoszy, które inicjują proces powolnej, niewidocznej na pierwszy rzut oka, ale totalnej destrukcji.

Postaci, które spotykamy w tekstach Fleur Jaeggy, bardzo często znajdują się w tym granicznym stanie: w zawieszeniu między rozkoszą a rozpaczą, między odurzeniem a przerażeniem. Ostrożnie zbliżają się do ognia, igrają z nim, oddalają się na chwilę, by ostatecznie powierzyć się jego płomieniom.

Nastolatka wyśmiewająca się z chłopca, który stracił ojca. Doskonale wie, że to, co robi, jest okropne, czuje natychmiastowe wyrzuty sumienia, ale nie potrafi się powstrzymać. Widok przygniecionego cierpieniem chłopaka zaspokaja jej mroczne pragnienia.

Dziewczyna, która zrywa znajomość z bliską koleżanką, choć ma świadomość, że dla tamtej ich relacja jest bardzo ważna. Manifestacyjnie obdarza atencją inne dziewczęta, przechadza się z nimi w pobliżu swej dawnej przyjaciółki, czuje na sobie jej pełne pragnienia i bólu spojrzenie, ale nie robi nic, by położyć kres potwornej grze gestów.

Mąż, który fantazjuje na temat śmierci swej żony.

Matka postanawiająca oddać swą znienawidzoną córkę zamożnemu małżeństwu, które straciło dziecko. Dobija z nimi targu, uwodzi ich obietnicą, a następnie wycofuje się, skazując na cierpienie zarówno dziewczynkę ("Dlaczego życie tej znienawidzonej istoty ma być lepsze od mojego?", tłum. Magdalena Tulli), jak i małżeństwo (kobieta, która miała nadzieję na powtórne macierzyństwo, popełnia samobójstwo).

Służąca prowadząca cichą wojnę z żoną młodzieńca, którego była opiekunką.

Mściwość, przemoc symboliczna, obojętność w obliczu cudzego bólu, skłonność do na pozór niewinnych transgresji, które okazują się niebezpieczne dla innych - wszystko to daje postaciom opisywanym przez Jaeggy niewyobrażalną rozkosz, od której z czasem całkowicie się uzależniają.

Działania postaci rejestrowane są przez "samotne oko", które przemierza świat, przyglądając się bacznie jego obliczu. Raz jest to oko jednej z postaci, innym razem - oko bezosobowego narratora lub narratorki, zdarza się także, że pojawia się ono bez żadnej podmiotowej podpórki: jest puszczonym samopas organem bez ciała, który taksuje rzeczywistość, a mówiąc precyzyjnie - określa poziom rozkoszy doznawanej przez uczestników pojedynczych zdarzeń, syci się ich odurzeniem i strachem.

Teksty Fleur Jaeggy świadczą o jej silnej fascynacji przestrzennym wymiarem ludzkiego istnienia, przy czym przestrzeń jest u niej zawsze nasycona emocjami, które są ważniejsze niż ci, co ich doświadczają. Pisarka - z apollińskim chłodem - odziera swe postaci z warstwy pozorów, pod którą skrywają gwałtowne (często nieuświadomione) uczucia. Nie znaczy to wcale, że pozwala im dojść do głosu, że w jej tekstach słyszymy rozdzierający krzyk cierpiących. Przeciwnie - nie słychać prawie nic. Strategia Jaeggy jest prosta: nakłuć bolące miejsce, ale jednocześnie ograniczyć ekspresję, by "patrzący" na wszystko czytelnik nie mógł rozróżnić bólu i rozkoszy.

Wyczerpani

W eseju pt. "Bartleby albo formuła" Gilles Deleuze pisze o kilku typach postaci, które zasiedlają utwory Hermana Melville’a. Najważniejszą rolę odgrywają bohaterowie, których ogarnia tajemnicza obsesja. Przystępując do działania pod wpływem nieokreślonego impulsu, skazują się na całkowitą zatratę. Cel ich dążeń tylko pozornie znajduje się na zewnątrz. W rzeczywistości rozgrywka toczy się w nich samych.

Podobny typ postaci pojawia się także w niektórych utworach Roberta Walsera, szwajcarskiego prozaika, który miał bodaj największy wpływ na pisarstwo Fleur Jaeggy. Poświęciła mu jeden z esejów opublikowanych w niewielkiej książeczce pt. "Żywoty domniemane". Opowieść zaczyna się 25 stycznia 1929 roku, czyli w dniu, w którym Walser trafił do zakładu dla umysłowo chorych Heilanstalt Waldau w Bernie. Zalecenie o izolacji wydał psychiatra, doktor Morgenthaler. W uzasadnieniu pisał o chronicznej depresji pacjenta, próbach samobójczych i działaniach obsesyjnych, nad którymi chory nie ma żadnej kontroli. Nie wiadomo, o jakie działania dokładnie chodzi. Jaeggy całkowicie pomija ten wątek. Wspomina jedynie o poriomanii Walsera - błędnych wędrówkach, które konsekwentnie podejmował.

