Rzeczywistość wzmożona

„Ptasie ulice” Piotra Pazińskiego pozornie stanowią resztkę ocalałą z Zagłady, umieszczoną gdzieś z boku historii, ale ta ostentacyjnie oddalona od współczesności narracja pełni wobec niej ważne funkcje krytyczne.

15.10.2013

Czyta się kilka minut

Typograficzną wizualizację zdania Conrada „A word carries far – very far – deals destruction through time as the bullets go flying through space” przygotowała czwórka warszawskich grafików: Agata Dudek, Małgorzata Nowak, Jan Bajtlik i Stanisław Gajewski / il. Agata Dudek
Typograficzną wizualizację zdania Conrada „A word carries far – very far – deals destruction through time as the bullets go flying through space” przygotowała czwórka warszawskich grafików: Agata Dudek, Małgorzata Nowak, Jan Bajtlik i Stanisław Gajewski / il. Agata Dudek

ZMYŚLENIE I PRAWDA

Na lekturę „Ptasich ulic” duży wpływ ma oczywiście to, co już wiemy o Pazińskim. Głośny i nagradzany „Pensjonat” sprawił, że Paziński został uznany za archeologa pamięci o Holokauście, twórcę elegii o odchodzącym lub zniszczonym przez historię świecie, poszukiwacza ocalałych fragmentów przeszłości. Pojawiły się też – bardzo trafne – skojarzenia literackie. Z jednej strony Bruno Schulz, zwłaszcza z „Sanatorium pod klepsydrą”, a więc ten mniej witalistyczny i sensualny, z drugiej – na przykład – Jonathan Safran Foer. W głośnym debiucie, powieści „Wszystko jest iluminacją”, ten ostatni stworzył imaginacyjny obraz ojczyzny swoich żydowskich przodków, mieszczącej się gdzieś na wschodnich rubieżach przedwojennej Polski. Foer, urodzony jak Paziński w latach 70. minionego wieku, należy do generacji, która nie doświadczyła czasu Zagłady. Paradoks – jeśli to paradoks – polega zatem na tym, że Foer i Paziński nie mogą pamiętać Shoah, ale zarazem ta pamięć jest ich głównym tematem. Niekiedy nazywa się to postpamięcią.

Najważniejszym wzorem pisarskim pozostaje dla Pazińskiego bez wątpienia Schulz. Autor „Ptasich ulic” przerabia wzięte od Schulza motywy i wątki, spożytkowuje wzorce budowy fabuły, naśladuje styl. Z Schulzem łączy Pazińskiego jeszcze i to, że obaj są „dziwnie” usytuowani wobec rozdzierającego historię na pół wydarzenia Zagłady: choć Schulz padł jej ofiarą, to przecież jako pisarz należy do epoki wcześniejszej, „sprzed” Zagłady. Paziński sytuuje się „po”. Jeśli jednak dobrze się przyjrzymy, to okaże się, że świat Pazińskiego nie jest po prostu światem „po” Zagładzie, gdyż jej skutki, a także niektóre przyczyny, nie znikły. Podobnie świat Schulza: nie mieści się po prostu „przed”, lecz jakoś nabrzmiewa tym, co ma nadejść.

Z kolei z Foerem łączy Pazińskiego to, że nie tworzy on literatury świadectwa, lecz pamięci; ale nie tylko – i nie przede wszystkim – indywidualnej, lecz zbiorowej i społecznej. To tutaj, w tym obszarze, rodzić się mogą potencjalnie polityczne – w węższym i szerszym znaczeniu tego słowa – efekty pisarskiej działalności Pazińskiego. Dodajmy jeszcze, że o ile autorzy wcześniejsi – choćby Borowski, Nałkowska, Różewicz – odrzucali przywileje i dążyli do stylu ­możliwie najbardziej sprawozdawczego, pisarze postpamięci korzystają z nich pełną garścią. Świadomie tworzą fikcję, czyli coś, co jest zawieszone ponad prawdą i zmyśleniem.

