Rzeczpospolita szkolna

Ministerstwo edukacji prowadzi niebezpieczną grę. W atmosferze histerii wywołanej tragedią gdańską chce przeforsować model wychowawczy, który nie tylko nie rozwiąże najistotniejszych problemów szkoły, lecz przeciwnie: nasili zjawiska patologiczne.

07.11.2006

Czyta się kilka minut

Brutalny postępek kilku gimnazjalistów, którzy na oczach klasy poniżyli swoją koleżankę doprowadzając ją do samobójczej śmierci, stał się dla polityków

i mediów sygnałem do dywagacji na temat stanu polskiej oświaty. Tragiczna śmierć czternastoletniej Ani posłużyła też jako pretekst do sformułowania przez ministra edukacji programu naprawczego dla szkół, zatytułowanego "Zero tolerancji". Dla wywarcia większego wrażenia Roman Giertych zaprezentował go w miejscu, gdzie wszystko się rozegrało, to znaczy w Gimnazjum nr 2 w Gdańsku.

Minister edukacji nie od dziś jest orędownikiem wprowadzenia we wszystkich podległych mu placówkach skrajnie autorytarnego programu wychowawczego. Śmierć Ani posłużyła mu jedynie jako znakomite uzasadnienie dla podjęcia działań, które zaprezentowane zostały jako próba uzdrowienia polskiej szkoły, toczonej dotąd rzekomo przez raka wychowawczego liberalizmu. Klimat emocjonalny wywołany przez gdańską tragedię, a podsycany przez medialną wrzawę zjednał dla jego pomysłów opinię publiczną. Minister kuje więc żelazo póki gorące i na fali społecznego wzburzenia chce przeprowadzić pomysły, które w innych warunkach budziłyby niewątpliwie uzasadnione opory.

Zakaz i kara

Co proponuje Roman Giertych jako lek uzdrawiający polską szkołę? Najkrócej powiedzieć można, że lekiem tym ma stać się wszechobejmujący system zakazów i kar. Kara za małe, średnie i poważne naruszenie odgórnie wprowadzonego regulaminu ma, zdaniem ministra, zmienić szkolną rzeczywistość, uwalniając ją od przemocy i braku osobistej kultury uczniów, a także od wandalizmu, lenistwa, braku schludności i estetyki w uczniowskich ubiorach. Zakaz korzystania z komórek, obejmowania się na szkolnych korytarzach, swobody w dobieraniu strojów wprowadzić ma atmosferę sprzyjającą obniżeniu agresywnego napięcia i zapobiegać aktom przemocy uczniów wobec siebie nawzajem.

Autorytet nauczycieli także ma zostać wzmocniony w sposób nakazowy. Nauczyciel, który nie ukarze ucznia np. za posiadanie w szkole komórki lub za zbyt czułe przywitanie się z koleżanką, również będzie karany. W tym przypadku kary wymierzać ma dyrektor, który z kolei za zbyt pobłażliwe traktowanie podwładnych będzie karany przez władze oświatowe.

Wszechogarniający mechanizm zakazów i kar to środek dobrze znany ze skrajnie autorytarnych systemów wychowawczych. Gdyby miał nie zadziałać, powinnością dyrektora szkoły będzie podjęcie decyzji

o wysłaniu trudnego ucznia do placówki o zaostrzonym rygorze, w której specjaliści od represyjnych metod wychowawczych doprowadzą go do porządku.

Dorosłe wzory

Kogo wychowywać ma szkoła zreformowana przez Romana Giertycha? Niewątpliwie jej ideałem wychowawczym jest ktoś posłuszny i uległy - taki, którego w języku psychologii określa się mianem "zewnątrzsterownego". Dla nauczycieli oznacza to atrakcyjny wzorzec ucznia "łatwego do prowadzenia", czyli "niesprawiającego problemów". Czy jednak rzeczywiście jest to wzorzec, o który powinno nam przede wszystkim chodzić?

