Rządowy pasjans Kaczyńskiego

Tasując karty przed listopadową rekonstrukcją rządu, prezes PiS stanął przed podstawowym pytaniem. Czy kierująca gabinetem dama to jeszcze as w talii, czy raczej zgrana karta?

23.10.2017

Czyta się kilka minut

Posiedzenie Rady Ministrów, Warszawa, 26 września 2017 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM
Posiedzenie Rady Ministrów, Warszawa, 26 września 2017 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM

Jak to zwykle w PiS – najbrutalniejsze konflikty wewnątrz rządu widać podczas walki o kontrolę nad spółkami skarbu państwa. Tak też jest i tym razem. Ni stąd, ni zowąd, pani premier nagle postanowiła pokazać walczącym o spółki ministrom, że to ona rządzi. I zaproponowała taką zmianę w ustawie o zarządzaniu mieniem państwowym, wedle której cała personalna, spółkowa karuzela byłaby nakręcana wyłącznie przez nią.

W rządowych kręgach zawrzało – do Kaczyńskiego ustawiła się kolejka ministrów, którzy w ten sposób straciliby spółki i posady dla swych ludzi. Wszystko wskazuje na to, że prezes wysłuchał ich trosk i projekt premier, obliczony na wzmocnienie jej pozycji, skończy się jej samoosłabieniem.

Ta sytuacja jest idealną fotografią sytuacji w rządzie na kilkanaście dni przed rekonstrukcją. Beata Szydło jest premierem, ale część ministrów ją ignoruje, interweniując u Kaczyńskiego, gdy szefowa rządu próbuje wchodzić im w paradę. A Kaczyńskiego irytuje to, że musi się zajmować doraźnymi rozstrzygnięciami, bo to znacznie zmniejsza efektywność rządu. A efektywność rządu to dla niego absoluty priorytet przy konstruowaniu rekonstrukcji.

Wojna o państwowe spółki

Wojna o spółki to pokłosie pierwszej, przyspieszonej rekonstrukcji. Rok temu Kaczyński nagle zdecydował o odwołaniu szefa resortu skarbu Dawida Jackiewicza. Nie podobały mu się bizantyjskie zwyczaje, nepotyzm i kumoterstwo panoszące się w państwowych spółkach. Na stypie po Jackiewiczu spółki podzielono między ministrów branżowych.

Ta dymisja – a może po prostu ta nominacja – to był wypadek przy pracy. Teraz jednak zanosi się na coś znacznie poważniejszego. Kaczyński może przewietrzyć pół rządu, wysyłając nawet znaczących ministrów na polityczną emeryturę.

Lista kandydatów do dymisji jest już mniej więcej znana. Co nie znaczy, że jest kompletna czy ostateczna. Dymisjonując tych, którzy pracowali przez pół kadencji, Kaczyński musi wziąć pod uwagę rozmaite uwarunkowania. Po pierwsze – trzeba znaleźć następców, którzy naprawdę będą lepsi. A to nie jest proste. Długie czasy opozycyjności odstręczały od partii wartościowe kadry. Dziś to wyjątkowo dolegliwe. Ponieważ PiS ma pełną władzę i ogromny apetyt na przejmowanie kolejnych instytucji, na gwałt potrzebuje zastępów nowych ludzi. Właśnie na wymianie kadr oparta jest wszak cała filozofia zmian lansowana przez obóz władzy. A sejmowa drużyna PiS jest już wydrenowana do granic możliwości – niemal wszyscy najlepsi trafili do rządu i innych instytucji publicznych.

Po drugie – podczas rekonstrukcji Kaczyński nie może osłabić terenowych struktur partii, przed którymi stoi ogromne wyzwanie: przejęcie samorządów, ostatniego bastionu opozycji. Już latem ruszyły pod okiem Kaczyńskiego przygotowania do wyborów samorządowych. To znaczy nie tylko, że Kaczyński nie może powołać do rządu niektórych regionalnych liderów PiS. Prezes ma dodatkowo związane ręce, bo chce wydelegować część parlamentarzystów do startu w wyborach na prezydentów miast, a to znaczy, że nie może na nich liczyć podczas rekonstrukcji.

Po trzecie – Kaczyński nie chce rekonstrukcją zbytnio wzmocnić ani osłabić żadnego z ministrów, którzy pozostaną w rządzie. To mogłoby zburzyć kruchą równowagę w wewnętrznych, gabinetowych rozgrywkach, która zapewnia mu pozycję arbitra i kontrolę nad całym obozem władzy.

