Rośliny doniczkowe

Jest nieźle. Żadna depesza na nasz temat nie była skandaliczna, a media robią newsy z odgrzewanych kotletów, np. z ujawnienia "doktryny Sikorskiego", która wisi na stronie MSZ już przeszło dwa lata.

14.12.2010

Czyta się kilka minut

MSZ może odetchnąć z ulgą. Na razie - bo ujawniono dopiero garść depesz z Warszawy, a w kolejce czeka blisko tysiąc. Tym bardziej że już po analizie tych pierwszych wygląda na to, iż nawet najlepsi dyplomaci nie przekonają opinii publicznej, że to "tylko ploteczki".

GROM wbrew USA

Otóż nie tylko. Wyjątkowo smakowita jest np. historia dostarczania przez Polskę Gruzji ręcznych wyrzutni rakiet przeciwlotniczych GROM.

Sama sprawa jest znana, jednak do tej pory nie wiedzieliśmy, że Warszawa dostarczała rakiety mimo sprzeciwów USA. Wydawało się, że Waszyngton to sojusznik Tbilisi, któremu powinno zależeć, by Gruzja była jak najlepiej uzbrojona. Wychodzi na to, że nie do końca. Dlaczego? Sprawa wyszła w depeszy ambasadora USA w Polsce Victora Asha, z grudnia 2008 r. Chwali on Polskę jako naturalnego sojusznika w amerykańskiej polityce wschodniej. Docenia politykę przyciągania Gruzji i Ukrainy i szerszy projekt Partnerstwa Wschodniego. Podkreśla jednak rosnącą pewność siebie Polski i tradycyjną nieufność wobec Rosji.

Jako przykład podaje słowa Radosława Sikorskiego, który mówi, iż Moskwa zachowaniem w Gruzji dowiodła, że Polacy mieli rację podejmując ryzykowną decyzję, by uzbroić Gruzinów GROM-ami, i to wbrew woli USA. Ash nie tłumaczy, co kryje się pod pojęciem "ryzykowna", ale wiele można dopowiedzieć sobie samemu. GROM to rura, którą jeden człowiek zarzuca na ramię i odpala rakietę. Broń jest niewielkich rozmiarów i wielkiej precyzji, czyli mogłaby być idealnym narzędziem w rękach terrorystów. Stąd obawy Amerykanów, częściowo zresztą uzasadnione: w czasie wojny z Rosją Gruzini stracili część GROM-ów. Jeden z nich znalazł się (być może podrzucony przez Rosjan) w Czeczenii. Gdzie są inne, nie wiadomo, ale ich los musi psuć krew naszym dyplomatom.

Historia GROM-ów przeszła bokiem. Media omawiając tę depeszę skupiły się na "doktrynie Sikorskiego", polegającej na tym, że każda kolejna podjęta przez Rosję próba zmian granic powinna zostać uznana za zagrożenie dla Europy i spotkać się ze zdecydowaną odpowiedzią. Tyle że doktryna nie jest żadną tajemnicą, można ją znaleźć np. na stronie MSZ.

Skądinąd za wsparcie Tbilisi dostaliśmy od USA wyjątkowo dobre recenzje. "Polska objęła zaskakująco zdecydowane przywództwo podczas konfliktu w Gruzji", donosiła Waszyngtonowi ambasada. Dyplomaci podkreślali, że to Lech Kaczyński zebrał liderów państw bałtyckich i zawiózł ich do Tbilisi. Zauważali, że minister Sikorski ze swojej strony walczył na salonach dyplomatycznych, forsując koncepcję, by rosyjską "misję pokojową" na południowym Kaukazie zastąpić siłami europejskimi. Był to kluczowy element planu Kaczyńskiego dla Gruzji.

To pocieszające, że w gruzińskich depeszach Amerykanów nie widać wojny polsko-polskiej. Mimo iż obaj politycy byli wówczas skłóceni (słynne: "można być prezydentem, a można być też chamem", "pańskie ego jest rozdęte do monstrualnych rozmiarów"), o Gruzji Warszawa mówiła jednym głosem.

