Ruscy w kokpicie

Nachalne podkreślanie dystansu do „tubylców” uchodzi za zachowanie aroganckie. Jeden z polskich trawelebrytów uczynił z niego natomiast swój znak rozpoznawczy.

02.07.2012

Czyta się kilka minut

Termin „travelebrity” (w wersji spolszczonej: „trawelebryta”), powstały z angielskich słów oznaczających podróż i osobę powszechnie znaną („celebrity”), wprowadziła przed trzema laty Barbara Koturbasz na łamach periodyku „Panoptikum”. Opisuje on osobę, „która z podróżowania uczyniła zawód i źródło dochodu, a za sprawą przekazywania swoich doświadczeń za pomocą środków masowego przekazu stała się osobistością znaną i podziwianą ze względu na swoje wyprawy”. Trawelebryta – pisze Koturbasz – to podróżnik, który dostosowując się do reguł świata konsumpcji przemienił się w bohatera masowej wyobraźni, „ucieleśnienie wszystkich marzeń o podróżach, przygodach i egzotycznych krainach”.

A że łatwiej wyobrazić to sobie na przykładach, wymieńmy najczęściej pojawiające się w tym kontekście polskie nazwiska: Beata Pawlikowska, Martyna Wojciechowska, Wojciech Cejrowski, Piotr Kraśko, Jarosław Kret.

W odróżnieniu od podróżników, którzy sławę zdobywali właśnie dzięki swoim podróżom, trawelebryci są już znani, zanim gdziekolwiek wyruszą. Jeśli nie liczyć zachwytu własnych fanów i zainteresowania mediów, w przynajmniej dwóch grupach odbiorców – „zwykłych” podróżników bez nazwiska oraz badaczy kultur pozaeuropejskich – budzą krytykę, niechęć, a czasem i zawiść. I to nie tylko dlatego że, w odróżnieniu od nich, mogą liczyć na wysokie nakłady książek.

Gringo wśród dzikich

Latynoamerykanista Marcin Florian Gawrycki zarzuca telewizyjnym sławom, że podróżują do krajów egzotycznych tylko po to, aby utwierdzić się w przekonaniu, że są one takie, jak o nich myśleli: egzotyczne, kolorowe, biedne, lecz szczęśliwe. „Ze świata celebrity do świata podróży zabierają to, co w poznawaniu nowych dla nas miejsc przeszkadza najbardziej: zdolność do przykuwania uwagi na samym sobie” – pisze Gawrycki, który o polskich trawelebrytach wydał już dwie książki („W pogoni za wyobrażeniami”, wyd. 2010, oraz „Podglądając Innego”, wyd. 2012).

Rzeczywiście, bohaterami opowieści trawelebrytów są najczęściej oni sami. Jarosław Kret, który zdobył popularność jako prezenter pogody w TVP, później zaś wydał kilka książek podróżniczych („Moje Indie”, „Mój Egipt”, „Planeta według Kreta” i, ostatnio, „Polska według Kreta”), pisze tyleż o spotkanych w drodze ludziach, co o własnych opiniach na ich temat. Jego relacje z wyjazdów przypominają pamiętnik: nie brakuje w nich choćby opisów uczuć, którymi darzył spotkane w obcych krajach kobiety. Choć autorowi nie sposób odmówić cech u podróżników pożądanych – obycia w świecie, łatwości nawiązywania kontaktów, poczucia humoru, a nawet dystansu do samego siebie – wrażenie całości psuje nieprzyzwoita wręcz ckliwość narracji.

Pragnieniem podróżników bywa często wtopienie się w lokalną społeczność, próba życia przez chwilę, tak jak żyją mieszkańcy wizytowanych przez nich terenów. Na internetowych forach „back¬packersów” (backpacking – ang. podróżowanie z plecakiem, ze stosunkowo niskim budżetem) nachalne podkreślanie dystansu do „tubylców” uchodzi za zachowanie aroganckie. Ale jeden z polskich trawelebrytów uczynił z niego swój znak rozpoznawczy. Nigdzie indziej odległość między odwiedzającym a odwiedzanym nie jest tak duża, nigdzie indziej opisom wyjazdów nie towarzyszy tak wiele – nie zawsze zresztą ukrywanego – poczucia wyższości, jak w książkach Wojciecha Cejrowskiego.

Pisze on w książce „Rio Anaconda”: „Moczenie pięt najwyraźniej weszło nam w krew. Już ludzie zaczynali gadać. Mówili: co oni tak tam wysiadują i codziennie moczą pięty? Nie odpowiadaliśmy na te pytania – niech myślą, co chcą. Na pewno wymyślą coś bardziej szamańskiego niż my”. W innym miejscu książki, opisując lot wysłużonym iłem, dochodzi do zaskakującego wniosku, że pilotami samolotu muszą być Rosjanie, bo... któż inny mógłby odczytać cyrylicę w opisach przyrządów w kokpicie.