Po czwarte wreszcie – choć do pomiaru poparcia PiS niedługo zacznie brakować skali, Kaczyński musi uważać, by rekonstrukcja nie zaszkodziła rządowi wizerunkowo. W praktyce ten ostatni punkt dotyczy najdelikatniejszej kwestii – czy wymieniać premiera?

Co będzie z panią premier?

Na usunięcie Beaty Szydło namawiają Kaczyńskiego jego wierni druhowie, z którymi zaczynał działalność polityczną ćwierć wieku temu, w Porozumieniu Centrum. Oczywiście chcą, aby to on został szefem rządu.

Wymiana Szydło na innego polityka poza Kaczyńskim jest niemożliwa, choć buławy w plecaku nosi kilku członków rządu, na czele z Mateuszem Morawieckim. Zresztą konflikt wicepremiera z szefową rządu jest coraz bardziej widowiskowy i emocjonalny, a przez to destrukcyjny dla rządu.

Według nieoficjalnych informacji Kaczyński miał rozważać zajęcie fotela premiera. Jeszcze po wygranej PiS w 2015 r. szefem rządu być nie chciał. Uznawał, że jest politykiem odrzucanym przez zbyt dużą część wyborców, co mogłoby pociągnąć notowania gabinetu w dół. Wolał pilnować tworzenia zrębów rewolucji ze swego ascetycznego gabinetu w siedzibie partii przy ulicy Nowogrodzkiej w Warszawie. Teraz jednak już wierzy, że los się odwrócił i niesprawiedliwe sondaże zostały wygładzone przez 500 plus czy niższy wiek emerytalny.

Dziś w gabinecie Szydło są de facto dwa rządy. Jeden to ministrowie lojalni wobec niej i konsultujący z nią swe posunięcia. A drugi to członkowie rządu, którzy ją ignorują i swe działania konsultują wyłącznie z Kaczyńskim – to nie tylko Morawiecki, ale także ministrowie siłowi, czyli Macierewicz, Błaszczak i Kamiński.

To utrudnia rządzenie, bo finalnie większość spraw i tak musi przejść przez premiera. Szydło nie wie, na ile może ich ­strofować i wpływać na nominacje w ich resortach – zwłaszcza że czasem dostaje nauczkę, tak jak w przydatku spółek. Takiemu modelowi daleko do doskonałości. Gdyby Kaczyński został premierem, sytuacja byłaby jaśniejsza. Decyzje zapadałyby tylko w jednym gabinecie i przy jednym uchu.

Wygląda jednak na to, że Kaczyński ocali premier Szydło, choć ceną będą mniejsze czy większe upokorzenia. Już w tej chwili lider PiS wyraźnie pokazuje jej miejsce w szeregu – została pominięta podczas ­wizyty prezydenta Donalda Trumpa czy też obsadzona w roli milczącej dekoracji na lipcowym kongresie PiS w Przysusze.

Mimo to Kaczyński uznaje wciąż panią premier za użyteczne narzędzie. Przede wszystkim – czuła na doświadczenie poprzedniego zastępczego premiera z PiS Kazimierza Marcinkiewicza – jest wobec prezesa całkowicie lojalna. Dlatego stanowisko ocali, choć jednocześnie zostanie osłabiona. Dymisje w rządzie dotkną bowiem tylko pierwszego ze wspomnianych dwóch gabinetów, czyli akurat jej i tak skromnego dominium.

Kandydaci do dymisji

Żelaznym kandydatem do dymisji jest będący człowiekiem Szydło Andrzej Adamczyk, szef resortu infrastruktury i budownictwa. Przez dwa lata kadencji niczym szczególnym się nie wykazał. Dał się za to poznać jako dostarczyciel kłopotów – a to lawirował w kwestii swego wykształcenia, a to musiał się tłumaczyć z przekrętów w PKP. W dodatku intensywnie drze koty z Mateuszem Morawieckim, a w tym pojedynku szanse ma marne. Ostatnio co prawda biją się o nowy centralny port lotniczy, ale najistotniejszy konflikt dotyczy programu budowy tanich mieszkań Mieszkanie Plus, który ma zapewnić PiS wiktorię wyborczą za dwa lata. Adamczyk ociąga się z przekazywaniem gruntów PKP pod budowę państwowych bloków.

