Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pada drobny deszcz. Na pętli tramwajowej kulą się pierwsi pasażerowie.
Przydworcowa „Koffiszka” zrobiona jest na sieciówkę, podobną do tych, które działają na całym świecie. Wszystko w brązach, sterylnie czyste. Menu – składające się z dziesiątków różnych kaw i paskudnie wyglądających bezkremowych ciasteczek – wypisano kredą na czarnych tablicach. Jedyna odmiana to „kawa po radziecku”. Myślałem, że to ziemia zalana wodą, ale nie: to amerykana z mlekiem zagęszczanym. Nawet to, co udaje radzieckie, jest z gruntu amerykańskie. Koniec świata! Tej wojny Putin nie wygra.
Kawę – w kubkach papierowych z logo – podaje sympatyczny barman. Nawet i on zaczyna powoli plastykowieć, przystosowywać się do otoczenia: „Pańskie 20 hrywien, oto pańska reszta 5 hrywien”. „Nauka, robota, spanie, nauka, robota, spanie, każdy by splastykowiał”, tłumaczy. Kawa ma być taka, jaka jest – ani słabsza, ani mocniejsza, tylko standardowa. Muzyka, z gatunku ciche „łup, łup”, też standardowa. Krótko mówiąc: wszyscy wiedzą, o co chodzi.
A jeszcze kilka lat temu stałbym przed kioskiem, pił neskę na stojąco i czekał, aż otworzą najbliższą „ruimoczną”. Zjadłbym w niej pielmieni ze śmietaną, rąbnął setkę z miejscowymi i w 10 minut wiedziałbym dokładnie, co się dzieje w mieście. Kto jest z kim, a kto z kim zadarł. Powiedzieliby mi nawet, kto chciał zastrzelić mera Gienadija Krenesa. Nie byłaby to pewna informacja, za to byłoby wesoło i nie musiałbym siedzieć nad smętnym cappuccino.
Potem wyszedłbym na skraj ulicy i zatrzymał, machając ręką, bombiłę. Bombiła to instytucja – początek, a może i koniec uczciwej prywatnej inicjatywy w tych stronach świata. Czysty wolny rynek, zalążek kapitalizmu. Ludzie, którzy mieli samochody, dorabiali w ten sposób do pensji. Śmigali po ulicach i zastępowali obywatelom drogie taksówki.
Cena zależała od wielu czynników: od odległości, od tego, czy było po drodze, od tego, jak ubrany był klient i czy orientował się w cenach. Targować się należało. Decydowało prawo popytu i podaży. Kiedy bombiła widział, że zatrzymują się za nim auta konkurencji – miękł. Jeśli ulica była pusta – pozostawał dumny i nieugięty.
Podróż z bombiłą była zawsze przygodą. Niektórzy nie potrafili zbyt dobrze jeździć, inni nie znali zbyt dobrze miasta. Jednak dowozili na miejsce, choć – bywało – trwało to długo.
Poznawało się przy tym całą galerię postaci: gastarbeiterów z Kaukazu, nauczycieli z liceów, inżynierów z Syberii, milicjantów, etnografów, nawet artystów. Cały świat wówczas bombił!
Wierzcie lub nie, ale kiedyś w Moskwie zatrzymałem czarną limuzynę BMW na kremlowskich numerach. Nie pożałowałem. Cena nie odbiegała od średniej, kierowca znał miasto i zdecydowanie umiał prowadzić.
Akurat jechałem na jakąś konferencję do MGIMO – Moskiewskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych, prestiżowej na całym świecie kuźni kadr rosyjskiej dyplomacji. BMW zajechało z szykiem przed główne wejście. Pamiętam, że wielu ważnych ludzi wybiegło mi wówczas na spotkanie i chciało uścisnąć dłoń. Do końca konferencji traktowano mnie z nietuzinkową rewerencją.
Dziś prawdziwych bombiłów już nie ma. Wymarli przez korporacje.
Przyjdzie mi więc zamówić radiotaksi. Powiezie mnie na lotnisko według wskazań licznika. Pani na centrali powiem, żeby zajechała na parking przy pobliskim McDonaldzie.
Co za nuda!