Na tym samym przykładzie widać, że celebryci – jak i wszyscy pozostali, którzy wyruszają w podróż – wiozą ze sobą bagaż swoich doświadczeń, uprzedzeń i przesądów. Cejrowski konsekwentnie odmawia używania przymiotnika „rosyjski”, preferując kolokwialny „ruski”. O tym, że zderzenie wyobraźni z egzotyczną rzeczywistością bywa bolesne, najłatwiej się przekonać, czytając relacje z podróży dostępne w internecie. Kłopot w tym, że zasięg rażenia stereotypów jest u trawelebrytów nieporównywalnie większy: sztandarową książkę Cejrowskiego – „Gringo wśród dzikich plemion” – kupiło według wydawcy ponad pół miliona ludzi.

Ja i Everest

Choć trawelebryci zgodnie przekonują, że podróżowanie jest demokratyczne, model wyjazdów przemycany w ich książkach dla większości ludzi jest raczej niedostępny. Po raz ostatni Wojciech Cejrowski i opis jego powrotu z Ameryki Południowej: „Z Mitú przez Bogotę poleciałem do Miami. Odpocząć i popracować. Siedziałem właśnie w Foto Lab of Florida, a przede mną w drewnianych kasztach leżało około stu rolek slajdów przeznaczonych do wywołania. Każda rolka oznaczona była swoim numerem i literą V lub C dla oznaczenia, czy zdjęcia pochodzą z Wenezueli, czy z Kolumbii. Obok, w osobnym pudełku, stało kilkadziesiąt rolek z symbolem R.A. (...) Rio Anaconda”.

Dla Elżbiety Rybickiej, antropolożki z Uniwersytetu Jagiellońskiego, autorki tekstu „Travelebrity – markowanie dyskursu podróżniczego”, opublikowanego w „Kulturze Współczesnej”, w relacjach z podróży Cejrowskiego, Pawlikowskiej i Wojciechowskiej najważniejsze staje się konstruowanie w multimedialnym przekazie mocnego autowizerunku „autentycznego” podróżnika, a jednocześnie stworzenie atrakcyjnej narracji, która m.in. proponuje czytelnikowi ideologię czy misję.

O przykłady takich ideologii nietrudno: wspomniany już fundamentalizm światopoglądowy Cejrowskiego czy wyraźnie przewijająca się na kartach książek Wojciechowskiej strategia narracji zachodniej feministki. Podróżniczy autentyzm polskich trawelebrytów nie odbiega na kartach ich książek od wizerunku znanego z ekranu telewizora: Cejrowski zachowuje swoją arogancję („w dalekiej podróży dobrze jest mieć przy sobie tupet jak taran i refleks jak błyskawica” – pisze), Kret – poczucie humoru, ciepło i wdzięk.

Co jednak złego w przyznawaniu się przed czytelnikami do własnych uprzedzeń, przedwczesnych sądów i do tego, jak weryfikuje je rzeczywistość podróży? Dlaczego odmawiać np. Martynie Wojciechowskiej prawa do uwag w rodzaju: „sądziłam, że wyjdę na lotnisko przypominające bambusową chatkę na kurzej stopce, a tymczasem hala przylotów w Addis Abebie wygląda supernowocześnie”? Lub do dość stereotypowego postrzegania odwiedzanych krajów (tytuły podrozdziałów jej książki „Zapiski (pod)różne” z 2011 r. to: „Wenezuela – kilkumetrowy wąż”; „Mongolia – ja i koczownicy”; „Indie – ja i sari”; „Namibia – wódz wioski i ja”; „Nepal – ja i Everest”)?

Teoria bezwzględności

Wróćmy na koniec do książki krytyka trawelebrytów, Marcina Floriana Gawryckiego, którego zdaniem taka literatura szkodzi, „bo trawelebryci kreują i wygłaszają subiektywne sądy, uzurpując sobie prawo do odkrywania obiektywnych prawd. Bo w społeczeństwie ugruntowuje się w ten sposób obraz latynoamerykańskich Innych i możliwość wzajemnego zrozumienia staje się coraz trudniejsza do zrealizowania”. A popularność nie powinna być przecież ważniejsza od poprawy relacji międzykulturowych, o którą trudno, gdy książki pełne są nadmiernej egzotyzacji świata oraz skupienia się na osobie samego autora.

A co pozostanie, gdy już wszystkie zakątki świata zostaną opisane przez polskich trawelebrytów i nawet Piotrowi Kraśce skończą się kraje, o których mógłby opowiadać w serii książeczek „W stanie wojny”? Przedsmak tego, co może się wtedy zdarzyć, przynosi nowa publikacja Beaty Pawlikowskiej pt. „Teoria bezwzględności, czyli jak uniknąć końca świata”, na której okładce czytamy: „słynna polska podróżniczka wyrusza w podróż przez historię świata. Słynna polska podróżniczka wyrusza w podróż przez historię ludzkości. To książka z pogranicza fizyki kwantowej, filozofii i psychologii oraz ponad dwudziestoletniego doświadczenia z podróżowania i poznawania świata”. 


Korzystałem z książki Marcina Floriana Gawryckiego „Podglądając Innego. Polscy trawelebryci w Ameryce Łacińskiej”, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego 2011.

MARCIN ŻYŁA (ur. 1979) jest redaktorem działu wiara „Tygodnika Powszechnego”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2012