Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Można sobie wyobrazić, jak czują się dziś mieszkańcy miasta Salisbury i jego okolic – po tym, jak w minionym tygodniu dwoje Brytyjczyków, mężczyzna i kobieta, trafili tam do szpitala w stanie niemal agonalnym (kobieta zmarła), a lekarze stwierdzili, że oboje mieli kontakt ze słynnym nowiczokiem: rosyjskim środkiem bojowym, najbardziej śmiertelną z wszystkich trucizn, jakie działają na układ nerwowy.
Był to – wedle wszelkich przesłanek – kontakt przypadkowy. Policja sądzi, że pechowa para zetknęła się np. z przedmiotami czy miejscem, z jakimi wcześniej mieli do czynienia zamachowcy, którzy w marcu zaatakowali nowiczokiem Siergieja Skripala i jego córkę Julię. Londyn twierdzi, że zamachu na Skripalów dokonały rosyjskie służby specjalne. Skripal był podwójnym szpiegiem, jako oficer GRU pracował dla Brytyjczyków, a ujęty i skazany, został kilka lat temu wymieniony za złapanych na Zachodzie rosyjskich agentów i odtąd żył w Salisbury. Przypomnijmy też, że zamach ten – czyli, nazywając rzecz po imieniu: atak z użyciem broni chemicznej – miał ciąg dalszy. W odpowiedzi kraje zachodnie (w tym Polska) wyrzuciły stu kilkudziesięciu rosyjskich dyplomatów („dyplomatów”).
Podobnie jak wtedy, także dziś Rosja zaprzecza, jakoby miała coś wspólnego z nowiczokiem w Salisbury. Dziennikarz „Frankfurter Allgemeine Zeitung” odnotował przy tym pewien szczegół. Oto w oświadczeniu ambasady Rosji w Holandii (tam ma siedzibę Organizacja ds. Zakazu Broni Chemicznej) znalazło się – obok dementi – także pytanie (w zamierzeniu retoryczne): czy ktoś rzeczywiście wierzy, że Rosja miałaby być tak głupia, aby właśnie teraz, podczas mundialu, „raz jeszcze” użyć nowiczoka. ©℗