PUSZKA Z GOTOWĄ POWIEŚCIĄ

Po wydaniu „Pensjonatu”, w roku 2010, ukazała się w „Polityce” rozmowa Justyny Sobolewskiej z Pazińskim „Już nie ma kogo zapytać”. Pisarz mówił tu o trzech pomysłach na nowe książki. Pierwsza miała się dziać na cmentarzu – miał to być „manifest życia na pogrzebie”. I to jest otwierające „Ptasie ulice” opowiadanie „Kondukt”. Druga książka miała opowiadać o koleżance babci, lekarce, która zgromadziła w domu ogromną liczbę przedmiotów – po jej śmierci wszystkie zostały natychmiast rozkradzione. To jest pomysł ostatniego w tomie opowiadania „Mieszkanie”. Bohaterem trzeciej książki miał zostać znajomy rodziny autora, który z getta warszawskiego słał listy i informował, że gdzieś zakopał puszkę z gotową powieścią. Wszczęte po 1945 roku poszukiwania zakończyły się fiaskiem. Tak zrodziło się – zdecydowanie najlepsze w „Ptasich ulicach” – opowiadanie „Manuskrypt Izaaka Feldwurma”.

W „Ptasich ulicach” jest jednak jeszcze „Staruszek”. Jego obecność zdradza zamiar pisarski Pazińskiego przeprowadzony w ostatniej książce. Z trzech pomysłów powstała jedna książka, ale brakowało tego elementu, który wszystkie zamieszczone w tomie opowiadania połączyłby w pewną całość. Oczywiście, w poszczególnych opowiadaniach rozsiane są motywy, które sprawiają, że teksty zaczynają się zazębiać, nie są one jednak wyraźne i rodzą odmienne pomysły interpretacyjne. Potrzeba było jeszcze jednego tekstu, i dlatego powstał „Staruszek”.

Nie oznacza to, że mamy do czynienia z powieścią. Paziński świadomie – jak Schulz – daje nam zbiór opowiadań, a nie powieść. Kryją się za tym wyborem zapewne ważne przeświadczenia światopoglądowe. Że fragmentów roztrzaskanego świata nie sposób ułożyć w spójną epicką narrację. I odchodzący (wraz ze śmiercią ostatnich świadków Zagłady) świat istnieje w wielu wersjach równocześnie. Funkcjonuje tak jak pamięć: jest nieciągły, poszarpany, niepewny i wieloraki. W związku z tym nie wiadomo – na przykład – czy zmarłym odprowadzanym na miejsce spoczynku w „Kondukcie” jest Feldwurm, czy może jest on uczestnikiem pogrzebu, czy może wiele lat wcześniej zginął w getcie? Czy Jakub, jeden z bohaterów „Konduktu”, który ma podjąć po zmarłym tajemnicze zadanie pisarskie, to ta sama postać, co pierwszoosobowy narrator „Manuskryptu...”? Podobnych pytań można postawić wiele i z całą pewnością wiązanie porwanych, ale zarazem odnoszących się do siebie wątków to jedna z przyjemności czytania „Ptasich ulic”.

Być może najważniejszy jest motyw Księgi. Piszę to słowo wielką literą, bo tak pisał je Schulz. Warto jednak pamiętać, że już u Schulza motyw ten jest bardzo dwuznaczny. Owa Księga to z jednej strony Księga Stworzenia, z drugiej wyrywa się z niej „kartki na mięso do jatek”. Podobnie dzieje się u Pazińskiego z tajemniczym manuskryptem Feldwurma – najprawdopodobniej nie jest on żadną Księgą, ale starą książką telefoniczną. Tu jednak rodzi się Schulzowska z ducha dwuznaczność – owa książka to zarazem Księga Imion tych wszystkich, którzy zostali zamordowani. To właśnie tę pracę, pracę nad tą książką, ma kontynuować narrator „Ptasich ulic” – o czym mowa zarówno w „Kondukcie”, jak i w „Manuskrypcie...”. I tak właśnie swe zadanie pisarskie rozumie bez wątpienia sam Paziński.

Trzeba dobrze rozumieć, kim się z powodu podjętego zadania staje: sojferem, czyli skrybą przepisującym święte księgi. Jeden z bohaterów „Konduktu” opowiada o swym dziadku, który był właśnie sojferem. Czynność, którą wykonywał, była czynnością sakralną. Eliezer wspomina, że najważniejsze było, by „nie przeszkadzać dziadkowi, który od samego rana do późnej nocy przepisywał Torę. Później, gdy wszyscy spali, medytował nad każdym zapisanym fragmentem i układał z tych świętych wersetów własną opowieść”.

Nie będzie chyba przesadą powiedzieć, że to jest stawka, o którą ostatecznie gra Paziński.

DZIELNICA PÓŁNOCNA

Tytułowe „Ptasie ulice”, czyli ulice o nazwach takich jak „Gęsia” czy „Wronia”, to ulice dawnej warszawskiej Dzielnicy Północnej. Jak wiadomo, została ona zrujnowana po powstaniu w getcie, a potem zbudowano na jej miejscu osiedle Muranów. Kwartały, które zostały wzniesione na kościach umarłych, kościach leżących wprost pod nogami – jak czytamy w „Manuskrypcie...”.