Propozycje ministra doskonale wpisują się w te obiegowe opinie, które wszystkie mankamenty współczesnej polskiej szkoły sprowadzają do braku dyscypliny. Jeżeli wzmocni się dyscyplinę, tym samym rozwiąże się wszystkie problemy wychowawcze - twierdzą zwolennicy pomysłów pedagogicznych Romana Giertycha. Jest to, niestety, myślenie życzeniowe, oparte na nieznajomości mechanizmów psychologicznych człowieka, w dodatku dalekie od zrozumienia istotnych problemów wychowawczych, które rodzi współczesny świat. Dzieci są agresywne przede wszystkim dlatego, że taki wzór zachowań podsuwają im dorośli, są agresywne dlatego, że często uczą się agresywnych zachowań od własnych rodziców, są agresywne, bo klimat otaczającej ich rzeczywistości społecznej jest przepojony nieufnością, wrogością i tłumioną lub jawnie manifestowaną agresją. Ten klimat sączy się z telewizorów, pojawia się w publikacjach prasowych, dochodzi do głosu

w sporach sąsiedzkich i w rodzinnych kłótniach. Codzienna porcja informacji o przestępstwach, których dopuszczają się osoby zajmujące wysokie pozycje w życiu społecznym, o podejrzeniach dotyczących ludzi o niekwestionowanym dotąd autorytecie, codzienna porcja pomyj wylewana na tych, którym chciałoby się zaufać - to niestety atmosfera, w której wzrastać muszą nasze dzieci. Polska zajmuje jedno z ostatnich miejsc w Europie, jeśli idzie o wzajemne zaufanie mieszkańców; ogarniający kraj klimat nieufności i wrogości nie może nie mieć wpływu na emocje i zachowania naszych dzieci.

Nie zmienimy świata dorosłych - jak więc mamy wychowywać najmłodszych, by nie udzielało się im wrogie napięcie otoczenia, co robić, by uczyć ich życzliwości wzajemnej, troski o słabszych, by wpajać im szacunek do człowieka jako podstawową normę postępowania? Warto się nad tym zastanowić, bo w istocie od odpowiedzi na to pytanie zależy przyszłość nie tylko Polski, ale i całego naszego świata.

Jak przeciwdziałać agresji

Jeśli ktoś mniema, że wzmacniając odruchy agresji dorosłych wobec dzieci zapobiegnie agresji dzieci wobec siebie, bo z lęku stosować się one będą do płynących z góry nakazów, popełnia dramatyczny błąd. Agresja rodzi agresję, nienawiść rodzi nienawiść, wrogość wywołuje wrogość, a płynąca jedynie z lęku uległość, w momencie chwilowo uzyskanej przewagi nad kimś słabszym, którego nie darzy się szacunkiem i życzliwością, zamienia się w okrucieństwo. Władze oświatowe, pod wodzą Romana Giertycha, prowadzą więc grę niebezpieczną dla przyszłości młodego pokolenia Polaków. W atmosferze histerii wywołanej tragedią gdańską chcą przeforsować model wychowawczy, który nie tylko nie rozwiąże najistotniejszych problemów polskiej szkoły, lecz przeciwnie: nasili patologiczne zjawiska występujące wśród najmłodszych.

Przeciwdziałać agresji można tylko poprzez tworzenie w otoczeniu dziecka klimatu życzliwości wzajemnej i zaufania, poprzez prezentowanie wzorów zachowań pozytywnych, rozwijanie empatii, współczucia dla słabszych i potrzebujących pomocy, poprzez uczenie własnym przykładem szacunku dla człowieka i wywodzącej się z tego szacunku akceptacji dla wszystkich ludzi niezależnie od ich wieku, płci, przynależności etnicznej, rasowej czy wyznaniowej. Nie musimy być identyczni w poglądach, przekonaniach i upodobaniach, ale musimy szanować się nawzajem dlatego, że jesteśmy ludźmi. Szacunek okazywany dziecku uczy je szacunku dla innych, życzliwość okazywana dziecku uczy je życzliwości dla otoczenia, zrozumienie okazywane dziecku uczy je trudnej sztuki rozumienia ludzi innych od siebie. Dziecko ma prawo do szacunku i miłości ze strony dorosłych, ma prawo do zrozumienia i pomocy, które są gwarancją jego poczucia bezpieczeństwa. Dramatyczny wzrost w ostatnich dwóch latach liczby depresji i samobójstw wśród małoletnich świadczy o poważnym zachwianiu poczucia bezpieczeństwa wśród najmłodszych Polaków. Ostatnie medialne wydarzenia i pomysły wychowawcze naszych oświatowych decydentów tendencji tych

z pewnością nie zmniejszą, nasilą jedynie lęk, bunt, wrogość i nieufność wśród młodzieży.

