Rudik, najmłodszy z lotniska

Choć „cyborgi” urosły na Ukrainie do rangi bohaterów narodowych, on dostaje najniższą rentę: w przeliczeniu jakieś sto złotych. Oficjalnie nie był na wojnie. Tylko skąd te kawałki metalu w mózgu?

02.10.2016

Czyta się kilka minut

Od lewej: Rudik w Kijowie, wrzesień 2016 r.; Rudik na donieckim lotnisku, 2014 r. / Fot. Monika Andruszewska; Roman Rudejczuk
Od lewej: Rudik w Kijowie, wrzesień 2016 r.; Rudik na donieckim lotnisku, 2014 r. / Fot. Monika Andruszewska; Roman Rudejczuk

Chcecie poznać najmłodszego obrońcę lotniska w Doniecku? Wpiszcie w ukraińskiego Google’a: „Roman Rudejczuk”. Roman, czyli Rudik. Ochotnik. Z Równego na Wołyniu. Dzisiaj lat 19.

„Cyborgi” – tak nazwali tych, którzy tam walczyli. Tam też Rudik został ranny. Choć to informacja, powiedzmy, nieoficjalna. Bo nie ma jej w urzędowych papierach.

Carbonara

Na portalach społecznościowych pod każdym zdjęciem z Rudikiem są setki komentarzy. „Nasze słońce, nasza duma” – pisali rodacy. To głównie zdjęcia z początku wojny i z lotniska. Na nich szczupły, wysportowany chłopiec.

Brak natomiast zdjęć, na których widać, jak ten sam chłopiec zamienił się w zgarbione chuchro ze zniekształconą czaszką (można je znaleźć na stronach gazet, które kiedyś robiły z nim wywiady, ale nie na portalach społecznościowych).

– Naprawdę ktoś interesuje się jeszcze takim kaleką jak ja? – pyta niepewnie na powitanie. – Na początku byłem gwiazdą, przychodzili dziennikarze, burmistrz. A potem... Potem stałem się niepotrzebny. Nic u mnie nie jest takie jak kiedyś. Lewa noga i ręka nie działają. Ciągle dostaję ataków epilepsji. Połowy życia nie pamiętam.

Zamawiamy obiad w kijowskiej kawiarni. Rudik z trudem je makaron. Ręka z widelcem ciągle się trzęsie, nie trafia do ust. Całą twarz ma w sosie carbonara. – Mówiłem, że nie chcę jeść – denerwuje się, choć wcześniej wspominał, że jest głodny.

Dziś przyjechał pociągiem z rodzinnego Równego, noc spędził na dworcu. Owszem, mógłby poprosić o nocleg znajomych. Ale, zaznacza, nie chciał robić im problemu.

Goście z okolicznych stolików obserwują go ze zdziwieniem. Przerywa jedzenie. – Chodźmy stąd, jeszcze pomyślą, że jestem pijany, i wyproszą.

Tak było kilka dni temu, gdy dostał ataku padaczki w autobusie. Gdy atak minął, poprosił kierowcę, żeby zatrzymał na chwilę autobus. Kierowca zatrzymał się, a potem odjechał – już bez niego.
Pokazuje z dumą swoją koszulkę: nazwa ochotniczego batalionu „Prawy Sektor” jest napisana czcionką stylizowaną na język arabski. – Bo służyło u nas dużo muzułmanów, Czeczeni, Tatarzy. Nowi żołnierze-internacjonaliści. Nienawiść do Rosji łączy narody – próbuje żartować.

– Mam też legitymację – czerwono-czarny identyfikator z chłopięcym zdjęciem wygląda jak szkolna legitymacja lub karta rowerowa. – Walczę od Majdanu. Byłem wszędzie.

Opowiada chaotycznie, myli mu się chronologia. Ale bardzo chce opowiadać. Dawno nikt go o nic nie pytał. – Na Instytuckiej szedłem obok chłopca w takim niebieskim hełmie. Myślał, że jak założy niebieski hełm, jak ONZ, to Berkut zrozumie, że jest medykiem, i nie będzie do niego strzelał. „Nie spiesz się”, ostrzegałem. Ale poszedł przodem. Usłyszałem świst kul, ktoś rzucił mnie na ziemię. I zabili tego w niebieskim. Ciągnęliśmy potem trupy, było duszno, bo obok palił się budynek Prospiłek... – zaczyna sie wahać.

– Zaraz, paliły się te Prospiłki? A może to było dwa dni wcześniej? Nic już nie pamiętam – ukrywa twarz w dłoniach. Znów zaczyna się denerwować.