Bardzo literacka, wystylizowana, alegoryczna proza Pazińskiego nie jest wcale sygnałem ucieczki od historii. Kwestie historyczne, czy coś, co można nazwać polityką tożsamości, odgrywają w jego pisarstwie ważną rolę. Zauważmy jednak, że Pazińskiemu nie chodzi o nostalgiczne gesty ani o restaurację jakiejś świetnej przeszłości. Bo ani nie była to świetna przeszłość, w tym sensie, że świadomość trwałego wyobcowania i stygmatyzowania Żydów w Polsce jest u Pazińskiego silna, ani nie chodzi o jakieś niewczesne pocieszenia. Strata jest akceptowana: w tym sensie, że stanowi zwornik dzisiejszej świadomości, a także dlatego, że pewne powody, które Zagładę umożliwiły, nie wygasły. Wydaje mi się, że to kwestia bardzo istotna: Paziński nie tęskni. Jego celem jest raczej wzmożenie za pomocą literatury naszego doświadczenia czasu i przestrzeni. Miniony (pozornie) czas okazuje się niejako innym wymiarem przestrzeni, w której się teraz znajdujemy: odsuniętym o niewielki interwał, ale niekiedy w dojmujący sposób dającym o sobie znać.

Owe doznania chce wywoływać i zapisywać Paziński. Niekiedy mamy wrażenie, że wywołuje poprzez zapisywanie: wtedy skłonni jesteśmy sądzić, że jest pełen zwątpienia w moce literatury i został zarażony niepewnością, a nawet zapomnieniem, które zwalcza. Że jest jednym z tych nazywanych mianem apikojres (wedle jednego z bohaterów „Konduktu” to właśnie nimi zapełniony jest współczesny świat) – heretyków, sceptyków, zwolenników haskali, albo po prostu jest kimś wywłaszczonym z żywego dziedzictwa. Dla niego jedynym wyznacznikiem żydowskiej tożsamości okazuje się tragiczna wspólnota losu – losu, który przecież w jakimś sensie odpowiada właśnie za destrukcję tożsamości. Kiedy indziej myślimy, że Paziński tylko zapisuje to, co go nawiedza, a co można nazwać widmami przeszłości: wtedy staje się kimś w rodzaju sojfera.

W „Manuskrypcie...” dochodzi do ciekawego odwrócenia: to nie żydowska przeszłość okazuje się umieszczona w bocznej odnodze czasu, to nie ona bytuje jakimś rodzajem połowicznego istnienia, lecz na odwrót. To obecna topografia miasta jest nierealna. „Przecież siatka współczesnych przecznic rzucona tam na chybił trafił, jakby żadnej tam wcześniej nie było, nie przywierała do gruntu, wisiała w próżni, nieudolnie skrywając nicość”. Realna okazuje się właśnie ta nicość. Dzieje się tak, gdyż „pustka zasiedlona boli bardziej niż ruiny”. Wypowiedzi takie są chyba nie tylko utwierdzaniem osobności żydowskiego losu, ale także potwierdzeniem stanu jakiejś niezgody między polską a żydowską tożsamością.

I być może dlatego świat narracji Pazińskiego jest zamknięty przestrzennie – także w tym sensie, że niedostępny dla gojów. Pamięć społeczna Polaków jest inna niż Żydów – a ta różnica nie daje się wymazać. I wymazywana być – tak zdaje się sądzić Piotr Paziński – nie powinna.

ANDRZEJ SKRENDO jest historykiem i teoretykiem literatury, publicystą i krytykiem literackim. Pracownik Zakładu Teorii Literatury Uniwersytetu Szczecińskiego. Prowadził program „Regał” w telewizji publicznej; aktualnie kieruje redakcją literacką II Programu Polskiego Radia.

PIOTR PAZIŃSKI jest publicystą, krytykiem literackim, literaturoznawcą (autorem monografii i przewodnika poświęconego „Ulissesowi” Jamesa Joyce’a), redaktorem naczelnym miesięcznika „Midrasz”. W swojej debiutanckiej mikropowieści „Pensjonat” (Paszport „Polityki” 2009) ponowił pytania o polską tożsamość, bezpowrotnie okaleczoną po Zagładzie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2013

Artykuł pochodzi z dodatku „Conrad (04/2013)