Rozgoryczenie i radość

Z Rainerem Eppelmannem, przed 1989 r. opozycjonistą, w latach 1992-98 przewodniczącym specjalnej komisji Bundestagu ds. rozliczeń z komunizmem, rozmawia Joachim Trenkner.

06.05.2007

Czyta się kilka minut

 /
/

JOACHIM TRENKNER: - Kierowana przez Pana komisja wykonała ogromną pracę: przesłuchała publicznie kilkuset świadków, np. dawnych prominentów i opozycjonistów, zamówiła u ekspertów setki opracowań. Na koniec opublikowała 32 tomy: protokołów z obrad, raportów i wybranych dokumentów z historii NRD. Uważa się, że jej działalność miała bardzo pozytywny wpływ na "kulturę pamięci" w Niemczech i historiografię. Jak ocenia Pan dziś, 18 lat po upadku komunizmu, stan tego, co Niemcy nazywają "przezwyciężaniem przeszłości", a Polacy "rozliczeniem z historią"?

RAINER EPPELMANN: - Może nie bardzo dobrze, ale dobrze. Jeśli chodzi o refleksję nad tym, czym była NRD - co było w niej tak przygnębiającego dla ludzi, niebezpiecznego, jak powstała, ale też jak wyglądało codzienne życie - to powiedziałbym, że zrobiliśmy więcej niż Niemcy Zachodni po 1945 r. w odniesieniu do narodowego socjalizmu. Wyciągnęliśmy naukę z grzechów naszych ojców i dziadków.

Z drugiej strony jest niedobrze, jeśli chodzi o pytanie, co pozostało z tego żywe, co przypomina sobie były obywatel NRD, a co Niemiec ze "starej" RFN, gdy widzą trzy litery: NRD. Albo co wiedzą ci, którzy urodzili się po 1989 r.? Często niewiele.

Mówiąc inaczej: wiemy dziś bardzo wiele o tym, co przed 1989 r. było ukryte: kim byli właściwi decydenci, jak funkcjonowały struktury itd. Ale gdy przeglądam podręczniki, gdy rozmawiam z 20-latkami i pytam ich, kto to był Erich Honecker, co wiedzą o NRD i podziale Niemiec, to widzę mnóstwo białych plam.

- Czyli daleko jeszcze do chwili, gdy będzie można powiedzieć, że proces przezwyciężania przeszłości się zakończył?

- Jeśli chodzi o proces udostępniania archiwów Stasi obywatelom, którzy chcą mieć wgląd w dotyczące ich akta bezpieki, widać tu tendencję malejącą: liczba wniosków o udostępnienie archiwów maleje. Ale będziemy mogli powiedzieć, że ta praca jest zakończona dopiero, gdy wpłynie ostatni wniosek od człowieka, który chce zobaczyć, jakie dokumenty gromadziła na jego temat tajna policja, dlaczego np. nie wolno mu było wyjechać z kraju nawet w odwiedziny do bliskich, dlaczego go nie awansowano, dlaczego jego dzieciom nie pozwolono zdać matury itd. Z chwilą, gdy ci ludzie umrą, i gdy aktami będą interesować się naukowcy i potomni, będziemy mogli powiedzieć, że pod tym względem nasza misja została zakończona.

Jeśli chodzi o aspekt naukowy, o tych, którzy już dziś chcą badać dzieje NRD i mogą to czynić także posługując się aktami Stasi, to ten proces nie zakończy się nigdy, tak jak nigdy nie kończą się badania nad przeszłością. Przy czym badania naukowe mają znaczenie nie tylko dla historiografii, ale też dla edukacji publicznej i pamięci zbiorowej.

A poza tym mam nadzieję, że oba bolesne doświadczenia, jakie w XX w. stały się udziałem Niemców, pozwolą naszym dzieciom uniknąć powtórki z historii.

- Jak oceniłby Pan procesy rozliczeń z komunizmem w Europie Środkowej? Jak Pan to postrzega, w porównaniu z Niemcami, np. w Polsce albo w Czechach?