– No, ale snajperów pamiętam. Strzelali do ludzi na Majdanie jak do puszek – głos mu twardnieje. – A potem widziałem ojca tego chłopca w niebieskim hełmie. Bardzo płakał. Teraz myślę, że i tak miał lepiej niż mój. Bo tamten ma poległego syna-bohatera, a mój syna-kalekę.

Lotnisko

Rudik: – Rodzice wychowali mnie na patriotę. Gdy zaczęła się wojna, wiedziałem, że muszę walczyć. Na początku kraju broniła nie armia, bo ona została zdemontowana za czasów Janukowycza, lecz bataliony ochotnicze.

Ale jego nie chcieli przyjąć nawet do zwykłego batalionu ochotniczego: miał 17 lat. Dopiero Prawy Sektor się zlitował. No więc poszedł do „prawoseków”. Mówi, że na szkoleniu specjalnie męczyli go bardziej niż innych, bo sądzili, że zrezygnuje. Nie zrezygnował. Nie chcieli puścić go na front. Gdy więc przyszedł rozkaz, że jego oddział ma iść do ataku, założył hełm, zasłonił twarz kominiarką i wsiadł do autobusu z innymi. Bo na front jechali busem.

– Jak mnie zauważyli, trwała już walka i nie było co ze mną zrobić.

Taką samą metodą dostał się do frontowej miejscowości Pieski koło Doniecka. A potem na lotnisko. Trafił do obsługi karabinu maszynowego.

Obrona lotniska przeszła do ukraińskiej historii. Żołnierze stali się „cyborgami”, bo niczym maszyny mieli trwać przez wiele miesięcy, w skrajnych warunkach. Rudik to chyba najmłodszy z „cyborgów”. W każdym razie nie wiadomo, aby był tam ktoś od niego młodszy.

On macha na to ręką. – Jakich tam „cyborgów”... Jak przyjechałem, to nie wiedziałem nawet, gdzie się schować. Ze wszystkich stron deszcz pocisków. Myślisz tylko, żeby się czymś zasłonić. A tu jeszcze trzeba skupić się na broni, na walce. Dobrze, że większość ludzi nigdy się nie dowie, co to wojna. Inaczej to sobie wyobrażałem – wzdycha, a jego twarz nagle się starzeje. – Separy bywali po 15-20 metrów od nas. Taki to był bój. Patrzyliśmy sobie w oczy. A potem wywoziliśmy ciała kolegów... Zwłoki jak zwłoki. To co, że kolegów? Nic niezwykłego. Zimne, jak każde.

Ojciec

Na dzień przed upadkiem lotniska wszedł w kadr kamery dziennikarza nagrywającego materiał dla ukraińskiej telewizji. Wtedy zobaczyli go rodzice – w wieczornych wiadomościach.

Szybko powiedzieli mu, co o tym myślą. „Mówiłeś, że jesteś na obozie treningowym! Smarkaczu, wracaj zaraz do domu” – krzyczała przez telefon matka.

Ojciec, z zawodu pułkownik straży granicznej, był konkretny. Założył mundur, wsiadł do auta i pojechał zabrać Rudika do domu. – Koledzy zadzwonili, że mój stary przyjechał na front fordem focusem. Ale obciach, nie? – wspomina.

Tylko on uważa, że to wstyd. Inni byli wtedy pod wrażeniem odwagi ojca. Gdy Rudejczuk senior dojeżdżał do Piesków, ostrzał był tak silny, że nawet czołgiści modlili się, gdy ich maszyny wjeżdżały do miasteczka.

„Po syna przyjechałeś? A który to? Bierz go i spadaj” – zarządził dowódca.

Ale Rudikowi przypomniało się, że niedawno skończył 18 lat. – Stop, jestem już pełnoletni – zaprotestował. Ma prawo decydować, gdzie chce być, upierał się. A chciał być tutaj.

Dowódca poprosił ojca, żeby opuścił Pieski. Ojciec błagał, żeby pozwolili mu pozostać na froncie zamiast syna. Ale Rudik nie chciał zostawić kolegów.

Następnego dnia został ranny.

Mózg

– Zobaczyłem światło i to wszystko – milknie. Wiadomo z relacji innych, że biegł z meldunkiem, gdy pocisk z moździerza wybuchł tuż koło niego.

– Normalni ludzie – mówi Rudik – tracą w takiej sytuacji ręce i nogi. Albo umierają i jest spokój. A mnie wyrwało kawał czaszki.

