Samorząd? By życie nie było nudne

Nawet "mała ojczyzna - pojęcie trochę zdewaluowane od ciągłego jego używania w ramach promocji turystycznej - może mieć Wielką Wizję.

06.11.2006

Czyta się kilka minut

fot. G. Kozakiewicz /
fot. G. Kozakiewicz /

Już po raz piąty po 1989 r. odbywa się proces polityczny, który przez parę miesięcy angażuje bezpośrednio kilkaset tysięcy ludzi ubiegających się o miejsce we władzach samorządowych różnego szczebla, a który powinien też zaangażować miliony tych, którzy władzę lokalną mają wybierać.

Choć groźne burze na krajowej scenie politycznej odwracają od tej kampanii uwagę, "taśmy Beger" mają i lokalny wydźwięk: zinstytucjonalizowana nieufność, o której pisałem w tekście "Rzecz solidarna i jej wrogowie" ("TP" nr 5/06), rozwija się w walce o "IV Rzeczpospolitą". Jakiś czas temu radni w jednym z bardziej cywilizowanych miast powiatowych na południu kraju uzgodnili, że nie będą odpowiadać na moją ankietę, lękając się jej wykorzystania do "nie wiadomo jakich" celów. Lęk jest może tym bardziej uzasadniony, że na forum krajowym stanęła sprawa śledztwa prokuratorskiego w sprawie kaptowania radnych w Wyszkowie. Jeszcze przed ostatnią aferą sejmową w innym mieście na północy kraju wypraszano za drzwi studentki, pracujące przy prowadzonych przeze mnie badaniach nad lokalnymi wzorami kultury politycznej, gdy zgłaszały chęć rozmowy o demokracji.

Tak to polityka krajowa i lokalna przeplatają się, byłoby zresztą naiwnością sądzić, że nie ma między nimi związku. Pozycja SLD załamała się właśnie wskutek ujawnienia takiego powiązania między politykami krajowymi a lokalnymi kolegami zaangażowanymi w działania przestępcze. Zresztą z upływem lat polityczna elita krajowa coraz bardziej zrośnięta jest z elitą lokalną, a ich wady i zalety stają się wspólne. Czy to nie dziwne, że słyszymy o braku chętnych do rywalizacji o lokalną władzę wykonawczą (nie w Warszawie)? Czy wynika to z tego, że nie pchają się ci niekompetentni, czy raczej z lęku przed wpadnięciem między tryby "wojny na górze"?

Dlaczego samorząd?

Najprostsza odpowiedź brzmi: by życie nie było nudne. Media komunistyczne lubowały się w doniesieniach, że coś dzieje się w całym kraju: w całym kraju siali, w całym kraju szli do szkoły, w całym kraju potępiali warchołów... Była w tym też intencja totalizująca - człowiek czuł na sobie ciężar powszechności określanych przez władzę zachowań. Samorządność pozwala na realizację tego, co jest osobliwe, co interesuje wyłącznie daną społeczność, ma więc etyczny wymiar ekspresji własnej podmiotowości. Tu już wiele się stało po 1989 r., chociaż media masowe wciąż nie doceniają różnorodności, którą można zobaczyć gołym okiem, jadąc przez kraj. Mimo zuniformizowanego budownictwa świeckiego i sakralnego, owczego pędu do tych samych wzorów w ubraniu, jedzeniu i mieszkaniu. Tu mówią po kaszubsku, ówdzie po śluńsku. W Zelowie działa stara wspólnota husycka, miłośnicy Pucka działają na rzecz readaptacji rynku, Skoczowa reperują stary kościół, a Czarnowąsów będą odbudowywać spaloną świątynię drewnianą. Z kolei w Trykowie strażacy-ratownicy ubiegają się o udział we władzy.

