Ruch wahadłowy

Tematyczne bogactwo, porządkowane przez precyzyjną strukturę, pozwala uznać Nathana Hilla za godnego następcę Johna Irvinga, Jonathana Franzena, a nawet Charlesa Dickensa (do czego aluzyjnie zachęca sam autor).

23.10.2017

Czyta się kilka minut

Rzecz nabierała kształtu przez dwanaście lat. Legenda biograficzna głosi, że dwudziestoletni autor podczas podróży z Nowego Jorku do Queens miał wypadek samochodowy, w którym zniszczeniu uległ komputer z wszystkimi młodzieńczymi opowiadaniami (odrzuconymi przez wydawców). Spowodowało to u pisarza załamanie nerwowe. Pracował podówczas jako wykładowca na prowincjonalnym uniwersytecie, a każdą wolną chwilę spędzał na graniu w „World of Warcraft”. Wszystkie te doświadczenia – zżeranego przez ambicję pisarza, nałogowego gracza i sfrustrowanego pedagoga – postanowił wykorzystać w swojej debiutanckiej powieści. Gdy rękopis spuchł do tysiąca stron chaotycznej narracji, Hill ustrukturyzował go wokół jednej osi fabularnej. Jest nią relacja syna i matki oraz śledztwo dotyczące zagadkowej przeszłości tej ostatniej.

Główny bohater, Samuel Andresen-Anderson, to profesor literaturoznawstwa, który spędza 40 godzin tygodniowo na mordowaniu orków i smoków w wirtualnym świecie Elflandii. W realnym życiu musi stawić czoło studentce, która nie przyjmuje oskarżenia o plagiat i oskarża go o napaść, oraz wydawcy, który żąda zwrotu zaliczki za nienapisaną powieść. Musi też radzić sobie z życiową pustką, jaka otacza go po zniknięciu matki, ukochanej i przyjaciela. Przeszłość powraca, gdy niewidziana od 20 lat matka obrzuca żwirem gubernatora, który jest zarazem kandydatem na prezydenta. Nazywana terrorystką, ekstremistką, hipiską i prostytutką, staje się nagle wrogiem publicznym konserwatywnej Ameryki, ale równocześnie bohaterką liberalnej części społeczeństwa. Samuel rozpoczyna śledztwo, które prowadzi go w stronę rewolty 1968 r. Celem jest rozwiązanie rodzinnych tajemnic, ale stawka tego dochodzenia okazuje się wyższa: idzie o rozliczenie się ze spuścizną kontrkultury, z hasłami i złudzeniami wolnościowego zrywu. Czy porzucenie przez matkę ma związek z radykalizmem tamtych lat? I co pozostało nam ze szczytnych idei, które pół wieku temu miały zmienić oblicze świata?

Hill prowadzi równoległe narracje, pierwsza jest osadzona w 1968, druga w 2011 r. W ten sposób wiąże plany fabularne, a zarazem zestawia dwa wydarzenia: zamieszki i wspólnotowe akcje ery hipisów oraz ruch Occupy Wall Street. Ten kontrast stanowi podstawę wielkiego oskarżenia, wymierzonego tyleż w naiwność niegdysiejszych rewolucjonistów, co w bezsilność ich dzieci i wnuków, skazanych na dyktat globalnego kapitalizmu i pozorność kulturowych pocieszeń. Nakreślony przez Hilla obraz współczesności wygląda ponuro: dominuje w nim samotność, źle maskowana rozpacz, kompulsywna konsumpcja i eskapizm. Modelowym przykładem tego ostatniego są oczywiście gry komputerowe, które budują świat równoległy. Ale pisarz przywraca też nieobecne przez pół wieku poczucie, że działanie może zmieniać rzeczywistość... Cóż z tego, że wirtualną?

Na szczęście Hill ma lekkie pióro i dar humorysty, dzięki czemu jego diatryba przechodzi co chwilę w przezabawną satyrę – na akademię, świat polityki i mediów społecznościowych (wątek fikcyjnej aplikacji, która wybiera za nas losowo jeden z 50 emotikonów), styl życia i mody (pomysł diety plejstoceńskiej). Potrafi też na obyczajowym konkrecie zbudować uniwersalną opowieść. Temu właśnie służy tytułowa metafora. Niksy – stwory wywodzące się z mitologii skandynawskiej – udają dobre duchy, a tak naprawdę sieją zamęt. Ukazują się nam zwykle pod ludzką postacią, najczęściej kogoś bliskiego. Dlatego to, co kochamy najbardziej, może nas zranić najmocniej. Trudno jednak obrócić tę mądrość w dewizę życiową – Hill przedstawia sugestywnie ból rozstań i piekło samotności. Jesteśmy więc skazani na balansowanie pomiędzy skrajnościami: raniącą bliskością i niemożliwą autonomią. Podobny ruch wahadłowy obserwujemy na planie politycznym, pomiędzy radykalizmem i pasywizmem, idealizmem i cynizmem.

Rozmach tej książki przekłada się na objętość. Ma to swoje głębokie uzasadnienie. Nathan Hill dowodzi, że w sfragmentaryzowanym, stwitteryzowanym świecie potrzebujemy opasłych powieści; to swego rodzaju ruch slow mind, który oferuje nam niezbędne ćwiczenia z koncentracji i empatii. Tylko w ten sposób możemy zrozumieć pozornie chaotyczne poruszenia jednostek i zbiorowości. ©

Nathan Hill, NIKSY, przeł. Jerzy Kozłowski, Znak, Kraków 2017

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk literacki, redaktor Magazynu Literackiego „Książki w Tygodniku”, prozaik, eseista, poeta.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2017