Od kolegów Rudik wie, że fala uderzeniowa uniosła go i rzuciła kilka metrów. I że wywozili go spod ognia w bagażniku osobowego auta. Potem oddali medykom z karetki, która przyjechała do bezpiecznej strefy.

Podobno w ambulansie na widok zmiażdżonej głowy Rudika ktoś powiedział: „Ten chłopiec nie ma szans”. Podobno zamiast do szpitala, zawieźli go do kostnicy. Podobno po jakimś czasie obsługa kostnicy zauważyła, że Rudik jednak oddycha. Tak mówią.

Był nieprzytomny przez 25 dni. W szpitalu w Dniprze (przed dekomunizacją Dniepropietrowsku) wyjęli mu z głowy cztery odłamki. Ale kilku mniejszych nie udało się wyjąć. Zostały w mózgu.

– Jak się obudziłem, to okazało się, że nic nie umiem. Chodzić, mówić, nawet jeść łyżką. Przez dwa miesiące uczyłem się siadać.

Lekarze dali mu długopis do ręki. Długo usiłował coś napisać. Matka odczytała: „Mamo, chcę z powrotem do chłopców”.

Litość

Rudik podciąga koszulkę. Kelnerka odwraca wzrok ze zgrozą. Chłopak chce pokazać rurkę, która biegnie pod skórą na chudej piersi. – Wstawili mi to przy czwartej czy piątej operacji. Odprowadza krew z mózgu – wodzi palcem po szyi, śladem rurki.

Wykrzywia twarz do kelnerki i stuka się pięścią w głowę. Płytka wstawiona w czaszkę wydaje metaliczny dźwięk. Rudik woli prowokować, wzbudzać odrazę. Byle nie budzić litości.

Zanim w brakujące miejsce wstawili mu metalową wkładkę, wszyscy gapili się na jego okaleczoną głowę. Zasłaniał ją kapturem. – A dzieci i tak krzyczały: „Mamo, ten chłopiec nie ma połowy głowy!”.

Dobrze, że jest ta wstawka – znowu stuka się w czaszkę.

– Na początku lekarze ukrywali przede mną wszystkie lustra – wspomina. – Nie powiedzieli mi, jak wyglądam. A ja, głupi, zastanawiałem się, czemu dziewczyna mnie zostawiła. Nie wyobrażałem sobie... no, że nie mam połowy czaszki, tylko mózg obciągnięty skórą. Wydawało mi się, że głowa jest cała.

– Musiałem nauczyć się chodzić, żeby dojść samodzielnie do lustra. Udało mi się po kilku miesiącach. Zobaczyłem głowę... A potem zapytałem lekarzy, czy nie mogą mi dać jakichś pastylek z wapnem, żeby czaszka odrosła.

Żal

Rudikowi często śni się front. Najbardziej przeszkadzają mu sny z momentu, gdy został ranny. – Wciąż ten sam świst i światło. Mój mózg jest jak stara zacięta płyta. Do niczego.

Plany? – Jak mówisz o planach, to zakładasz, że coś jest możliwe. A ja mam tylko nierealne marzenia. Żeby się udało, trzeba by wyleczyć mi głowę. No więc chciałbym wrócić do Dynamo Kijów. Ale wiem, to się nie uda. Grałem w juniorach jako prawy napastnik. Wróżyli mi przyszłość piłkarza. Albo... żeby znów pojechać na motocyklu. No ale jak, z epilepsją? Grać na saksofonie też już nie mogę, ręce się trzęsą. I studiów już nie skończę, bo mam sklerozę jak 80-latek.

– Moi rodzice mają przeze mnie wojnę bez wojny – przyznaje. – Mama postarzała się o 10 lat, ojciec zaczął mieć problemy z sercem. Obwinia się, że mnie wtedy nie zabrał. A ja? No żałuję, że mnie wtedy nie zabrał. Ale nie żałuję, że tam byłem. Żałuję tylko, że stałem się bezużyteczny.

Matka ma numery telefonów wszystkich kolegów Rudika z frontu. I co kilka tygodni, zwykle w nocy, zaczyna wydzwaniać: – Roman znów gdzieś przepadł!

Bo Rudik ciągle ucieka z domu i usiłuje wrócić do kolegów, na front. Szczególnie gdy usłyszy o stratach w swoim oddziale. – Jak siedzieć w domu, gdy koledzy giną?

