Rzeź kurczaków

Dwa miliardy. A może cztery. Widziałem gdzieś nawet liczbę sześć. Istotny jest rząd wielkości.

14.01.2019

Czyta się kilka minut

 / PAWEŁ BRAVO
/ PAWEŁ BRAVO

W miliardy idzie liczba corocznie zabijanych piskląt kurzych płci męskiej. Dzięki pracy seksera (rzadki, świetnie opłacany zawód) już po parunastu godzinach od wyklucia ferma hodująca przyszłe nioski bądź brojlery może się pozbyć zbędnej połowy kurczęcego przychówku. Samce ani jaj nie znoszą, ani nie dość szybko przybierają na wadze, ich mięso jest zbyt łykowate. Nauczyliśmy się uzyskiwać odmiany, których „produktywność” w sensie liczby jaj lub masy ciała przebija kilkukrotnie cechy ptactwa biegającego po podwórku sto lat temu. W miarę jak podwórka i kurniki zastąpione zostały przez przemysłowe zakłady wyrobu białka zwierzęcego zwane fermami, ta rewolucja w selekcji przydatnych cech ominęła męską część populacji. Nie opłaca się na industrialną skalę nic z takimi osobnikami robić.

Utkwiliśmy, drodzy państwo, w ślepej kiszce postępów biotechnologii. Bliska obserwacja paru gatunków żyjących blisko naszych siedzib – z kotami na czele – wskazuje, że pod prawie każdym aspektem zwierzak płci żeńskiej jest ciekawszy, bardziej fascynujący, obiecujący. Czy to samo stosuje się do człowieka, tego rozstrzygać się nie podejmę. Nie brnijmy w to ideologiczne pole minowe. Mniejsza zresztą o mężczyzn: każdego dnia w fermach bezbronne puszyste kulki jadą taśmociągiem wprost pod noże maszyny (unijna dyrektywa ściśle reguluje, ile taka sieczkarnia może „zmacerować” piskląt na minutę). Albo – co w narracji branży drobiarskiej uchodzi za akt humanitarny – są wpierw gazowane, zanim trafią do dalszego przerobu np. na mączkę, karmę czy inne białkowe suplementy.

Nie, nie, drodzy państwo zjadacze jajek „zerówek” i udek kurczaków „zagrodowych”, proszę nie odwracać głów. Rzeź męskich piskląt dotyczy każdego trybu produkcji, nie tylko masowych ferm porównywanych w kampaniach do obozów koncentracyjnych. Porównywanych zresztą niezgodnie z prawem. Jak pewnie już mało kto pamięta, w 2012 r. trybunał w Strasburgu podtrzymał wyrok niemieckiego sądu zakazującego billboardów zestawiających chów przemysłowy z Holokaustem. Czekam niecierpliwie na kolejną taką sprawę. Jestem ciekaw, czy te lata zmiany wrażliwości w stronę coraz głębszej empatii dla zwierząt oraz coraz mniej podskórna niechęć europejskiej lewicy do Izraela sprawią, że następny wyrok będzie już inny.

Problem, jak uniknąć zabijania pisklaczków, wystarczył za motywację do jednej z największych success stories w zastosowaniu biotechnologii. Pewna holenderska firma wdrożyła procedurę pozwalającą przy dość niskim koszcie (jeden cent na jajko, a będzie jeszcze mniej) prowadzić testy wykrywające w jaju już dziewięć dni od zapłodnienia markery określające płeć. Laser robi małą dziurkę w skorupce, podciśnienie wysysa odrobinę płynu owodniowego, wszystko to szybko, bez dotykania i w warunkach niezakłócających inkubacji. Cały ten prenatalny high-tech pozwala wyrzucić (na śmietnik? do utylizacji? nie wiem) kurze embriony płci męskiej. „O wiele wcześniej, zanim rozwija się wrażliwość na ból i zdolność do odczuwania cierpienia” – zapewnia organizacja walki o prawa zwierząt Human League. Nie dociekam, skąd oni to wiedzą (stereotyp „kurzego móżdżka”, czyli tego, że ptaki przez małą masę mózgu są głupie i niewrażliwe, to wielka bzdura). Grunt, że klienci niemieckiej sieci Rewe już mogą kupować jajka wolne od wyrzutów sumienia.

Siadałem do pisania w prześmiewczym nastroju, bo czyż nie jest z lekka pomylony umysł, który takie problemy rozwiązuje? Ale spomiędzy akapitów łypie na mnie strach. W tym samym numerze Szymon Hołownia pisze – świetnie, jak zwykle, przeczytajcie – w imię czyich interesów próbujemy wyrżnąć populację dzika. Takeśmy się w nowoczesne tryby zapewniające tanią i względnie bezpieczną żywność zapędzili, że właściwie trudno już przekąsić cokolwiek, co nie jest obarczone cząstką cierpienia żywej istoty. Albo wyzysku ekonomicznego i destrukcji więzi społecznych. I szkód środowiskowych na dokładkę. Był taki okres w latach 90., kiedy Polacy jak szczury z baśni Grimmów pobiegli bezmyślnie na zew wzmacniaczy smaku. Epoka vegety i innych mieszanek z glutaminianem. Dzisiaj na każdej kuchennej półce stoi pięknie opakowana mea culpa w proszku. ©℗

Nie mam pomysłu, co z tym wszystkim zrobić, bo nawet ściśle wegańska dieta ma swoje etyczne pułapki... Obiecuję pomyśleć o tym na wiosnę, kiedy umysł pobudzony dopływem żelaza z liści sałaty obudzi się ze stuporu. Tymczasem zaś jestem w fazie, kiedy mój najlepszy zimowy przyjaciel – buraki – zaczyna się powoli nudzić. Z różnych kombinacji, żeby sobie to buraczenie urozmaicić, jedną się podzielę: risotto burakowe. Pieczemy w całości 4 małe buraki, aż zmiękną. Po wystudzeniu obieramy i kroimy w malutką kosteczkę. Przystępujemy do robienia risotta tradycyjną metodą: dusimy na maśle cebulę, sypiemy ryż (320 g na 4 osoby), prażymy go, podlewamy czerwonym winem, potem gotujemy we wrzącym bulionie dolewanym w miarę, jak ryż go wchłania, aż do miękkości. Buraki dodajemy sukcesywnie w pierwszych minutach gotowania, a wraz z nimi ze dwie gałązki tymianku. Na końcu idzie łyżka masła, wyłączamy ogień i mocno mieszamy dla uzyskania kremowej konsystencji. Na wydaniu dodajemy trochę świeżo utartej skórki cytrynowej (i parmezan, ale ostrożnie). Kto uzna, że wyszło za słodkie, niech pokropi octem balsamicznym. A kto lubi wrzucać jedzenie na Instagrama, niech poprawi wizualny efekt czymś zielonym: wczoraj dodałem parę pieczonych brukselek – świetnie smakowo pasowały.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2019