Z czasem jednak ten pęd do wędrówek ustąpił miejsca pragnieniu całkowitej anihilacji. Walsera nie opuszczało wrażenie, że za sprawą jakiegoś laboratoryjnego eksperymentu został wytrzebiony z emocji. Postanowił zatem dokończyć proces znikania: całkowicie uśpić pragnienia, pozbyć się nawyków, zapomnieć o codziennych potrzebach i wypisać się z życia. Teksty, które podówczas pisał, były częścią tej spektakularnej inscenizacji zaniku - one także służyły unicestwieniu istnienia, wymazaniu bytu, starciu z powierzchni ziemi rozkawałkowanego ciała, które utraciło zdolność odczuwania (pisarz używał ołówka, którym notował mikroskopijnych rozmiarów literki - trudne do odcyfrowania i łatwe do wytarcia). "Może właśnie to pociągało Walsera - pisze Jaeggy - mógł zapełniać pustą powierzchnię. Mógł nakładać pustkę na inną pustkę. Pisał na marginesach, mogło się wydawać, że kaligrafia, siostra języka, wpadła w uniesienie, że chce z impetem pokryć powierzchnię i zniknąć. Kiedy przepadły inne uczucia, pozostał mu jeszcze ten łagodny i nieustępliwy horror vacui, który go popychał do pokrywania papieru znakami, do tej pasji stosownej dla istoty zamienionej w widmo" (tłum. Stanisław Kasprzysiak). W krótkim szkicu o Walserze Walter Benjamin zwrócił uwagę na fakt, że teksty szwajcarskiego prozaika nie zawierają żadnych poprawek, żadnych skreśleń. Według Benjamina oznacza to, że utwory Walsera nie skrywają autorskiej intencji - RW nie musiał skreślać ni poprawiać, ponieważ nie istniał żaden intencjonalny przekaz, do którego należałoby dostosować formę utworu. Tekst był nośnikiem nicości, którą pisarz nakładał na pustkę powstałą po zniknięciu świata i podmiotu.

Nawiązanie do Walsera i jego pobytu w zakładzie dla obłąkanych pojawia się na początku powieści pt. "Szczęśliwe lata udręki". Jaeggy opisuje w niej (podkreślam: opisuje, a nie opowiada!) nastolatkę, która trafia do szkoły z internatem znajdującej się w kantonie Appenzell. Nie wiadomo, skąd pochodzi ta dziewczyna (ze szczątkowych informacji na temat jej rodziny dowiadujemy się, że matka mieszka w Brazylii, skąd przysyła kolejne dyspozycje dla córki, a ojciec nieustannie podróżuje, pomieszkując w kolejnych hotelach). Opis szkoły, sytuacji i zdarzeń powstaje po latach z perspektywy dorosłej kobiety, która sięga pamięcią do przeszłości, by wydobyć z niej kluczowe - formacyjne - momenty doświadczenia.

Pisze o sąsiedztwie szkoły i zakładu dla obłąkanych, wspominając o długich wędrówkach Walsera. Ona także będzie je podejmować każdego ranka, oddalając się od instytutu, gnana nieopanowanym przymusem, który w malowniczym Appenzell wydaje się czymś naturalnym. "W Appenzell można tylko chodzić na długie spacery, nic innego nie ma tu do roboty. Wystarczy przyjrzeć się tym okienkom w białych framugach, jaskrawej, rozpasanej roślinności rozkwitającej na parapetach, by rozpoznać gnuśny zastój tropików, wyczuć ledwie utrzymywane w ryzach napięcie gorączkowej wegetacji. Wewnątrz dzieją się zapewne rzeczy z lekka smutne i nieco chorobliwe. To Arkadia choroby. W tych wnętrzach gości spokój, idylla śmierci w pełnym blasku. Triumfujący żywioł zieleni i wapiennej bieli. Pejzaż za oknem wabi i mami, to nie złudzenie, lecz nieodparty przymus, Zwang, jak mówiło się u nas w szkole" (tłum. Magdalena Tulli). Bohaterka odpowiada na ów zew-przymus, poddaje się tej lekko chorobliwej atmosferze.