Powrót do PRL

Kiedy w 1989 r. zakładałam wraz z przyjaciółmi z opozycji pierwszą niezależną szkołę w Polsce, wiedziałam jasno, czym powinien różnić się program wychowawczy placówki przygotowującej młodzież do życia w ustroju demokratycznym od programu placówki działającej w ustroju totalitarnym.

Z własnego nauczycielskiego doświadczenia znałam aż nadto dobrze realia szkoły peerelowskiej. Ze szkoły tej zostałam zresztą wyrzucona z całkowitym zakazem nauczania, bo nie stosowałam się do reguł narzucanych przez ówczesne władze oświatowe, traktujące szkołę jako "placówkę frontu ideologicznego". Moje działania nauczycielskie i wychowawcze określone zostały przez ówczesnych partyjnych decydentów jako przejawy liberalizmu wychowawczego, zarzucono mi, że "schlebiam najniższym instynktom młodzieży

i wychowuję swoich uczniów w duchu fideizmu". Za wychowywanie w "duchu fideizmu" uznano prowadzenie pozalekcyjnego kółka filozoficznego, na którym uczniowie zapoznawali się m.in. z filozofią chrześcijańską. "Schlebianie najniższym instynktom młodzieży" manifestowało się zaś, zdaniem partyjnych recenzentów mojej pracy, w przyzwoleniu na samodzielne myślenie i otwarte wyrażanie przez uczniów własnych przekonań.

Po kilkuletniej, wymuszonej przez władze oświatowe PRL-u, przerwie w działalności nauczycielskiej i wychowawczej powróciłam do spraw szkoły w czasach pierwszej "Solidarności", jako ekspert Związku w negocjacjach z ówczesnym Ministerstwem Oświaty i Wychowania.

W czasie tych negocjacji współredagowałam tekst ideowy naszego zespołu negocjacyjnego, zatytułowany "Szkoła jako środowisko wychowawcze". Pamiętam jego początek ("Szkoła służyć ma dziecku") i postulaty: odrzucenia ideologicznej indoktrynacji i skoncentrowania wysiłków wychowawczych na stworzeniu w szkole klimatu sprzyjającego emocjonalnemu rozwojowi uczniów, rozwojowi ich samodzielnego i krytycznego myślenia, nauce podejmowania samodzielnych, odpowiedzialnych decyzji we współpracy partnerskiej z nauczycielami i członkami uczniowskiej wspólnoty. Chodziło o to, by szkoła stała się miejscem przyjaznym dziecku i służącym jego wszechstronnemu rozwojowi, a nie miejscem wychowującym jedynie poprzez odgórnie formułowane zalecenia i nakazowo stosowany system kar.

Rzecz jasna te wychowawcze postulaty wywołały oburzenie ówczesnych oświatowych decydentów. Szkoła, ich zdaniem, z natury swej nie dziecku powinna była służyć, lecz socjalistycznemu państwu. Jej służebna rola wymagała stosowania metod autorytarnych, a nie "zgubnego wychowawczo liberalizmu", przede wszystkim zaś wymagała zaostrzenia dyscypliny zarówno nauczycieli, jak i uczniów, w realizowaniu celów formułowanych przez władze centralne.

Wracam do tych odległych i na szczęście prawie już zapomnianych doświadczeń, gdyż z przykrością i zażenowaniem stwierdzam, że filozofia wychowania lansowana przez obecnego ministra edukacji jest podobna do filozofii jego komunistycznych poprzedników, z którymi miałam wątpliwą przyjemność dyskutowania o wychowaniu przed wieloma laty.

