Są darmowe obiady

Milion sto tysięcy. Tylu uczniów i uczennic chodzi do nowojorskich szkół publicznych i tylu w obecnym roku szkolnym dostaje obiady za darmo.

06.11.2017

Czyta się kilka minut

 / PAWEŁ BRAVO
/ PAWEŁ BRAVO

Po prawdzie, już wcześniej trzy czwarte dzieci kwalifikowało się tam do zniżek albo całkowitej refundacji, więc z punktu widzenia budżetu zmiana nie będzie aż tak bolesna: odpadają koszty utrzymania obiegu papierów, potrzebnego, by ustalić, do kogo pomoc winna trafić. Wydawanie każdemu tego samego obiadu – co zgodnie podchwytuje prasa, opisując decyzję nowojorskiego nadzoru szkolnego – pozwala zredukować upokorzenie i wstyd. Każdy rodzaj różnicowania i opłat prowadzi prędzej czy później do segregacji. Dzieci potrafią dzielić się ze zwierzęcą amoralną precyzją stada wilków. Nie ma jednak powodu, żeby świat dorosłych dostarczał im kolejnych powodów. Jednym z dużych tematów kampanii społecznych w USA było w ostatnich latach wytrzebienie zwyczaju tzw. lunch shaming, czyli karania uczniów, których rodzice zalegają z opłatami, poprzez upokarzające wciskanie nędznej kanapki albo zmuszanie ich do sprzątania sali w zamian za jedzenie.

Ta sama Ameryka, którą stać na szczodrość i troskę, naucza nas jednak również naczelnej zasady ekonomicznego paleokorwinizmu: „nie ma darmowych obiadów”. Na drugim końcu uczynku miłosierdzia wisi rachunek za zupę, mięso i sałatkę, zapłacony przez miasto, program federalny czy jakąś fundację. Ale i na mniej uchwytnym księgowo poziomie nie sposób uciec przed tym wszechwładnym coś-za-coś. Kto płaci, ten wymaga. W tym przypadku rząd z wianuszkiem ekspertów i lobbystów wyżywa się w tym, co jedni nazwą nieokiełznaną żądzą władzy nad życiem ludu, inni zaś traktują jako konieczną troskę o dobrostan obywateli. Trzeba ich bronić przed nimi samymi, podciągając na wyższy poziom świadomości, chronić od pokus stawianych przez złe obyczaje i ogólnie popsuty mechanizm życia społecznego. Perspektywę religijnego marszu ku zbawieniu od oświeceniowego projektu wspólnoty idealnej dzieli tylko ocena szans na to, czy mechanizm da się tu i teraz naprawić. Tak czy owak, państwo rości sobie prawo, by sięgać po nasze ciała. A tym bardziej dzieci, które poniekąd karmi wprost, płacąc rachunki za stołówkę.

Rzadko kiedy widać z taką ostrością, jak dieta i żywienie potrafią zyskać status „dużego” politycznego problemu, czego przykładem bitwa o menu amerykańskich stołówek szkolnych. Wprowadzone przez Baracka Obamę (za podszeptem Michelle, która założyła wszak modelowy szkolny warzywnik w ogrodach Białego Domu) ograniczenia tego, co wolno dziatwie podawać, stały się dla jego wrogów „zamachem na wolność” prawie tak oprotestowanym, co program przymusowego ubezpieczenia zdrowotnego. Produkty zbożowe miały być co najmniej w połowie z mąki z pełnego przemiału, mleko mogło mieć maksymalnie 1 proc. tłuszczu, wyznaczono też ambitny program stopniowego ograniczania ilości soli w potrawach oraz nakaz ustawiania barów sałatkowych.

Nie zawsze dobre intencje brukują drogę do piekła, ale z pewnością tak się dzieje, kiedy towarzyszy im pośpiech. Pełnoziarniste tortille są łamliwe, co z miejsca wzbudziło bunt w stanach o dużym odsetku ludności latynoskiej. Żadne dziecko, niekoniecznie o włoskich korzeniach, nie przestawi się tak łatwo na razowy makaron, który nawiasem mówiąc jest po prostu paskudny: już lepiej nie jeść klusek wcale. Ulubione słowo komentatorów odgadujących przyczyny zeszłorocznej przewrotki politycznej w USA – czyli backlash, inaczej mówiąc agresywna reakcja obronna na zmiany, zagrało na korzyść Republikanów także w stołówkach.

Trumpowi na razie nie udało się skutecznie odkręcić zdrowotnej rewolucji Obamacare. Ale odbija to sobie w stołówkach. Departament rolnictwa obiecał, iż „szkolne obiady znów będą wielkie”, podobnie jak cała Ameryka, o ile wytrzyma całą kadencję Donalda. Program ograniczania soli został wyhamowany, a stosowanie mąki razowej obudowane tyloma wyjątkami, że właściwie można o nim zapomnieć. Prasa liberalna boleje, dyrektorzy szkół i oświatowcy pracujący bliżej realnego życia trochę uspokajają, że i tak wszystko zależy od lokalnych warunków i powolnych przemian. Szkolny obiad jest przede wszystkim po to, by żadne dziecko nie wyszło z lekcji głodne. A to, czy jakiś polityk się przy tym upasie, to wtórna sprawa. ©℗

Jeśli będziecie w Krakowie w tę sobotę, zajrzyjcie o18.30 na Planty koło Teatru im. Słowackiego: nasz redakcyjny kolega Błażej Strzelczyk wraz z zespołem fabryki dobra zwanej skromnie Zupą na Plantach świętuje rocznicę swej akcji, która wielu z nas przywiodła do prawdy, że głód bliźniego to nie wyzwanie charytatywne, ale brama do jego godności. Wszystkim innym na pociechę po niewesołym felietonie dam przepis na słodką bagatelkę, która jest czymś w połowie między bezą a kokosankami. A przy okazji pozwoli nie zmarnować białek, które zostały po robieniu tiramisu. Sekret przepisu polega na ubijaniu białek na ciepło – miskę wstawiamy do garnka z wodą na małym ogniu. Nie można przesadzić, żeby się nam nie ścięły, ale do ok. 40 stopni trzeba ją stopniowo podgrzać. Zaczynamy ubijać 4 białka, kiedy tylko zaczną się pienić, dodajemy powoli 250 g cukru pudru, ubijamy dalej, po paru minutach wyjmujemy z wody, ubijamy dalej do osiągnięcia lśniącej, sztywnej masy. Delikatnie łyżką wkręcamy 200 g wiórków kokosowych. Na wysmarowanym masłem papierze do pieczenia wykładamy kulki wielkości orzecha włoskiego (to cyrkowy wyczyn, bo masa jest lepka). Pieczemy w 160 stopniach 10-12 minut, aż leciutko zżółkną z wierzchu. Zdejmujemy, gdy ostygną. W środku powinny być trochę mokre. Niech te gwiazdeczki rozświetlą wam noc świętego Marcina, rolniczy początek zimy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2017