Kaczyński ma jednak – właśnie – kłopot z następcą. Od swego powstania PiS nigdy nie miało dobrych speców od infrastruktury i budownictwa. Dlatego też rozważany jest pomysł, aby zasadniczą część resortu Adamczyka podporządkować Morawieckiemu, który stałby się wówczas niepodzielnym panem na gospodarce. Inna rzecz, że to oznaczałoby kolejne znaczące wzmocnienie wicepremiera względem Szydło – być może nazbyt znaczące.

Na plotki o dymisji na przemian wścieka się i obraża szef MSZ Witold Waszczykowski. To jednak dowód na to, że jest na tyle odległy od ucha prezesa, że sam nie wie, co go czeka.

Do niedawna prezes zarzucał mu, że za słabo czyści „złogi”, czyli dyplomatów z przeszłością w PRL, po których pełnymi garściami sięgała Platforma. Paradoksalnie dziś, gdy Waszczykowski wyciął w pień większość służby dyplomatycznej, zarzut nie stracił na aktualności. Okazało się bowiem, że w nowym rozdaniu na kluczowe placówki posłał ludzi, którzy ukrywali współpracę z komunistycznymi specsłużbami. Dotyczy to choćby ambasadora przy Unii Europejskiej Jarosława Starzyka, którego dymisję wymuszono, gdy jego teczka została odnaleziona w zbiorze zastrzeżonym Instytutu Pamięci Narodowej.

W tym przypadku kwestia sukcesji jest prostsza. W obozie władzy jest grupa polityków, którzy choćby dzięki stażowi w Parlamencie Europejskim byliby w stanie zastąpić Waszczykowskiego. Wspomina się m.in. o wicemarszałku Senatu Adamie Bielanie, szefie europejskiej delegacji PiS prof. Ryszardzie Legutce czy wiceszefie Parlamentu Europejskiego Ryszardzie Czarneckim. Na giełdzie jest też nazwisko renegata z Platformy, europosła Jacka Saryusza-Wolskiego, ale on ma niełatwy charakter, źle znosi jakiekolwiek przywództwo i trudno byłoby Kaczyńskiemu zadaniować go tak jak Waszczykowskiego.

Po prawdzie Kaczyński najchętniej przehandlowałby MSZ prezydentowi w zamian za to, by odczepił się od spraw krajowych, a zwłaszcza, by już nie wetował ważnych dla PiS ustaw i nie blokował nominacji w armii, dyplomacji i sądach. Kaczyński niemal wprost złożył taką ofertę Dudzie w niedawnym wywiadzie dla „Gazety Polskiej”.

Dlatego też – spekuluje się – szefem MSZ mógłby zostać przyjaciel prezydenta, szef jego gabinetu Krzysztof Szczerski. To miałoby być symboliczne przejęcie przez Dudę MSZ we władanie. Szkopuł w tym, że byłby to kolejny resort wyjęty spod kontroli Szydło. No i Szczerski nie pali się do rządu, gdzie – bez względu na deklaracje prezesa – miałby mniej autonomii wobec PiS niż w Kancelarii Prezydenta.

Socjalizm tak, wypaczenia nie

Dalej na liście jest od dawna upominany przez Kaczyńskiego Konstanty Radziwiłł. Protesty w służbie zdrowia wzmagają plotkę o jego dymisji, choć lider PiS ma do ministra zdrowia zastrzeżenia bardziej fundamentalne, przede wszystkim długie kolejki do specjalistów.

W lipcu 2016 r. na kongresie PiS umieścił go w „taborze”, czyli wśród ministrów odstających od reszty i opóźniających rewolucję. Na tegorocznym kongresie z kolei Radziwiłł dowiedział się z wystąpienia prezesa PiS, że likwidacja Narodowego Funduszu Zdrowia została wstrzymana – a to był fundament jego pomysłu, sprowadzającego się do przywrócenia finansowania lecznictwa z budżetu państwa, a nie poprzez składkę płaconą przez zatrudnionych do NFZ.