Szkoła demokratyczna

Mając więc w pamięci doświadczenia wyniesione ze szkoły peerelowskiej, a także przemyślenia i dyskusje z czasów konspiracyjnego działania w okresie stanu wojennego w Zespole Oświaty Niezależnej, przystąpiłam ze swymi współpracownikami w 1989 r.­ do formułowania podstaw programu wychowawczego wolnej szkoły, która nie musiała już przystosowywać swych projektów do żądań decydentów partyjnych. Tak zrodził się nasz projekt szkoły demokratycznej, wychowującej uczniów do czynnego uczestnictwa w tworzeniu społeczeństwa obywatelskiego, będącego podstawą i warunkiem rzeczywistej demokracji. W stworzonej przez nas i działającej już osiemnasty rok szkole (obecnie Zespole Szkół) uczniowie, na równi z nauczycielami i rodzicami, są pełnoprawnymi obywatelami Rzeczypospolitej Szkolnej i mają prawo przez swych przedstawicieli w demokratycznie wybieranych władzach współdecydować o sprawach ważnych dla całej wspólnoty. Uczniowie więc zasiadają razem z przedstawicielami rodziców i nauczycieli w Sejmie Szkolnym, który formułuje nasze prawo, w Radzie Szkoły, czyli naszym rządzie, który kieruje całokształtem życia Rzeczypospolitej Szkolnej, a także w niezawisłym Sądzie Szkolnym, który rozstrzyga wszystkie sprawy sporne i z którego orzeczeniami muszą się liczyć na równi wszyscy, łącznie z dyrektorem.

W demokratycznej społeczności nikt bowiem nie może stać ponad prawem.

Obowiązek respektowania prawa, na którego stanowienie mają wpływ nie tylko dorośli, ale także uczniowie, pokazuje młodzieży, czym różni się demokracja od anarchii. Uczeń naszej szkoły ma zagwarantowane dużo swobody, ale także ma wyraźnie określone granice tego, czego mu w żadnych okolicznościach robić nie wolno. Tych stanowczych zakazów jest niewiele - wszystkie są w swej istocie eksplikacją fundamentalnej liberalnej zasady mówiącej o tym, że "moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka".

Nasze zero tolerancji

Kilka lat temu postanowiliśmy, by na początku roku szkolnego wszyscy uczniowie podpisywali wyciąg z uchwalonego przez Sejm Szkolny regulaminu - zatytułowany, o dziwo, podobnie jak dokument przygotowany obecnie przez Romana Giertycha, "Zero tolerancji". Uczniowie więc własnym podpisem wyrażają zgodę na to, by w naszej szkole panowało: "Zero tolerancji dla agresji fizycznej lub słownej. Zero tolerancji dla zachowań narażających kogokolwiek na niebezpieczeństwo. Zero tolerancji dla nieuczciwości. Zero tolerancji dla rozprowadzania i zażywania narkotyków".

Co robimy, jeśli ktoś nie dotrzyma wyrażonego podpisem przyrzeczenia przestrzegania czterech sformułowanych wyżej zasad? W obecności rodziców uczeń, który drastycznie naruszył szkolne prawo, podpisuje "Kontrakt" zobowiązując się do tego, że nigdy więcej nie złamie obowiązujących w szkole zasad współżycia społecznego, i podejmuje działanie ekspiacyjne w postaci pracy na rzecz szkoły. "Kontrakt" zawiera formułę, że niedotrzymanie przyrzeczenia jest równoznaczne z podjęciem decyzji o opuszczeniu przez ucznia szkoły. To bardzo istotne - młody człowiek nie zostaje karnie usunięty na skutek arbitralnej decyzji dorosłych, lecz sam, nie dotrzymując zobowiązania, decyduje się na jej opuszczenie. Gdy sprawa złamania "Kontraktu" nie jest jednoznaczna, może oczywiście odwołać się do Sądu Szkolnego.