Przy czym Jaeggy daje nam do zrozumienia, że to, co dzieje się z postaciami opisanymi na kartach jej osobliwej powieści, nie powinno być traktowane jedynie jak ciekawy przypadek chorobowy, lecz także jako efekt pewnego społecznego procesu. Doświadczenia głównej bohaterki i jej koleżanek są możliwe dzięki ich obecności w szkole, która przygotowuje je do patologicznej roli, jaką mają później odegrać. Podobnie jest u Walsera. "Jakob von Gunten" to pamiętnik tytułowego bohatera, który opowiada o wydarzeniach w Instytucie Benjamenta, czyli szkole dla elewów. Jakub pisze o Instytucie w ten sposób: "Nauczyć się tu można niewiele, brak sił pedagogicznych i my, chłopcy z Instytutu Benjamenta, nigdy do niczego nie dojdziemy, to znaczy w przyszłości będziemy wszyscy czymś małym i podrzędnym" (tłum. Małgorzata Łukasiewicz). Nauki, które pobierają młodzi ludzie, rozwijają w nich pewną szczególną właściwość - czynią ich podatnymi na przymus choroby i śmierci.

Wszystko zaczyna się zatem od obsesyjnego działania, które daje postaciom Jaeggy rozkosz. Ma w tym swój udział otoczenie, w którym dorastają. Młodzi odpowiadają na przymus i konsekwentnie zmierzają ku zatracie, wyrzekając się z czasem wszelkich pragnień, potrzeb i działań, popadając w przerażający stupor, w którym trwają aż do końca. Czy otępienie jest konsekwencją rozkoszy i obsesyjnych dążeń, czy też po prostu inną formą tej samej choroby, której etiologii do końca nie rozumiemy? Nie wiem. Nie wszystkie bohaterki Jaeggy przechodzą wspomnianą przemianę. Niektóre wycofują się w niebyt już u zarania swej wędrówki. Wspomniany wcześniej Gilles Deleuze pisał na marginesie twórczości Becketta o różnicy między człowiekiem zmęczonym a człowiekiem wyczerpanym. Osoba zmęczona nie jest w stanie wykonać żadnego zadania, wcielić w życie żadnej możliwości. Jednak ta ostatnia wciąż istnieje. Chodzi o to, że zmęczony podmiot utracił siły, które są potrzebne do działania. Natomiast człowiek wyczerpany nie ma przed sobą już żadnej możliwości. To nie sił mu brakuje, lecz samych możliwości działania. W tym właśnie sensie postaci Jaeggy można nazwać wyczerpanymi. Jeśli na początku podejmują się realizacji jakiegoś projektu, to czynią to jedynie pod wpływem owego tajemniczego impulsu, przymusu, któremu nie potrafią się oprzeć. Ale bardzo szybko przechodzą w stan wyczerpania - trwają w pustce, która powoli je wchłania.

Jak najmniej słów

W eseju o Walserze Walter Benjamin zwraca uwagę na pewną cechę pisarstwa szwajcarskiego prozaika: małomówność, powściągliwość w używaniu słów. Opowiada też kapitalną anegdotę, której bohaterami są Arnold Böcklin, jego syn Carlo oraz Gottfried Keller. Wszyscy trzej siedzą w gospodzie, popijając jakiś trunek. Długie milczenie przerywa Carlo, który zauważa, że na zewnątrz panuje straszliwy upał. Jego ojciec dorzuca jedno zdanie: "I nie ma wiatru". Keller zrazu nie reaguje, ale po chwili wstaje i udaje się do wyjścia. Na odchodnym rzuca przez ramię: "Nie będę pił z gadułami".

Przy całej małomówności Walserowi zdarzają się jednak stylistyczne wybuchy, krótkie chwile retorycznego błogosławieństwa, które owocują strzelistymi frazami - wydobywającymi się znikąd i zmierzającymi donikąd, zapadającymi się w nicość pod naporem swej wyrafinowanej konstrukcji. Jaeggy, która nie napisała w życiu ani jednego przegadanego tekstu, nigdy nie pozwala sobie na podobną rozrzutność językową. Jej proza jest niezwykle zdyscyplinowana, jakby autorka używała podczas pisania specjalnej miary, przykrawając do niej każde nazbyt rozbudowane zdanie. Formalna dyscyplina, którą krytycy przyrównują nieraz do nieludzkiej, nieledwie mechanicznej powściągliwości w wyrażaniu myśli i uczuć, sprawia, że lekturze towarzyszy niepokojące doświadczenie obcości języka. Im mniej słów, im krótsza forma literacka, tym większy dystans między czytelnikiem a tekstem, który wcale nie wydaje się spójny - absolutna dyscyplina formalna wywołuje bowiem efekt rozpadu.