Walka o MAP

Polscy dyplomaci szybko się zorientowali, jak rozwiną się wydarzenia. Dla "starej Unii", z Niemcami, Francuzami i Włochami na czele, zachowanie Micheila Saakaszwilego było dowodem, że Gruzja nie ma czego szukać w NATO. Torpedowało to długie starania Polski o przyjęcie do Sojuszu nie tylko Tbilisi, ale i Kijowa. Dlatego wiceszef dyplomacji Andrzej Kremer w kuluarowych rozmowach lansował tezę, że wojna nie jest żadnym argumentem, by nie przyznawać Gruzji Membership Action Plan (czyli gwarancji wstąpienia do NATO). To byłaby nagroda dla Rosji, zachęciłaby ją do podobnych operacji w innych krajach, przekonywał. Podobnie jak wiceminister obrony Stanisław Komorowski, który lobbował, by Sojusz jak najostrzej potępił agresywną postawę Rosji.

W tym spójnym obrazie są dwie rysy. Pierwsza: Amerykanie zwracają uwagę, że Sikorski w wywiadzie prasowym sugerował, iż Gruzini popełnili błąd ulegając prowokacji. Druga to wypowiedź gen. Franciszka Gągora. Szef sztabu generalnego w rozmowie z attaché wojskowym ambasady krytykował prezydenta Gruzji: gra pod dyktando Rosjan (być może rosyjskich agentów), zrujnował armię i pogrzebał szanse swojego kraju na wstąpienie do NATO.

Amerykanie nie robią z tego jednak problemu. Dlaczego? Trudno było odmówić słuszności słowom ministra i generała. Saakaszwili zrobił błąd, widać to było już wtedy. A Sikorski i Gągor usiłowali zminimalizować straty (szef sztabu argumentował, że gdyby Gruzja dostała MAP wcześniej, o co zabiegała Warszawa, Rosja pewnie nie poszłaby na wojnę).

Sekrety "Eagle Guardian"

Gorzej dla Polski wygląda sprawa rozgrywki wokół "planów ewentualnościowych" NATO. Chodzi o to, że polska dyplomacja od dawna podkreślała, iż artykuł 5. Paktu, mówiący, że atak na jednego z sojuszników będzie traktowany jako atak na wszystkich, jest słuszny co do zasady, ale niezbyt precyzyjny. Jeden z wysokich rangą urzędników MSZ tłumaczył nam obrazowo: "Jeśli Rosja nas zaatakuje i ich czołgi wjadą do Warszawy, to co zrobi NATO? Wyśle marines, zbombarduje Kaliningrad? Czy może nad Polską zaczną latać samoloty i rozrzucać ulotki: »Polacy, trzymajcie się«? Artykuł 5. tego nie precyzuje".

Dlatego nasi politycy zabiegali o precyzyjny plan na wypadek agresji: jaka dywizja, gdzie ląduje, ile czołgów, w ciągu ilu dni i skąd zostanie wysłanych, do jakich portów skierują się sojusznicze okręty. Negocjacje ciągnęły się latami. W 2009 r. Polska już witała się z gąską, gdy nagle pojawił się pomysł, by "nasz" plan "Eagle Guardian" rozszerzyć o państwa bałtyckie.

Głównym przeciwnikiem planów dla Rygi, Tallina i Wilna byli Niemcy. Jak wynika z amerykańskich szyfrówek, tradycyjnie obawiali się zaostrzenia stosunków z Rosją. Ich stanowisko zaczęło się zmieniać w sierpniu 2009 r. W tym czasie ambasada w Berlinie wysłała depeszę, że niemieccy sojusznicy zaczęli wykonywać gesty w stronę państw bałtyckich, zgłaszając np. chęć wysyłania samolotów do patrolowania ich przestrzeni powietrznej. Niemcy (co wynika z depeszy) byli zaniepokojeni ostrym sprzeciwem Bałtów wobec planów wznowienia współpracy Sojuszu z Moskwą (została zamrożona w czasie wojny z Gruzją).