W ciągu kilkunastu lat zdarzyło się kilka przypadków niedotrzymania "Kontraktu" i wynikającej stąd konieczności opuszczenia przez ucznia szkoły. W każdym z nich uczniowie nie mieli wątpliwości, że sami ponoszą pełną odpowiedzialność za to, co się stało. Sytuacja, w której się znaleźli, nie prowokowała więc do buntu, goryczy, wrogości, lecz dostarczała im cennego z wychowawczego punktu widzenia doświadczenia - uczącego, czym jest rzeczywista odpowiedzialność za własne decyzje i czyny. Byliśmy też zawsze otwarci na powroty "synów marnotrawnych" i muszę stwierdzić, że poza jednym przypadkiem powracający nie sprawili nam zawodu - wiedzieli jasno, dlaczego chcą wrócić i jaką cenę warto za ten powrót zapłacić.

Narzędzia represji

Złem w pomysłach wychowawczych Romana Giertycha nie jest więc, w moim przekonaniu, sam fakt stworzenia dyrektorowi możliwości usunięcia ze szkoły ucznia nierespektującego prawa i własnych zobowiązań. Złe wychowawczo jest to, że dana dyrektorowi możliwość, która odpowiednio użyta mogłaby stać się jeszcze jednym elementem oddziaływania wychowawczego, zamieniona zostaje w zwykłe narzędzie represji, którego używać on może w sposób całkowicie arbitralny.

Kara, o czym wie każdy doświadczony wychowawca, przynieść może skutek pożądany wychowawczo tylko wtedy, gdy wymierzana jest przez osobę darzoną zaufaniem i szacunkiem, gdy nie jest odbierana jako odwet, a sprawiedliwość jej zastosowania nie budzi w ukaranym wątpliwości. Kara jest zresztą skuteczna jedynie wtedy, gdy stosuje się ją rzadko, a cały wychowawczy kunszt opiera się na możliwie szerokim i atrakcyjnym wachlarzu działań pozytywnych - budujących klimat życzliwości wzajemnej, zaufania, tolerancji, rozwijających kreatywność uczniów, skłaniających ich do działań pomocnych wobec tych, którzy potrzebują wsparcia.

Program ministra Giertycha budzi więc mój sprzeciw przede wszystkim dlatego, że podnosi zakaz i karę do rangi najważniejszego narzędzia w ręku wychowawcy, a także dlatego, że uruchamia agresywne emocje dorosłych wobec dzieci, że podjudza wrogość i nieufność w stosunku do tych, których powinniśmy na wstępie darzyć miłością i zaufaniem.

Nie mam wątpliwości, że jest w Polsce wielu wspaniałych, życzliwych dziecku nauczycieli i wychowawców, nie mam też jednak wątpliwości, że jest wielu nauczycieli nie cierpiących dzieci, a także zmęczonych i wypalonych swą pracą, którzy skorzystają z nowego klimatu, by odegrać się na tych, których mają wychowywać. Wiem o tym, bo i teraz, kiedy jeszcze uzdrowieńczy program ministra nie wszedł w życie, przychodzą do mnie z prośbą o przyjęcie do szkoły rodzice znerwicowanych dzieci, których szkolna fobia jest wynikiem ostrego i nieżyczliwego traktowania przez nauczyciela.

Nie do śmiechu

Kropkę nad "i" w tej kwestii stawia filozof Bogusław Wolniewicz, który w zamieszczonym w "Rzeczpospolitej" (31 października - 1 listopada) artykule, zatytułowanym "Młodzież nie trudna, lecz występna", stwierdza: "Obłudny eufemizm »trudne« - jak »kłopotliwe«, »niedostosowane« czy »nadpobudliwe« - to fałsz". Jako ilustrację zachowań "dzieci występnych" podaje przy tym, zupełnie serio i z pełnym oburzeniem, postępek dziewięcioletniego chłopca, który nie chciał na lekcji otworzyć zeszytu i odezwał się do nauczycielki w sposób wulgarny. A zatem: "Co robić z młodzieżą występną, skoro z góry wiadomo, że nic dobrego z niej nie wyrośnie?" - pyta filozof i odpowiada to właśnie, co postuluje Roman Giertych: "młodzież występna musi zostać oddzielona od normalnej". Idzie przy tym dalej od ministra i proponuje "ograniczenie obowiązku

szkolnego do tych jedynie, którzy gotowi są spełnić minimalne warunki współżycia społecznego", a także domaga się dania radzie pedagogicznej "bezapelacyjnego prawa do wydalenia ze szkoły każdego, kto się nie podporządkuje jej regulaminowi". Ów niegrzeczny dziewięcioletni chłopiec, który nie chciał otworzyć zeszytu i używał brzydkich słów, byłby więc kandydatem do wydalenia ze szkoły bez prawa do powrotu.

