Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie było jednak wątpliwości: Mitt Romney, który do pierwszej debaty prezydenckiej występował na straconych pozycjach, znokautował Baracka Obamę na oczach 67 mln Amerykanów. Przy okazji zmienił też parametry kampanii. Nie tylko dlatego, że prawdopodobnie odrobi straty w sondażach. Daleko ważniejsze jest to, że na miesiąc przed wyborami z radykalnego ideologa przeobraził się w centrowego pragmatyka.
„Gubernator 47 procent” (przydomek wziął się stąd, że jeszcze niedawno Romney mówił z pogardą, iż prawie połowa Amerykanów, owe 47 proc., to uzależnione od zasiłków leniuchy) nagle zmienił melodię. Zaprzeczył, jakoby chciał zmniejszać podatki krezusom, ograniczać nakłady na ubezpieczenia dla emerytów i najbiedniejszych oraz rezygnować z regulacji utrudniających życie bankierom. Obiecał za to, że zwiększy nakłady na edukację i zachowa elementy atakowanej nieustannie przez Republikanów tzw. „Obamacare” (reformy ubezpieczeń zdrowotnych). Trudno się oprzeć wrażeniu, że od urzędującego prezydenta różni go nie program, ale doświadczenie w biznesie i osobiste przymioty – promienny uśmiech, energia i determinacja.
Tych ostatnich zdecydowanie zabrakło Obamie. Współpracownicy zauważali, że cztery lata w Białym Domu – czas wojny i recesja – ostro dały mu w kość; że szybko osiwiał; że nie jest stworzony do telewizyjnych rozgrywek; że zawsze unikał ostrych konfrontacji i że musiał być zaskoczony i zdegustowany nagłą woltą Romneya.
Natomiast Romney w przeszłości – i jako polityk, i jako biznesmen – wielokrotnie dokonywał pragmatycznych zwrotów: zmieniał zdanie w kwestii aborcji czy ubezpieczeń. Obecna metamorfoza również wydawała się nieuchronna. Romney nie musi już zabiegać o nominację Partii Republikańskiej, która w ostatnich latach zdecydowanie przesunęła się na prawo – jest jej oficjalnym kandydatem, i teraz musi się zatroszczyć o zupełnie inny elektorat.
Czy wyborcy – zwłaszcza ci niezdecydowani – taką zmianę taktyki wezmą za dobrą monetę? Czy Obama zdoła szybko zmienić swoją strategię? Do wyborów pozostał miesiąc.