W grudniu współpraca została odwieszona, a Bałtowie dostali zapewnienie, że "Eagle Guardian" obejmie także ich. Czy na tym polegał amerykańsko-niemiecki deal? Siergiej Ławrow, szef rosyjskiej dyplomacji, po ujawnieniu depesz wyrażał zdziwienie, że NATO rozmrażało stosunki i jednocześnie przygotowywało tajny plan z Rosją jako potencjalnym agresorem w tle.

Zainteresowani, czyli Polska i Bałtowie, dowiedzieli się o zawartym przez Waszyngton i Berlin porozumieniu 15 grudnia w Brukseli. Amerykański i niemiecki ambasador przy NATO odbyli tego dnia trzy spotkania: z sekretarzem generalnym NATO, z ambasadorem Polski oraz z ambasadorami państw bałtyckich. Ciekawostka: obaj umówili się, że decyzja będzie przedstawiona jako pomysł Niemiec (co nie było zgodne z prawdą).

Plan określono jako ściśle tajny, a reakcje były rozbieżne. Bałtowie wyrażali radość. Polska była zaniepokojona, że może to opóźnić wprowadzenie w życie ustaleń odnośnie naszego bezpieczeństwa.

Niechęć Warszawy była znana Państwom Bałtyckim. Widać to z depeszy nadanej z Tallina 16 grudnia. Podsekretarz stanu w ministerstwie obrony Sven Sakkov po konsultacji z Litwinami wie, że Polska nie złagodziła stanowiska. Miał rację, czego dowodem notatka z Warszawy, opisująca spotkania z polskimi wiceministrami spraw zagranicznych i obrony. Obaj mówią, że w naszej części planu nie powinno być żadnych przeróbek i opóźnień, a najlepiej byłoby, gdyby obowiązywały dwa plany - polski i nadbałtycki - formalnie opakowane jako jeden wspólny.

Niektórzy obserwatorzy uważają, że ciągły opór Polski (17 grudnia) - choć polityczna decyzja zapadła (15 grudnia) - był niezręczny i groził pogorszeniem stosunków z Tallinem, Rygą i Wilnem. Poseł Ludwik Dorn chce, by tymi fragmentami "wikileaksów" zajęła się sejmowa komisja obrony.

Być może większy skandal kryje się gdzie indziej. Amerykanie byli wyjątkowo czuli, by "Eagle Guardian" pozostał tajemnicą. Ich dyplomaci upewniają się, że polscy wiceministrowie podzielają to zdanie. Niespełna po roku nie tylko informacja o samym istnieniu planu, ale i jego szczegóły (9 dywizji, nazwy morskich portów) zostały opublikowane w "Gazecie Wyborczej". Oczywiście, dziennikarze od tego są, żeby się dowiadywać, i można im jedynie pozazdrościć sukcesu. Z drugiej strony widać, jak kiepsko chronione są w Polsce natowskie sekrety.

Ciuciubabka z Polakami

Wiadomo, że WikiLeaks ma 972 amerykańskie depesze z Polski. Światło do tej pory ujrzało raptem osiem, ale w aż sześciu mówi się o tarczy antyrakietowej i rozmieszczeniu u nas rakiet Patriot. Nic dziwnego: oba projekty były jednymi z najważniejszych między oboma krajami w ostatnich latach.

Rzuca się w oczy, że Amerykanie protekcjonalnie traktowali polskie oczekiwania związane z systemem obrony antyrakietowej. Latem 2008 r., gdy projekt tarczy leżał jeszcze na stole negocjacyjnym, Warszawa żyła w złudnym przekonaniu, że Amerykanie rozmieszczą u nas rakiety Patriot - prawdziwe, wzmacniające nasz potencjał obronny. Plan negocjacyjny polskiej strony był w skrócie taki: dajemy wam teren pod budowę elementu tarczy, ściągamy na siebie zagrożenie, więc w zamian ustawcie u nas Patrioty. Oczywiście jedna bateria nie obroni nawet Warszawy, ale będzie ostrzeżeniem dla potencjalnych agresorów: "Uważajcie, bo stoją za nami Amerykanie".