W "Proleterce" Jaeggy stosuje chwyt, który polega na ciągłej zmianie perspektywy: pierwszoosobowa narracja przechodzi w narrację trzecioosobową, co potęguje wrażenie schizofrenicznego rozdwojenia jaźni głównej bohaterki (bezimiennej, jak zresztą większość postaci występujących w tekstach szwajcarskiej pisarki). "Proleterka" to powieść o pamięci, opis przeszłości, którą narratorka próbuje uporządkować. W pierwszych zdaniach wyznaje, że po wielu latach ogarnęło ją osobliwe pragnienie: postanowiła odzyskać urnę z prochami swego ojca. I tym właśnie jest tekst jej wspomnień: urną, do której wsypuje proch pamięci. Powrót do przeszłości oznacza konfrontację z doświadczeniami, których sens wciąż pozostaje dla niej niejasny. Rozpad małżeństwa rodziców, obojętność matki, zaborczość babki, która w pewnym momencie wyrzuca ją z domu, zagubienie ojca, który nie potrafi jej ochronić (okazuje się, że jej prawdziwym ojcem był inny mężczyzna). Bohaterka porzuca pierwszoosobową perspektywę, gdy wspomnienia wywołują w niej zbyt silne uczucia. Próbuje złapać dystans, odsunąć się od źródła traumy na bezpieczną odległość, ale paradoksalnie intensyfikuje w ten sposób jej niszczycielskie efekty. Źródło cierpienia znajduje się już bowiem nie na zewnątrz, w odległej przeszłości, lecz w niej samej. W pewnym momencie mówi, że żyje "w łagodnym ogniu, wśród chłodnych płomieni, błękitnych jak niebiosa". Jeśli praca pamięci przypomina proces kremacji, w trakcie którego spala się cała przeszłość, to - jak sugerowałem wyżej - sama powieść (dziennik pełen opisów) musi pełnić rolę urny. Po zakończeniu rytuału pogrzebowego należy wysypać zawartość urny lub złożyć ją w krypcie, by rozpocząć proces żałoby, który pozwala pogodzić się z utratą. Jaeggy nie widzi jednak takiej możliwości. Jej bohaterka spotyka wreszcie prawdziwego ojca. To starzec, który u kresu życia postanowił odkryć przed nią prawdę. Ale spotkanie pogłębia jedynie doświadczenie obcości i poczucie absolutnej samotności. "Przemówił z miłości do prawdy. Wkrótce o wszystkim zapomni. O córce też" (tłum. Magdalena Tulli).

Osią narracyjną "Proleterki" jest dwutygodniowy rejs statkiem - wakacyjna podróż, w którą kilkunastoletnia bohaterka wybiera się ze swym (fałszywym) ojcem. Rozmyślając o nazwie statku, przypomina sobie scenę z powieści Melville’a, w której Billy Budd zostaje powieszony na pokładzie okrętu. W jednym z rozdziałów tego utworu znajdujemy uwagę na temat sztuki pisarskiej. Melville powiada, że jedynie dzieła wyobraźni charakteryzują się doskonałą symetrią formy. Teksty, które mają do czynienia z faktami, mimo zabiegów pisarza starającego się zdyscyplinować język opowieści, zawsze mają chropawe kanty.

Nie potrafię tego zweryfikować (być może daję się zwieść formalnemu urokowi tej prozy), ale podczas lektury Fleur

Jaeggy nie opuszcza mnie przeświadczenie, że jej powieści nie są jedynie dziełem wyobraźni.

Fleur Jaeggy jest szwajcarską powieściopisarką, piszącą po włosku. Po studiach wyjechała do Rzymu, gdzie zaprzyjaźniła się z Ingeborg Bachmann i Thomasem Bernhardem. Następnie przeniosła się do Mediolanu, gdzie podjęła pracę w wydawnictwie Adelphi. Tam też poznała Roberta Calasso, który został jej mężem. Pod koniec lat 70. nawiązała współpracę z Franco Batiatto, pisząc dla niego pod pseudonimem Carlotta Wieck teksty piosenek. Po polsku ukazały się cztery jej książki: zbiór opowiadań "Gniew niebios" (1999), powieści: "Szczęśliwe lata udręki" (2002), "Proleterka" (2003) oraz zbiór esejów "Żywoty domniemane" (2011).

Grzegorz Jankowicz jest redaktorem działu kulturalnego "Tygodnika Powszechnego", wiceprezesem Fundacji Korporacja Ha!art, dla której redaguje serie "Linia krytyczna" i "Proza obca". Juror Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej SILESIUS, dyrektor wykonawczy Festiwalu Conrada.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1978 r. Aktywista literacki, filozof literatury, eseista, redaktor, wydawca, krytyk i tłumacz. Dyrektor programowy Festiwalu Conrada. Redaktor działu kultury „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor programów literackich Fundacji Tygodnika Powszechnego.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Conrad 03 (37/2011)