Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Oczekuje się, że znowu zaczniemy odprawiać mszę stojąc plecami do braci i sióstr, że modląc się będziemy zwróceni twarzą na wschód i że wróci łacina oraz wiele innych elementów przedsoborowej liturgii i związanej z nią pobożności. Sądzi się, że taki powrót do przeszłości zapewni Bogu należną Mu chwałę i powstrzyma wszelkie zmiany, które z natury rzeczy niszczą Kościół. Tyle tylko, że gdzieś w tym wszystkim zgubił się nam Chrystus. Nazwaliśmy Go słodkim więźniem miłości, ukrytym w kruszynie chleba, utajonym w Hostii białej i wystawionym do adoracji.
Dogmatyzowanie greckich i łacińskich pojęć i języka, mocno związanych z obrazem świata, który dawno przeminął i nijak nie pasuje do tego, co dzisiaj o świecie wiemy, naraża nas i Chrystusa – jak mówi Leszek Kołakowski – na ośmieszenie. Jak dzisiejszy człowiek ma poważnie traktować Boga, który wciąż mieszka na chmurce, przychodzi, kiedy zechce, i odchodzi, kiedy Mu się spodoba, nie licząc się z ich sercem, ale i rozumem. Z ich sumieniem, a więc wolnością, choć stworzył nas wolnymi.
Jak np. dzisiejszemu człowiekowi wyklarować, że podczas konsekracji istota chleba i wina przemienia się w ciało i krew, a przypadłości pozostają niezmienione, skoro tenże człowiek ze szkoły wyniósł zupełnie inne wyobrażenie materii? Zamiast więc łamać sobie głowę nad owymi przeistoczeniami, większą korzyść odniesiemy pozostawiając te zagadnienia Bożej wszechmocy i zajmując się sobą, naszym przeistoczeniem, naszą konsekracją. Przecież to my, Kościół, jesteśmy żywym ciałem Jezusa Chrystusa. Najprawdziwszą hostią i monstrancją. Jeśli dzisiaj, przynajmniej w Europie, ludzie szukający Boga nie znajdują Go w Kościele, pójdą szukać gdzie indziej. Dlatego szczególny obowiązek spoczywa na starszych Kościoła, papieżu, biskupach, prezbiterach i diakonach oraz zakonach. „Księża, którzy nie wiedzą już, czy w cokolwiek wierzą, i nie widzą już sensu w idei, że są odpowiedzialni poprzez obecność Jezusa w świecie, że są Jego kapłanami i apostołami, są bezsilni, nawet jeśli szczerze przywiązani do tradycji chrześcijańskiej, do Kościoła, nawet jeśli żywotność tej tradycji jest dla nich ważna. (...) Po co nam chrześcijaństwo, jeśli jest tylko politycznym lobby, dla zachowania frazeologii, której ludzie i tak nie traktują poważnie”. Co z tego, że np. załadujemy klerykom, czy dzieciom, do głów zawartość katechizmu czy iluś tam książek, jeśli nie zaprzyjaźnimy ich z Chrystusem i nie pomożemy im tej przyjaźni umocnić. W ten sposób edukując wychowamy bezdusznych i aroganckich urzędników. A przecież nie o urzędowanie chodzi, ale o zaproszenie na ucztę. Skromną: chleb, woda, wino. Nakierowującą naszą uwagę nie na pokarm, ale na Gospodarza i jego gości. Karl Rahner przypomina przecież, że Eucharystia „nie jest działaniem sakralnym”, które miałoby nas odrywać od świata. Przeciwnie, ma nam pomóc odnaleźć sacrum w profanum. Polityki nie wyłączając. ©