Druga wartość samorządności to odpowiedzialność za to, co się robi. Tu rozleniwienie daje się wciąż odczuwać na szeroką skalę. Od czasu, gdy włodarz miasta nie jest przywożony w teczce przez polityka wyższego szczebla, obywatele nie mają prawa narzekać na wybór, a jedynie na wybrańca, że ich zawiódł.

Program samorządności terytorialnej, wprowadzony w życie po 1989 r., ma w sobie element szlachetnej utopii. Zakłada, że samorządność wciąga szerokie rzesze mieszkańców i przez to upowszechnia władzę, znosi przedział między obywatelem a państwem. To wszystko jest możliwe, gorzej z wykonaniem. Nawet w małych społecznościach lokalnych, gdzie prawie wszyscy znają się z widzenia, badający je socjolodzy zauważają wyobcowanie z życia politycznego. W małym mieście na Pomorzu 52 proc. badanych mówi, że ma bardzo mały lub żaden wpływ na to, co dzieje się w mieście; na Mazowszu - 58 proc., na Śląsku Opolskim - 49 proc. Te dane są przygnębiające, choć i tak jest dużo lepiej niż na krajowej scenie politycznej, która przeciętnemu obywatelowi wydaje się odległym, choć widzianym co dzień w telewizorze, terenem niezrozumiałych gier i manipulacji. Medialna bliskość dalekiej polityki stołecznej sprawia jednak, że niejasna staje się polityka lokalna. Większość podejrzewa swoją władzę o jakieś ciemne interesy i machinacje, czasem nie bez powodu, choć przeważnie samorząd broni się brakiem solidnych podstaw do oskarżeń. Do tego dochodzi brak pieniędzy u spauperyzowanej części społeczeństwa, która swoje zainteresowania ogranicza do dbałości o sprawy najprostsze, oraz nieobecność na miejscu coraz większej liczby tych, którzy aktywnie zabiegają o poprawę losu swojego i swoich bliskich, pracując za granicą. To ostatnie zjawisko jest tak masowe, że zaciemnia obraz uczestnictwa w wyborach czy referendach.

Co to jest samorząd?

"Ogół mieszkańców jednostek zasadniczego podziału terytorialnego stanowi z mocy prawa wspólnotę samorządową" (art.16, ust.1 Konstytucji RP). Przywrócenie w Polsce demokratycznej samorządu miało na celu zbliżenie władzy do obywateli i rozbicie monopolu władzy państwowej, który osiągnął apogeum w ustroju socjalistycznym. Polska Ludowa od strony formalnej była hierarchią rad: od Rady Państwa na czele, przez Sejm PRL, do dzielnicowej, miejskiej czy powiatowej rady narodowej na dole. "Radziecki" ustrój był tylko zasłoną dla innej hierarchii władzy, rzeczywistej, sprawowanej przez PZPR: od Biura Politycznego Komitetu Centralnego na górze do komitetu dzielnicowego, miejskiego czy powiatowego na dole. Lokalna organizacja polityczna obywateli była w efekcie zarządzana przez lokalną administrację cywilną pod nadzorem lokalnej partyjnej jednostki politycznej i organów politycznych partii i jej państwa wyższego szczebla.

Obecny ustrój Polski jest całkowicie odrębny m.in. przez to, że uznaje lokalną wspólnotę samorządową, która część zadań publicznych wykonuje we własnym imieniu i na własną odpowiedzialność. Istotne, chociaż nieuświadomione przez większość jest to, że oni sami, jako ogół mieszkańców, stanowią tę wspólnotę. Na co dzień mieszkańcy mają poczucie istnienia jakiejś władzy samorządowej nad nimi. Torująca sobie powoli drogę w obyczajowości politycznej zasada bezpośredniego sprawowania władzy w referendum pozwala jednak od czasu do czasu przeżyć autentyczne poczucie samorządności: gdy referendum jest ważne, a władze zostają odwołane bądź utrzymane. Z badań dr Katarzyny Dzieniszewskiej--Naroskiej wynika zresztą, że z roku na rok wzrasta odsetek referendów ważnych, w których wzięło udział wymagane prawem kworum uprawnionych. Ideę referendów większość odpowiadających stale zresztą, jak wynika z naszych badań, aprobuje, a niska frekwencja bierze się z obojętności wobec postawionego problemu, czasem nawet lęku przed represjami lokalnych rządzących, nie zaś z odmowy uznania tej formy samorządności.

