Rozmowa w konfesjonale

Niedawno uczestniczyłam w konferencji dla nauczycieli „ZachwycajMY WojTYłą” zorganizowanej przy jednym z sanktuariów. Ale nie o konferencji chcę napisać.

Tylko o tym, co wydarzyło się po. Warsztaty się skończyły, wyszłam z sali, akurat biły dzwony na koronkę. Pomyślałam, że pójdę, chociaż początkowo nie miałam wcale takich planów. I zaczynam myśleć, że Opatrzność zadziałała, bo kolejne ogniwa dnia zazębiły się jakoś bez mojego udziału. Kiedy znalazłam się przed obrazem, to naprawdę już miałam dwa kroki do konfesjonału.

Nie lubię się spowiadać, bo – wiem, zabrzmi dość próżniaczo – ale nie za bardzo mam z czego. Naprawdę! Kocham rodzinę, spędzam dużo czasu z dziećmi, rozmawiam z nimi, czytam im bajki, wymagam od nich, ale też staram się mieć cierpliwość. Generalnie traktuję ludzi z szacunkiem. Dobrze wykonuję swoją pracę, solidnie i rzetelnie, a przynajmniej się staram. Jestem tak uczciwa, że czasem to w ogóle ocieram się o naiwność. No więc z czego mam się spowiadać? Chyba z tego, że – otrzymawszy tyle łask – nie robię nic szczególnie ważnego dla tych, którzy w życiu mają pod górkę. No i z tego, że mam niezmiennie problemy z głęboką modlitwą.

Ale wtedy jeszcze dodałam korzystanie z prezerwatyw, przy czym zaznaczyłam, że nie mam z tym większych dylematów sumienia. W moim przypadku kolejna ciąża oznaczałaby poważne zagrożenie zdrowia, a nawet utratę życia, o czym poinformował mnie lekarz przy ostatnim porodzie.

No i się zaczęło. Między innymi propozycja jakichś wtorkowych audycji w Radiu Maryja oraz rekolekcji na płytach tamtejszych redaktorów o tym, że dziecko to dar Boga. Na co ja spokojnie, ale zdecydowanie zaczęłam mówić, że doskonale to rozumiem i właśnie dlatego korzystam z prezerwatyw, żeby ich nie osierocić.

I tak sobie gadaliśmy jakieś 45 minut, w bardzo kulturalnej atmosferze, ale na dwóch biegunach. Ksiądz swoje, tylko że innymi słowami wciąż od nowa, a ja swoje. Co mnie najbardziej zdziwiło? To, że mnie naprawdę słuchał. Może się mylę, ale wyglądało na to, jakby pierwszy raz w życiu uświadomił sobie, że ludzie nie chcą zajść w kolejne ciąże z troski o życie swoje czy też nienarodzonego dziecka, a nie z wygody i egoizmu, jak to uparcie powtarzają księża. Bo ja mu mówiłam konkretnie o tym, ilu naszych znajomych ma dzieci z poważnymi zaburzeniami – urodzone w niepierwszej już młodości. Ile dylematów rozważali decydując się na drugie dziecko. Wszystko mu powiedziałam, na przykład o tym, że Kościół coś nakazuje, ale konsekwencje ponoszą ludzie, i to konsekwencje na całe życie. I gdzieś z tyłu głowy pojawiła się myśl, że ci księża naprawdę nic nie wiedzą o życiu. Dla nich wszystko jest czarno-białe, zero-jedynkowe, żadnych szarości.

To był młody ksiądz, na pewno ode mnie młodszy (a mam 35 lat). I on mi mówił o NPR. Oczywiście używając jakichś mglistych metafor (za które skądinąd moi gimnazjalni uczniowie na języku polskim byliby zbesztani za infantylizm i wodolejstwo). Opowiedziałam o tym, że jako nauczyciel WDŻ mam pewną wiedzę na ten temat z rzetelnych wykładów z ginekologami, a że przy okazji jestem dość ambitną osobą, raczej odpowiedzialną i jeszcze swoje doczytałam, to wydawało mi się, że mogę polegać na tej metodzie. I co?

I w pół roku po cesarce zaszłam w ciążę, od razu bliźniaczą. I jasne, że wszystko ułożyło się dobrze (choć leżałam plackiem 10 tygodni, a córką zajmowała się wtedy liczna rodzina, na którą – dzięki Bogu! – mogłam i mogę polegać). Ale nie wszyscy tak mają.

Oczywiście, że nie żałuję niczego. Że nie cofnęłabym czasu. Że dzieci z niewielką różnicą wieku to skarb. Że bawią się wspólnie w zasadzie bez mojego udziału. Że uczą się współdziałania naturalnie, bez żadnych warsztatów. Tak, to prawda. Ale jest w tym i mój udział, a im więcej czasu mija i z większym dystansem na to patrzę, tym wyraźniej widzę ogrom, ogrom, OGROM pracy, którą zrobiłam i ja, i mój mąż, i moi rodzice, i teściowie. I właśnie przez miłość do całej trójki (i do męża, którego też nie chcę zostawiać z tym samego) nie zdecyduję się osierocić dzieci.

Wracam jeszcze do tego spowiednika. On naprawdę był zdziwiony, że nie chodzi o dobra materialne, o wygodę, o szeroko rozumiany egoizm, ale właśnie o drugiego człowieka. Także w aspekcie przyjemności płynącej z seksu. Bo ja bym pewnie jakoś mogła funkcjonować bez stosunków, czerpiąc przyjemność z pieszczot, zmysłowego dotyku i całej reszty.

I tak ta rozmowa płynęła. W efekcie myślałam, że nie dostanę rozgrzeszenia. Ten ksiądz zamilkł na dłuższą chwilę. Wydaje mi się, że się modlił. Trwało to dobre kilka minut. Już nie wiedziałam, co mam robić, czy czekać na to rozgrzeszenie, czy nie. I wreszcie dał mi je, ale nie wiem, czy sam nie będzie czuł potrzeby spowiedzi, bo rozdarty był strasznie.

A ja miałam najbardziej niezwykłą spowiedź w życiu.

Imię i nazwisko do wiadomości redakcji

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2017