Najgorzej było latem. Podczas upałów metalowa wkładka w jego głowie nagrzewała się, zaczynał mieć halucynacje. Wtedy zdawało mu się, że lotnisko wciąż walczy, i on musi jechać, żeby wspomóc obronę.

Po ostatniej operacji uciekł ze szpitala w piżamie. Ojciec zatrzymał go, jak łapał autostopa. „Rudik, jak ty chcesz wrócić na wojnę taki chory?”. „Na wojnie nieważne jest ciało. Ważna jest siła ducha”.

Rudik mówi, że chciałby wyjechać gdzieś daleko, bo dopóki jest na Ukrainie, front działa na niego jak magnes. – Nawet gdy jestem w domu, on jest zawsze gdzieś obok. Jakby przyciągał odłamki, które mam w mózgu. Bo gdy zaczynam myśleć trzeźwo, to przecież wiem, że jak wrócę na wojnę, to tym razem zginę. Żal mi nie siebie, ale rodziców, dość się nacierpieli.

Jego dowódcy umywają ręce. Nikt nie chce wziąć odpowiedzialności za pobyt Rudika na froncie. Ten sam komendant, który wcześniej zignorował prośbę Rudejczuka-seniora, teraz nie pozwala chłopcu przyjechać nawet do bezpiecznej bazy, daleko od pierwszej linii. Dawni koledzy narzekają, że Rudik ciągle do nich telefonuje: – Wydzwania po 20 razy na dzień.

Choć „cyborgi” urosły do rangi spiżowych bohaterów, Rudik dostaje od państwa najniższą możliwą rentę: w przeliczeniu około stu złotych. Prawy Sektor nie należał oficjalnie do armii, więc z prawnego punktu widzenia Rudik nie jest weteranem i nigdy nie był na froncie.

Honor

Rodzice Rudika wydali na leczenie syna wszystkie oszczędności. Służba zdrowia na Ukrainie jest darmowa tylko teoretycznie. W szpitalach trzeba płacić nawet za watę czy taką usługę jak odwiezienie wózkiem do toalety.

Pieniądze się skończyły, a problemy z synem trwają. – Znikąd nie mamy pomocy. Kto będzie się tu zajmował neurorehabilitacją, skoro niektórym naszym inwalidom wojennym nadal nie wydano nawet najprostszych protez? Kiedy w szpitalu pojawia się nowy ranny, jego rodzice zaraz robią zbiórkę na materac przeciwodleżynowy – mówi matka Rudika.

– Nikt nie chce odpowiadać za to, co spotkało syna – mówi kobieta. – Władze? One tłumaczą, że po poprzednich rządach nasza armia praktycznie nie istniała. Więc pozwolili, żeby na froncie walczyli chłopcy, studenci. Kiedy mój Roman trafił na wojnę, prawdziwa armia dopiero szkoliła się na poligonach. Naszym dzieciom pozwolono, żeby poszły w ogień, a one jeszcze poczytywały to sobie za honor. Historyczna powinność? Przecież to zbrodnia!

Ukraińskie władze istotnie starają się umniejszyć udział ochotników w tej wojnie. Szczególnie tych, którym potrzebna byłaby pomoc. Rudik oficjalnie nie tylko nie był na żadnej wojnie, ale nie został też ranny. W dokumentach napisali mu, że obrażenia odniósł podczas prac budowlanych.

Mógłby walczyć o swoje prawa w sądzie. Ale nie chce. Poważnym tonem wyjaśnia: – Nie będę się o to kłócił. Nie jestem żebrakiem. Jestem cyborgiem. ©

POMOC DLA RUDIKA

Na Ukrainie Rudik nie ma szans na rehabilitację i choćby częściowy powrót do zwykłego życia. Cały koszt leczenia spoczywa na barkach jego rodziców. Stowarzyszenie Pokolenie – skupiające ludzi z dawnej opozycji w PRL, którzy dziś pomagają Ukrainie – prosi o pomoc, by móc sprowadzić Rudika do Polski. Przekazane środki zostaną przeznaczone na neurorehabilitację i psychoterapię chłopca. Szukamy też ośrodków gotowych podjąć się jego leczenia. Przelewy (z hasłem „Rudik” w tytule przelewu) można przekazywać na konta:

Przelew krajowy: ING Bank Śląski 89105012141000002319853707

Przelew zagraniczny: SWIFT/BIC: INGBPLPW IBAN: PL89105012141000002319853707

Adres: Stowarzyszenie Pokolenie, ul. Drzymały 9/4, 40-059, Katowice.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2016