- We wszystkich tych krajach jest gorzej w porównaniu z tym, jak my zdołaliśmy wykorzystać minione kilkanaście lat. Myślę, że z dwóch powodów. Po pierwsze, inne kraje mają do dyspozycji mniej pieniędzy niż my, dlatego w skromnym zakresie staramy się wspierać wspólne projekty historyczne, np. niemiecko-polskie czy niemiecko-rosyjskie. Po drugie, Polacy czy Węgli mogli w tych sprawach decydować zawsze tylko niejako wspólnie z wczorajszymi sprawcami. Było tam naturalnie więcej powściągliwości niż u nas, gdzie co najmniej dwie trzecie społeczeństwa rozumowało tak: ponieważ z historią komunizmu nie mieliśmy nic wspólnego, chcemy dokładnie wiedzieć, jak było. Węgrzy, Polacy czy Czesi spotykają stale ludzi, również na ważnych stanowiskach, którzy nie chcą, żeby coś się wyjaśniło, bo wiedzą, że wtedy wyjdą na jaw ich własne niegodne czyny.

Pamiętam, jak w czasie, gdy byłem posłem do Bundestagu, a Rita Süßmuth jego przewodniczącą, i gdy powołaliśmy na początku lat 90. naszą komisję parlamentarną ds. rozliczeń, Rita Süßmuth wysłała na moją prośbę list do wszystkich swoich środkowo- i wschodnioeuropejskich kolegów, do przewodniczących parlamentów, z informacją, że mamy taką komisję i proponujemy współpracę. Nie dostaliśmy ani jednej odpowiedzi.

Wiem, że teraz jest inaczej, że nastąpił postęp. Teraz, gdy jestem przewodniczącym federalnej fundacji ds. badań nad historią NRD, zabiegamy także o kontakty międzynarodowe. Co roku odwiedzamy jeden z sąsiednich krajów, aby przeprowadzić tam rozmowy z kompetentnymi osobami i odpowiednimi instytucjami. Stale jednak stwierdzamy, że ze wspomnianych powodów rozpoczęli oni tę pracę później od nas, że mają do dyspozycji mniej środków i często spotykają się z niechęcią z różnych stron. W ubiegłym roku byłem w Budapeszcie w czasie obchodów rocznicy powstania 1956 r. i zauważyłem, że w tamtym społeczeństwie jest o wiele mniejsze zainteresowanie pamięcią okresu komunistycznego niż w Niemczech.

- Dopiero od lata tego roku osoby prześladowane w NRD, a i to nie wszystkie, tylko najbardziej potrzebujące, mają otrzymywać skromną rentę. Wielu ludzi, którzy byli kiedyś ofiarami systemu, jest z tego powodu rozgoryczonych.

- Rozumiem to rozgoryczenie. Sam się martwię, że w intencji inicjatorów tego pomysłu nie ma to być honorowa emerytura, lecz "renta dla ofiar" [niem. Opferrente - red.], czyli rodzaj pomocy socjalnej dla osób, które w NRD były więzione z przyczyn politycznych. Ale pomoc socjalna odnosi się do tych, którzy żyją w biedzie. Uważam, że - niezależnie od pomocy socjalnej dla potrzebujących, która jest oczywiście potrzebna - państwo powinno uchwalić honorową emeryturę dla ludzi, którzy walczyli z systemem. Choćby symboliczną. Bo nie chodzi o pieniądze. Chciałbym, aby Republika Federalna Niemiec powiedziała: cenimy odwagę cywilną ludzi, którzy gotowi byli zabierać głos, gdy działo się źle, i ponosili konsekwencje swojego wyboru. Okazanie takiej odwagi cywilnej powinniśmy publicznie uhonorować. Ma to znaczenie także dziś: demokratyczne społeczeństwo i państwo prawa mogą funkcjonować wtedy tylko, gdy są ludzie, którzy w pewnym momencie powiedzą: choćby mnie to miało coś kosztować, to podstawowe wartości są dla mnie ważne i dlatego zabieram głos, występuję publicznie, angażuję się społecznie.

Tak zrobili Francuzi: ustanowili honorową gratyfikację w wysokości jednego franka miesięcznie. Chodziło im o pokazanie, że państwo i jego obywatele chylą głowę przed odwagą cywilną. Takiej honorowej emerytury życzyłbym sobie w Niemczech.

- Pytanie osobiste: czytałem, że Stasi planowała zamordowanie Pana. Jak sądzę, dowiedział Pan się o tym przy lekturze swoich akt. Co czuje ktoś, kto to czyta?