Wszędzie, gdzie jadę, słyszę narzekania władz na apatię elektoratu, brak zainteresowania organizowanymi konsultacjami z ludnością itd. Z drugiej strony, nie ma chyba miejscowości, gdzie w III RP nie miałaby miejsca jakaś konfrontacja publiczna, akcja lokalna części mieszkańców słusznie lub niesłusznie domagających się od lokalnych władz działania zgodnie z ich interesami.

Kim są radni?

"Radny obowiązany jest kierować się dobrem wspólnoty samorządowej gminy. Radny utrzymuje stałą więź z mieszkańcami oraz ich organizacjami, a w szczególności przyjmuje zgłaszane przez mieszkańców gminy postulaty i przedstawia je organom gminy do rozpatrzenia, nie jest jednak związany instrukcjami wyborców" (art. 23 ustawy o samorządzie gminy z 8 marca 1990 r. z późniejszymi zmianami).

W prowadzonych w ostatnich latach badaniach nad lokalnymi wzorami kultury politycznej zadawaliśmy m.in. pytanie o cechy dobrego radnego. Oto wyniki uzyskane w trzech miejscowościach z różnych regionów Polski: Mazowsza, Śląska Opolskiego i Śląska Cieszyńskiego.

Cechą dominującą oczekiwań - wskazywaną przez trzy czwarte badanych - była "uczciwość" radnych. Jest to, jak się wydaje, najbardziej uniwersalna cecha idealnego przedstawiciela bez względu na to, jakiego poziomu władzy owo przedstawicielstwo dotyczy.

Pokazywały to już badania Renaty Siemieńskiej, gdzie w sondażu przeprowadzonym przez PENTOR przed wyborami parlamentarnymi w 2001 r. oraz samorządowymi w 2002 r. Polacy zdecydowanie na pierwszym miejscu wskazywali właśnie uczciwość (tekst na ten temat znajduje się w tomie "Płeć, wybory, polityka" pod red. R. Siemieńskiej, Wydawnictwo Naukowe Scholar). Żądanie władzy uczciwej utrzymuje się nadal, a doświadczenia z czasów rządów AWS i SLD tylko te oczekiwania zaostrzyły. Dalej wymienia się "wykształcenie" kandydatów, które jednak cieszy się różnym popytem zależnie od lokalnych warunków. Najbardziej interesujące wydaje się być pojawienie się w czołówce takich cech, jak "wrażliwość i opiekuńczość", "lojalność wobec wyborców" oraz "aktywność". Oznacza to, że mieszkańcy nie oczekują charyzmatycznych przywódców potrafiących pociągnąć za sobą ludzi i organizować ich do różnych działań, ale raczej spolegliwych opiekunów "wrażliwych na biedę", "krzywdę ludzką" czy "problemy ludzi". Na dodatek mają to być opiekunowie lojalni wobec wyborców, którzy będą "słuchać, jakie są potrzeby" i "realizować to, czego chcą ludzie", wykazywać się "aktywnością" w zabieganiu o realizację tych potrzeb.