Dla polskich władz kwestia Patriotów była kluczowa. 13 sierpnia 2008 r., a więc gdy Rosjanie bili gruzińską armię, amerykański attaché w Warszawie spotkał się z najważniejszym polskim wojskowym, szefem sztabu generalnego Franciszkiem Gągorem. Po rozmowie Amerykanin posłał depeszę do Waszyngtonu, w której pisał: "Polscy politycy są jeszcze bardziej przekonani, że bezpieczeństwo Polski musi zostać wzmocnione, a rozmieszczenie Patriotów jest jeszcze ważniejsze".

W lutym 2009, już po podpisaniu umowy o budowie tarczy wraz z porozumieniem dotyczącym Patriotów, ale również po przejęciu władzy przez Obamę, ambasador USA w Warszawie posyła do Waszyngtonu depeszę. Informuje przełożonych, że oczekiwania polskich władz są naiwne. Polacy wierzą bowiem, że sprawa Patriotów jest niezależna od tego, jak dalej potoczy się projekt tarczy, i że do Polski trafią bojowe, a nie ćwiczebne rakiety. Ambasador Ash cytuje wiceministra obrony Stanisława Komorowskiego, który na wieść o tym, że do Polski trafią treningowe Patrioty, miał gniewnie mówić, że władze w Warszawie oczekują operacyjnych rakiet, a nie "roślin doniczkowych". Co ciekawe, polskie portale właśnie słowa o "roślinach doniczkowych" uznały w ostatnich dniach za najciekawszy fragment "polskich wikileaksów" - kiedy ta wypowiedź Komorowskiego jest znana od maja 2009 r.

Pierwsze słowa opisywanej depeszy Asha z lutego 2009 r. są przykre dla Polski, która uważa się za najbliższego stronnika Ameryki w Europie: "Przedstawiciele rządu Polski nie są wtajemniczeni w pełen zakres planów i sposobów myślenia USA w kwestii rotacji rakiet Patriot".

O tym, że niewiele się zmienia między "bliskimi sojusznikami", którzy nie mówią sobie ważnych rzeczy, świadczy depesza wysłana trzy miesiące później, w maju 2009 r. Ambasador opisuje spotkania trójki amerykańskich kongresmenów, którzy zjechali do Warszawy, żeby rozmawiać z ważnymi polskimi politykami na temat tarczy i Patriotów.

W tamtym czasie zza oceanu docierały już nieoficjalne sygnały, że Obama będzie bardziej sceptyczny wobec projektu tarczy niż Bush, ale decydenci w Warszawie ciągle wierzyli, że sprawa Patriotów to oddzielna kwestia. Jednym z rozmówców kongresmenów był Sławomir Nowak, wówczas minister w Kancelarii Premiera i jeden z najbliższych doradców Donalda Tuska. "Nowak powiedział, że bez względu na los tarczy rząd Polski oczekuje, iż rząd amerykański będzie honorował swoje zobowiązania w sprawie Patriotów. Polska chce zbudować całościowy system obrony przeciwlotniczej i uważa Patrioty za najważniejszy element swoich wysiłków modernizacyjnych" - streszczał opinie ministra ambasador.

Podobnie przedstawiono słowa innego rozmówcy Amerykanów - Bronisława Komorowskiego, wtedy marszałka Sejmu. Wśród najważniejszych spraw dla Polski przyszły prezydent wymienił właśnie kwestię dostarczenia Patriotów. Cała sprawa wygląda trochę jak zabawa w ciuciubabkę - nikt z Amerykanów nie chce powiedzieć wprost: "Panowie, to nierealne".

