Miłośnicy starych reportaży, do których i ja się zaliczam, zapewne kojarzą „wcieleniówki” Janusza Rolickiego z lat 60. i 70. Były to przedsięwzięcia dość brawurowe, gdyż autor zatrudniał się na budowie lub w PGR-ze, i o ile z początku zwykle wychodził z pozycji nadgorliwego nowicjusza, przerażonego wszechobecnymi niedoróbkami i ogólną postawą zwisu, to stopniowo stawał się coraz bardziej wyrozumiały wobec realiów kombinowania, załatwiania i wicie, rozumicie, wobec których pojedynczy obywatel nie miał szans. Skrupulatnie i na własnym przykładzie opisany proces urabiania człowieka do życia w barejowskim świecie na opak (który, jak podejrzewam, wcale nie odszedł na dobre, tylko może trwać gdzieś w przyczajeniu) warto poznać dla czytelniczej frajdy, ale i ku przestrodze.
Jeden z reportaży Rolickiego zapamiętałam jednak jako zasmucający, ale i pouczający co do tego, jak czytać między wierszami – zawierał bowiem zakamuflowaną tezę, mianowicie próbę wyrobienia w czytelniku przekonania, że należy zlikwidować podwarszawską kolej wąskotorową.
Rolicki powołał się na niezawodny argument z bezpieczeństwa, przekonując, że wąskotorówka to nie tylko tłok i smród, ale i naturalny obszar bytowania chuliganów wyposażonych w noże, którymi dla rozrywki terroryzowali pasażerów. I jakkolwiek łatwo dzisiaj paść ofiarą nostalgicznej wizji PRL jako bezpiecznego i dość nudnego świata, w którym dzieci biegały cały dzień po podwórku bez kontroli, a sąsiedzi wiedzieli wszystko o sobie, to akurat na przełomie lat 60. i 70. miało miejsce kilka wystarczająco głośnych procesów sądowych, by dało się skutecznie wystraszyć czytelnika wizją otrzymania kosy pod żebra. Tak oto kolej dojazdowa stała się „uniwersytetem chuligaństwa” (uwaga – w reedycji z 2018 r. reportaż został skrócony o te fragmenty), a metodą rozwiązania problemu miałaby stać się likwidacja i przesiadka do autobusów. Nie będzie kolejki – nie będzie żadnych napaści, bo tak jak myszy z kurzu, tak git-ludzie biorą się z wąskotorówek.
Przypominam tutaj ten wyrafinowany przykład urabiania opinii w kierunku destrukcji, bo stojący za nim sposób myślenia przetrwał lata 70. i ma się znakomicie. Za każdym razem, kiedy ktoś wpada na pomysł rozwiązania jakiegoś problemu przy pomocy cepa, towarzyszą temu próby podobnej argumentacji. Komuś nieostrożnemu zdarzył się wypadek nad stawem? Zakazujemy wszystkim dostępu do stawu. Pojawiły się podejrzenia, że z drzewa może spaść gałąź? Trzeba wyciąć całe drzewo. Na ławeczce na rynku zasnął pijany człowiek? Betonujemy rynek i usuwamy wszystkie ławeczki.
Próby leczenia złamanego paznokcia amputacją kończyny są szczególnie widoczne w dyskusjach o budynkach. Oto istnieje sobie jakiś budynek, użytkowany i nieprzeszkadzający nikomu – do czasu, gdy ktoś nie zauważy w nim potencjalnego interesu. Najgorzej, gdy jest trochę brudny, a co gorsza z minionej epoki, choć lata 90. również podziałają na jego niekorzyść. Wtedy zaczyna się ofensywa urabiania, odwołująca się często nie do bezpieczeństwa, tylko do niezidentyfikowanych lęków: padają słowa takie jak „szkarada”, „rudera”, a zwłaszcza „straszy” („jak długo jeszcze będzie straszyć?”). Tym nieszczęściom natury okulistycznej może zapobiec jedynie ratunek w postaci całkowitej demolki i postawienia nowego obiektu deweloperskiego.
Takich przypadków jest wiele, a łączy je niechęć do szukania rozwiązań, znajdowania przyczyn, naprawiania, utrzymywania w dobrej kondycji – a do tego frajda z likwidowania, satysfakcja z rozwałki, bo wyczuwam w takiej postawie coś więcej niż banalny rachunek ekonomiczny. Demolka to również podarowanie sobie odrobiny luksusu: ja sobie rozwalę i zrobię nowe, bo mnie stać. W końcu tylko biedaki przechowują coś na zapas, cerują skarpety i łatają dachy. Nowe zawsze równa się lepszemu.
Tak pewnie było w przypadku wąskotorówki – obawiam się, że zgrzeszyła głównie tym, iż była stara, więc nie pasowała do gierkowskiej Drugiej Polski. Dlatego musiała ustąpić flocie pojazdów jelcz berliet, w których, jak wiadomo, nie pojawiał się nigdy żaden chuligan. Pewnie czuwał nad nimi sam kapitan Żbik.
Myszy biorą się z kurzu, a wszelkie problemy z tego, że istnieją rzeczy takie jak budynki, drogi, drzewa, ławki oraz kosze na śmieci. W tym celu należy usunąć wyżej wymienione. Okazuje się, że wielki prorok mimo woli, Krzysztof Kononowicz, wiedział, co mówi, głosząc, że „nie będzie niczego”.©