Na tym nie koniec: Bogusław Wolniewicz postuluje izolowanie "dzieci występnych" od "dzieci normalnych" już "od przedszkola poczynając". Na to, by tworzyć przedszkola o zaostrzonym wojskowym rygorze dla "występnych kilkulatków", nie wpadł nawet znany ze swej pomysłowości minister Giertych. Wolniewicz przypisuje zresztą ten koncept Januszowi Korczakowi, wielkiemu wychowawcy, autorowi książek "Prawo dziecka do szacunku" i "Jak kochać dziecko", prezentując go swym czytelnikom jako w istocie rzecznika wrogich wobec dzieci poczynań.

Ten aberracyjny, agresywny, ziejący wrogością wobec dzieci i młodzieży tekst przepojony jest pogardą dla rzeczników miłości i szacunku dla dziecka, których filozof określa mianem "pedologów" i "samozwańczych dziecioznawców", tworzących tajny "układ" i zmierzających poprzez "reformę" do zniszczenia polskiej edukacji. Niedługo może się okazać, że reforma tworzona była z inspiracji tajnych agentów, a takie szkoły jak moja, w których dzieci mają prawo decydowania w wielu sprawach, są rozsadnikiem demoralizacji i należy je po prostu zamknąć.

***

Wcale nie jest mi do śmiechu. Artykuł Wolniewicza oddaje bowiem niestety atmosferę społeczną, w jakiej dokonuje się postulowana przez Romana Giertycha "naprawa" polskiej szkoły. Jest więc się czego obawiać. Pogarda wobec ludzi, którzy od lat pracują jako wychowawcy i mają rzeczywiste osiągnięcia w tej trudnej i odpowiedzialnej działalności, zaowocować może zniszczeniem ich pedagogicznego dorobku. Kult siły w relacjach z młodzieżą, przekonanie, że tylko zakazy i kary uzdrowią polską szkołę i zbudują autorytet nauczyciela, mogą rozhuśtać emocje i przyczynić się do wzrostu dziecięcych i młodzieżowych patologii. Lęk i poczucie osamotnienia tych, którzy skazani będą na wrogość i agresję ze strony dorosłych, może pogłębić tendencje depresyjne i samobójcze wśród części dzieci i młodzieży.

Nie rozumiem tylko jednego: jak rzecznicy takiego "uzdrawiania" relacji pomiędzy dorosłymi i dziećmi mogą powoływać się na chrześcijańskie inspiracje. Postulaty autorytarnego wychowania formułowane przez moich dawnych komunistycznych adwersarzy były dla mnie zrozumiałe. Wiedziałam, że chodzi im po prostu o to, by szkoła wychowywała posłusznych, bezmyślnych, ulegających sile "dobrych obywateli" totalitarnego państwa. Jaki jednak podobne postulaty wychowawcze, a także metody ich wdrażania, mogą mieć związek z ewangelicznym przykazaniem miłości?

Krystyna Starczewska jest polonistką, filozofem i pedagogiem. Jako pracownik naukowy PAN zajmowała się twórczością Jerzego Szaniawskiego, dziełem Janusza Korczaka i psychologią humanistyczną. W latach 70. i 80. działaczka opozycji demokratycznej, współpracownica KOR i Towarzystwa Kursów Naukowych, uczestniczka obrad Okrągłego Stołu. Po 1989 r. współtwórca reformy edukacji. Współzałożycielka "Bednarskiej" - powołanego w 1989 r. I Społecznego Liceum Ogólnokształcącego w Warszawie przy ul. Bednarskiej oraz XX Społecznego Gimnazjum w Warszawie przy ul. Raszyńskiej, którego obecnie jest dyrektorem. 23 września 2006 roku odznaczona przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2006