Rybka zwana Alicją

Pięć. Tyle euro wzięła ode mnie pani w małej smażalni za wielką jak kinowy kubeł popcornu tutkę pełną sardeli i kalmarów w tycim miasteczku Cetara nieopodal Amalfi. A może raczej wiosce?

01.04.2019

Czyta się kilka minut

 / ADOBE STOCK
/ ADOBE STOCK

Piętrowe domy przy brukowanych zaułkach tworzących regularną siatkę i solidny murowany kościół z kopułą nie stanowią tutaj jeszcze o miejskości. Miasto od wsi tym się różni, uczyli mnie na studiach, że większość populacji nie trudni się zajęciami rolniczymi (albo rybołówstwem, jeśli jesteśmy nad morzem). A tu miejscowi poza sezonem letniskowym żyją głównie z połowu. Ale za to wieczorami, iście po miejsku, spędzają czas w miejscach publicznych. Mimo morskiego chłodu młodzi rżną w rozklekotane piłkarzyki rozstawione wprost na ulicy, przy czym bluźniercza zawiłość ich przekleństw nie ustępuje tym, które dobiegają z wnętrza baru, gdzie starsi śledzą mecz na telewizorze. Akurat jakiś niezbyt ważny, więc jest szansa wejść, wypić kawę z zachowaniem w całości usznych bębenków. Kawę dokładnie taką, jakiej trzeba o jedenastej wieczorem – z twardym kopem w finiszu, spaloną i gorzką. Wiele można złego o tym skrawku Włoch powiedzieć, choćby to, że pogrąża się w coraz brutalniejszym nierządzie, a bieda i jakość usług publicznych są na poziomie Bułgarii, ale nie dali sobie jeszcze wmówić, że kawa ma głaskać podniebienie.

Miasto, wioska, nie dojdziesz, nieraz łamałem sobie zęby na tym słowie paese. Jak śpiewał krakowski bard, by nazwać światło, nie trzeba języka, wystarczy oczu przed nim nie zasłaniać. Mnie tu nie światło ściągnęło ani widoczki, choć ten odcinek wybrzeża od Sorrento w dół słynie z malarskiego przepychu – oraz cytryn, które rzekomo trafiają do limoncello, jakie każdy choć raz w życiu dał sobie wcisnąć na lotnisku. Ja jednak do Cetary przybyłem kierowany węchem, szukając sławnych macerowanych w soli sardeli, które w wyniku takiej metamorfozy przybierają nazwę anchois. A zwłaszcza lokalnej specjalności – zagęszczonej cieczy gromadzącej się w beczkach po takim procesie. Colatura di Alice, bo srebrna, a skromna ta rybka w lokalnym narzeczu ma na imię Alicja.

Najbardziej wewnętrzny z tajemnych kręgów sekty czcicieli dobrego jedzenia poznasz po tym, że żaden zapach nas nie odstręczy. Owszem, nie ma co tworzyć iluzji, że np. nerki cielęce podczas moczenia nie wypełniają domu dość trudnym do zniesienia smrodem. Albo – żeby użyć wegańskiego przykładu – kalafior, jak się go ugotuje (a ugotować parę minut trzeba, nawet gdy młodziutki), nie zabija kuchni odorem ściery. Czy takie sardele ze słoja – ileż ja się złorzeczeń nasłuchałem, gdym jeszcze żył pod jednym dachem z trójką niewdzięcznych subtelnych nosków: duszone na oliwie emanują przenikliwą rybią esencją, której niekoniecznie chcielibyśmy używać jako perfum. Wszystko to prawda, ale przecież serce się raduje: zapach uleci, a błogość w brzuchu zostanie na długo. Prowadząc już całkiem swoje gospodarstwo, nie muszę się teraz ograniczać. Wiedziony zaś duchem swobody smrodzenia bez granic przybyłem nabyć najbardziej esencjonalną rybną ciecz. Moc ma taką, że sprzedają ją w buteleczkach z kroplomierzem.

Nabywszy, co trzeba, resztę kolejnego dnia spędziłem już bardziej kanonicznie, kontemplując strome zbocza skał wbitych w iście łazienkowy lazur morza, gęsto nakrapiane na żółto. Wszędzie te cytryny, idąc skrajem drogi można nieraz wdepnąć w ulęgły owoc, który spadł, jak nie przymierzając, robaczywe jabłko ze zdziczałej jabłoni przy płocie. Tutka smażonych rybek, jak się rzekło, białe wino – a w Kampanii umieją je robić porządnie – jak pod takim niebem można źle życzyć ludzkości?

A przecież to w tych okolicach, na nieodłegłej Capri, stoi do dziś pomnik Lenina – przyjeżdżał tu, jeszcze przed rewolucją, do ważnych bolszewików, którzy, wylegując się miesiącami w willi wynajmowanej przez Gorkiego, knuli niewłaściwe odchylenia. Cóż to musiał być za surrealistyczny kocioł... Gorki jako autorytet duchowy, miłujący wprawdzie ruski lud, ale ceniący włoskie ciepełko, Łunaczarski i Bogdanow jako spece od politgramoty, prowadzący wykłady w partyjnej akademii pod palmą, aż wreszcie Iljicz nie zdzierżył i pogonił towarzystwo. Poszło z grubsza o to, czy trzeba czekać, aż robotnicy wyłonią swoją awangardę umysłową, czy spokojnie wystarczy partia zbudowana przez panów inteligentów między Capri, Paryżem a Genewą.

Kłótnie w tej jaczejce nie kończyły się dobrze dla przegranych. Chociaż np. Bogdanow zaznał ledwo paru dni na Łubiance i zmarł po swojemu. Miał skłonność do mnożenia utopii, pisał o komunizmie na Marsie i badał na sobie, czy przez transfuzje krwi można zachować wieczną młodość, zmarł po jednym z takich zabiegów, kiedy przetoczyli mu krew gruźlika. Jest takie sławne zdjęcie z tych czasów – Lenin gra z nim w szachy i coś krzyczy... a widzieliście już na Instagramie Platformy cukierkowy obrazek Tuska i Schetyny, jak popijają mineralną i herbatkę? No ale u nas przegrany, na szczęście, dostaje w najgorszym razie nudną synekurę. Może jakiś think tank na Capri? ©℗

Dwa proste przepisy z Alicją. 1. Na patelni topimy łyżkę masła na osobę, dajemy po dwa fileciki anchois i dalej podgrzewamy na minimalnym ogniu, bardzo długo, aż się całkiem rozpuszczą, a masło troszkę zbrązowieje. Wyłączamy, gotujemy spaghetti i prosto z garnka przerzucamy na jeszcze ciepłe masło, intensywnie mieszamy. Posypujemy na wydaniu pieprzem i siekaną natką. Proste a genialne. 2. Siekamy drobniutko garść dobrych czarnych oliwek, dwa-trzy orzechy włoskie na osobę, garść orzeszków piniowych, jeśli mamy, i trochę natki. Wrzucamy na oliwę na patelni, trochę podgrzewamy, przerzucamy na nią ugotowany makaron, na wydaniu spryskujemy colatura – ale zamiast niej może być oliwa ze słoiczka po anchois; też ma mocny smak.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2019