Mamy dla was Niderlandy

Taka gra nie mogła trwać bez końca. We wrześniu 2009 r. prezydent Obama wycofał się z koncepcji tarczy, której elementy miały być zlokalizowane w Polsce. W listopadzie duża delegacja zza oceanu przyjechała na spotkanie polsko-amerykańskiej Grupy Wysokiego Szczebla ds. Obronnych. Wśród dokumentów ujawnionych przez WikiLeaks jest depesza opisująca te narady. Amerykanie wreszcie powiedzieli, że z Patriotami będzie inaczej, niż wydawało się Warszawie - rakiety nie będą na stałe, sprzęt będzie ćwiczebny, a na dodatek polscy żołnierze będą mogli odbywać jedynie wstępne treningi. Na bardziej zaawansowane Amerykanie dadzą zgodę, jeśli Polska zdecyduje się kupić system Patriot.

Na otarcie łez przedstawiciele USA położyli na stole trzy, z wojskowego punktu widzenia słabsze, propozycje do wyboru: rotacyjną obecność myśliwców F-16 lub transportowców Herkules oraz usytuowanie na polskim wybrzeżu niewielkiej jednostki sił specjalnych marynarki USA. Do tego dorzucili zapowiedź umieszczenia w Polsce bazy rakiet SM-3, które mają być w przyszłości elementem nowej tarczy antyrakietowej. Tę propozycję należy jednak potraktować jak obiecywanie Niderlandów. System SM-3 jest w fazie prób, jego finansowanie nie jest domknięte, a baza w Polsce miałaby zacząć działać w 2018 r., czyli po ewentualnej drugiej kadencji Obamy.

Ale i tak Amerykanie uznali, że negocjacje w Warszawie poszły im ­nieźle. Lee Feinstein, nowy ambasador w Polsce, depeszował do Waszyngtonu: "Opcje alternatywnej obecności wywołały pożądane zainteresowanie. Pozostaje pytanie, do jakiego stopnia ten konstruktywny postęp zostanie odnotowany na wyższych szczeblach polskiego rządu".

O tym, że odnotowany został nieźle, świadczą ostatnie ujawnione depesze - z lutego 2010 r. Jest w nich mowa o spotkaniach, które odbywają Radosław Sikorski i Bogdan Klich z podsekretarzem stanu Ellen Tauscher oraz ambasadorem Feinsteinem. Sikorski wyraził zainteresowanie stacjonowaniem w Polsce myśliwców F-16, pytał o Herkulesy i ewentualną obecność jednostki sił specjalnych. Ciekawie, zapewne szczególnie dla Rosjan, brzmi wiadomość, która pojawia się obok głównego tematu: "Zaproponował [Sikorski - red.] wymianę informacji wywiadowczych na temat tego, czy Rosja ma taktyczną broń nuklearną w okręgu kaliningradzkim".

W rozmowach z Bogdanem Klichem dużo miejsca zajęła kwestia pierwszego przyjazdu treningowej baterii Patriotów do Polski. Tym razem Amerykanie nie owijali w bawełnę. Cytat z depeszy: "Podsekretarz Tauscher i ambasador jasno dali do zrozumienia, że Patrioty nie będą zintegrowane z polskim systemem obrony przeciwlotniczej. Taki ruch wymagałby decyzji prezydenta USA, a prezydent nie podjął takiej decyzji".

Polski minister obrony, jak wynika z depeszy, kładł nacisk, by bateria zjawiła się u nas w kwietniu. "Nacisk na czas pierwszego rozmieszczenia koresponduje z rozwojem kampanii prezydenckiej, w której minister spraw zagranicznych Sikorski aktywnie stara się o nominację PO" - pisał do centrali amerykański ambasador. Jasno z tego wynika, że przyjazd "roślin doniczkowych" miał być przekuty w polityczny sukces.

Pierwszy wniosek z depesz na temat Polski? Jeśli ktoś myślał, że dla dzisiejszej Ameryki jesteśmy poważnym partnerem, musi ten pogląd zrewidować. W międzynarodowej kolejce musimy czekać nawet na ujawnienie większej liczby "polskich wikileaksów".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51/2010