- Co czułem...? Pamiętam, że najpierw się przestraszyłem, bo w najkoszmarniejszych snach nie wyobrażałem sobie, że posuną się tak daleko. Byłem też wdzięczny, że dowiedziałem się o tym dopiero po upadku NRD, bo nie jestem pewien, czy to wszystko, co w tamtych czasach robiłem, robiłbym, mając świadomość, że stawką jest życie... Nie jestem pewien, czy nie powiedziałbym sobie: "Przecież aż tyle nie jest to dla ciebie warte". Dobrze, że pod tym względem byłem nieświadomy i naiwny.

Podobnego uczucia doznałem, kiedy znalazłem się w więzieniu po tym, jak dwukrotnie odmówiłem wykonania rozkazu, aby rządzącym i moim wojskowym przełożonym ślubować bezwarunkowe posłuszeństwo. Odmówiłem, bo uznałem, że jako chrześcijanin i Niemiec po Auschwitz nie mogę żadnemu człowiekowi przyrzec, że zrobię wszystko, co mi każe. A potem nagle znajdujesz się w więzieniu, jesteś zamknięty i widzisz, że z tego pomieszczenia nie wyjdziesz, jeśli ci ktoś inny nie otworzy drzwi. Miałem ledwie 20 lat, chciało mi się płakać. I wtedy zrozumiałem różnicę między tym, że ktoś ci mówi: jeśli to zrobisz, pójdziesz do więzienia, a znalezieniem się potem w więzieniu - że jest to jednak coś innego. Otóż wtedy też byłem rad, że tak naprawdę nie wiedziałem, jak to jest w więzieniu, a tylko wyobrażałem sobie, że wiem. Mówię to, choć jeszcze dziś mógłbym powiedzieć, że przynajmniej do 1989 r. najważniejszym doświadczeniem Rainera Eppelmanna, doświadczeniem, które odcisnęło najsilniejsze piętno na jego życiu, było owe osiem miesięcy w więzieniu, ponieważ wyszedłem z niego wolny od lęku, który czułem, wchodząc tam. Ponieważ stwierdziłem, że jest rzeczą zdumiewającą, jak wiele można wytrzymać, nie załamując się, jeśli się tylko wie, dlaczego się to robi.

- Należy Pan do tych, którzy bardzo wcześnie tworzyli opozycję. Czy spoglądając wstecz, w osiemnastym roku po upadku muru, uważa Pan swoje ówczesne marzenia za spełnione?

- Nie. Ale marzenia mają to do siebie, że nie spełniają się w stu procentach. Ale też nie zadawałem sobie nigdy pytania, czy chciałbym powrotu do sytuacji sprzed roku 1989. Nawet poważni ludzie z partii postkomunistycznej nie powiedzieliby dziś, że chcą takiego powrotu. A minione 18 lat... Tym, co dla mnie jest najważniejsze, są demokracja i państwo prawa: że mogę bez spełnienia jakichś bezsensownych warunków uczestniczyć w tym, co się dzieje w moim kraju. Nie tylko wtedy, gdy jestem członkiem partii komunistycznej i potakuję temu, co mówi Erich Honecker. Że mam możliwości, których przedtem nie miałem, że mogę sam decydować, co czytam czy oglądam, i nie mam wrażenia, że istnieje jakiś Wielki Ojciec, sekretarz generalny czy ktoś podobny, który wie najlepiej, co dla mnie jest dobre. Mimo wszystkich problemów, jakie mamy, mimo rozczarowań i świadomości, że to czy tamto się nie spełniło, każdego ranka budzę się z radosnym alleluja.

RAINER EPPELMANN (ur. 1943) jest obecnie politykiem chadecji (CDU). Przed 1989 r. pastor i jeden z pierwszych, którzy walczyli o prawa człowieka w NRD. W 1966 r. skazany na 8 miesięcy więzienia za odmowę służby wojskowej i złożenia przysięgi. W latach 80. jego parafia w Berlinie Wschodnim była jednym z głównych ośrodków opozycji. 1989-90 uczestnik obrad Okrągłego Stołu, od wiosny 1990 r. minister ds. obrony i rozbrojenia w pierwszym wolnym rządzie NRD. 1992-1998 przewodniczący specjalnej komisji Bundestagu ds. rozliczeń z komunizmem w NRD. Obecnie przewodniczący federalnej fundacji ds. badań nad dyktaturą w NRD.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Historia w Tygodniku (18/2007)