Podsumowując: idealny radny to wykształcony i lojalny wobec wyborców opiekun, a więc, posługując się terminologią Tadeusza Kotarbińskiego, "opiekun spolegliwy". Pojawiająca się w tym wzorze "lojalność wobec wyborców" to z kolei odmienne oblicze uczciwości. Wolny mandat, który tak wyraźnie zarysowano w ustawie, jest w przypadku radnego rozumiany jeszcze bardziej restrykcyjnie niż w przypadku posła. Ludzie, a także większość radnych, uważają, że samorząd to reprezentacja zobowiązana do respektowania interesów lokalnej wspólnoty. Wiemy dobrze, że niejeden radny jest przede wszystkim reprezentantem swojej ulicy, wioski czy dzielnicy, a partykularyzm jest zgodny z poczuciem politycznym większości, która prawdopodobnie skłonna jest dopuszczać swobodę mandatu tylko w sytuacji wyraźnego konfliktu interesu partykularnego z interesem wspólnoty.

Między partią a wspólnotą

Inna nieco sprawa to wybór prezydenta, wójta czy burmistrza. Bynajmniej jednak nie chodzi o to, by nie mieli oni być opiekunami - przede wszystkim muszą mieć program. Powszechne oczekiwanie silnego przywódcy nie oznacza wcale tęsknoty za lokalnym czy krajowym kacykiem. Nawet "mała ojczyzna" - pojęcie trochę zdewaluowane od ciągłego jego używania w ramach promocji turystycznej - może mieć Wielką Wizję. Ludzie chcą polityków, którzy przedstawią jasny i atrakcyjny program działania i zorganizują działanie lokalnych służb tak, by program ten zrealizować. Coraz większy dopływ środków europejskich sformułowanie takich programów powinien ułatwiać. Łatwiej też sprawdzić, kto dotychczas umiał, choćby w skromnym zakresie, coś pożytecznego dla ogółu z pomocą tych środków zrobić.

Niezadowolenie z wykonywania demokracji wynika w dużej mierze z konfliktu między oczekiwaniem realizacji partykularnych interesów a koncepcją wolnego mandatu. Sprzeczności są nieuniknione, podobnie jak możliwość, że za parawanem dbałości o interes ogólny lokalny polityk zajmie się realizacją interesów prywatnych i partyjnych. To ostatnie jest ważne - w naszych badaniach od lat przeważa niechęć wyborców do wikłania polityki lokalnej w politykę partyjną. Wolno podejrzewać, że tam, gdzie mimo chęci rozszerzenia wpływów, partyjni twórcy ordynacji samorządowej pozostawili taką możliwość, zwyciężać będą komitety lokalne. Wprowadzanie partii na poziom polityki lokalnej uzasadnia się potrzebą zagwarantowania wyborcy jakiejś szerszej odpowiedzialności niż odpowiedzialność grupy lokalnych działaczy, którzy po czterech latach mogą chcieć zwinąć interes. Wszystko prawda, ale w postmodernistycznej polityce polskiej, w której obok nomadyzmu politycznego z partii do partii (określenie A. Kamińskiego i J. Kurczewskiej) kwitnie transwestytyzm polityczny, pozwalający na przebieranie się w różne szatki ideowe co kadencja, odpowiedzialność partii jest równie iluzoryczna. Na szczeblu lokalnym partie te, z wyjątkiem wielkich miast, to przecież koalicje z bezpartyjnymi autorytetami lokalnymi i organizacjami pozapartyjnymi, dostarczającymi kadr i zapewniającymi lokalną mobilizację podczas kampanii wyborczej.

Co nam zostaje? Wybierać rozsądnie, coraz rozsądniej. Jak każda idea, samorządność nadaje tylko kierunek w drodze, na której można stanąć albo iść naprzód. Nie zatrzaskiwać drzwi przed demokracją, nie łudzić się, że ktoś się nami zaopiekuje, ale samemu przyjąć odpowiedzialność za swoją demokrację, to znaczy za siebie samego, swoich bliskich i sąsiadów.

Prof. JACEK KURCZEWSKI (ur. 1943) był doradcą "Solidarności" w 1981 r. i wicemarszałkiem Sejmu RP I kadencji; kieruje Katedrą Socjologii Obyczajów i Prawa na Uniwersytecie Warszawskim.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2006