Tak jak w resorcie infrastruktury, także i w zdrowiu chętnych do schedy po obecnym ministrze nie ma zbyt wielu. Jedynym, który się do tego pali, jest były szef NFZ za poprzednich rządów PiS Andrzej Sośnierz. To jeden z najbrutalniejszych krytyków Radziwiłła. – Zmiany, które proponuje minister, to cofanie nas do czasów socjalizmu. To jałowe intelektualnie. Minister wierzy, że teraz będzie lepiej. „Socjalizm tak, wypaczenia nie”. Nie, będą te same wypaczenia – mówi.

Sośnierz formalnie jest parlamentarzystą partii wicepremiera Jarosława Gowina. Ale to nie przeszkoda. Wszak Radziwiłł trafił do rządu z rekomendacji tejże partii, ale szybko przeszedł do PiS. Rozkładając na stole rekonstrukcyjne karty, Kaczyński nie musi zresztą sprawdzać ich politycznego koloru.

Choć teoretycznie PiS rządzi w koalicji z partiami Ziobry i Gowina, to ten pierwszy widzi swą przyszłość w całkowitej lojalności, ten drugi zaś został ubezwłasnowolniony. Niby Polska Razem liczy dziewięcioro posłów, a zatem PiS nie ma bez niej sejmowej większości. Ale to tylko teoria – w razie konfliktu większość z posłów Gowina pozostanie w PiS. Co więcej, po kilku ostatnich transferach PiS może się cieszyć bezpieczną, samodzielną, homogeniczną większością. Z tego punktu widzenia Gowin jest politycznym zakładnikiem Kaczyńskiego. Spekulowano nawet, że może stracić stanowisko przy rekonstrukcji, ale to raczej plotki obliczone na to, by dotarły do jego ucha i zdyscyplinowały krnąbrne wystąpienia, choćby w sprawie sądownictwa.

Z rekomendacji Gowina jest w rządzie jeszcze szefowa resortu cyfryzacji Anna Streżyńska. Nie ma w PiS zbyt wysokich notowań, dlatego że broni swego resortu przed zakusami polityków tej partii. Starła się z Macierewiczem o władzę nad spółką Exatel kontrolującą światłowody, a więc także pośrednio polski internet. Gdy firma trafiła pod skrzydła MON, pani minister nazwała to nawet „militaryzacją internetu”. Po głowie od PiS dostała też bardzo mocno, gdy skrytykowała filozofię działania rządu opartą na dużych transferach socjalnych. – Bardziej powinniśmy stawiać na rozwój niż na wydatki socjalne. Tutaj często nie zgadzam się z kolegami z rządu – stwierdziła w Radiu Zet. Od tego czasu o tematach politycznych milczy, ale PiS najchętniej by się jej pozbyło.

Chrapkę na działkę Streżyńskiej ma od dłuższego czasu bliski współpracownik Beaty Szydło, 30-latek Paweł Szefernaker, lojalny wychowanek PiS. Partia znalazła sposób, by powoli wprowadzać go w obowiązki Streżyńskiej. W Kancelarii Premiera jest dla niego tworzony departament zajmujący się – jak ogólnikowo zapowiedziała premier Szydło – „analizą i monitorowaniem cyberprzestrzeni”.

Ministrowie twardego jądra

Twardymi pisowcami są za to dwaj ostatni z listy ministrów, którzy pojawiają się na liście rekonstrukcyjnej. To szef resortu rolnictwa Krzysztof Jurgiel oraz minister środowiska Jan Szyszko. Jurgiel nie zrobił na wsi nic, co umocniłoby tam partię – a to jeszcze rezerwuar, z którego Kaczyński może zaczerpnąć poparcia.

Z Szyszką jest inny problem. Wplątał rząd w niepotrzebny konflikt z Brukselą o wycinkę Puszczy Białowieskiej, mając przeciw sobie nie tylko ekologów, ale też większość ekspertów, w tym profesurę z wydziałów przyrodniczych uczelni. Inna rzecz, że lider PiS za Szyszką i jego myśliwską powierzchownością nie przepada. Zablokował mu nawet – wściekły – pomysły na liberalizację prawa łowieckiego na wzór rosyjski, gdzie generalnie łatwiej można trzebić zwierzynę. Szyszko może jednak przeżyć rekonstrukcję, a decydujące mogą być jego osobiste i finansowe relacja z o. Tadeuszem Rydzykiem.

Jest grupa ministrów nietykalnych – to ministrowie twardego rządowego jądra, od początku raportujący głównie do Kaczyńskiego. Zna ich słabości i kolekcjonuje je, ale mogą być pewni swego, bo na branżowych odcinkach z żarem wprowadzają rewolucję „dobrej zmiany”.

Mimo porażki ustaw sądowych, które zawetował prezydent, na fali jest szef resortu sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Same już te ustawy pokazywały, jak bardzo Kaczyński zawierzył Ziobrze – wszak gdyby weszły w życie, czyniłyby go najpotężniejszym człowiekiem w Polsce, z kontrolą nad prokuraturą w jednej, a nad sądami w drugiej ręce. Kaczyński publicznie chwali Ziobrę, ba, wieść pisowska niesie, że panowie na nowo zbliżyli się na prywatnej stopie.

Spokojnie może spać także skonfliktowany z Ziobrą koordynator specsłużb Mariusz Kamiński. Lider PiS ma do niego niemal bezgraniczne zaufanie i może mu nawet pomóc przeprowadzić reformę, która by go umocniła kosztem innych ministrów siłowych.

Choć tak naprawdę Kaczyński nigdy od momentu przejęcia władzy nie odniósł się do tez prezentowanych przez podkomisję smoleńską Antoniego Macierewicza, a nawet zaczął sugerować, że z „dochodzenia do prawdy” może nic nie wyjść, to pozycja szefa MON także jest niezagrożona. Prezes PiS zezwolił na wyrzucenie ze spółek kilku ludzi Macierewicza, choćby Bartłomieja Misiewicza z Polskiej Grupy Zbrojeniowej, a ostatnio Piotra Woyciechowskiego z Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych, ale na tym poprzestał. Wygląda nawet na to, że dał ministrowi wyczekiwane od miesięcy zielone światło na ustawę degradacyjną, czyli zmianę przepisów pozwalającą na odebranie stopni oficerskich wojskowym z czasów PRL, nawet po śmierci. Chodzi głównie o generalicję, z Wojciechem Jaruzelskim i Czesławem Kiszczakiem na czele.

Oczywiście nie odejdzie także najwierniejszy z wiernych, szef MSWiA Mariusz Błaszczak. Choć nie uniknął wpadek, np. kontrowersyjnych nominacji w policji czy bałaganu w BOR, to jemu wolno więcej niż Adamczykowi, Waszczykowskiemu i Radziwiłłowi razem wziętym.

W rządzie na pewno pozostanie też Mateusz Morawiecki, który jako minister rozwoju nadal nie może się pochwalić widowiskowymi projektami, za to jako minister finansów pręży pierś do medali za podatkowe uszczelnienie budżetu. Nic nie grozi jego sojusznikowi wicepremierowi Piotrowi Glińskiemu, dawnemu lewicowcowi, który dziś stoi na czele centralnie sterowanej, konserwatywnej rewolucji w instytucjach kultury, ani minister pracy Elżbiecie Rafalskiej, matce chrzestnej programu 500 plus, którego ojcem czuje się sam Kaczyński.

PiS to skoszarowana armia

Jednego Kaczyński obawiać się nie musi: że rekonstrukcja, w której jedni awansują, a drudzy pójdą na dno, doprowadzi do turbulencji wewnątrz partii. Dziś PiS to skoszarowana armia, podporządkowana jego rozkazom. Frakcje, kliki i koterie rozbił w kolejnych czystkach, a historie uciekinierów, którzy wrócili na kolanach – jak Zbigniew Ziobro, Jacek Kurski, Adam Bielan czy Jarosław Sellin – przemawiają do wyobraźni działaczy nawet bardziej niż panujące w PiS przekonanie o nieomylności prezesa.

Wśród typowanych do dymisji ministrów żaden nie ma niezależnej pozycji politycznej, nikt nie będzie ich w PiS bronił, nikt płakać po nich też nie będzie. Nie będzie też tak, jak to się zdarzało w Platformie, gdy rekonstrukcje rządu destabilizowały partię, bo kończyły się wojną wewnętrzną (dymisja Grzegorza Schetyny ze stanowiska szefa MSWiA w 2009 r.) czy też rozłamem (dymisja Jarosława Gowina z ministra sprawiedliwości w 2013 r.).

Odwołani pokornie przyjmą wyroki prezesa, licząc przy tym na stanowiska i inny kawałek pisowskiego tortu władzy. ©

 

Autor jest dziennikarzem Onet.pl

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2017